Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9

Dzwonek do drzwi wygrywał po raz kolejny swoją już powoli irytującą melodyjkę, a ja stałem pod wejściem mieszkania numer 62 i czekałem, aż dane mi będzie ujrzeć tę jedną personę, dla której przebiegłem taki dystans.

Bo 4 kilometry w zaledwie 10 minut, to jest mój życiowy rekord. 

Jednak takie poświęcenie było niczym, ponieważ robiłem to dla naszego dobra.

I w sumie nie wiem ile tak stałem, ale nie doczekałem się chociażby skrzypnięcia parkietu znajdującego się w przedpokoju, co zdecydowanie mi się nie spodobało. Zignorowałem zupełnie fakt, że płuca palą mnie żywym ogniem po zbyt intensywnym wysiłku fizycznym, a moje kończyny powoli odmawiały mi posłuszeństwa.

Zupełnie nie przyjmowałem do siebie faktu, że najprawdopodobniej obudzę sąsiadów. Po prostu zacząłem pukać, a w zasadzie to walić, w to cholerne drewno, domagając się jakiejś reakcji ze strony młodszego.

Serio. Wystarczyłoby mi nawet zwykłe "Odejdź, nie chcę cię znać. Zostaw mnie w spokoju".

A tak? Odchodziłem od zmysłów, bo nie wiedziałem co się dzieje ze studentem. A tym bardziej jak mógłbym mu pomóc.

Jednak dopiero po chwili olśniło mnie, że przecież nadal mam przy sobie klucze do mieszkania. Dlatego też zaraz po ich wyciągnięciu, włożyłem je do zamka, chcąc już otworzyć zamek.

Wolę jednak pominąć fakt, że prawie ten klucz złamałem... Ale to mniejsza.

Do środka wpadłem jak burza, by stanąć jak wryty w progu salonu, nie zastając tutaj nikogo. 

Tak samo jak w innych pomieszczeniach...

Jedyną żywą istotą, nie licząc mnie, był Sun, który aktualnie siedział na kanapie i patrzył na mnie zaspanym wzrokiem. Dopiero po chwili rozpoznał mnie i jak na psa przystało - zaczął po mnie skakać i domagać się mojej uwagi, co miało oznaczać powitanie.

- Cześć, moje kochanie - uśmiechnąłem się łagodnie i podrapałem tą małą przylepę za uchem - tęskniłeś za mną? Tak? 

Wiem, że zapewne wyglądałem teraz jak jakiś idiota, ale aż miło mi się zrobiło, gdy pupil zaszczekał radośnie, jakby na potwierdzenie tego, że mam rację. 

- Sun, gdzie jest Jimin? Szukaj! Szukaj, Jimin'a! 

Taaak... Zdecydowanie jestem idiotą... Jednakże z tego co pamiętam, to psy to rozumne stworzenia. I w sumie się nie pomyliłem, bo szczeniak jakby się ożywił i pełen energii zaczął szczekać oraz ciągnąć mnie za nogawkę spodni. Zapewne abym udał się w tym samym kierunku co on.

Jednakże jak wielkie było moje zdziwienie, gdy czworonóg zaprowadził mnie do przedpokoju, a sam dopadł do drzwi, które zaczął drapać łapą oraz przeraźliwie skamleć. Nie trzeba było wiele abym zrozumiał, o co mu chodzi.

Jimin wyszedł, a to było znacznie gorsze od tego, gdyby został sam w domu. Przecież ktoś mógł go zaczepić, a co gorsza go skrzywdzić! Nie mogłem tak tego zostawić!

Natychmiast złapałem w rękę smycz Sun'a oraz jakąś kurtkę dla młodszego, bo znając go już na tyle mogłem śmiało stwierdzić, że po prostu zapomniał jej wziąć ze sobą, i wspólnie z moim czteronogim towarzyszem, ruszyliśmy biegiem w kierunku wind.

***

Chłodny wiatr owiewał nieprzyjemnie moją twarz oraz plątał, poniszczone od farbowania, włosy. Nie przeszkadzało mi to jednak w uporczywym rozglądaniu się po, pogrążonym w mętnych światłach latarni, parku. Byłem niemal pewny, że gdzieś tutaj znajduje się mój współlokator. To było jedyne miejsce, blisko naszego miejsca zamieszkania, a które też potrafiło ukoić splątane myśli. 

Sam nie raz czy dwa tutaj przesiadywałem, mając zastój twórczy albo gdy najzwyczajniej w świecie chciałem się wyciszyć. A czasem nieraz uciec od ciągłych telefonów z pracy, które to poganiały mnie do szybszego komponowania, a ich dewizą było Czas, to pieniądz.

Szkoda, że dopiero po poznaniu Jimin'a zorientowałem się, że rzeczy materialne nie przynoszą takiej uciechy jak myślałem wcześniej. Odkąd tylko młodszy ze mną zamieszkał, jedyne co się dla mnie liczyło to czas, który spędzaliśmy wspólnie albo jego promienny uśmiech, jakim mnie obdarzał na Dzień dobry albo tak tylko żeby poprawić mi nastrój. 

Przez ten krótki okres czasu, podczas którego mieszkaliśmy ze sobą - zbliżyliśmy się do siebie. A na dodatek szatyn na mnie wpłynął, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Już nie byłem takim zgredem jak wcześniej, chociaż mojego szefa nie byłem w stanie przebić w tej kwestii, a zacząłem być odrobinę milszy w stosunku do moich współpracowników.

A to wszystko przez chłopaka, którego teraźniejsza nieobecność doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Nigdzie nie mogłem zauważyć jego sylwetki, chociażby jej zarysu, a na dworze robiło się coraz chłodniej. Nie wybaczyłbym sobie tego, gdyby przez moje głupie i infantylne zachowanie, młodszy się jakoś poważnie rozchorował.

Moja desperacja w trakcie tych poszukiwań sięgała zenitu, a do moich oczu od niepamiętnych czasu, znów napłynęły łzy, które powoli zasłaniały mi widok. Nawet Sun sobie nie radził, nie potrafił wyczuć zapachu chłopaka. 

Czułem się bezradny, naprawdę miałem już zamiar się poddać, jednak w tej chwili zauważyłem jakąś postać na niedaleko osadzonej ławce. Co prawda mrok panujący na około utrudniał mi możliwość identyfikacji osobnika, ale pociąganie nosem uświadomiło mnie, iż to właśnie był Jimin, którego tak gorączkowo poszukiwałem przez ten czas. 

Natychmiast zerwałem się do biegu, podczas którego towarzyszył mi niedawno przygarnięty szczeniak. I będąc już tak blisko niego, zobaczyłem w jak opłakanym stanie jest, a moje serce aż się skurczyło na ten widok.

Jak mogłem doprowadzić go do takiego stanu?

Opuchnięta i zapewne czerwona twarz, na której zapewne pozostały ślady licznych łez. Suche i przegryzione usta, od których odstawały pojedyncze skórki, aż prosiły się o użycie jakiegoś kojącego balsamu. Wcześniej starannie ułożone włosy teraz były rozczochrane i każdy był w inną stronę. Oraz oczy, w które tak bardzo bałem się spojrzeć. Przepełnione smutkiem i żalem, wyczekujące na jakąkolwiek odpowiedź, której nie byłem w stanie dać.

Przynajmniej nie teraz, kiedy oglądałem go w tak fatalnym stanie. Za który byłem odpowiedzialny.

Jego całe ciało drżało, a ja niewiele myśląc zarzuciłem na jego plecy kurtkę, którą zagarnąłem z przedpokoju, a po chwili wylądowała na niej moja bluza. Natomiast ja sam klęknąłem przed jego osobą i kciukami zacząłem ocierać jego policzki ze słonych łez.

- Po co tu przyszedłeś? - zachrypnięty głos chłopaka, a do tego emanujący z jego tonu chłód na chwilę zbił mnie z pantykału, jednakże nie mogłem się teraz odwrócić i odejść. Nie po tym wszystkim. - Jeszcze ci mało wrażeń na dziś?

- Co? N-Nie - mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu, a to wszystko za sprawą ciężkiego i twardego spojrzenia młodszego, które wypalało bolącą dziurę w moim wnętrzu. - Martwiłem się i zacząłem cię szukać. To nie tak, że...

- Teraz zacząłeś się martwić?! Teraz?! - szatyn wstał gwałtownie ze swojego miejsca chcąc dodać dramaturgii wypowiadanym słowom i wprawić mnie w jeszcze większe poczucie winy, a następnie opadł na drewnianą powierzchnię z cichym stęknięciem bólu. Wymrożony organizm wraz z każdym dotknięciem czegokolwiek reagował silną reakcją bólową, a co za tym szło, twarz młodszego wykrzywiała się w grymasach, przez które moje serce raz po raz nieprzyjemnie się kurczyło.

I w sumie niewiele się namyślając i działając pod wpływem chwilowej odwagi jak i chwili, zgarnąłem Jimin'a w swoje ramiona, przytulając go z całej siły. Nieważne było to, że klęczałem przed nim na zimnych płytach chodnikowych, ani to że przez chwilę starał się wyrwać z mojego uścisku.

Aktualnie liczyło się to, że chłopak również padł na kolana, wtulając się ufnie w moje ciało, a twarz chowając w zgłębieniu mojej szyi, w którą chwilę później zaczął łkać. Natomiast ja tylko głaskałem go po potarganych włosach i szepcząc ciche przeprosiny raz po raz, obsypywałem jego głowę jak i cała twarz czułymi muśnięciami, chcąc aby tylko mi wybaczył i pozwolił mi przy sobie trwać.

Najlepiej bez końca...

a/n: Nah... Jestem na siebie zła. Od samego początku miał to być fluff, a wyjeżdżam tutaj z jakimiś dramami... Ale ja to naprawię, promise.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro