Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Incydent z rana bardzo odbił się na moim dalszym samopoczuciu. Cały dzień chodziłem przygaszony bardziej niż zwykle, a współpracownicy zdawali się mnie omijać szerokim łukiem. W sumie nie było się co dziwić. W jednej chwili moje zachowanie mogło ulec diametralnej zmianie gdyby ktoś powiedziałby coś, co mogłoby mi się nie spodobać, a to równało się z tym, że w najlepszym przypadku tylko odwarknąłbym coś w odpowiedzi. Coś niezbyt miłego.

Dlatego nie chcąc narażać innych na konfrontację z moją osobą, zamknąłem się w swoim prywatnym studio i zajmując miejsce za sprzętem oddałem się rozmyślaniom.

Co mnie podkusiło? Dlaczego to zrobiłem? I co miałem na celu?

Przecież tego chłopaka widziałem raz w życiu na oczy, na dodatek był to moment, gdzie jego jedynym problemem była pełna pielucha. A teraz spoczął na mnie obowiązek jakim jest opieka nad nim i nie żebym się jakoś specjalnie na tym znał, ale takimi interakcjami zaburzyłbym jedynie relacje jakie były między nami. Mnie nawet odpowiadał podział "opiekun - podopieczny". Jednak czy aby na pewno?

Nie mogłem, a nawet nie chciałem, zmuszać go do czegokolwiek. Bo po pierwsze: to, że mi na nim w jakikolwiek sposób zależy nie uprawnia mnie do takich działań. A po drugie: Jimin mógłby sobie tego nie życzyć. 

Nie zapominając jeszcze o fakcie, że takimi zagraniami mógłbym go spłoszyć. A tego bym sobie chyba nie wybaczył.

~*~

Późnym popołudniem wróciłem do mieszkania i jakże wielkie było moje rozczarowanie gdy w przedpokoju nie dostrzegłem butów młodszego. Westchnąłem zrezygnowany, bo moje myśli stanowczo zbyt często zwracały się ku studentowi, i pokierowałem swoje kroki do kuchni, gdzie zaparzyłem sobie napój bogów.

Gotowy napój w moim niezawodnym kubku z Kumamnonem odstawiłem na szklaną ławę, a ja udałem się do swojej sypialni, którą, jak tak teraz patrzę, pasowałoby ogarnąć. Otworzyłem swoją obszerną szafę i po chwilowym siłowaniu się z ubraniami jak i wieszakami, wyciągnąłem czarny, materiałowy futerał i wróciłem z nim do pokoju dziennego. Usadowiłem się prosto na sofie, ubolewając przy tym, że nie posiadam odpowiednio wyprofilowanego krzesła, i odpakowałem swoją starą, jeszcze za czasów liceum, przyjaciółkę -  wykonaną z młodej sosny wiolonczelę.

Przejechałem opuszkami palców po lakierowanym drewnie, a w mojej głowie kłębił się zbór nut, które mógłbym zagrać w każdej chwili. Dopiero po krótkim namyśle zdecydowałem się na ten jeden utwór i chwytając w rękę smyczek zacząłem wygrywać pierwsze takty.

Moje palce w przeciągu kilku chwil potrafiły zmienić smutny, molowy charakter melodii w durowe, pełne nadziei w sobie brzmienie*. A ja mimowolnie zamknąłem oczy i pozwoliłem sobie zatracić się w tej odprężającej czynności. Wszystkie moje problemy odeszły w niepamięć, jednak byłem świadom, że powrócą jak tylko odłożę smyczek. Aczkolwiek teraz liczyłem się tylko ja i muzyka wydobywająca się z tego szlachetnego instrumentu.

Powieki podniosłem wraz z ostatnim dźwiękiem, a do moich uszu dotarły ciche brawa. Niepewnie rozejrzałem się po pomieszczeniu aż napotkałem w końcu tęczówki młodszego, w których dało się dostrzec wesoło migające iskierki. Speszony jednak siłą spojrzenia, spuściłem głowę i zacząłem chować najważniejszą dla mnie, oczywiście zaraz po matce, kobietę w moim życiu.

- Czy... - Głos Jimin'a był tylko odrobinę głośniejszy od szeptu, jakby się bał, że jego obecność w tej chwili nie jest mile widziana - mógłbyś zagrać coś jeszcze?

Wciągnąłem gwałtownie powietrze, które wypuściłem ustami i posłałem w kierunku chłopaka delikatny uśmiech. Poprawiłem swoja pozycję na bardziej komfortową do gry i po raz kolejny zetknąłem smyczek z metalowymi strunami. Dalej utrzymywałem nastrój z poprzedniego utworu, jednak tym razem zmieniła się tonacja oraz samo moje podejście do sytuacji**. Przez całą moją grę wpatrywaliśmy się w siebie z Jimin'em nawet bez mrugnięcia okiem, będąc świadomi, że jest to dosyć intymny moment w naszej relacji.

- Piękne - westchnął rozanielony gdy tylko odstawiłem instrument na bok - Co to było?

- To była klasyka sama w sobie - uśmiechnąłem się, tym razem szerzej, i upiłem łyk chłodnej już kawy - Mogę cię pouczyć trochę jak chcesz.

Na odpowiedź nawet nie musiałem czekać. Park podniósł się rozradowany, a ja widząc jego rosnące podekscytowanie aż zachichotałem jak zakochana nastolatka. Nie mając jednak odpowiednich warunków poklepałem miejsce między swoimi nogami, które chwilę potem już zajmował chłopak i podałem mu wiolonczelę, tłumacząc przy tym nieco teorii.

~*~

Aż zazgrzytałem zębami gdy Jimin po raz kolejny przejechał smyczkiem po strunie, wydobywając tym samym z niej piskliwy dźwięk i przysunąłem się jeszcze bliżej jego ciała, chcąc ponownie pokazać mu co i jak. Nie było to zbyt mądrym przysunięciem, bo teraz aż za bardzo naruszałem jego przestrzeń osobistą, dotykając jego pleców swoja klatką piersiową. Nie miałem jednak innego wyjścia jak tylko pochylić się nad nim, kładąc mu tym samym głowę na ramieniu, a jako przyjemny efekt uboczny mogłem odnotować iż młodszy posiadał przyjemne dla zmysłów perfumy. Nietuzinkowym doznaniem byłoby się zaciągać ich zapachem, chociaż wiem, że nie powinienem.

- Nie tak - szepnąłem i delikatnie złapałem jego prawy nadgarstek ustawiając pod odpowiednim kątem i z powrotem przykładając do strun, a druga rękę ustawiłem na gryfie G - Spróbuj teraz.

Szatyn cały się spiął moją, tak nagłą bliskością i delikatnie drżącymi rękami zaczął wygrywać gamę, którą opanował już dziesięć minut temu. Nie mogąc się powstrzymać ułożyłem dłonie na jego talii, na co chłopak bardziej się wyprostował, a instrument niebezpiecznie się zachwiał. Nie przejąłem się jednak tym za bardzo, dalej kontynuując na prędce wymyślony plan. Delikatnie objąłem młodszego, bardziej dociskając go do swojego torsu i obserwując jego poczynania. Na nic innego nie mogłem się zdobyć, zwłaszcza, że chłopak raz po raz głośno przełykał ślinę, wyraźnie zmieszany tym wszystkim.

Nie mogąc dłużej patrzeć na jego zagubienie, wypuściłem go ze swoich objęć i wstałem z kanapy. Stanąłem naprzeciwko niego orientując się, że przestał grać. Niepewnie nachyliłem się nad nim i pogładziłem palcem jego w dalszym ciągu pulchne pliczki. Nic się nie zmieniły. Były takie, jakie zapamiętałem przy pierwszym spotkaniu.

- Dobrze ci poszło jak na pierwszy raz - wyszeptałem i będąc zahipnotyzowany jego spojrzeniem zacząłem się powoli do niego zbliżać. Zreflektowałem się jednak w ostatniej chwili, gdy poczułem na swojej twarzy przerywany oddech. Zagryzłem mocno dolną wargę i mając na uwadze powagę obecnej sytuacji, zdecydowałem się na mniej odważny krok.  - Dobranoc - szepnąłem prawie bezgłośnie i muskając niemal niezauważalnie jego policzek, wyszedłem z salonu.

Tracisz zmysły staruszku. Oj tracisz zmysły...

~*~

Przekręcałem się z boku na bok będąc już odrobinę zirytowany faktem, że Morfeusz dzisiejszej nocy postanowił mnie ominąć. A świadomość, że tego ranka miałem wstać wcześniej do pracy jedynie bardziej mnie dobijała, bo jak na złość akurat dzisiaj musiała mnie dopaść bezsenność jak i przesadne myślenie.

Czym sobie na to zasłużyłem?

A, już wiem. Chciałem zbezcześcić to niewinne dziecko, które śpi w pokoju naprzeciwko mojego i nie wie jeszcze zbyt wiele o życiu. Pogratulować tylko. Doprawdy, bardzo dorosłe.

Warknąłem wściekle do swoich myśli i zupełnie bez gracji przewróciłem się na drugi bok, spoglądając na zegarek stojący na szafce nocnej.

02:47

Za trzy godziny muszę wstać, ale jak na złość gdy zamykam oczy widzę przed sobą twarz Jimin'a. Jego uroczy uśmiech, oczy, które podczas tego grymasu wyglądają jak dwa półksiężyce, mały nosek, pulchne wargi - idealne do całowania, pucułowate policzki. To wszystko jest w nim zachwycające. On cały taki jest.

Ale kim ja jestem żeby móc tak stwierdzić?

Jestem tylko jego opiekunem. I w żadnym wypadku nie mogę patrzeć na niego w takich kategoriach. To niezdrowe, niemoralne i nieetyczne. 

Jak na to zareagowałoby społeczeństwo? 

Na pewno nie byłoby zadowolone, nawet jeżeli de facto mieliśmy na to zgodę naszych rodziców. 

Jednak to, co do niego czułem, to nie była miłość. Raczej zauroczenie, cholernie silne, ale nie mające prawa bytu. Jestem niemal pewien, że już wkrótce on znajdzie sobie kogoś, z kim będzie szczęśliwy, kto nie będzie go zmuszał do żadnych interakcji, a ja wtedy usunę się w cień.

I to dopiero z tą myślą udało mi się zamknąć oczy i zasnąć.

~*~

Pikanie budzika nie tylko mocno mnie zirytowało, ale również przypomniało mi moje przemyślenia z wczorajszego dnia.  Cholera by to... Przeczę sam sobie.

Chcę go, a potem twierdzę, że jednak nie. Co jest ze mną nie tak?

Niemrawo zwlokłem się z łóżka zmuszając się przy tym bardzo niechętnie do jakiegokolwiek wysiłku i nawet nie tłumiąc potężnego ziewnięcia - wyszedłem z sypialni. Swoje kroki niemal od razu pokierowałem do łazienki, a widząc swoje zmarnowane oblicze, jedynie pokręciłem głową ze zrezygnowaniem. Teraz śmiało mogłem uchodzić za kuzyna pandy z tymi worami pod oczami.

Czy ja się kiedykolwiek wyśpię? Chyba po śmierci...

Zaraz jednak zrzuciłem z siebie swoją prowizoryczna pidżamę, w postaci bokserek i najzwyklejszej, o trzy rozmiary za dużej koszulki i wszedłem pod prysznic.

Ciepła woda muskała moje ciało, a ja aż przymknąłem powieki z powodu tego błogiego uczucia. Nie śpieszyłem się jakoś specjalnie z moją kąpielą, wiedząc że te kilka minut spóźnienia i tak na niczym nie zaważy, a ja się jakoś obudzę...

Po skończonej toalecie i wstępnym ogarnięciu, jak na każdego porządnego obywatela wypiłem swoją poranną dawkę kofeiny, albo dwie, i postanowiłem obudzić mojego młodszego współlokatora. 

Ruszyłem w kierunku jego sypialni i niepewnie zapukałem do drzwi, a kiedy nie otrzymałem żadnej odpowiedzi lekko uchyliłem owy przedmiot i bezszelestnie wkroczyłem do królestwa studenta. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, a mój wzrok przykuła zawinięta w kołdrę, drobna jak na mężczyznę sylwetka - co wyglądało jak zmutowane, ludzkie burito. 

Co prawda sam jestem drobnej postury, ale nie zagłębiajmy się w szczegóły...

Usiadłem na miękkim materacu, tak aby nie zgnieść swoim ciężarem szatyna, a do moich nozdrzy dotarł całkiem przyjemny zapach. I nie chodziło tu o to, że w pokoju były jakieś zapachowe świeczki czy kadzidełka. To był  naturalny zapach Jimin'a i śmiało mogłem stwierdzić, że był odurzający. W jednej chwili zawładnął moimi zmysłami, jakby ktoś rzucił na mnie silne zaklęcie, a ja nie miałem zamiaru zostać odczarowany.

Nachyliłem się nad chłopakiem i odchyliłem z jego twarzy puszysty materiał kołdry, by móc choć przez chwilę poobserwować jego oblicze. Z zachwytem spoglądałem na te różowe usta, teraz rozchylone, nawet nie orientując się kiedy mój kciuk przejechał po jego dolnej wardze, a druga ręka wplątała się w jego gęste włosy chcąc poznać ich strukturę. Jedwabiście miękkie - tak jak myślałem.

W jednej chwili Jimin zaczął coś mruczeć pod nosem i niespokojnie się wiercić, co odebrałem jako sygnał iż pora zabrać ręce. I jak się chwile potem okazał - wcale się nie pomyliłem, bo powieki Jimina powędrowały do góry, a jego senne spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jeszcze nie ogarnia za bardzo.

Oczywiście nie byłbym sobą gdybym czegoś nie wywinął. Po prostu siedziałem tak i się gapiłem na niego, a on na mnie chyba analizując całą sytuację.

- Min? - nawet z potarganymi włosami, podkrążonymi oczami oraz z tą chrypka prezentował się niesamowicie - Co tu robisz o tej porze? 

- Ja? - myśl Yoongi, myśl - Przyszedłem cię obudzić. No wstawaj, niestety dzisiaj wcześniej, bo nie dam rady cię podwieźć.

Na potwierdzenie tych słów, wskazałem mu na zegarek wiszący na ścianie i na odchodne jeszcze bardziej potargałem jego włosy, omal nie wybiegając z jego pokoju, a potem z mieszkania, trzaskając przy tym głośno drzwiami.

Min Yoongi, wpadłeś po uszy...

~*~

* Apocalyptica - Faraway Vol.1

** Apocalyptica - Farawell

Ja przepraszam, za to co jest tu wyżej. Niby sprawdzany, ale proszę dajcie mi znać gdy znajdziecie jakieś błędy. Ostatnio nie kontaktuję zbyt dobrze :')





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro