9 {Kotek na drzewie..}
Zazwyczaj nie odwiedzam remiz w Bostonie, zostawiłam te role mojej siostrze, chociaż ona tak naprawdę jest dobrze zaznajomiona tylko z jedną. Zawsze mnie to trochę przerażało i chyba będzie przerażać do końca życia. Nie potrafiłabym wziąć odpowiedzialności za ludzkie życie, nie w takim stopniu, nie wiem, czy w ogóle w jakimś. Gdy Glen po raz pierwszy zaszła w ciążę byłam przerażona tym ile rzeczy musi zmienić i jak bardzo musi o siebie dbać, a co dopiero być strażakiem gdy chodzi o życie obcych ludzi, których ratujesz dzięki swoim wyuczonym umiejętnością. Jesteśmy tylko ludźmi i nikt z nas nie jest niezawodny, jeden błąd.. i to nawet nie nasz, a może zwyczajnie przeznaczenie, a może nie chęć współpracy, jest tyle czynników, które składa się na ludzkie życie, że narażać je jeszcze w ten sposób nie jest czymś dla mnie.
Ktoś musi wykonywać te brudną robotę, prawda?
Ktoś musi..
Ale dlaczego mąż mojej siostry? Są całkowicie od niego zależne i jeśli kiedykolwiek mu się coś stanie..
Chryste, chciałam się tylko przejechać radiowozem, a nie znowu myśleć o tych wszystkich okropnych rzeczach, na które naraża się z własnej woli.
Gdy w nocy dzwoni telefon, a ja jestem na końcu świata... moje serce zatrzymuje się, conajmniej na sekundę. Cały czas zapominam o strefach czasowych, a tym bardziej staram się zapomnieć o tym jednym razie gdy Gavin wylądował w szpitalu przez zatrucie się dymem z powodu niedziałającej maski.
Nie powinnam tu przychodzić, to wywołuje we mnie same negatywne emocje i przerażający strach.
– Dzień dobry, potrzebuje pani pomocy?
Stoję tu jak głupia sama nie wiem jak długo, a teraz ktoś mnie zaczepia. Spoglądam na faceta, który także musi być strażakiem, co mówi mi jego strój z naszywką ze strażacką bazą.
– Tak właściwie...
– Co tchórzysz? – nawet nie wiem, skąd się tu wziął.
Nigdy nie widziałam go w strażackim stroju. Czerwone szelki, ciemne granatowe spodnie.. jak można wyglądać tak gorąco w takim stroju? Przełykam ślinę próbując zebrać słowa.
– Halo, cześć – pochyla się do mnie, chcąc przykuć moją uwagę.
– Cześć – odpowiadam w końcu – Nie, nie potrzebuję pomocy, dziękuję. Zawsze gotowi do pomocy, co? – uśmiech rozświetla moją twarz – Musicie być dobrzy w swojej robocie.
– Najlepszy – przekonuje mnie ten drugi.
– Calum, możesz już odejść – Luke klepie kolegę po ramieniu – Gina przyszła przejechać się wozem strażackim.
– Ograłam go w koszykówkę – mówię dumnie – Ograłeś go kiedyś?
– Chyba nie – jego kolega się uśmiecha – Dobra z ciebie zawodniczka.
– Widzisz?! Mówiłam ci, a ty mnie nie pochwaliłeś!
– Wsiadaj do wozu – kręci głową z niedowierzaniem.
– Już myślałam, że nie poprosisz!
Jego kolega się śmieje, a mi w ogóle to nie przeszkadza, bo to pełen radości śmiech. Oni zostają razem gdy ja próbuję wpakować swój tyłek do wozu, a gdy mi się to udaje, widzę jak oboje mi się przyglądają. W tej chwili bardzo żałuję, że nie posiadam zdolności czytania z ust, bo bardzo by się przydała. W szczególności, że ich miny to kompletne przeciwieństwo. Luke mocno zaciska usta, a ten drugi się cieszy. Jego kolega jest niezaprzeczalnie atrakcyjny i bardzo egzotyczny, ale ta niedostępność Luke'a z jakiegoś powodu bardzo mnie kręci.
Luke kieruje się do drzwi po stronie kierowcy, ale zanim udaje mu się je otworzyć, otwierają się te po mojej stronie.
– Musisz być wyjątkowa, nigdy nikomu tego nie zaproponował, a reszta z nas robi to cały czas.
– To tylko wygrana – lekceważę to.
– Gdyby nie chciał nie zgodziłby się na taką wygraną.. – mówi z szerokim uśmiechem, a ja mogę stwierdzić, że go lubię. Jego pozytywna aura wydaje się pasować do mojej.
– Chłopaki! Wsiadamy! – krzyczy Luke gdy otwiera drzwi.
– Co?
– Nie mogę zabrać wozu bez ekipy, co jeśli zostaniemy wezwani do pożaru? Wtedy liczy się każda minuta.
No i znowu czuję strach.
To nie jest dobry pomysł, ale teraz nie mogę już się wycofać.
Skaczę ze spadochronem, żegluję po otwartym morzu, a boję się trochę ognia, który na dodatek będę podziwiać tylko z daleka?
Nie, nie boję się..
Niczego się nie boję.
Zaciskam dłonie w pięści gdy słyszę głosy innych mężczyzn, którzy wsiadają na tył wozu, a Luke tłumaczy im, że jestem dwudziestoczterolatką, którą nigdy nie miała przyjemności siedzieć w wozie strażackim.
– Może ubierzesz kask?
Gdybyśmy byli sami, zaproponowałabym, że mogłabym go ubrać w innych oklicznościach z mniejszą ilością ubrań, ale nie jestem, aż tak odważna.
– Nie jestem małą dziewczynką.
– Trochę jesteś – droczy się.
– To, że ty jesteś już wiekowy, nie czyni ze mnie..
– To zależy z jakiej perspektywy na to spojrzeć – tłumaczy.
– Pieprzyć perspektywy, jestem dorosła i tylko to się liczy – obracam głowę w jego kierunku, żeby jasno dać mu do zrozumienia, co w mniej dosłowny sposób mam na myśli – Twoja ostatnia randka..
– Będziesz się tym szczycić do końca życia, co?
– Możliwe – uśmiecham się, a on to odwzajemnia.
– Czym się właściwie zajmujesz, że miałaś czas przyjść tu w samo południe?
– Czy jeśli w samo południe ziemia jest najbardziej oświetlona to ilość pożarów o tej godzinie jest stosunkowo większa?
To go rozbawia.
Nie wiem czy powinno.
– Zajmujesz się analizą? – pyta.
– To zdecydowanie za nudne – prycham – Od czasu do czasu pracuję w restauracji, mam wykształcenie menadżerskie, ale o wiele bardziej lubię podróże.
– Praca podróż, praca podróż? – brzmi na szczerze zaciekawionego.
– Raczej, podróż, podróż, podróż, praca.
– Dobrze muszą płacić – nie wiedział o mnie, więc pewnie nie wie o funduszu. Nie wiem, czy chcę mu o tym mówić. Nie wygląda na faceta, który leci tylko na kasę i na dodatek przyjaźni się z Gavin'em, ale nie chcę się z nim tym dzielić. Poza tym to taka jakby zapłata, tylko, że za bycie ich córką.
– Coś w tym rodzaju.
Luke jeździ po okolicy, pokazując mi kilka miejsc, w których uratowali życia, ale nie opowiada mi o szczegółach. Prawdopodobnie to dobrze, bo zeszłabym tu na zawał gdy jest gotowy już zawracać rozlega się obcy, damski głos...
– Wóż osiem osiem dziewięć, problem na skrzyżowaniu.. – już się nie skupiam na tym, co mówi, czuję tylko i wyłącznie strach. Jestem gotowa stąd wyskoczyć, żeby nie musieć być tego świadkiem.
– Chyba urodziłaś się pod szczęśliwą gwiazdą – co on gada? – Będziemy mieli akcje jedną z najbardziej typowych dla strażaka.
– Co?
– Kotek utknął na drzewie.
Chce mi się śmiać i właściwie to robię. Uwalniam stres, który się we mnie zebrał, po czym zakrywam dłonią usta.
– Przepraszam, to wcale nie śmieszne, to bardzo poważna.. – i znowu śmiech – Wejdziesz dla mnie na drabinę?
– Jestem kapitanem, to nie moja rola..
– Biedny kotek potrzebuje pomocy, czy to ważne jaki masz tytuł?
To go przekonuje, a ja jestem pewna, że to wbrew jakimś zasadom, związanych z wyznaczaniem zadań i odpowiedzialnością, ale mam to gdzieś. To tylko kotek na drzewie. Gdy go ściąga ludzie biją mu brawo, a ja do nich dołączam, ciesząc się, że to nic poważnego, właściwie gdy schodzi na dół jestem już przy drabinie i nie wiem, co we mnie wstępuje, ale łapię go za szelki i przyciągam jego usta do swoich. Dostajemy jeszcze większy wiwat, a to nawet nie mój cholerny kot. Luke reaguje na pocałunek równie szybko, co go kończy.
– Jestem w pracy – szepcze przy moich ustach.
Powinnam pocałować go mocniej, powiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi, ale sama jestem tak zaskoczona swoich zachowaniem, że po prosu się odsuwam.
Kto całuje faceta, bo zdjął cudzego kota z drzewa?
Ty, psycholko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro