Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Magic Symphony

Moje palce delikatnie suną po czarno-białych klawiszach. Siedzę wyprostowana, łokcie ugięte, tuż przy ciele. Oddycham głęboko, chcąc jak najmocniej wczuć się w granie tego utworu. „Introitus" Wolfgang Amadeusz Mozart. Początek jego requiem. Zerknęłam jeszcze raz na mojego drogiego nauczyciela. Był to starszy mężczyzna, z lekko krzywymi okularami na nosie. Patrzył na mnie z pogardą, jednocześnie z nutką fascynacji. W końcu nie każda dwunastoletnia dziewczynka uczy się grać na fortepianie msze żałobną Mozarta. Kiwnął głową na znak, abym ponownie zaczęła grać. Przeniosłam wzrok na czarny fortepian, przy którym siedziałam. Wzięłam głęboki wdech i przygotowałam się do zagrania pierwszych nut. Zaczęłam powoli, grając pojedyncze dźwięki, które łączyły się, tworząc piękną melodię. Grałam coraz szybciej, na coraz wyższych dźwiękach. Po chwili znów powróciłam do poprzedniej tonacji. Grałam na przemian wysoko i nisko. Tak jak dawny kompozytor. Przymknęłam oczy, wyobrażając sobie młodego chłopca, ubranego w XVIII w. strój. Siedział dumnie, grając najpiękniej, jak tylko potrafił. Nie mogłam wyobrazić go sobie, jaki naprawdę był, komponując swoje requiem. Dla mnie zawsze był taki jak jego muzyka. Młody i żywy. Aż po wieki. Zagrałam ostatnie nuty perfekcyjnym zakończeniem. Coraz niżej, coraz wolniej, żeby ucichnąć całkiem. Popatrzyłam w stronę nauczyciela, lecz ten tylko pokiwał głową i wyszedł. Poszłam za nim do salonu, gdzie siedzieli moi rodzice. Nie weszłam jednak do środka, zerknęłam jedynie przez uchylone drzwi.
- Maria ma ogromny talent, powinna wystąpić na następnym...
- Kategorycznie zabraniam - przerwała mu moja mama. - Wie pan dobrze, w jakim nasza córka jest stanie. Nie może wychodzić z domu. - dodała szeptem.
- Tak, oczywiście - powiedział, zabierając swoje rzeczy - Niech tylko wiedzą państwo, że marnuje ona ogromny potencjał i talent. Teraz niech państwo wybaczą, do widzenia. - Pożegnał się, po czym wyszedł z domu. Łzy zebrały się w moich oczach. Zacisnęłam nerwowo ręce. Chcę zagrać na tym koncercie. Chcę zagrać całe requiem. Weszłam do pokoju i stanęłam przed rodzicami, zakładając ręce na piersi.
- Niech zgadnę, wszystko słyszałaś? - zaczął tato.
- Chcę zagrać na tym koncercie. - powiedziałam stanowczo.
- Ale córciu... - zaczęła mama, ale natychmiast jej przerwałam.
- To moje życie! I chciałabym mieć na nie jakiś wpływ. Nie możecie ciągle mnie tu przetrzymywać, mam prawo korzystać z życia i zacząć się spełniać. Ciągle mi wszystkiego zabraniacie, a tak nie można. - Wiedzieli już, że muszą się zgodzić.
- Jeśli rzeczywiście zagrasz tutaj cały utwór i twój nauczyciel potwierdzi, że możesz zagrać - wymienił spojrzenie z moją rodzicielką - Pozwolimy ci wystąpić. Tymczasem czeka cię dużo pracy...
Rzeczywiście tak było. Każdy dzień spędzałam na graniu. W końcu pozwolono mi robić to, co kocham, nie ograniczając się w tym. Do koncertu zostało zaledwie dwa tygodnie. Chociaż umiałam zagrać już całość, co było nie lada wyzwaniem grać bez przerwy przez godzinę. To jednak nakładałam ciągłe poprawki, nie chcąc zbłaźnić się przed publicznością. Chciałam zagrać to perfekcyjnie, idealnie, bez, chociażby najmniejszego błędu. Chociaż byłam jeszcze młoda, byłam idealistką. Wszystko musiało być zapięte na ostatni guzik. Moją ulubioną częścią była stanowczo „Lacrimosa". Tuż przed zagraniem jej, leżałam na łóżku, słuchając jej wykonania godzinami. Była smutna, a jednocześnie wesoła. Ponura i radosna. Dźwięki mieszały się ze sobą, tworząc coś wspaniałego. Kochałam wsłuchiwać się w tę melodię, w każdy jej dźwięk, za każdym razem odkrywając coś nowego. Również podczas grania, niesamowicie skupiałam się na tym fragmencie. Był dla mnie najważniejszy. To były ostatnie nuty, jakie sam Mozart napisał. Za każdym razem, kiedy go grałam, czułam się silniejsza. Choroba jednak dawała swoje znaki. Rodzice nigdy mi nie powiedzieli, co tak naprawdę mi dolega. Kiedyś usłyszałam, jak lekarz mówi, że już nic się nie da zrobić. Przysięgłam sobie wtedy, że pomimo wszystko osiągnę swój mały cel. Ludzie mówią, że jak na swój wiek jestem bardzo mądrym dzieckiem. Poniekąd codziennie przychodzą do mnie prywatni nauczyciele, ale to nie jest to. Nie mam koleżanek, czy też kolegów. Mam jedynie muzykę. To ona dała mojemu życiu sens i to jej chcę się całkowicie poświęcić.
Minęły już dwa tygodnie, mama naszykowała mi piękną sukienkę. Jasnoróżową, idealnie podkreślającą moja czarne włosy. Mama powiedziała, że wyglądam cudownie. Wolę zagrać cudownie, niż tak wyglądać. Kiedy już mnie uczesała, założyłam kurtkę i wyszłyśmy na zewnątrz. Szybko wsiadłyśmy do samochodu, gdzie czekał już tato. Jechaliśmy dość długo, tak sądzę. Siedziałam z tyłu i wpatrywałam się w widok miasta za szybą. Podziwiałam pędzące samochody, spacerujących ludzi, latające po niebie ptaki i mrok, który otaczał wszystko, a lampy dawały blaski światła, oświetlające drogę. Jak tylko dotarliśmy na miejsce, szybko wysiadłam z auta i wpatrywałam się ze zdziwieniem w wielki budynek. Mama wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do środka. Wnętrze przypominało mi starożytny zamek. Szliśmy przez wielkie korytarze, aż doszliśmy do masywnych, drewnianych drzwi. Na widok nauczyciela od muzyki uśmiechnęłam się szeroko. Pomimo że kuło mnie tam w serduszku, byłam bardzo szczęśliwa i podekscytowana.
Zapraszam młodą damę - uśmiechnął się do mnie szeroko i otworzył drzwi. Sala była przeogromna. Wielka scena, na której był już przygotowany zespół razem z chórem. A na środku stał czarny fortepian, przygotowany specjalnie dla mnie. Nie widziałam widowni, ponieważ kurtyna oddzielała nas od niej. Powoli podeszłam do fortepianu, sunąc po nim ręką. Jak dla mnie był to magiczny instrument. Usiadłam przy nim, jednak ręce dalej miałam przy sobie. Chciałam z każdym jego brzmieniem, poczekać do koncertu. Nagle podeszli rodzice, trochę zmartwieni.
- Dobrze się czujesz kochanie? Jesteś strasznie blada - Mama spojrzała na mnie z troską, gładząc ręką po policzku. Wymusiłam uśmiech.
- Oczywiście jestem po prostu zdenerwowana... i podekscytowana. - odpowiedziałam radośnie.
Minęła godzina przygotowań i w końcu kurtyna się odsłoniła. Zapanowała nagle grobowa cisza. Słysząc własny oddech, skupiłam się najmocniej, jak potrafiłam. Po chwili salę wypełniły ciche dźwięki fortepianu. Pojedyncze dźwięki, łączące się w całość tworzyły piękną melodię. Każdy odmienny dźwięk niósł ze sobą pewną harmonię, dzięki czemu nadawało to cudowny efekt. Grałam coraz szybciej, jak również coraz szybciej biło moje serce. Później dołączyły skrzypce, nadając tempa, a wiolonczele dodawały barw muzyce. Zaczęłam grać coraz wolniej, coraz ciszej. Inne instrumenty całkiem zamilkły, pozostawiając koniec pierwszej części mi. Zagrałam to jeszcze lepiej niż za każdym razem, kiedy grałam to w domu. Kiedy ucichłam całkiem, zerknęłam na dyrygenta, który dał znać, aby rozpocząć kolejną część.
Rozległa się ponownie - magiczna symfonia, ukazując wielki talent małej dziewczynki. Po zakończeniu koncertu każdy jej gratulował, chwaląc tak cudowny talent. Od czasu koncertu minął miesiąc, a zaraz za nim kolejne. Z małą dziewczynką, było coraz gorzej. Chociaż ona od tego czasu, była najszczęśliwszą osobą na ziemi, jej zdrowie było w tragicznym stanie. Pół roku później umarła w szpitalu, na ciężki nowotwór. Jednak przez każdą ostatnią chwilę jej życia była z siebie dumna, tak jak każdy, kto ją poznał. Pokazała im wszystkim, o co walczyła i co osiągnęła. Spełniła swoje marzenia. Za które warto... i żyć, i umierać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro