19 {Niezbyt to wychodzi}
Czuję jak podnosi się z łóżka. Widzę jak na mnie patrzy, a on widzi, że otwieram oczy.
– Muszę lecieć do pracy.
Kiwam tylko głową, zbyt zmęczona wdawać się z nim w dyskusje. Jego usta całują moje nagie ramie, kawałek szyi.. nie zastanawiam się dwa razy, wyciągam ręce do jego twarzy, żeby złączyć nasze usta i wcale nie tak szybko puścić. Odrywa się ode mnie, zakrywając moją głowę kołdrą, żebym skończyła go napastować, co rozbawia mnie nawet o tak wczesnej godzinie.
– Mogę potem wpaść?
– Zostawię ci klucze w doniczce – całuje mnie w czoło.
– Której?
– Może to dobra zagadka.
– Ugh! Nienawidzę cię!
Śmieje się i jeszcze raz całuje mnie w czoło.
– Przestań, bo zaraz nie pójdziesz przeze mnie do pracy. A kto jak nie ty uratuje ludzkie życia?
Nie pozwalam strachowi mnie ogarnąć, ale zarazem czuję jak wszystko się we mnie spina. Odkrywam się z kołdry, żeby na niego spojrzeć, dobrze zapamiętać, gdyby to był ostatni raz gdy.. nie, nie, nie.
– Ale masz minę, co źle wyglądam z rana?
Jednak nie pozwalam mu odejść i niemal wyskakuję z łóżka, żeby pocałować go jeszcze raz, pociągnąć jeszcze raz za włosy, rozbawić go, przygryźć jego wargę, skłonić go do pocałowania mojej szyi.
– Chryste, dziewczyno – pociągnięciem za włosy, odsuwa mnie od siebie.
Bądź bezpieczny.
To nigdy nie przechodzi mi przez usta. Mam nadzieję, że chociaż moje oczy to wyrażają.
– Wracaj do snu, mój nieranny ptaszku.
– Zobaczymy się po twojej pracy – to obietnica i to nie tak mała, jakbym chciała.
– Tak, mam nadzieję, że ugotujesz coś dobrego. Jeszcze dla mnie nie gotowałaś – nabija się z mojego wiecznego jedzenia z rodzinnej restauracji.
– Wal się, nie jestem kurą domową – pokazuję mu środkowy palec.
– Może to lepiej, jeszcze mój dom by spłonął.
Słyszę rozbawienie w jego głosie, a to wywołuje mój uśmiech.
– Do zobaczenia – jeszcze raz całuje moje czoło, kącik ust, aż w końcu usta.
Tak, do zobaczenia i nic innego nie rozważam.
Późnym popołudniem szukam klucza w jego doniczkach, moje szczęście sprawia, że znajduję go od razu.
Ha! Jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą.
Jestem obładowana zakupami, ponieważ faktycznie postanowiłam coś ugotować. Poprosiłam o jeden z mniej wymyślnych przepisów naszego szefa kuchni z restauracji i jestem gotowa do działania.
Trzeba próbować nowych rzeczy, prawda?
Odstawiam zakupy na stół, a raczej próbuję, bo..
– Co tutaj robisz?!
Podskakuję jak wariatka, a wszystko wylatuje z przyniesionych przeze mnie papierowych toreb.
– O Boże, ale mnie pani przestraszyła – kładę dłoń na moim walącym sercu, które jest gotowe wyskoczyć z piersi.
– Jak tutaj weszłaś?
– Mam klucz – informuję ją.
Jednak ona już nie jest zainteresowana moimi słowami, a tym, co wypadło z moich zakupów.
Prezerwatywy.
Dużo prezerwatyw.
Cóż, może jednak nie urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą.
– Jesteśmy dorośli, wszyscy wiemy jak działa seks – mówię – Proszę mi nie mówić, że pani go nie uprawia, bo co inaczej robiłby tutaj Luke?
– Jesteś bezczelna!! – krzyczy – Co mój syn robi z taką dziewuchą jak ty?
– Mam być jeszcze bardziej obrazowa?
Myślałam, że to niemożliwe, ale na jej twarzy pojawia się jeszcze większe obrzydzenie niż przed chwilą.
– Mój syn jest samotny, nie licz na to, że go usidlisz, gdy zmądrzeje rzuci cię.
– Ja tam uważam, że całkiem inteligentny z niego facet.
Zamiast szybko schować, to co wywołało początek burzy, rozpakowuję na stół resztę zakupów.
– Możesz iść, zrobiłam już dla niego obiad – podkreśla, że to posiłek tylko dla niego, ale ja to ignoruję.
– Dziękuję, ale prawdopodobnie zostanę na noc.
W jego matce się gotuje, a ja jestem, co najwyżej rozbawiona. Luke pozwala jej na wszystko, a ja nie zamierzam.
– Nie masz dziewczyno pracy?
– Ależ mam – uświadamiam ją – Tylko nie muszę być tam codziennie.
– Co to za praca?
– Jestem kelnerką w rodzinnej restauracji.
Czuję, że to mówi jej o mnie wszystko, a przecież tak naprawdę nie mówi nic.
– I jedziesz takim samochodem?
– Mam bogatego tatusia – nie wiem, dlaczego trzepoczę rzęsami i robię z siebie głupią idiotkę. Może dlatego, że i tak nie pomyśli już o mnie inaczej.
– Co mój syn w tobie widzi?
Nie chcę wymieniać jej swoich zalet, które wczoraj usłyszałam z ust jej syna.
– Może potrzebuje trochę posiewu świeżości po trzydziestce – żartuję, ale ona nie rozumie mojego poczucia humoru.
Otwieram lodówkę, żeby włożyć do niej zakupy, w ogóle nie przejmując się jej obecnością. Jedna z nas stąd wyjdzie i to zdecydowanie nie będę ja. Jednak jego mama jest dzisiaj o wiele bardziej uparta niż ostatnio i także nie wygląda, że się gdzieś wybiera. Boję się nawet pójść po torbę z rzeczami do samochodu, bo pewnie przekręciłaby klucz w drzwiach i go w nich zostawiła, uniemożliwiając mi wejście. Nie próbuje nawet ze mną rozmawiać, ale obserwuje mnie gdy krzątam się po mieszkaniu, otwieram wino, a ona w tym czasie sprząta. Nie uważam, że jest tu brudno i na pewno Luke potrafi zrobić to samemu. To nie tak, że przyszłam tu poleżeć brzuchem do góry. Chciałam gotować i co? Moje plany zostały pokrzyżowane.
– Cześć! Wróciłem!
Dzięki Bogu.
– O mama – nie widzę jego twarzy, bo wyjmuje talerze – Cześć, co tutaj robisz?
– Ugotowałam obiad i posprzątałam – informuje go.
– Okej, tym razem naprawdę musisz zjeść z nami – uśmiecha się do niej – I naprawdę musisz skończyć z tym gotowaniem dla mnie. Widzisz, zająłem się tym już mam kogoś od tego.
Wskazuje na mnie, a ja pokazuję mu środkowy palec, co tylko rozszerza uśmiech na jego ustach.
– Właśnie dzisiaj miała mieć swój dzień testowy..
– Wal się – poruszam tylko wargami z nadzieją, że zrozumie słowa.
– Mamo, naprawdę możesz robić w tym czasie coś innego niż dla mnie gotować – wraca do głównego tematu – Jack i Ben się śmieją, że jestem syneczkiem mamusi.
– Są zazdrośni – podsumowuje jego mama.
– Siadaj, mamo – zachęca ją – Następnym razem to my ci coś ugotujemy dobrze?
Kolacja z jego mamą?
Nie wiem jak to zniosę.
Nie wiem, czy w ogóle chcę to znosić.
Następnym razem..
Jak długo my właściwie...
Siadam z nimi do stołu i nie uciekam po za tu i teraz.
***
Jeszcze jeden rozdzialki i zobaczycie kawałek nowobogackiego życia Giny......
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro