Rozdział 17
Zastanawiałem się gdzie jej szukać. Miałem biegać po oddziałach i pytać się czy tam jest?
-Wiem! Przecież sprawdzimy czy jest w niebie, nie? – wypalił Lucyfer
-A kto tam wejdzie? Ty czy ja, debilu – westchnąłem -Mnie, tak samo zresztą jak Ciebie, tam nie wpuszczą.
-No tak.. Racja – powiedział zrezygnowany -Ale czekaj, mogę sprawdzić w piekle. – uśmiechnął się i zniknął.
Czekałem na Jego powrót, szukając dziewczyny po szpitalu. Miałem złudną nadzieję, że może tam jest. Jednak jej nie znalazłem, Lucyfer wrócił z ponurą mina.
-Nie znalazłem jej... Więc albo żyje, albo jest między niebem a ziemią...
-I co wtedy? – warknąłem
-Noo.... Teraz to zależy od Ojca... – powiedział niepewnie
-Kurwa! Zajebiście! Ty i Twoje dobre Rady! – wrzasnąłem na Niego .
-Gabe... – zaczął
-Nie! Pierdol się rozumiesz?! Nie chce Cię więcej widzieć! – wrzasnąłem na Niego i wyszedłem ze szpitala
Trzęsącymi się rękami zapaliłem papierosa.
Straciłem ją, zajebałem na całej linii.... Jeszcze wyżyłem się na Lucyferze .
„Jakby nie było to był Jego idiotyczny pomysł”
Coś w tym było, może gdybym go nie posłuchał... Albo gdybym pomyślał o tym wcześniej...
Wróciłem do domu i wyjąłem małą torebeczkę z białym proszkiem.
„Nie powinieneś” – usłyszałem w swojej głowie, jednak to zignorowałem.
Wciągnąłem kreskę i poczułem jak narkotyk wypełnia moje ciało. Nalałem sobie whisky i wypiłem. Alkohol wymieszany z narkotykiem dał mi cudowny odlot. Czułem się jakbym był poza wszystkim. Chwiejnym krokiem poszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro. Zauważyłem swoją twarz ale również Lilith.
Odwróciłem się, jednak kobiety nie było za mną, widziałem ją tylko w odbiciu lutra.
-Co Ty robisz kochany?
-Nie mogę żyć bez Ciebie – szepnąłem dotykając jej twarzy w odbiciu lutra
-To nie jest dobry pomysł. A Adrien?
-Ma jeszcze matkę, poradzi sobie – westchnąłem
-Pomyśl na chwilę, proszę Cię...
Nie dałem jej dokończyć. Uderzyłem pięścią w lustro rozbijając je na małe kawałeczki. Wziąłem jeden z kawałków i zacząłem ciąć swoje nadgarstki. Ten ból dawał mi chociaż chwile ukojenia. Krew kapała z moich ran, ja leżałem pół przytomny na ziemi.
Usłyszałem, że ktoś wszedł do łazienki, jednak nie dbałem o to.
-Matko Gabriel coś Ty narobił – usłyszałem głos Nathalie
-Nie chce żyć, daj mi spokój – szepnąłem
-Chyba sobie żartujesz – pogładziła mnie po policzku i zaczęła opatrywać moje rany.
Gdy skończyła, pomogła mi wstać i dojść do mojej sypialni. Ściągnęła ze mnie zakrwawione ubrania i położyła do łóżka.
-Śpij, a jutro porozmawiamy – powiedziała łagodnie i wyszła
Momentalnie zasnąłem, śniła mi się Lilith, obejmowała mnie, oboje mieliśmy skrzydła, ogromne białe skrzydła jakie sam kiedyś miałem. Czułem się tak szczęśliwy i nie chciałem się obudzić. Niestety, Nath miała inne plany.
Kobieta przyszła rano ze śniadaniem i kawą.
-Gabriel... – zaczęła łagodnie
-Daj mi spokój – warknąłem
-Musisz coś zjeść, pójść do pracy, zająć się czymś.
-Nie chce! Rozumiesz?! Ojciec dopiął swego, straciłem ukochaną!
Nathalie bez słowa mnie przytuliła. W pierwszej chwili chciałem ją odepchnąć, jednak tego nie zrobiłem. Rozpłakałem się jak małe dziecko.
-Wymyślisz coś, ja w to wierzę Gabe... Nie możesz się poddać, nie Ty który mnie nauczył, że nie ma rzeczy niemożliwych. Sprzeciwiłeś się ojcu, zrzekłeś się mocy, zacząłeś totalnie od zera i co? Masz ukochaną pracę, syna który Cię kocha i wnuka w drodze. -Spojrzała mi w oczy -A co do Lilith, wymyślicie coś z Lucym zobaczysz. – pogładziła mnie po policzku
Zamknąłem oczy, miała trochę racji, jednak czułem jakby cząstka mnie umarła. Nie czułem czegoś takiego nawet gdy się dowiedziałem o zdradach Emilie.
-Zjedz śniadanie i zejdź na dół, dobrze? – szepnęła mi do ucha i wyszła
Zszedłem z łóżka olewając tace z jedzeniem i poszedłem pod prysznic. Rany pod wodą piekły niemiłosiernie, ale z drugiej strony... Ten ból sprawiał mi przyjemność. Stałem tak z dobre dwadzieścia minut, chociaż na chwile tym bólem zagłuszyłem pustkę.
Gdy wyszedłem założyłem nowy opatrunek i ubrałem koszule z długim rękawem, aby nikt nie zauważył i jakby nigdy nic zszedłem na dół do kuchni.
-Hej tato – przywitał mnie z uśmiechem Adrien
-Hej synku – starałem się uśmiechnąć -Jak się czuje Marinette?
-Śpi, w nocy nie mogła spać, mówiła, że słyszała jakieś hałasy.
-Ja nic nie słyszałem – powiedziałem nie patrząc na Niego.
-Ja też nie, może jej się śniło – wzruszył ramionami -A powiedz mi co z Lilith? Podobno ją postrzelili.
Poczułem łzy napływające mi do oczu.
-Ona nie..nie żyje – szepnąłem powstrzymując łzy.
-Co? – zapytał zaskoczony chłopak -Ale dlaczego? Przecież mogłeś ją ożywić, masz moce?
-Nie Adrien, nie mam! Próbowałem ale zjebałem sprawę po całości! Teraz nie mam szans żeby ją odzyskać bo musiałbym się pojednać z ojcem! – krzyknąłem
Tak, wiem, nie powinienem się na Nim wyżywać , ale czułem się totalnie beznadziejny i bezsilny. Na prawdę pierwszy raz w życiu chciałbym umrzeć, umrzeć jak normalny śmiertelnik i mieć na wszystko wyjebane.
Adrien podszedł do mnie i mnie objął.
-Na pewno nie nawaliłeś tato... Widocznie Twój ojciec to przewidział... Może coś zmienił? Ale na pewno znajdziesz na to sposób – mówił spokojnie
-Nie Adrien... To tak nie działa – szepnąłem
Chłopak przytulił mnie jeszcze mocniej.
-Dobra, zmykaj do Mari, ja muszę się czymś zająć – skłamałem, po prostu nie chciałem się przed nim rozkleić .
„Chcesz się iść napić i naćpać” – usłyszałem głos w swojej głowie
To swoją drogą.
Poszedłem do gabinetu i wciągnąłem kreskę. Poczułem jak zaczynam się uspokajać i uśmiechnąłem się do siebie. Teraz mogę pracować.
Akurat weszła Nathalie
-O jesteś, to dobrze – powiedziała z uśmiechem
-Tak, jestem – odpowiedziałem z głupkowatym uśmiechem
-Wszystko okey? – zapytała niepewnie
-Jasne, że tak, jest cudownie. A czemu pytasz? – zapytałem z ironią
-Brałeś coś? – warknęła a ja ją objąłem
-Nieee, ale mogę wziąć Ciebie – szepnąłem
Tak, to było zgranie poniżej pasa bo byłem świadomy tego, ze miała do mnie słabość.
-Gabriel, co Ty robisz? – zapytała patrząc mi w oczy
Widziałem, że tego chciała. Pocałowałem ją namiętnie a ona jęknęła.
-Nie powinieneś – zaczęła
-Przecież tego chcesz – szepnąłem całując jej szyję
Zadrżała podniecona.
-Gabe, proszę Cię.. Przestań, chcesz tylko zagłuszyć ból. – spojrzała mi w oczy
Miała rację, ale czy to ważne? Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Już więcej nie protestowała tylko poddała się moim pieszczotom.
Hej kochani 💜
Za ten rozdział podziękujcie Marta_Agreste_ 🥰 wczoraj dała mi pomysły i kopa w dupę żebym pisała 🤣
Dajcie znać czy się Wam podoba 🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro