4
Od pamiętnego i jakże kompromitującego dla mnie poranka minął dokładnie miesiąc. Tuż po opuszczeniu mieszkania tamtego dnia, obiecałem sobie, że wyrzucę zaprzątającego moje myśli studenta mieszkającego ze mną i wytrwale będę w tym trwał, ponieważ jest ode mnie znacznie młodszy, a ja nie mam zamiaru użerać się ze swoim sumieniem, gdyby nawet jakoś udało mi go do siebie przekonać.
Jasne... Sugerowanie.
Już od dobrej godziny krążyłem po swoim studio, nie mogąc znaleźć sobie miejsca i wypalając już siódmego z kolei papierosa jakiejś nieznanej mi marki. Musiałem przemyśleć kilka spraw, a gdzie indziej miałbym to robić niż w swoim królestwie? No na przykład na dworze przed wytwórnią, no ale kto by mi kazał. Może za niedługo wywieszę na drzwiach tabliczkę z napisem "palarnia - miejsce ogólnych refleksji". Tak, to byłby wręcz fenomenalny pomysł. Za dużo myśli, za mało rozwiązań. Definitywnie.
Westchnąłem przeciągle do mojego wewnętrznego głosu i zgasiłem już i tak kończącego się papierosa, zaciągając się dymem ostatni raz i gasząc już w końcu ten niezbyt tani nałóg. Swoje spojrzenie natomiast przeniosłem na konsolę, obok której stał kolejny kubek z kawą, która ostatnimi czasy zastępowała mi każdy posiłek. Zapewne była już zimna, ale przecież taką też da się wypić.
Musiałem się poważnie zastanowić. Został mi powierzony calusieńki comeback Zion'a T, a ja nawet palcem nie kiwnąłem w tym kierunku. Mało tego - wolałem się zajmować swoim życiem prywatnym, aniżeli zawodowym. Przecież jak tak dalej pójdzie, to będą kazali mi spakować manatki i "do widzenia".
Myśl Yoongi, myśl. To nie boli. Chociaż w twoim wypadku, to różnie bywa.
Dobra, skup się. Ale najpierw uchyl okno, bo daje fajkami i to równo.
Tak też postanowiłem zrobić. Mimo że w studiu nagraniowym okien de facto być nie powinno, ale kto bogatemu zabroni wstawić dźwiękoszczelne szyby? Zresztą mniejsza... Są jeszcze odświeżacze powietrza. Czy coś...
Zrezygnowany w końcu usiadłem na swoim niezawodnym fotelu i odchyliłem się na oparciu. Zacząłem się kręcić wokół własnej osi dopóki nie poczułem zawrotów głowy, a zawartość żołądka nie podeszła mi do gardła. Momentalnie zerwałem się z miejsca i pobiegłem do prywatnej łazienki aby zwrócić to, co mi tak bardzo zaczęło przeszkadzać.
To był zły pomysł. Bardzo zły. Nie dość, że mam helikopter, bo paliłem na pusty żołądek to jeszcze się doprawiłem tym kręceniem. Cudownie. Po prostu cudownie.
Nie zważając na jakiekolwiek konsekwencje, ogarnąłem się i opuściłem budynek wytwórni. Nie czułem się na siłach aby cokolwiek zrobić. Uświadomiłem jeszcze w tym fakcie swojego przełożonego, wysyłając mu krótką wiadomość odnośnie mojego stanu zdrowia i ruszyłem do domu.
~*~
- Boże, Min! Co się stało? - Przerażony krzyk Jimina jedynie utwierdził mnie w przeczuciu, że wyglądam dokładnie tak jak się czuję. Czyli beznadziejnie. Fatalnie. Normalnie gorzej być nie mogło.
- Spokojnie. Nic mi nie jest. To tylko zatrucie - Tonem wypranym z jakichkolwiek emocji starałem się go jakoś uspokoić. Przynajmniej próbowałem. Bo nadeszła mnie kolejna fala mdłości i niczym struś pędziwiatr popędziłem do łazienki, wymijając wcześniej młodszego.
Niemal od razu dopadłem do muszli klozetowej i niestety, ale dopiero po dłuższej chwili mogłem wstać z klęczek żeby umyć zęby. Postanowiłem też ochlapać twarz zimną wodą i przejrzeć się w lustrze. Teraz się nie dziwię czemu tak krzyczał na mój widok. Wyglądam jak siedem nieszczęść. I czy mi się wydaje czy jestem jeszcze bledszy niż zwykle?
Nie namyślając się za bardzo, postanowiłem skorzystać z okazji i wziąć prysznic. W końcu pasowałoby się umyć i zmienić te lepiące się od potu ubrania. Tak też zrobiłem. Szybko pozbyłem się zbędnego odzienia i wskoczyłem pod gorący prysznic. Ciepłe krople lecące z słuchawki prysznica przyjemnie rozluźniły moje spięte mięśnie co sprawiło, że aż przymknąłem powieki od tej błogości, a z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie. Mógłbym tak stać w nieskończoność, ale wtedy rachunek za wodę przerósłby moje najśmielsze oczekiwania, dlatego też zostałem zmuszony do opuszczenia kabiny, po dokładniejszym umyciu.
No i po części przyczyniły się do tego nawoływania Jimina, który teraz groził mi, że zaraz wyważy drzwi i wparuje tu, co by mnie czasem nie musieć uratować. Bo jestem taką łajzą i się utopię. W brodziku. Którego pojemność nie sięga mi nawet do kolan.
No ale mniejsza. Nie chciałem wstawiać nowych drzwi, bo te to nawet ładne są i dobrze służą, więc zaraz po wytarciu owinąłem się tylko ręcznikiem wokół bioder i opuściłem łazienkę, bo nawoływania studenta to słyszał cały blok, a może i nawet ulica.
Nieco poirytowany jego przesadną troską o moją osobę, stanąłem przed nim i założyłem ręce na piersi, aby wyglądać na groźniejszego niż w rzeczywistości jestem.
- I o co była ta cała szopka? Hmm...? - zapytałem mrużąc przy tym oczy, a tak naprawdę po prostu chciałem zobaczyć jego reakcję. I o ile to miałem w zamiarze, to spaliłem buraka gdy tylko zobaczyłem jak Park lustruje moje ciało.
Czekaj, co?
- Jimin - odchrząknąłem, by ukryć swoje zażenowanie całą tą sytuacją. To ja powinienem się o niego martwić. I to ja powinienem pożerać go wzrokiem! - Dowiem się czemu wszcząłeś alarm jakby był tu co najmniej seryjny morderca?
Aż uśmiechnąłem się pod nosem, gdy szatyn zaczął się jąkać w swoich tłumaczeniach. Jednak udało mi się zrozumieć przekaz. Chłopak bardzo się martwił, bo nie opuszczałem pomieszczenia przez ponad godzinę. Przecież równie dobrze mogłem zasłabnąć, a on by o tym nie wiedział i nie odratował by mnie na czas. Jaki kochany...
Zaśmiałem się na jego wzmiance, że "gdyby mnie zabrakło, to zostałby sam w tym dużym mieszkaniu. a teraz to przynajmniej milej się wraca, bo wie, że ktoś na niego czeka".
No czyż to nie było rozkoszne?
Pewnie dalej bym się nad nim rozczulał (i przy okazji pożerał wzrokiem, bo opanowałem już tą sztukę do perfekcji, tak, że nawet się nie zorientował), gdyby nie jeden bardzo istotny fakt. Mianowicie zacząłem kichać. I to nie tak jak to w filmach bywa, że to było subtelne i jednorazowe. Otóż zaczął się istny maraton i gdybym nie trzymał swojego ręcznika, to jestem niemal na 100% pewny, że ten by mi spadł.
Nawet nie maiłem jak zaprotestować, gdy mój współlokator pomógł mi dotrzeć do mojej sypialni i położył na łóżku. Chciałem mu jakoś podziękować, ale ten tylko zaraz wybiegł krzycząc, że zaraz wróci, a ja mam się przebrać w pidżamę i wskoczyć pod kołdrę. W sumie to nie pozostało mi nic innego i już po chwili leżałem w moim ciepłym posłaniu.
Zakopałem się w pościeli i ułożyłem wygodniej, gdy do pokoju z powrotem wrócił Jimin z tacą w rękach, na której stał kubek, talerzyk zapewne z jakimś posiłkiem i postawił to wszystko przede mną.
- Yoongi - zaczął, a ja omal nie wybuchnąłem śmiechem widząc jego poważny wyraz twarzy - Musisz o siebie zacząć dbać. Myślisz, że nie widzę jak pracujesz po nocach, nic nie jesz i żyjesz wyłącznie o kawie? Jeżeli coś cię trapi i nie możesz tez przez to zmrużyć oka, to mi o tym powiedz. Od tego tu jestem. Poza tym... Nie patrząc na to, tak jakby jesteśmy zaręczeni...
Aż zachłysnąłem się powietrzem na to wyznanie. Szczerze się tego nie spodziewałem, ale przecież nie powiem mu z jakiego powodu nie śpię. Przecież to on jest tym powodem...
Zanim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć, szatyn ponownie mnie uciszył, tym razem kładąc rękę na moim czole, którą zaraz zabrał z przerażeniem w oczach.
- Jasna cholera! Ty masz gorączkę!
O! No teraz to wszystko wyjaśnia. Już wiem dlaczego nagle tak słabiej kontaktuję.
Nie mogąc już znieść biadolenia młodszego, odstawiłem tackę z jedzeniem na podłogę, a jego złapałem za rękę. Ten jedynie posłał mi zdziwione spojrzenie, ale ja zupełnie się tym nie przejmując - jednym sprawnym ruchem pociągnąłem go w swoją stronę. Chłopak upadł na miękką pościel, a ja gdyby nigdy nic, wtuliłem się w jego bok i udałem się do krainy Morfeusza.
I tak szczerze mówiąc... Jeszcze nigdy mi się tak dobrze nie spało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro