Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54 {Rodzina}


Ostatecznie dotarliśmy do mojego mieszkania po sukienkę i parę kosmetyków, o których istnieniu już zapomniałam. Miałam zapas drogich płynów do kąpieli z Australii i wrzuciłam je do torby, żeby postawić w łazience Luke'a. Po drodze jeszcze kupiliśmy gotowe ciasto w cukierni, ponieważ ostatnio tak się skupiamy na kłótniach, że nawet nie mamy czasu na wspólne gotowanie. To znaczy jego gotowanie, a moje bycie pomocą kuchenną, niekoniecznie bardzo przydatną. 

– Jesteś pewien, że powinnam tam wejść? 

– Musisz w końcu poznać moją rodzinę – nie wiem, czy robi to dla mnie, dla siebie czy dla nich, a może pomimo nich. 

– Dobrze. 

Jestem gotowa do ataku, naprawdę. 

On dzwoni dzwonkiem do drzwi gdy ja przybieram wściekłą minę. 

Jak mam ją zetrzeć z twarzy?

Jak mam być w tym neutralna? 

– Uspokój się – mówi do mnie i całuje mnie w czoło – Bądź sobą.

To jest naprawdę jego rada?

Czasem myślę, że to on nie jest sobą, dlatego tak bardzo mnie chce, ale potem uświadamiam sobie jak bardzo pewny jest tego wszystkiego, co robi i jak żyje, że śmieję się sama z siebie, bo on zdecydowanie wie kim jest. 

Drzwi się otwierają. 

Jestem pewna, że zobaczę w nich jego mamę, ale to ktoś zupełnie obcy. No znaczy nie do końca, widziałam go na zdjęciach, a jego twarz bardzo przypomina twarz, z którą jestem bardzo dobrze zaznajomiona. 

– Cześć, brachu. 

– Cześć – witają się w braterskim uścisku.

Luke zawsze powtarza, że nie są blisko, ale wcale nie wyglądają na mało związanych. 

– A ty musisz być ta słynna Gina, o której wszyscy mówią - przygląda mi się uważnie – Jestem Jack.

– Słynna Gina, a to ciasto z cukierni, proszę – podaję mu je – Mam nadzieję, że lubicie ciasto czekoladowe – dużo dzieci, więc wybraliśmy coś, co Luke twierdzi, że bardzo lubią. 

– Dzieciaki będą prze szczęśliwe – patrzy na mnie tak, jakbym wybrała to ciasto, bo sama była takim dzieciakiem, że jest ono moim ulubionym. 

– Chodźcie. 

Luke właściwie wpycha mnie do środka, bo ja nie miałam pojęcia, że mam problem z ruszeniem się z miejsca. 

Całuję go pośpiesznie w brodę, a gdy to robię dostrzegam uśmiech jego brata. 

Na pewno gdy stąd wyjdziemy będziemy oceniani. Nie obchodzi mnie, że będą oceniać mnie, ale dlaczego go? Czy nie wszyscy chcą być po prostu szczęśliwi? Luke mnie uszczęśliwia, ja uszczęśliwiam Luke'a, więc dlaczego świat ma unieszczęśliwiać nas?

Ledwo udaje nam się wejść do środka, a przy naszych nogach już biega gromadka dzieci. 

– Wujek, Luke! – mała dziewczynka wyciąga do niego ręce, a on od razu bierze ją w ramiona. 

– Dobrze, że jesteś! – krzyczy chłopczyk. 

– Tak? Tęskniliście za mną? – ciepło jego głosu, uśmiech na jego ustach..

– Chodź, przedstawię cię reszcie – zwraca się do mnie jego brat – One i tak go teraz nie puszczą. 

No i proszę, zostałam sama, bo Luke'a kochają wszystkie dzieci, a przez ten cały czas nie jest mu dane mieć własnych, więc teraz będziemy oceniać mnie i to dlaczego nie chcę mu tego dać. 

– Patrzcie kto przyszedł z Luke'm! 

Żony. 

Spojrzenia żon. 

Dlaczego widzę w nich tyle oceniania? 

Nigdy nie zapytałam Luke'a o wiek, ani jego braci, ani ich żon, nie znam też dokładnych wieków jego dzieci. Są ode mnie ponad dziesięć lat starsze. 

Czy to ma znaczenie? 

Nie, jeśli nie są podobne do jego matki. Przecież to nie tak, że nie mogę się przyjaźnić z prawdziwymi dorosłymi. Jestem normalną osobą, zazwyczaj miłą i niegłupią, więc dlaczego miałoby mi się to nie udać? Czy naprawdę pozwalają wchodzić sobie teściowej na głowie? Co w takim razie z tych Hemmingsów za mężczyźni, skoro nie bronią własnych kobiet?

Dostrzegam starszego mężczyznę, który siedzi przy stole z dziewczynką i układa z nią puzzle. Dziewczynka jest bardzo skoncentrowana i próbuje dopasować do siebie kolejne elementy, a jak przypuszczam ojciec Luke'a uśmiecha się do niej i wcale nie próbuje jej pomóc. 

– Dzień dobry – mówię do niego – Jestem Gina, dziewczyna Luke'a – podaję mu rękę – Miło pana poznać. 

Jeśli ktoś chciałby mnie oceniać powiedziałby, że nie szanuję kobiet i jestem typową laską, która chce zjednać sobie wszystkich facetów, a nie obchodzi jej, co myślą o niej kobiety. To nieprawda. Po prostu zrobiłam już dosyć złego wrażenia, a nigdy nie słyszałam, żeby chociażby ktokolwiek wspominał, że jego ojciec źle o mnie mówi. 

– Dzień dobry – odpowiada – A jednak się zjawiłaś – czyli on o mnie wie – Moja żona jest w kuchni, gdybyś chciała jej pomóc. 

– Kim jesteś? – pyta mnie dziewczynka. 

– Dziewczyną twojego wujka. 

– Wujek Luke ma nową dziewczynę? – więc przyprowadzał tu inne, cudownie. 

– Na to wygląda – uśmiecham się do niej najcieplej jak potrafię. 

– Gina! – nie znam tego głosu, obracam się w jego kierunku, żeby dostrzec jedną z żon – Chodź nam pomóż w kuchni. 

To test.

To zdecydowanie test.

A ja muszę go zdać. 

Obie żony, jego matka. 

– Powiedziałam ci, że nie jesteś tu miele widziana – atakuje mnie gdy tylko wchodzę do kuchni – Czego nie zrozumiałaś? 

– Luke mnie tu chciał i chciałam w końcu poznać resztę rodziny – informuję ją – Przepraszam, czy możecie się mi przedstawić? Wszyscy mnie tu znają, a ja nie znam nikogo. 

– Jestem Kelly, żona Bena – uśmiecha się, nawet przyjaźnie. 

– A ja Amy, żona Jacka – ten uśmiech jest już mniej przyjazny – Możesz pokroić warzywa? Wszyscy mają tutaj coś do roboty..

Robotą facetów jest siedzenie z dziećmi?

Nie mówię tego na głos, ale one chyba widzą pytanie w moich oczach. 

– Ciężko pracują, należy im się odpoczynek.

Gdzie ja się, kurwa, do cholery znalazłam?

Nie wiem, jakim cudem zostałam sama w kuchni, moim zadaniem jest niby tylko mieszanie, ale jestem tak zestresowana, że boję się, że i to mogę popsuć. Do kuchni wchodzi Jack. 

– Hej, zostałaś sama?

– To chyba test – mówię, cały czas mieszając – Chcesz spróbować i powiedzieć czy moje mieszanie jest zadowalające w smaku?

On się uśmiecha i podchodzi bliżej, zaglądając do garnka. 

– Naprawdę powinieneś spróbować albo pokazać mi jak się miesza. Mieszałeś kiedyś? Dali ci takie ważne zadanie? 

– Gina, chyba potraktowałaś to zbyt poważnie, ponieważ nie pamiętam, żeby ktoś kiedykolwiek stał i to mieszał.

Głupie suki.

Nie mówię tego na głos, a Jack wybucha śmiechem. 

– Luke mówił, że jesteś zabawna. 

– Prawda? - uśmiecham się krzywo, ukazując moją irytację. 

– Okej, widziałaś gdzieś butelkę dla mojego dzieciaka? Ta woda owocowa, nie przeżyje bez niej ani jednego dnia, wyobraź sobie, że wyszlibyśmy bez niej z domu..

– Mogę sobie wyobrazić po tym mieszaniu, to niczym rodzicielstwo. 

Wybucha jeszcze głośniejszym śmiechem. 

– Kochanie i gdzie ta woda? – jego żona wkracza do kuchni i od razu morduje mnie wzrokiem.

Cudownie.

Już myślałam, że znalazłam sojusznika.

Deser je się w ogrodzie. 

Kobiety przynoszą go mężczyzną, którzy biegają z dziećmi po ogrodzie, następnie wszyscy zasiadamy do stołu na tarasie, ale.. nie ma dla nim przy mnie miejsca. Krzesło się popsuło i nie zdążyli kupić nowego. 

Jest mi przykro.

Po prostu przykro.

Jednak staram się tego po sobie nie pokazywać i z jak najprawdziwszym uśmiechem, ładuję się Lukowi na kolana. 

– Mogę? – pytam – Możesz mnie nawet nakarmić ciastem z łyżeczki – szepczę mu do ucha. 

– Tu są dzieci! – krzyczy żona Jacka – Co ty robisz? Nie masz już osiemnastu lat!

– Tylko wtedy można siedzieć na kolanach faceta? - kpię – Jak możecie mu to robić? Nie mi, ale swojemu synowi, bratu swoich mężów? Dlaczego gardzicie naszym związkiem? Bo co? Bo cieszę się  życiem? Bo całuję go znienacka? O co wam wszystkim chodzi? Ja tylko usiadłam na kolanach mojego mężczyzny! Nic gorszącego! – patrzę na Luke'a – Powiedz coś! 

– Co Gina wam zrobiła? Dlaczego chcecie decydować za mnie? – pyta ich wszystkich – Nie rozumiem, dlaczego oceniacie ją bez poznania jej.. Kocham ją i skoro tego nie rozumiecie i nie możecie uszanować..

– Flirtowała z Jackiem! – krzyczy żona – Jestem tutaj i są tu nasze dzieci, a ty przyprowadzasz tutaj..

– Słucham!? – krzyczę, nie mogąc się powstrzymać.

– Luke, chcę zabrał te dziewczynę z naszego domu – odzywa się jego ojciec – Nigdy nic takiego nie zdarzyło się w ty domu i nie chcę, żeby więcej powtórzyła się taka scena. 

– Jesteście złymi ludźmi! – po czym wstaję z kolan Luke'a i biegnę do drzwi, ponieważ nawet ktoś taki jak ja ma swoje granice. 

Zaczynam wierzyć, że nie nadaję się do bycia częścią jakiejkolwiek rodziny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro