Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Akt I

Brienne

Nie mogłam wyrzucić z głowy jego krzyku. Nieważne jak bardzo bym się starała, nie mogłam zapomnieć jak krzyczał, kiedy dothracki arakh odrąbał mu rękę w nadgarstku.

Mój umysł stale wypełniał jedynie obraz wspomnienia dłoni Jaimego przygwożdżonej do samotnego pniaka po ściętym kiedyś drzewie i spadającego z góry ostrza, z którego nie mogłam się otrząsnąć. Dręczona zawrotami głowy, podskakując na końskim grzbiecie, wszystko inne widziałam jak przez pęknięte szkło.

Zacisnęłam kurczowo dłonie na łęku siodła, napinając sznur, którym miałam związane ręce. Powinnam była coś zrobić! Powinnam krzyczeć, walczyć mocniej, więcej, byle tylko im na to nie pozwolić. Złożyłam przysięgę, że odstawię go do domu, do Królewskiej Przystani całego, nawet jeśli był tak irytujący, że sama niejednokrotnie miałam ochotę zrobić mu krzywdę, i tej przysięgi również nie dotrzymałam.

Mogłam tylko patrzeć na niego z rosnącym lękiem, kiedy chwiał się niebezpiecznie na grzbiecie konia, na którym go posadzili. Chwilami ogarniało mnie współczucie dla niego, ale przede wszystkim potwornie się o niego bałam. Zeszłej nocy stracił za dużo krwi, o wiele za dużo. Głowę zwiesił nisko, jego oczy przez cały ten czas pozostawały półprzymknięte i na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, jak bardzo cierpi. Kikut prawej ręki, który poprzedniej nocy przypalili mu pochodnią, żeby nie krwawił, przyciskał teraz kurczowo do siebie, a odcięta dłoń, którą Urswyck zawiesił mu na sznurku na szyi, podskakiwała na jego piersi.

Patrzyłam na nią, na gnijący powoli fragment ciała, przybierający już lekko zielonkawy kolor, nie chcąc nawet wiedzieć, jak okropnie musi cuchnąć. Słodkawy odór śmierci i gnijącego mięsa mogłam wyczuć nawet z grzbietu swojego konia, ale bogowie, to okropieństwo kołysało się tuż pod jego nosem. Ledwie mógł się utrzymać w siodle, ledwie zdołał otworzyć oczy dziś rano i gdyby jeszcze tydzień temu ktoś powiedział mi, że z nadzieją będę wypatrywać teraz szmaragdu jego tęczówek, czystej zieleni jego spojrzenia, tylko po to, by upewnić się, że jeszcze nie jest martwy, roześmiałabym mu się w twarz.

Szkoda tylko, że tutaj nie było się z czego śmiać.

Zastanawiałam się, czy przejmowałabym się nim tak samo kilka dni temu, kiedy w moich oczach był jedynie okrutny i złośliwy, kiedy dogadywał mi na każdym kroku i robił wszystko, by starać się mnie obrazić, ale teraz nie mogłam już tak o nim myśleć. Coś się zmieniło, albo być może to ja widziałam w nim coś więcej.

Było coś w jego spojrzeniu tego ranka, kiedy przed drogą poprawiałam mu opatrunek na prawym przedramieniu, starając się to zrobić najdelikatniej jak tylko mogłam. Patrzył na mnie w sposób, obok którego nie mogłam przejść obojętnie i teraz, przyglądając mu się uważnie, zastanawiałam się, czy można troszczyć się o kogoś, kogo jednocześnie się nienawidzi, mimo wszystko. Kimkolwiek ten mężczyzna był, cokolwiek znaczył i cokolwiek zrobił, wiedziałam, co znaczy utrata ręki dzierżącej miecz. Przez chwilę wyobrażałam sobie, że mogłabym stracić swoją i od samej tej myśli zrobiło mi się niedobrze. Nie, nie byłam w stanie dłużej trzymać go na dystans, tak jak wtedy, gdy prowadziłam go przez las w łańcuchach, a on na każdym kroku starał się mi dogryźć.

Ilekroć mój wzrok padał na kikut jego prawej ręki, czułam jak żołądek skręca mi się w supeł. Zmusiłam się do przełknięcia podchodzącej mi do gardła żółci i znów spojrzałam na Jaimego. Chwilami na jego wargach pojawiały się modlitwy, słyszałam jak szepcze gorączkowo święte słowa, które ja też poznałam jako dziecko. Nigdy nie uważałam Jaimego Lannistera za mężczyznę, który mógłby się modlić, a jednak teraz byłam zupełnie pewna, że słyszałam z jego ust prośby o łaskę kierowane do Matki. Już nie do Wojownika, ale mogłam sobie wyobrazić dlaczego.

Po jego twarzy spłynęły dwie mokre strugi łez i...

Bogowie... Nigdy bym nie pomyślała, że taki człowiek jest w stanie płakać, biorąc pod uwagę to wszystko, co o nim wiedziałam, jak się zachowywał, jak nienawistny i nikczemny się wydawał i niezależnie od tego jak pięknie mógł przy tym wyglądać. A teraz patrzyłam w jego twarz mokrą od łez, wykrzywioną w grymasie bólu i czułam dziwną potrzebę wyciągnięcia ręki, objęcia go i pocieszenia.

Przez kilka minut wydawał z siebie drżący szloch, jego oddech łamał się niespokojnie, dopóki jeden z Dzielnych Kompanionów tego nie zauważył i nie zaczął kpić, a wtedy i pozostali wybuchnęli śmiechem. Wówczas w jednej chwili umilkł, oczy mu wyschły, a twarz niemal nadludzkim wysiłkiem przybrała przerażający wyraz obojętności. Byłam przekonana, że właśnie wtedy coś w nim umarło.

Ze mnie też próbowali szydzić, ale trzymałam się prosto w siodle, rzucając nieprzyjazne i gniewne spojrzenie każdemu, kto odważył się zerknąć na mnie.

Wypatrywałam jakiejś broni: kamieni odpowiedniej wielkości albo gałęzi, które dałoby się podnieść z ziemi. Gdybym zaczęła uciekać, nikomu nie dałabym się zatrzymać. Ale parliśmy niepowstrzymanie do przodu, tak szybko, jak mogły iść konie, mężczyźni zaś spoglądali bezustannie przez ramię, trzymając broń w pogotowiu. Ja nie miałam takiego szczęścia; każda poręczna rzecz znikała co chwila z pola widzenia.

Słyszałam gdzieś na przedzie głos Vargo Hoata, ostry i władczy. Wydawało się, że wysoki, chudy człowiek z Qohoru krąży wzdłuż kolumny niczym pies pasterski i podgryza swoje stado, zmuszając je do szybkiego marszu.

Poruszaliśmy się, choć było jasne nawet dla mnie, że konie są zmęczone. Klacz, na której siedziałam, powłóczyła nogami i, poirytowana, wstrząsała łbem. Bogowie wiedzieli, jak długo Krwawi Komedianci byli w drodze, nim trafili na nas na tym cholernym moście. Mnie też z wolna ogarniała senność, z którą walczyłam, starając się za wszelką cenę zachować trzeźwość umysłu. Spróbowałam znów napiąć sznur, krępujący mi nadgarstki, może go poluzować, wysunąć jedną dłoń z więzów — bezskutecznie. Były za ciasne. Być może przy wystarczającej sile udałoby się je zerwać, ale wymagałoby to naprawdę ogromnego wysiłku.

Gdy Jaime spadł z konia po raz drugi, zbyt słaby, by choćby utrzymać się na grzbiecie wierzchowca, kazali mi wziąć go we własne siodło. Nie mógł nic jeść, nie był w stanie utrzymać niczego stałego w żołądku, choć Dzielni Kompanioni próbowali karmić go sucharami, pił jednak wino, gdy nam je dawali, albo wodę, kiedy nie dostawaliśmy nic innego, ale to było wszystko. Wiedziałam, że gdyby tylko mi na to pozwolili, przynajmniej dopilnowałabym, żeby jadł. Mogłabym namoczyć te okropne suchary, miękkie z pewnością byłoby mu łatwiej przełknąć, może wystarałabym się o trochę owsianki. Mimo to nie ośmieliłam się zapytać — czułam, że to jeszcze pogorszyłoby sprawę, a ja musiałam się postarać, by myśleli, że nie będziemy im sprawiać kłopotów, jeśli tylko chciałam mieć nad nimi jakąkolwiek przewagę, gdyby nadarzyła się okazja do walki.

Zamiast plecami do siebie, jak na początku, zaraz po naszym pojmaniu, posadzili nas teraz na końskim grzbiecie twarzą w twarz. Ramiona bolały mnie od sznura, a nogi miałam odrętwiałe od długiej jazdy, ale straciło to znaczenie, kiedy Jaime z westchnieniem oparł głowę o moje ramię. Nie musiałam nawet go dotykać, by wiedzieć, jak bardzo jest rozpalony. To odzyskiwał, to znowu tracił przytomność, co jakiś czas jego ciałem wstrząsało drżenie, a twarz spływała potem. Z kikuta prawej ręki sączyły się krew i ropa, przesiąkając przez materiał opatrunku, który już dawno powinien zostać zmieniony na świeży. Prawe oko zamknęła mu opuchlizna, było zaczerwienione i łzawiło, i z tym też rozpaczliwie chciałam coś zrobić, ale nie mogłam, nie ze związanymi rękami. Jedyne, co mogłam zrobić, to pozwolić mu tulić się do mnie w poszukiwaniu ciepła, kiedy znowu tracił przytomność.

Jego dłoń zawsze była między nami. Kołysała się na jego piersi, obijając się o mój biust. Oboje byliśmy brudni, aż za dobrze byłam świadoma tego, że nie tylko ubrania i włosy Jaimego cuchną, moje też, ale smród tej przeklętej ręki jeszcze długo potem miał mi się śnić po nocach.

— Kochankowie — westchnął głośno Shagwell, podjeżdżając do nas na swoim koniu. — Cóż za piękny widok. Byłoby okrucieństwem rozdzielać dobrego rycerza i jego damę. — Nie mogłam się powstrzymać od wzdrygnięcia, słysząc to. Tym bardziej, kiedy z jego ust wyrwał się charakterystyczny, wysoki i przenikliwy śmiech. — Ach, ale kto tu jest rycerzem, a kto damą?

Z pewnością nie ja jestem tą cholerną damą — myślałam. I nawet przy wszystkich swoich wadach on z pewnością jest lepszym rycerzem niż wy wszyscy.

Jaime wydał z siebie stłumiony jęk bólu, każdy kolejny krok wierzchowca musiał być dla niego niczym więcej jak tylko torturą. Gdyby tylko pozwolili mu jechać tyłem do przodu, tak by mógł oprzeć się o mnie plecami, może mogłabym go podtrzymać i sprawić, by było mu lepiej. Bogowie, nie chodziło nawet o to, że jeśli umrze, moja przysięga okaże się nic nie warta, a ja znowu zawiodę — chodziło o zwykłą ludzką przyzwoitość. Chciałam móc mu coś powiedzieć, cokolwiek, ale nigdy nie byłam dobra w słowach, a on najprawdopodobniej wcale nie chciałby pocieszenia właśnie ode mnie. W końcu to, że się tu znaleźliśmy, to była moja wina.

Nie licząc krótkiego popasu po drodze, stanęliśmy dopiero późnym wieczorem, gdy było już jasne, że nie tylko konie są wykończone. Rozwiązano mnie i ściągnięto z siodła, a Vargo Hoat przecisnął się przez grupę mężczyzn i chwycił mnie za ramię.

— Spróbuj uciec, kobieto, a pożałujesz. — Zacisnął brutalnie palce, wbijając je w moje ciało. — Jesteś mi potrzebna żywa, ale nie musisz być cała i zdrowa.

Czekał, aż przytaknę z wysiłkiem, potem mnie uwolnił i zniknął w ciemności, zostawiając mnie samą, ale z kawałkiem chleba w ręce. Obok mnie zrzucono na ziemię siodło; do łęku przywiązana była manierka. Osunęłam się na kolana, żeby się napić i zabrać resztę wody dla Jaimego. Chleb i woda — o smaku brezentu i drewna — wydały mi się wspanialsze niż wszystko, co od bardzo dawna jadłam.

Hoat wrócił po kilku minutach, tym razem ze sznurem. Nie zawracał już sobie głowy dalszymi groźbami, przekonany najwidoczniej, że osiągnął zamierzony cel. Związał mi po prostu ręce i nogi, a potem pchnął na ziemię. Nikt się do mnie nie odezwał, ale ktoś, kierowany ludzkim odruchem, przykrył mnie kocem.

Przełknęłam z wysiłkiem, wbijając wzrok w ciemność, zarówno by powstrzymać łzy, jak i dostrzec cokolwiek. Szukałam wzrokiem Jaimego. Zewsząd otaczała nas jednak gęstwina drzew i przez chwilę nie mogłam zobaczyć nic prócz atramentowej czerni w różnych odcieniach. Nie było żadnego światła; księżyc jeszcze nie wzeszedł, a gwiazdy migotały blado — miałam jednak dość czasu, by przyzwyczaić oczy do ciemności i widziałam dostatecznie dużo, by wyłowić z mroku sylwetkę Lannistera, którego rzucono jak worek ziemniaków pod jednym z drzew i który leżał tam teraz z zamkniętymi oczami, nieprzytomny z bólu i wycieńczenia. Kilka jardów dalej dostrzegłam Krwawych Komediantów. Sprzeczali się, zerkając od czasu do czasu w naszą stronę. Łącznie może z dwunastu ludzi...

Niebawem w obozie zapanował spokój. Nie rozpalono ogniska, a więc nie przyrządzono nic do jedzenia; mężczyźni najwidoczniej posilili się w taki sam sposób jak ja, po czym rozeszli się po lesie w poszukiwaniu miejsca na spoczynek, pozostawiając konie uwiązane niedaleko. Odczekałam, aż wszyscy znikną, po czym chwyciłam koc w zęby i zaczęłam pełznąć jak robak w stronę drzewa, przy którym pozostawiono Jaimego. Spróbowałam wmusić w niego choć odrobinę wody, sprawić, by przełknął choć trochę, nie pił w końcu od dawna, ale udało mi się osiągnąć jedynie tyle, że mężczyzna jęknął z bólu, na chwilę tylko otwierając oczy, jego zielone tęczówki błysnęły w świetle wschodzącego księżyca, ale zaraz z powrotem zapadł w wypełniony cierpieniem letarg.

Zdyszana, spocona, oblepiona martwymi liśćmi, ze spodniami poprzecieranymi na kolanach, zwinęłam się w kłębek pod wielkim grabem i zakopałam z powrotem pod koc. Tak ukryta, spróbowałam za pomocą zębów uwolnić się od sznura krępującego nadgarstki. Wiązał mnie jednak Hoat i uczynił to z żołnierską wprawą. Nie mogąc się przegryźć przez postronek jak zwierzę, nie miałam żadnych szans.

Zwinęłam się pod kocem, drżąc lekko i obie dłonie zaciskając kurczowo na rękawie Jaimego. Jego pierś wciąż unosiła się i opadała ciężko w niejednostajnym rytmie i zamierzałam dopilnować, by do rana się to nie zmieniło. Obóz pozostawał niewidoczny; nie rozpalono ogniska, konie i ludzie rozproszyli się po lesie. Wiedziałam, że wystawiono straże; słyszałam od czasu do czasu, jak wartownicy poruszają się między drzewami, rozmawiając cicho.

Kroki szeleściły niespiesznie, to tu, to tam, jakby ktoś krążył po wyschniętych liściach i igłach. Wytężałam wzrok, wpatrzona w ciemność, ale nie mogłam dostrzec nic prócz niewyraźnej plamy, która poruszała się między drzewami, zaledwie kilka kroków dalej.

Odetchnęłam bardzo powoli; każdy mięsień w moim ciele napinał się i drżał. Było dość zimno, ale mimo to oblewałam się potem. Czułam własną woń, odór strachu zmieszany z zapachem krwi, ziemi i roślinności.

Plama zniknęła, kroki ucichły, a serce waliło mi jak młotem. Łzy, które od wielu godzin wstrzymywałam, popłynęły gorącym strumieniem i rozpłakałam się, szlochając bezgłośnie. Zewsząd otaczała mnie niepowstrzymana noc, ciemność wypełniona groźbą. W górze świeciły gwiazdy, jasne i czujne. Zasnęłam, nawet nie wiedząc kiedy.

~ • ~

Zbudziłam się tuż przed świtem, cała spocona, z pulsującym bólem głowy. Mężczyźni byli już na nogach.

Tuż obok stanął Vargo Hoat, spoglądając na mnie z góry zmrużonymi oczami. Zerknął w stronę drzewa, gdzie zostawił mnie poprzedniego wieczoru, i na głęboką bruzdę w liściastej mierzwie, ślad, który pozostawiłam, pełznąc do obecnego miejsca. Z jego ust niewiele można było wyczytać, ale dostrzegłam, że zaciska dolną szczękę w grymasie niezadowolenia.

Wyciągnął nóż zza pasa, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. On jednak tylko przyklęknął i przeciął mi więzy, nie pozbawiając na przykład palca.

— Wyruszamy za pięć minut — oznajmił i oddalił się.

Drżałam i było mi niedobrze ze strachu. Tak bardzo zesztywniałam, że z trudem mogłam ustać na nogach. Zdołałam się jednak dźwignąć. Znów posadzono mnie na koniu, ale dzięki Bogu nie związano. Nie wolno mi było jednak trzymać wodzy; mojego wierzchowca prowadził jeden z bandytów. Jaime zdawał się choć odrobinę przytomniejszy niż jeszcze poprzedniego dnia, nie wyglądał wcale lepiej, ale tyle wystarczyło, by kazano mu jechać na oddzielnym koniu.

Po raz pierwszy miałam okazję lepiej się przyjrzeć naszym prześladowcom, gdy wyłonili się z lasu i zaczęli doprowadzać z grubsza do porządku; kasłali, pluli i oddawali mocz na drzewa, nie przejmując się naszą obecnością. Prócz Vargo Hoata naliczyłam jeszcze dwunastu mężczyzn — łącznie trzynastu.

Kilku z nich potrafiłam już rozpoznać, Rorge'a, który najwyraźniej pełnił w tej grupie funkcję zastępcy ich dowódcy, a który — jak podejrzewałam — chętnie by się go pozbył, byle tylko zająć jego miejsce, był też Shagwell, niski mężczyzna o szaleńczym spojrzeniu, ubrany w brudny strój błazna, Urswyck, podobny do trupa najemnik o skórzanym płaszczu, zdający się czerpać najwięcej satysfakcji z męczenia mnie i Jaimego i Timeon — Dornijczyk o śniadej skórze, z którego ust słyszałam najwięcej szyderstw pod naszym adresem, Zollo — Dothrak, to jego ostrze odcięło Jaimemu prawą dłoń, a także młody chłopak, na którego wołali Pyg. Cała reszta wciąż pozostawała dla mnie bezimienna, choć nie mniej okrutna.

Słońce zaczęło powoli wschodzić, ogrzewając powietrze, ale nagle zrobiło mi się zimno, jakby zanurzono mnie w studni. Przez konary i gałęzie przedzierały się ciepłe promienie, złocąc resztki mgły, która otulała drzewa, i posrebrzając krawędzie liści. Konary ożyły śpiewem ptaków, a w plamie światła na ziemi podskakiwał ziarnojad, nieświadomy obecności ludzi i koni. Było za wcześnie na muchy i komary, a poranny wietrzyk pieścił łagodnie moją twarz. Wokół roztaczał się świat, w którym tylko człowiek wydawał się nikczemny.

Jaime mógł zdawać się silniejszy po tym, jak całą noc przespał skulony ze mną pod jednym kocem, nawet jeśli był to sen przerywany bólem i koszmarami, ale jedna noc nie mogła zmienić tego jak bardzo był wycieńczony końską jazdą i osłabiony głodem, gorączką, a przede wszystkim ranami. Jechaliśmy od wielu godzin bez przerwy, kiedy znów zsunął się po końskim boku na ziemię. Zachował jeszcze choć tyle instynktu, by odruchowo spróbować chwycić się wodzy, a potem strzemienia, ale był na to wszystko zwyczajnie za słaby i chwilę potem z cichym plaśnięciem wylądował w błocie pokrywającym trakt.

Gdy Vargo Hoat zsiadł z konia, Jaime podczołgał się ku niemu, błagając o wodę. Widok mężczyzny, który kiedyś był rycerzem w każdym tego słowa znaczeniu, a teraz siedzącego w błocie, niepotrafiącego nawet samodzielnie wstać, był niemal bolesny, a na pewno trudny do zniesienia, ale nie mogłam odwrócić wzroku. Prawdę mówiąc miałam ochotę jedynie się rozpłakać. Podali mu kubek, który Jaime natychmiast wychylił z drżeniem. Dzielni Kompanioni ryknęli wówczas śmiechem tak głośnym i ochrypłym, że aż zabolały od niego uszy.

— Pijesz końskie szczyny, Królobójco — oznajmił mu Rorge.

Jęknęłam z obrzydzeniem, odwracając wzrok, ale Jaime był tak spragniony, że i tak je przełknął, potem jednak wszystko zwymiotował. Kazali mi zbyć wymiociny z jego brody, tak samo jak zmusili mnie do umycia go, kiedy zanieczyścił się w siodle. Odkąd stracił dłoń i trawiła go gorączka niewiele pił i prawie nic nie jadł, ale — oczywiście — w pewnym momencie musiało się to stać.

Krwawym Komediantom zdawało się to wyjątkowo zabawne i choć bardzo starałam się nie zwracać uwagi na to, co mają na ten temat do powiedzenia, nie było w tym absolutnie nic śmiesznego. Nikt nie zasługiwał na takie upokorzenie, a już na pewno nie ktoś, kto oprócz tego został także trwale okaleczony.

— Czy naprawdę muszę jechać obok niego, Rorge? — poskarżył się Urswyck. — Nie żeby ogólnie ładnie pachniał, ale to? Nie zamierzam wąchać jego gówna aż do samego Harrenhal.

— A ja nie zamierzam go myć jak jakaś pieprzona niańka — odparł Rorge z grymasem obrzydzenia na twarzy, zanim jego wzrok nie spoczął na mnie. — Moja pani — zadrwił. — Zdaje mi się, że mówiłaś, że Lannister jest pod twoją opieką...

— Owszem — syknęłam przez zęby, odważnie patrząc mu obu mężczyznom w oczy. — Przysięgałam...

— W takim razie jestem pewien, że i tym się zajmiesz, prawda? Można by pomyśleć, że robiłabyś to dla swoich własnych szczeniąt, a skoro twoja przysięga jest dla ciebie tak drogocenna...

— Tak — przerwałam mu natychmiast, przewracając oczami. — Jeśli tylko mnie rozwiążesz i pozwolisz odejść nad brzeg rzeki na kilka chwil, ja...

— Doskonale. — Rorge pogalopował na czoło kolumny, gdzie zamienił kilka słów z Vargo Hoatem, a chwilę potem stanęliśmy. Urswyck ściągnął mnie brutalnie z konia i zawlókł razem z Jaimem nad rzekę przepływającą kilka kroków od traktu, którym jechaliśmy. Rzucono mi jeszcze na odchodne spodnie dla Jaimego, które wprawdzie cuchnęły koniem i wilgocią tak samo jak to, co ja miałam na sobie, ale przynajmniej były czyste, a potem zostawiono nas samych, każąc mi się pospieszyć i ostrzegając, bym nie ważyła się schodzić im z oczu, jeśli nie chcę na tym ucierpieć.

Już jedno spojrzenie w dół wystarczyło, bym wiedziała, że to zupełnie przegrana sprawa. Jaime chwiał się na nogach, chyba jedynie nadludzkim wysiłkiem utrzymując się w pozycji stojącej, nie musiałam wcale go dotykać, by wiedzieć, że wciąż ma wysoką gorączkę, oddychał ciężko oszołomiony bólem, ale w dalszym ciągu był świadomy i odwracał teraz wzrok ze wstydem. Za plecami słyszałam już ponaglające okrzyki, powinnam zrobić co do mnie należy i dać temu spokój, ale wcześniej złożyłam dłonie razem, sięgając ku przepływającej obok nas żywej wodzie, by nabrać jej odrobinę w garść i podsunąć mu.

— Wypij — wyszeptałam, bojąc się nawet mówić głośniej. Jego lewe oko, to które nie było opuchnięte, zerknęło na mnie krótko, przez jedną chwilę dostrzegając zieleń jego tęczówki poczułam ulgę, że to co tliło się w tym spojrzeniu, ten żelazny upór, jeszcze zupełnie nie zgasł. A potem Jaime pochylił się ku mnie, rozchylając wargi, a ja pozwoliłam, by woda spłynęła chłodną strugą wprost do jego ust. Zrobiłam to jeszcze kilka razy, uznając, że to wszystko, co może mi uchodzić na sucho, a potem zabrałam się do roboty.

Przyklękłam przy nim, rozsznurowując jego brudne, przesiąknięte moczem spodnie i starając się zbytnio nie marszczyć przy tym nosa z powodu smrodu — do diabła, jak oni mogli pozwolić mu na podróż w siodle w tych ubraniach? — potem zrobiłam to samo z bielizną, zdejmując ją ostrożnie. Nie było mowy, żebym nie ubrudziła sobie przy tym rąk, uznałam więc, że równie dobrze mogę się z tym pogodzić i po prostu pozwolić, by to się stało. Jaime w dalszym ciągu uparcie odwracał wzrok, ale gdy pociągnęłam go delikatnie bliżej brzegu rzeki poczułam jak wspiera się na mnie zdrową ręką i wyczułam w tym geście całe zaufanie, jakie wobec mnie żywił. Tyle wystarczyło, by choć trochę podnieść mnie na duchu. Wspieraliśmy się w tym momencie nawzajem i wcale nie miał to być pierwszy raz, gdy razem przechodziliśmy przez najgorsze chwile naszego zniewolenia. Dwoje ludzi, którzy się nienawidzą...

Starałam się zrobić to szybko i być przy tym tak delikatna jak to tylko możliwe, a kiedy skończyłam, ścisnęłam go jeszcze kojąco za ramię, starając się dodać mu w ten sposób otuchy. Nie byłam pewna, czy zrozumiał, ale gdy już zasznurowałam mu mocno w pasie czyste spodnie i pomogłam wsiąść z powrotem na konia, posłał mi krótkie, do głębi zawstydzone spojrzenie, a ja nie mogłam się powstrzymać, by nie uśmiechnąć się kojąco w odpowiedzi, nawet jeśli usta zadrżały mi przy tym jak do płaczu.

Ja też musiałam pójść za potrzebą, ale zanim zdążyłam choćby rozsznurować spodnie, a co dopiero ukucnąć pod krzakiem, Rorge z powrotem chwycił mnie za ramię i zaciągnął ku koniom, mimo uszu puszczając moje ciche popiskiwania, które wyrwały mi się w proteście. Wytrzymałam godzinę jazdy. Po drugiej każdy kolejny krok wierzchowca zdawał mi się niemal torturą. Schowałam dumę do kieszeni i kilkukrotnie prosiłam o zatrzymanie, o dwie minuty w zaroślach przy trakcie, z każdym kolejnym razem coraz bardziej niespokojnie i coraz mocnej łamiącym się głosem, ale w odpowiedzi otrzymywałam jedynie śmiech i drwiny. W podbrzuszu czułam bolesny ucisk, w oczach wzbierały mi łzy, a policzki — byłam o tym przekonana — płonęły gorączkowym rumieńcem; kuliłam się w siodle, pochylona nad końską szyją, w jedynej pozie, która zdawała się w tym momencie najwygodniejsza. Nie pamiętałam żeby kiedykolwiek tak strasznie chciało mi się za potrzebą.

Wreszcie nie mogłam już dłużej wytrzymać; widziałam jak Jaime, który do tej pory przyglądał mi się z niepokojem, zakłopotany odwraca wzrok, za sobą usłyszałam śmiech i szyderstwa, a po policzkach spłynęły mi łzy wstydu i upokorzenia. Obfite strugi moczyły mi bieliznę i spodnie, spływając po końskim siodle i skapując na ziemię. Mokro miałam nawet w butach. Przemoczone ubrania kleiły mi się do pośladków, wiedziałam, że zanim staniemy na noc, będę zupełnie poobcierana od siodła, ale najgorsza z tego wszystkiego była i tak ogarniająca mnie paląca fala wstydu.

Tego samego dnia, gdy stanęliśmy na wieczorny popas, a Jaime — zdawało się — poczuł się nieco silniejszy, zawładnął nim obłęd. Sięgnął lewą dłonią po miecz Dornijczyka i wyszarpnął go niezgrabnie z pochwy. Nic to jednak nie dało. Będący najbliżej Shagwell tańczył zgrabnie, przeskakując z nogi na nogę, gdy Jaime próbował go dosięgnąć. Zataczał się, wymachując ostrzem jak szalony, lecz tamten cofał się, podskakiwał i umykał, aż wreszcie wszyscy Komedianci ryknęli śmiechem, obserwując te daremne wysiłki. Ja sama czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła na ten widok i znowu miałam ochotę się rozpłakać.

Im dłużej to trwało, tym mocniej chciałam zamknąć oczy, albo odwrócić wzrok. Bogowie, to był kiedyś wspaniały wojownik, sama z zapartym tchem słuchałam zawsze opowieści z kontynentu o jego dokonaniach. Pasowany na rycerza w wieku piętnastu lat, okrzyknięty najlepszym szermierzem w Siedmiu Królestwach, teraz ledwie trzymał się na nogach, nie mogąc utrzymać miecza w dłoni, do szczętu wycieńczony i doprowadzony do szaleństwa nieustającymi drwinami. Z gardła wyrwał mi się zduszony krzyk, gdy do walki włączyli się pozostali, najwyraźniej znudzeni zabawą.

— Dosyć, przestańcie! — krzyknęłam w końcu, gdy Rorge kopnął Jaimego tuż pod kolano, sprawiając, że Lannister potknął się o kamień i padł na kolana, a Urswyck przyskoczył do niego i zdzielił go zakutą w stal pięścią w żołądek. Mężczyzna zgiął się wpół, stękając głośno z bólu. Rorge uderzył po raz drugi, wybijając mu powietrze z płuc, a błazen przyskoczył do niego i złożył na czubku jego głowy wilgotny pocałunek. Bogowie, zabiją go. Zabiją go i to będzie moja wina.

Rzuciłam się po miecz jednego z nich, ale zanim zdążyłam go złapać, Urswyck zrobił pospieszny krok do przodu i uderzył mnie mocno w twarz. Cios nie był na tyle silny, by zwalić mnie z nóg, ale odrzucił mi głowę do tyłu i przyprawił o łzy. Doznałam bardziej szoku niż bólu, choć w ustach poczułam ostry smak krwi, a rozcięta warga natychmiast zaczęła mi puchnąć.

Jakaś dłoń chwyciła mnie za włosy i szarpnęła boleśnie głowę, ale ja nie próbowałam już więcej walczyć, trzymana przez czterech mężczyzn na ostrzach mieczy. Przyłożyłam wierzch dłoni do krwawiących ust. Mój umysł wycofał się na bezpieczną odległość i zaczął snuć pospieszne refleksje, jakby tasował karty.

Kim właściwie są ci ludzie? Jakie naprawdę stanowią zagrożenie? Do czego jeszcze mogą się posunąć?

Czułam w ustach metaliczny smak krwi i strachu. Rana była powierzchowna; prawie już nie krwawiłam. Ale twarz i dłonie miałam lodowato zimne, a w kącikach oczu pojawiały się i znikały świetliste kropeczki. Trzymałam się na nogach tylko dzięki przekonaniu, że jeśli już do tego dojdzie, to wolę umrzeć na stojąco.

— Myślisz, że mnie on obchodzi? — Vargo Hoat skierował ku mnie spojrzenie, które spotkało się z moim.

— Powinien, jeśli nazwisko 'Tywin Lannister' coś dla ciebie znaczy — warknęłam w odpowiedzi.

W jednej chwili wokół zapadła pełna napięcia cisza. Kątem oka widziałam jak Jaime przygląda mi się, powoli i z wysiłkiem próbując usiąść w błocie, a jego oczy rozszerzają się z przerażenia. Kozioł mierzył mnie ostrym spojrzeniem, nozdrza mężczyzny drgały lekko z wściekłości, ale wytrzymałam jego wzrok, choć w środku cała drżałam z nagłego lęku i chęci ugięcia się, odwrócenia głowy.

Potem Vargo Hoat odepchnął Shagwella na bok i kopniakiem posłał Jaimego na plecy, ciężkim butem przydeptując mu następnie dłoń, kiedy próbował jeszcze raz unieść ostrze. Miecz wysunął się z bezwładnych palców mężczyzny.

— To było zabawne, Królobójco — odezwał się — ale zrób to jeszcze raz, a każę ci uciąć drugą rękę.

Mężczyźni bezceremonialnie zawlekli Jaimego do jednego z koni i przerzucili przez siodło z siłą, która z pewnością pozbawiła go oddechu. Był na tyle przytomny, by chwycić się skórzanego strzemienia, gdy ktoś smagnął konia po zadzie i znowu ruszyliśmy kłusem, który również mnie przyprawiał o ból.

Z trudem łapałam powietrze, oddychałam płytko, z każdym krokiem konia czułam niemiłosierny wstrząs, w głowie pulsowała mi krew, a sznury tak bardzo wrzynały się w ciało, że każdy wydawał się rozpalonym żelazem na mojej skórze, ale nie zwracałam teraz uwagi na moje dolegliwości. Czy Jaime jeszcze żył? Wyglądał na martwego, to pewne, ale byłam pewna, że widziałam jak jego klatka piersiowa unosi się i opada, choć płytko i uczepiłam się tego szczegółu, czerpiąc zeń słabą pociechę.

Nawet jeśli jeszcze nie umarł, to mogło się to stać niebawem. Z powodu ran, szoku, albo jednego i drugiego. Uświadomiłam to sobie nagle ze strachem i moje dłonie zacisnęły się bezradnie na łęku siodła. Zamierzałam zrobić wszystko, co tylko mogłam, by do tego nie dopuścić.

~ • ~

Słońce niemal zaszło; pod drzewami zbierały się cienie, a z powietrza powoli odpływało światło — kolory umykały, otoczenie traciło głębię. Stanęliśmy na noc, kiedy w lesie panowała już zupełna ciemność, tak że nie dało się jechać dalej. Widziałam na odległość nie większą niż trzech jardów, w mroku ledwie potrafiłam rozróżnić sylwetki mężczyzn, drzewa i krzewy rosnące wzdłuż leśnego traktu stanowiły jednolitą, ciemną masę. Na dodatek nie wiedziałam dokładnie, gdzie się znajduję i gdzie należy skręcić, ani w jakim tak naprawdę jedziemy kierunku.

Jaimego zostawiono pod jednym z drzew, o które zmordowany oparł głowę, przymykając oczy. Najwyraźniej nie było potrzeby go wiązać. Wszyscy doskonale wiedzieli, że w tym stanie nie próbowałby ucieczki. Zanim jednak zdążyłam do niego dobrnąć, Rorge usadził mnie brutalnie pod zwalonym pniem. Już samo to sprawiło, że poczułam zaciskającą mi się na gardle pętlę utworzoną z lęku i niepokoju. Znęcali się nad nami jak tylko mogli, nie szczędząc kopniaków, poszturchiwań, a innym razem śmiechu i szyderstw, ale do tej pory nie próbowano nas rozdzielać.

Wszyscy byli zmarznięci, więc bez żadnych dyskusji rozpalono porządne ognisko. Spragnieni gorącej strawy mężczyźni znieśli ogromną stertę drewna. Niski milczący Dornijczyk dorzucał do ognia, podczas gdy kilku innych zajęło się opróżnianiem pakunków z jedzeniem. Nad ogniem zawieszono garnek z wodą i kawałem solonej wołowiny, a młody Pyg wsypał do miski mąkę kukurydzianą i dorzucił kawał słoniny. Drugi jej kawałek skwierczał na żelaznym ruszcie, roztapiając się na tłuszcz. Pachniał wspaniale. Do ust napływała mi ślina.

Vargo Hoat kilkukrotnie starał się mnie zaczepiać, drwiąc sobie i najwyraźniej w ten sposób próbując zabawiać towarzystwo moim kosztem, ale ja się nie odzywałam. Nawet się nie poruszyłam. Siedziałam tylko i patrzyłam na niego, starając się wyrazić spojrzeniem pogardę. Rozcięta wcześniej i co jakiś czas krwawiąca z otwierającej się rany warga paliła mnie żywym ogniem, dłonie zaczęły się pocić — ale patrzyłam. Usiłował mierzyć się ze mną wzrokiem, ale oczy uciekały mu w bok. Rozgniewało go to jeszcze bardziej; na kościstych policzkach pojawił się rumieniec.

— Przestań się na mnie gapić!

Mrugnęłam powoli, raz, i dalej wlepiałam w niego spojrzenie, w którym, miałam nadzieję, malowała się obojętność. Hoat sprawiał wrażenie dość spiętego. Miał cienie pod oczami, układ mięśni po obu stronach ust przypominał nacięcia na drewnie. Pod jego pachami dostrzegłam plamy potu. Konieczność ciągłego zastraszania jest wyczerpująca.

Nagle wstał, chwycił mnie za ramię i poderwał na nogi.

— Zaprowadzę cię tam, gdzie nie będziesz mogła się gapić, ty suko — mruknął i popychając przed sobą, poprowadził mnie koło ogniska. Tuż za obozowiskiem znalazł odpowiednie drzewo. Tam opasał mnie liną w talii i mocno skrępował nadgarstki. Potem zmusił do przyjęcia pozycji siedzącej, a drugi koniec sznura przywiązał do drzewa. — Żebyś nie odeszła za daleko. Mógłby cię zjeść niedźwiedź i co wtedy, hę?

Poprawiło mu to humor; roześmiał się i odchodząc, wciąż chichotał.

Odwrócił się jednak, by spojrzeć na mnie. Siedziałam wyprostowana i patrzyłam wprost na niego; z twarzy od razu zniknęło mu rozbawienie.

Znów się odwrócił i odmaszerował sztywno.

Pomimo głodu, pragnienia i ogólnie złego samopoczucia odczułam głęboką, choć przelotną, ulgę. Jeśli nawet nie byłam w pełnym tego słowa znaczeniu sama, to przynajmniej nikt mnie nie obserwował i nawet ta odrobina prywatności była dla mnie błogosławieństwem.

Siedziałam z dala od kręgu ogniska, poza zasięgiem wzroku mężczyzn, za to tak blisko Jaimego, że mogłabym go doglądać. Jego obecność była dziwnie pocieszająca.

Oparłam się o pień drzewa; mięśnie twarzy i ciała rozluźniły się, dopadły mnie też dreszcze, choć nie było zimno.

Gdzieś niedaleko szumiała woda, w odległych drzewach wołał jakiś ptak. Wszystko to cichło wraz z napływającym chłodem, za to tuż obok rozległo się cykanie świerszczy. Dostrzegłam jakiś ruch i zobaczyłam królika szarego jak zmierzch. Siedział na tylnych łapach pod krzewem w odległości paru kroków i ruszał nosem.

Swojskość otoczenia sprawiła, że zapiekły mnie oczy. Przełknęłam łzy i królik zniknął.

Ten widok pozwolił mi w jakimś stopniu odzyskać spokój; przeprowadziłam kilka prób, by się zorientować, ile pozostawiono mi swobody. Nogi nie były związane — dzięki bogom. Mogłam kucnąć niezgrabnie na piętach i szorując plecami o korę okrążyć drzewo. Gdyby zaszła potrzeba, byłabym w stanie ulżyć sobie, schowana za pniem.

Nie mogłam się jednak wyprostować ani sięgnąć węzła na linie, która oplatała drzewo; sznur ślizgał się albo zaczepiał o korę, ale węzeł ciągle znajdował się po drugiej stronie grubego pnia. Nie mogłam się też położyć ani obrócić z boku na bok. Vargo Hoat był najwidoczniej obeznany ze sztuką wiązania ludzi.

Moje mięśnie przeniknął dreszcz paniki.

Nie chciałam myśleć o sznurach wokół talii i na nadgarstkach. Łatwo było ulec histerii wywołanej skrępowaniem i wypalić się w daremnej walce. Musiałam zachować siły.

Nie wiedziałam, kiedy i jak będę mogła je wykorzystać, ale bez wątpienia ich potrzebowałam. Niebawem — modliłam się. Oby to się stało niebawem.

W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa; do ust napłynęła mi ślina — prawdziwa ulga, pomimo burczenia w brzuchu, ponieważ język miałam wyschnięty na wiór.

Mężczyźni usadowili się do wieczerzy; wszelkie nieporozumienia stłumił głód. Znajdowali się zbyt daleko, bym mogła dokładnie słyszeć, o czym rozmawiają, czasem tylko wieczorny wiatr przynosił jakieś pojedyncze słowo czy zdanie. Odwróciłam głowę, by jego powiew uniósł mi włosy sprzed twarzy, i stwierdziłam, że widzę długi wąski pasek nieba nad odległym wąwozem, o głębokim i nieziemskim błękicie. Zaczęły się zapalać gwiazdy, jedna za drugą, a ja zdołałam jakoś zapomnieć o wszystkim i zająć się ich obserwacją, licząc je po kolei, gdy się pojawiały...

Noc była dziwnie piękna. Księżyc osiągnął fazę wdzięcznego sierpa, a ja odniosłam wrażenie, że nigdy w życiu nie widziałam tylu gwiazd. Królewska Korona stała w zenicie, rozpoznawałam też stającego dęba Ogiera i Łabędzia. Księżycowa Panna, nieśmiała jak zawsze, kryła się za sosną. Jak taka noc może być piękna? — pytałam sama siebie.

Zdołałam się uspokoić i zaczęłam drzemać, lecz ocknęłam się po pewnym czasie i stwierdziłam, że jest zupełnie ciemno. Światło ognia rzucało migotliwy blask na poszycie, pokrywając różanymi cieniami czubki moich butów, które spoczywały na odsłoniętym kawałku ziemi. Poruszyłam się i przeciągnęłam w miarę możności, starając się rozluźnić sztywne mięśnie pleców. Pomyślałam, że Vargo Hoat jest bardzo pewny siebie, skoro rozpalił tak ogromne ognisko.

Jaime leżał na plecach kawałek dalej, wpatrując się w nocne niebo, jak człowiek, który nie może nawet znaleźć w sobie siły, by się poruszyć. Choć żadne z nas tego nie chciało, najwyraźniej oboje wiedzieliśmy, że między nami zawiązywała się niechętna, ale solidna więź. To było dziwne uczucie i podejrzewałam, że podobnie jak ja, również Jaime nie chciał się do tego przed sobą przyznać. Ja również nie byłam mu już obojętna. Przypatrywałam mu się z ostrożną uwagą, oszołomiona i po prostu zmęczona wydarzeniami ostatnich dni. Nie podobało mi się, jak teraz wyglądał. Jego oczy były wpatrzone w gwiazdy, ale nie było w nich blasku, tylko matowa zieleń. Przypominały oczy martwego człowieka i nie było w nich już tego, co widziałam, kiedy z nim walczyłam, wtedy, na moście, ani też w Riverrun. Wtedy widziałam mężczyznę, który chciał żyć, który mógł być najgorszym człowiekiem na ziemi, wiarołomcą, ale miał w sobie tę dziwną iskrę, wolę przetrwania. Teraz nie potrafiłam w nim tego zobaczyć. Jego mury runęły w gruzy.

— Jaime — wyszeptałam tak cicho, żeby nikt poza nim nie mógł mnie usłyszeć. — Jaime, co robisz?

— Umieram — odpowiedział mi równie cicho.

Co — czy on — o nie... W porządku, przysięgałam utrzymać go przy życiu, odprowadzić bezpiecznie do Królewskiej Przystani, ale nie chodziło już tylko o to. Oboje wiedzieliśmy jak bezużyteczna stała się ta przysięga, kiedy nas pojmano. Ale żadne z nas nie zasługiwało na tak niegodną śmierć, jaka mogła nas czekać na łasce Dzielnych Kompanionów. A już na pewno nie taki człowiek, jak Jaime Lannister, nie najlepszy szermierz w Westeros, człowiek, który uparcie walczył, który nie dawał się złamać nawet po roku spędzonym w brudnym lochu w łańcuchach, który odważnie patrzył w oczy najpierw Catelyn Stark i jej synowi, którzy nim gardzili, a potem w moje. Nie człowiek, który po stracie ręki i tak chwycił za rękojeść jednego z mieczy Komediantów.

— Nie — sprzeciwiłam się. — Nie, musisz żyć.

Nie wiedziałam jeszcze dokładnie skąd, ale wiedziałam, że człowiek, którego nazwano Królobójcą miał w sobie coś dobrego; może był to tylko drobiazg, ale zdecydowanie było to coś, o co warto było walczyć.

Jaime o mało się nie roześmiał.

— Przestań mnie pouczać, co mam robić, dziewko. Umrę, jeśli będę miał na to ochotę.

— Naprawdę jesteś aż takim tchórzem? — wypaliłam, szukając sposobu, by musiał na mnie spojrzeć.

Czego nie mógłby znieść? Na pewno nie nazwania go Królobójcą, robiłam to wiele razy podczas naszej podróży i nigdy nie zrobiło to na nim wrażenia. Ale teraz jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a głowa powoli odwróciła się w moją stronę, jakby jeszcze przez chwilę nie mógł pojąć, że ośmieliłam się nazwać go tchórzem. Widziałam, jak jego usta rozchyliły się powoli. W świetle księżyca wbrew sobie dostrzegłam również, że Jaime Lannister nadal jest dość przystojny, nawet wychudzony, okaleczony i pokryty warstwą brudu.

— A cóż innego mogę zrobić, jeśli nie umrzeć?

— Żyć — odpowiedziałam. — Żyć, walczyć i mścić się.

Chciałam powiedzieć więcej, ale Rorge usłyszał mój głos, jeśli nawet nie słowa, podszedł do mnie i kopnął pod żebra, krzycząc głośno, żebym zamknęła tę cholerną gębę, jeśli nie chcę stracić języka. Spróbowałam stłumić jęk, kiedy zrobił to jeszcze raz, najwyraźniej chcąc się upewnić, czy zapamiętałam lekcję. Byłam pewna, że rano będę miała posiniaczony cały brzuch, przez chwilę, gdy nie mogłam złapać tchu, przestraszyłam się, że mężczyzna mógł złamać mi żebro, a w oczach wezbrały mi łzy, ale kiedy ośmieliłam się z powrotem podnieść wzrok na Jaimego, on również na mnie patrzył.

— Dziewko — wyszeptał, gdy Rorge wracał, klnąc, z powrotem do ogniska. — Któregoś dnia, gdy rozbijemy obóz na noc, zgwałcą cię, i to więcej niż raz — ostrzegł mnie. — Żaden z nich nigdy nie miał szlachcianki. Rozsądniej byłoby nie stawiać oporu. Jeśli spróbujesz z nimi walczyć, pobiją cię, mocno, pewnie stracisz też parę zębów.

— Myślisz, że o to dbam? — Nie poznałam, że przejęłam się jego słowami, choć poczułam, jak w jednej chwili zesztywniały mi plecy.

— Jeśli stawisz opór, zabiją cię rozumiesz? Co z tego, że sobie użyją?

— Jeszcze pytasz? Ty byś się nie opierał? Pozwoliłbyś im robić, co chcą? Czy tak właśnie byś postąpił, gdybyś był kobietą?

— Gdybym był kobietą, zmusiłbym ich, żeby mnie zabili. Ale nią nie jestem. Pozwól im wziąć sobie ciało, a sama wycofaj się głęboko. W ten sposób wszystko skończy się szybciej i sprawisz im mniej przyjemności.

— Nie znajdą przyjemności w tym, co ode mnie dostaną — wyszeptałam wyzywająco.

— Pozwól im to zrobić, a sama skryj się wewnątrz. — Usłyszałam jednak jego głos i przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego właściwie tak mu zależy na tym, żebym nie cierpiała. Co go to obchodzi? Dlaczego miałby się tym przejmować? — Myśl o Renlym, jeśli go kochałaś. Myśl o Tarthcie, górach i morzach, jeziorach i wodospadach, czy co tam macie, na tej wyspie.

Nie odpowiedziałam, a i Jaime nie odezwał się już więcej, zamiast tego wpatrując się we mnie w milczeniu, co samo w sobie było potwornie irytujące. Uświadomiłam sobie, że zaledwie w ciągu kilkunastu dni spędzonych razem Jaime Lannister poznał mnie tak dobrze, jak jeszcze nikt inny przez lata. Wcale mi się to nie podobało i nie było ani trochę przyjemne.

— Na co się gapisz? — warknęłam w końcu, nie mogąc dłużej znieść jego wzroku.

— Na ciebie — odparł cicho. — Po prostu myślę, jakie to okrutne, że bogowie nie dali ci kutasa.

Prychnęłam, odwracając wzrok i za wszelką cenę usiłując udawać, że żadne z jego słów nie zrobiło na mnie wrażenia. Mimo to nie mogłam już zasnąć tej nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro