Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28.02

Wiatr był tak mocny, że każdy krok, który kończył się sukcesem, wydawał się Beomgyu, małym cudem. Chłopak był naprawdę wdzięczny Kaiowi za to, że wpadł na pomysł wzięcia ze sobą liny. Był prawie pewien, że gdyby nie to, że był przewiązany nią w pasie, a wraz z nim pozostała piątka chłopaków, zaraz zostałby zmieciony przez wiatr. Jeśli nie wpadłby w przydrożne krzaki, to prawie na pewno skończyłby pod jakimś samochodem, bo te wciąż krążyły po mieście.

Nie było ich wiele, raptem kilka sztuk, niedobitków, które przejeżdżały uliczkami miasta, jakby ktoś pijany siedział za ich kółkiem. Beomgyu przypuszczał, że przy takiej pogodzie i potworach ojca Yeonjuna czyhających na każdym kroku, każdy, nawet najlepszy kierowca właśnie tak prowadziłby swoje auto. Niezdarnie, szybko i niebezpiecznie.

Czasem kierowcom udawało się nawet przeżyć. Nie wszyscy rozbijali się o słupy telefoniczne, albo o inne, pośpiesznie i źle zaparkowane samochody. Nie wszyscy znikali raptem w nicość, zostawiając po sobie tylko odcisk własnego cienia, gdy czarna, jak najgorsza burzowa noc, chmura Dullahan okrążała ich pojazd z każdej strony.

Czasem udawało im się nawet zatrzymać swoje auta, zaparkować; może niezbyt porządnie, ale zawsze. Czasem nawet udawało im się je zamknąć, złapać kluczyki i dobiec do własnych domów, ale Beomgyu nie był pewien, czy wszystkie te próby kończyły się sukcesem. Wolał nie zastanawiać się nad tym, ilu ze swoich sąsiadów już nigdy nie zobaczy.

Ryk wiatru i krzyki ludzi, który co jakiś czas przebijał się na pierwszy plan, nie napawały go optymistycznie. Pewnie mógłby spojrzeć, zatrzymać się na chwilę, ale Kai, który po rozmowie z Yeonjunem dostał jakiegoś dzikiego przypływu energii, parł do przodu, nie zwracając na nic uwagi. W sumie może i dobrze, bo Beomgyu nie potrzebował dodatkowych koszmarów.

- Daleko jeszcze? - spytał Yeonjun, a jego głos porwany przez wiatr zaraz zginął zagłuszony przez kolejny podmuch, który uderzył ich z prawej strony. - Kai?! - ryknął, ale chłopak nie odwrócił się. Na szczęście zatrzymał się, za co Beomgyu był trochę wdzięczny. Spacer w trakcie burzy nie należał do najłatwiejszych i był bardziej zmęczony po jego niecałych pięciu minutach, niż po dwóch godzinach ostrego wuefu.

- Dwie ulice - odparł Soobin, na chwilę puszczając rękę Taehyuna. Przydługie włosy wpadały mu do oczu i widać było, że sobie z nimi nie radzi. Poprawił je szybkim, nerwowym ruchem dłoni, jednak wiatr nie przejmował się tym, rozwiewając je w każdą stronę.

- Załóż kaptur i zawiąż sznurek - polecił mu Yeonjun, ale Soobin dalej z uporem próbował założyć je za ucho. Yeonjun niewyraźnie mruknął coś pod nosem. Brzmiało to trochę jak jakieś dziwne, zwierzęce warknięcie, na które Beomgyu od razu zwrócił uwagę, ale nie wyglądał na złego. Patrzył na Soobina z czułością i dziwnym lękiem, co było dość dziwnym odkryciem. Beomgyu zdążył przyzwyczaić się do gniewnego grymasu, który zazwyczaj gościł na twarzy księcia.

Yeonjun złapał za troczki kurtki Soobina i pociągnął je w dół, a potem z wprawą zaczął zaplatać dwa sznureczki ze sobą, dbając o to, żeby żaden, nawet najmniejszy kosmyk włosów młodszego chłopaka nie wydostał się spod kaptura. Widać było, że robił to wiele razy.

Soobin nawet nie protestował, po prostu poddał się chłopakowi i o ile Beomgyu jeszcze wcześniej miał jakieś wątpliwości co do tego, czy Soobina i Yeonjuna łączy coś bardziej romantycznego, pozbył się ich w jednej chwili. Jego przyjaciel wpatrywał się w chłopaka przed sobą z takim uwielbieniem, że równie dobrze mógłby zacząć krzyczeć na cały głos o tym, że tak i owszem, łączy ich bardzo wiele bardzo romantycznych uczuć.

Żadnych udawanych związków.

Tak naprawdę obaj byli mało dyskretni, ale nie wyglądało na to, żeby Taehyun coś zauważył. Beomgyu podejrzewał, że gdyby tak się stało, mieliby przed sobą kolejną awanturę, a tego nie chciał. To by znów tylko ich spowolniło, a jeśli to, co Yeonjun mówił było prawdą, musieli dostać się do Brugh przed rodzicami Soobina. Na szczęście Taehyun nie był taki bystry, za jakiego się uważał.

- Dlaczego stoimy? - spytał, mając nadzieję, że Taehyun i Kai spojrzą na niego i nie zwrócą nawet uwagi na parę, która była zajęta swoimi sprawami.

- Nie wiem - odparł Taehyun, zerkając przelotnie na Yeonjuna. - Kai, chodźmy już. Tu nie jest bezpiecznie - Kai milczał i przez krótki, straszny moment Beomgyu miał wrażenie, że jakimś cudem jeden z Dullahan podszedł niepostrzeżenie do ich pochodu i zaatakował chłopaka. - Kai, rusz się - mówił dalej Taehyun.

- Moja mama - powiedział głośno Kai. Dopiero teraz Beomgyu zauważył, że trzyma wyciągniętą do przodu rękę i pokazuje na coś przed sobą. Coś na końcu ulicy, a właściwie to na kogoś, kto stał w pełnym świetle rozpalonych ognisk oraz różnorakich lamp podłączonych do przenośnego generatora prądu. Ogniska ledwo dawały sobie radę pod naporem wiatru, ale o dziwo wciąż dawały sporo światła.

- Czy to Yeji? - spytał głośno Soobin.

Wzrok Beomgyu od razu padł na mniejszą figurę, która miotała się pomiędzy generatorem, werandą domu, a lampami, które za nic nie chciały stać prosto. I właśnie wtedy Kai postanowił, że zaczną biec, oczywiście nie wspominając o tym ani słowem.

Nawet nie rozejrzał się, czy jakiś szalony kierowca nie pędzi właśnie na złamanie karku opuszczoną drogą. Po prostu wyrwał się do przodu bez żadnego ostrzeżenia.

Beomgyu poczuł tylko szarpnięcie liny, a potem zauważył rudawą czuprynę Taehyuna, która zbliżyła się niebezpiecznie blisko ziemi. Soobin na szczęście złapał chłopaka pod ramię i pociągnął w swoją stronę, stawiając go na równe nogi. Po chwili biegli już wszyscy, a ogniska i światła domu Kaia stawały się większe i cieplejsze.

Beomgyu pomyślał, że już nic im nie grozi i może jednak powinni darować sobie wycieczkę na Górę. Wszystko dobrze się skończy. Przeczekają bezpiecznie burzę w przytulnym domu Kaia, otoczeni tysiącami zaklęć i sigili ochronnych. Dullahan nie mieli szans z taką magią, nawet jeśli była najpodlejsza i ludzka.

Ale wtedy przypomniał sobie o Jinie i zaraz skarcił się za takie myślenie. Nie mogli mu tego zrobić, po prostu nie mogli. A poza tym było już za późno, żeby zrezygnować i po prostu zaszyć się w jakimś kącie i czekać, aż to wszystko się skończy. Jeśli nie dostarczą Yeonjuna do Brugh, jedyne co się może skończyć to życie wszystkich osób w dolinie.

Nawet rodziców Beomgyu, którzy rano wyjechali do innego miasta, ale chłopak znał ich i wiedział, że mimo że teraz są bezpieczni, nie potrwa to długo. Jeśli tylko dostaną wiadomości o ataku, będą chcieli wrócić do domu i to jak najszybciej.

- Kai, Kai! - tym razem to Yeonjun wykrzykiwał imię chłopaka. - Poczekaj! - wydarł się jeszcze głośniej.

Byli już prawie na końcu ulicy. Tu kończyła się dzielnica Soobina i Kaia. Zaraz za nią zaczynał się drugi kraniec gęstego lasu, który otaczał ich małe miasteczko.

Beomgyu odkąd pamiętał, bał się jego drzew. Wysokich, ponurych, które z każdym latem wydawały się jeszcze większe i bardziej rozłożyste. Puszystego i gęstego mchu i gigantycznych paproci, które zawsze znalazły jakieś zacienione, miłe miejsce, gdzie nie będzie przeszkadzał im żaden człowiek.

Chłopak wiedział, że to było irracjonalny i powinien pozbyć się już dawno swoich dziecięcych lęków, ale las nie pozwalał mu na to. Był zbyt potężny i Beomgyu miał czasem wrażenie, że jeśli przestanie się wreszcie bać, to ten niepostrzeżenie zmiażdży ich małe miasto swoją zielonością. Dlatego chłopak był zawsze czujny. Dlatego tak bardzo nienawidził wszelkich wypraw, na które zaciągali go Soobin wraz z Kaiem.

Wysokie świerki rosnące zaraz przy samej ścianie domu drugiego chłopaka zawsze go stresowały, chociaż nigdy nie stanowiły realnego zagrożenia. Teraz wyższe od samego domu Kaia drzewa pod naporem wiatru wydawały z siebie tak dziwne dźwięki, że chłopak był prawie pewien, że zaraz się połamią i padną, jeśli nie na dom, to na kogoś przed nim. Na przykład na mamę Kaia, która chodziła wokół granicy działki z płonącą miotełką w dłoni albo na siostry chłopaka, które z równą zawziętością pilnowały, żeby ogień ognisk był wysoki, a lampy wciąż działały. Mimo wiatru, mimo lekkiej, zimnej mżawki, która szczypała w policzki, wszystkie siostry Kaia pilnowały posterunku.

Beomgyu nawet nie zauważył kiedy wyszły z domu i dołączyły do Yeji. Tak naprawdę to był zbyt skupiony na równomiernym oddychaniu, na tempie jaki nadał Kai ich marszo-biegowi, na tym żeby nie potknąć się i uważać na to, co czyhało na nich w cieniu, na tym żeby zabezpieczać tyły i krzyczeć, gdyby coś było nie tak.

I właśnie wtedy, gdy się odwrócił, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku, Yeonjun zatrzymał się gwałtownie, a wraz z nim Soobin z Taehyunem. Beomgyu miał tylko kilka sekund, żeby zrobić to samo i nie wpaść na nich z pełnym impetem.

- Stój - głos Yeonjuna znów przeciął powietrze i przez chwilę Beomgyu miał wrażenie, że chłopak krzyczy na niego, ale wtedy poczuł gwałtowne szarpnięcie.

Lina przewiązana w pasie napięła się, a on sam upadł na kolana, tracąc równowagę. A potem zdarzyło się kilka rzeczy na raz. Mama Kaia uniosła ręce, krzycząc coś w jakimś niezrozumiałym języku, zagłuszając na chwilę przekleństwa, którymi miotał głośno Yeonjun. Coś ciemnego przesłoniło niebo nad głową Beomgyu, a zaraz potem lina, którą wszyscy byli związani, napięła się ponownie i pozostała czwórka dołączyła do niego na zimnym, mokrym asfalcie. Słychać było, jak upadają z głuchym, lekko mokrawym tąpnięciem.

Dopiero po chwili, gdy Beomgyu złapał oddech i uniósł głowę, starając się zorientować, co się dzieje, zauważył, że Kaia nie ma już przy nich, podobnie jak Yeonjuna, który biegł co sił w stronę kanarkowo-żółtego samochodu zaparkowanego zaraz obok granicy działki domu Kaia.

- Dullahan - warknął Taehyun, dołączając do niego. Lina napięła się i ani Beomgyu, ani Soobin, który wyglądał na równie oszołomionego, nie mieli wyboru i musieli wstać wraz z nim z ziemi.

Kai na szczęście wciąż żył. Nie wyparował jak pozostali mieszkańcy, których dotknęła klątwa demonów króla Hoseoka. Był przyciśnięty do samochodu, a czarna, bezkształtna przezroczysta mgła trzymała go w swoich objęciach. Beomgyu nie był tego pewien, ale wyglądał, jakby lewitował. Tak naprawdę bardziej był skupiony na jego wykrzywionej w bólu, papierowo-białej twarzy i oczach, które wyglądały tak, jakby Kai stracił raptem wzrok.

- Skurwysyny - wydarł się Yeonjun na cały głos i uderzył w ciemność przed Kaiem z całej siły.

Mgła zakwiliła i przez krótką chwilę wyglądała, jakby miała się zaraz rozproszyć. Jednak dźwięk ustał równie błyskawicznie, jak się zaczął, a czerń cienia przed Kaiem wydawała się gęstnieć jeszcze bardziej. Wylewała się teraz nawet poza swój człowiekopodobny kontur.

Yeonjun spojrzał na swoją rękę z zaskoczeniem, mrucząc coś pod nosem. Taehyun warknął i złapał go za dłoń, która wyglądała na zdrową i gładką. Po ranie nie było nawet śladu.

- Nie! - przeraźliwy krzyk Soobina był ostatnią rzeczą jaką spodziewał się Beomgyu. Dullahan też wydawał się zaskoczony i przez moment wyglądało jakby cień, ta czerń, czy cokolwiek z czego był zbudowany, zadrżała.

I wtedy Beomgyu zrozumiał dlaczego Soobin krzyczał. Sztylet w ręku Taehyuna błysnął złotem, łapiąc blask otaczających ich ognisk. Beomgyu tak naprawdę nie zauważył samego sztyletu, tylko jego wspomnienie, światło, które za sobą zostawił.

Młodszy chłopak był o wiele szybszy niż jego oko, szybszy niż przerażony Soobin, a nawet od Yeonjuna, który nawet nie zdążył zaregować, gdy młodszy chłopak zamachnął się.

Beomgyu nawet nie wiedział, kiedy Taehyun zabrał broń z domu Soobina, ale musiał to zrobić, bo delikatne i misterne kwiatowe motywy wyryte na rękojeści noża były zbyt podobne do sztyletu Yoongiego.

Ornamenty wydawały się lśnić własnym, wewnętrznym blaskiem, gdy przebiły się przez lewą dłoń Yeonjuna i im dłużej Beomgyu na nie patrzył, tym bardziej miał wrażenie, że żyją własnym życiem. Poruszają się wraz z ciosem, który zadał Yeonjunowi Taehyun. Rozwijają jakby krew chłopaka dawała im życie. Tym razem, gdy ostrze wyszło z rany na ręce księcia, krew trysnęła z niej szerokim strumieniem.

Yeonjun krzyknął głośno, ale o dziwo nie na Taehyuna. Na cień, który wciąż trzymał mocno w objęciach Kaia. Książę zamachnął się i ponownie uderzył w ciemność. Ostry, wysoki pisk rozdarł powietrze. 

a/n: widzimy się w sobotę c:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro