Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.


- Jesteśmy już. Effie! - usłyszałam głos, który w jakimś stopniu przebijał się przez muzykę.

- Co? - ściągnęłam słuchawki z uszu i popatrzyłam na mojego brata z lekkim podirytowaniem. Nienawidzę, kiedy ktoś przerywa mi w trakcie słuchania muzyki.

Chłopak lekko się uśmiechnął, powodując tym moje zdezorientowanie.

- Oh, przepraszam - zatrzepotał kilkakrotnie rzęsami i uśmiechnął się szeroko - W czym ci przeszkodziłem? Lorde, a może The Wombats?

- Tym razem Banks - mruknęłam. Wiedziałam, że chce mi dokuczyć.

Rozglądnęłam się. Dopiero teraz zauważyłam, że auto stoi na podjeździe.

- Już jesteśmy? - popatrzyłam na Jake'a, który oparł ręce o kierownicę.

- Jak widać - wzruszył ramionami. Jego jasne włosy były w nieładzie, a brązowe oczy okazywały zmęczenie długą podróżą.

- Tak! - pisnęłam, wychodząc z samochodu brata.

Od razu poczułam na sobie ciepło promieni słonecznych.

- Nieźle, prawda? - Jake obszedł auto i popatrzył przed siebie.

Zwróciłam uwagę na dom. Był biały, dwupiętrowy, z płaskim dachem. Z przodu niewielki garaż, a zaraz obok wejście na posesję. Cała działka ogrodzona była białym, wysokim płotem, który łączył się z ogrodzeniem sąsiednich willi.

- Masz, ja zaparkuję - brat rzucił mi kluczyki, które złapałam bez trudności.

Podeszłam do bramy wejściowej i cała podekscytowana otworzyłam ją. Na ogrodzie było kolorowo. Oprócz obowiązkowej palmy, były tu także inne, nieznane mi rośliny. Dotarłam pod drzwi i przystanęłam, czekając na brata.

Przeprowadzka z Nowego Jorku do Gold Coast była najlepszym pomysłem moich rodziców.

Właśnie, a gdzie mama? Jechaliśmy oddzielnymi samochodami, bo Jake uparcie chciał wziąć swoje auto. Oczywiście większość drogi spędziliśmy na statku.

- Nie wchodzisz? - lekko wzdrygnęłam się, słysząc obok siebie głos brata - Wszystko okay, Effie?

Jake bywa przesadnie opiekuńczy. W sumie, już się przyzwyczaiłam. Cała rodzina uważa mnie za dziecko specjalnej troski. To frustrujące.

- Zastanawiam się gdzie jest mama - popatrzyłam pytająco na wyższego ode mnie chłopaka.

- Pojechała do biura - zabrał ode mnie klucze i zaczął otwierać drzwi - Musiała coś załatwić.

Mama już od dawna jest zaufaną pracownicą, pewnego biura podróży. Przez lata pracy zdążyła awansować na dość wysokie stanowisko. Na szczęście przeprowadzka nie pozbawiła jej aktywności zawodowej. Nadal znajduje się na tym samym stanowisku, w tym samym biurze podróży, tyle, że tutaj, w Australii. W Gold Coast firma jest nawet bardziej rozbudowana, więc mama może się rozwijać. Nie chciałabym, żeby przez przeprowadzkę musiała rezygnować z ulubionego zawodu.

- Wchodź - Jake uchylił lekko drzwi, wpuszczając mnie przed sobą.

- Dzięki - odparłam, wchodząc do wnętrza.

Mieszkanie było umeblowane, a niektóre nasze rzeczy z poprzedniego domu znalazły już swoje miejsce. W salonie panowała głównie czerwień i biel.

- Tu jest świetnie - uśmiechnęłam się radośnie i spojrzałam na brata.

- Jak muszą wyglądać pokoje - powiedział, spoglądając na mnie tym swoim dociekliwym wzrokiem.

Bez zawahania pobiegłam na górę, trącając się po drodze z bratem. Na piętrze straciłam orientację i weszłam do pierwszego, lepszego pokoju.

Nie, to musi być sypialnia mamy.

- Znalazłem!

- Mój pokój? - wychyliłam się na korytarz, patrząc na brata, który stał w progu drzwi na przeciwko sypialni rodzicielki.

- Chciałabyś małolato - parsknął - Mam pokój z widokiem na ogród.

- I naprzeciwko sypialni mamy - zaśmiałam się, widząc jak jego szczęście zmienia się w złość.

Wyszłam z pomieszczenia i pokierowałam w głąb korytarza. Minęłam jedne drzwi, które jak się okazało, były wejściem do łazienki. Zostały tylko ostatnie.

Weszłam do przejrzystego pokoju. Ściany były białe, z pustymi ramkami, powieszonymi gdzieniegdzie. Już zobaczyłam wystarczającą ilość miejsca nad łóżkiem, na powieszenie plakatów ulubionych artystów. Obok dużego łóżka, z liliową kołdrą i poduszkami, znajdowała się szafka nocna. Trochę dalej była duża szafa, a naprzeciw biurko, mały stolik i komoda z telewizorem. Miałam dwa okna, z obszernymi parapetami.

Przystanęłam na miękkim, jasno fioletowym dywanie i mimowolnie się uśmiechnęłam.

W Australii moje życie się ułoży. O tak.

- Effie, twoje rzeczy - do pokoju wszedł Jake, stawiając przy drzwiach dwie walizki i plecak - Wow, babsko tu masz - założył ręce na biodra i błądził wzrokiem po całym pomieszczeniu.

- Wiem - podeszłam do niego, obracając go ku wyjściu - Żebyś tutaj nie przesiadywał. Dziękuję.

Zamknęłam za nim i podeszłam do mojego plecaka. Wyjęłam pamiętnik i siadając na łóżku, które było wyjątkowo miękkie, otworzyłam go. Złapałam znajdujący się w środku długopis i przez chwilę myślałam.

*

"To dziś. W Końcu jestem w Australii. W miejscu, w którym ludzie nie znają mnie i mojej przeszłości. Nic innego nie mogłam sobie wymarzyć. W końcu tego chcieli moi rodzice. Abym zapomniała. Żeby wszystko, co stało się w Nowym Jorku zostało tam, daleko ode mnie. Jednak ciągle mam pamiętnik, z moimi wpisami, a moja pamięć jest dobra. Zawsze będę pamiętać o tym co się stało. Nigdy od tego nie ucieknę.

Choćbym nie wiadomo jak tego chciała..."

*

Zamknęłam zeszyt, wpatrując się w jego czarną okładkę.

- Effie! - usłyszałam głos mamy, dobiegający z dołu mieszkania.

Wstałam z łóżka i schyliłam się obok niego, aby ukryć pamiętnik między belkami utrzymującymi materac.

Wyszłam z sypialni i już szczęśliwsza zeszłam do kuchni, w której była moja mama i Jake.

- Przypominam ci, że jutro masz szkołę - ciemnowłosa kobieta spojrzała na mnie poważnie - W salonie masz wszystkie potrzebne książki i plan.

- Serio? - jęknęłam - Zaraz koniec semestru, po co mam teraz dołączać do nowej klasy?

- Nie opuścisz dwóch miesięcy nauki - mama trochę się oburzyła - Musisz poczekać na wakacje, kotku - jej ton głosu był już łagodniejszy.

Położyła na jeden z blatów jakieś pudło i zaczęła wkładać talerze do szafek.

- Spójrz na to inaczej - uśmiechnęła się w moją stronę - Zdążysz poznać nowych przyjaciół. Będziesz miała z kim się bawić w wakacje.

- Bawić? - powtórzyłam - Nie mam pięciu lat.

- No właśnie - poparł mnie Jake, sięgając po butelkę z sokiem pomarańczowym, aby się napić.

- Okej, żebyś miała z kim balangować - poprawiła się mama.

Jake momentalnie plunął zawartością swoich ust na podłogę.

- Jacob! - krzyknęła mama, patrząc w szoku na chłopaka.

- Przepraszam, ale 'balangować'? - zacytował słowa matki, wycierając twarz o rękaw czarnej koszuli - Co to za słowo?

- To by się nie wydarzyło, gdybyś nie pił z butelki - mama sięgnęła po kuchenną ścierkę i rzuciła w stronę brata - Ile razy mam powtarzać, że od tego są szklanki? Posprzątaj tu.

- Mogę już iść? - zapytałam, z rozbawieniem przyglądając się zaistniałej sytuacji.

- Tak, tak. Szykuj się do szkoły - westchnęła mama, podchodząc do kartonu - I rozpakuj ubrania do szafy.

- Dobra - odwróciłam się na pięcie i podeszłam do salonu, po potrzebne mi rzeczy.

Przede mną długie południe. Ale jutrzejszy dzień zapowiada się jeszcze dłuższy.

* * *

Słysząc irytujący dźwięk mojego budzika od razu złapałam komórkę i uciszyłam go.

- Tylko nie to - jęknęłam, podpierając się łokciami o łóżko.

Wstałam z miękkiej pościeli i odsłoniłam zasłony. Jest siódma rano, a słońce już zaczynało świecić. Czy tu w ogóle jest jakaś noc?

Ze zrezygnowaniem podeszłam do szafy, otworzyłam ją i zaczęłam swoje codzienne medytacje nad ciuchami. To mój pierwszy dzień w nowej szkole. Co więc ubrać?

Postanowiłam założyć czarną koszulkę na ramiączkach, legginsy w kwiatowe wzory i jasną, dżinsową katanę. Wybrałam jeszcze bieliznę i zajęłam łazienkę. Zaczęłam od wzięcia szybkiego prysznica, umycia zębów i rozczesania włosów. Ubrałam na siebie przygotowane rzeczy.

- Effie - usłyszałam pukanie do drzwi - Siedzisz już tam pół godziny, śpieszę się do szkoły!

Już za dwadzieścia ósma? O nie.

Popatrzyłam jeszcze w stronę lustra i poprawiłam fryzurę. Wychodząc wpadłam na Jake'a.

- Wreszcie - odetchnął z ulgą - Powodzenia w szkole.

- Powodzenia z prawnikami - odparłam, uśmiechając się szczerze.

Jake dostał się na studia prawnicze, bo szkołę w Nowym Jorku zdążył już ukończyć. To od zawsze było jego marzeniem, a uczył się bardzo dobrze. Sądzę, że należycie zapracował na ten sukces.

Zeszłam na dół do kuchni, gdzie mama wkładała kanapki i jabłko do papierowej torebki.

- Mamo, bo się spóźnię - jęknęłam, patrząc jak podkłada mi pod nos talerz ze śniadaniem.

- Musisz coś zjeść - odparła spokojnie, sięgając po kubek z kawą.

- Zjem w szkole - próbowałam ją przekonać, spoglądając proszącym wzrokiem - Nie chcę się spóźnić.

- Oh, już dobrze - westchnęła, pokręcając głową - Idź po plecak, czekam w samochodzie.

Podbiegłam na górę i sięgnęłam po swój brązowy plecak. Wróciłam do kuchni, pakując do niego śniadanie, a następnie ubrałam swoje czarne, krótkie trampki. Wyszłam na zewnątrz i wsiadłam do białego samochodu mojej mamy.

- Jedź, mamy dziesięć minut - powiedziałam, zapinając pasy.

- Spokojnie, szkoła jest pięć minut drogi autem stąd - mama uśmiechnęła się lekko i zapaliła silnik, ruszając samochodem przez Monaco Street.

Rzeczywiście. Jechałyśmy około pięć minut.

- Cześć - wysiadłam z auta, gdy mama tylko zaparkowała przed sporym budynkiem szkoły.

- Przyjechać po ciebie? - zapytała z troską.

- Dam radę, wrócę piechotą - odparłam, odwracając się, aby już iść do szkoły.

- Paaa - usłyszałam jeszcze za sobą, po czym na szczęście mama odpaliła silnik i odjechała.

Podeszłam do białego budynku i przyjrzałam się mu. Był ogromny, jak odnajdę swoją salę?

Weszłam do środka. Przez korytarz przewijało się mnóstwo osób, co utwierdziło mnie w podejrzeniach, że dzwonka jeszcze nie było.

Co teraz mam?

Zaczęłam przegrzebywać kieszenie kurtki, aby dojść do niezadowalających wniosków. Zapomniałam planu lekcji.

Świetnie.

Podeszłam do dużej tablicy i odszukałam swoją klasę.

- Uh, historia - mruknęłam pod nosem, czytając jaka lekcja mnie czeka.

- Też jej nie lubię - usłyszałam za sobą jakiś dziewczęcy głos.

Obracając się zauważyłam niską i szczupłą dziewczynę. Miała przyjazny wyraz twarzy, a jej włosy były koloru bordowego. Wpatrywała się we nie swoimi ciemnymi, brązowymi oczami.

- Przepraszam, nie chciałam wyjść na wścibską. - Uśmiechnęła się delikatnie, wyciągając w moją stronę rękę - Jestem Ariana Priston.

- Effie Blake - w lekki sposób uścisnęłam jej rękę, po czym rozglądnęłam się wokół siebie - Czyli jesteśmy w jednej klasie?

- Na to wygląda. Nowa? - dziewczyna pokierowała się w jakąś stronę, więc podążyłam za nią.

- Tak, przeprowadziłam się z Nowego Jorku - wytłumaczyłam, chociaż z początku nie chciałam mówić nic o sobie - Mama musiała przenieść się na nowe stanowisko w pracy, więc zabrała nas ze sobą - skłamałam.

- Świetnie - dziewczyna uśmiechnęła się - Tu jest lepiej niż w Nowym Jorku, o wiele cieplej.

- Zauważyłam - zaśmiałam się.

- Dobrze się złożyło, że doszłaś do naszej klasy. - Podeszła pod salę i przy niej przystanęła. - Będę miała kumpelę.

- A inne dziewczyny? - zapytałam, zdziwiona jej słowami.

- Albo plastikowe pustaki, albo geniuszki - westchnęła, opierając się o ścianę - A ty wyglądasz na normalną.

- Dzięki - uznałam to za komplement, bo wcale nie byłam normalna.

Zadzwonił dzwonek, więc weszłyśmy do sali. Ariana zajęła miejsce, a ja musiałam stanąć na środku klasy, nie chcąc zająć czyjejś ławki. Miejsca były pojedyncze, to nawet dobrze.

- Dzień dobry - do klasy weszła młoda kobieta - Jest z nami nowa koleżanka - dotknęła moich pleców, uśmiechając się - Mam nadzieję, że szybko pomożecie Effie przystosować się do nowego otoczenia. Chcesz coś powiedzieć o sobie? - kobieta popatrzyła na mnie wyczekująco.

Stwierdziłam, że nie będę się za bardzo otwierać, ale odmowa raczej też nie wchodzi w grę.

- Jestem Effie Blake i przeprowadziłam się tu z Nowego Jorku - rozglądnęłam się po całej klasie, wyszukując wzrokiem Ariany - To chyba wszystko.

Widziałam, że moja nowa znajoma szeroko się uśmiecha i pokazuje kciuk ku górze. Odetchnęłam.

- Dobrze, siadaj, Effie - nauczycielka wskazała dwie, wolne ławki. Były w środkowym rzędzie, jedna za drugą. Wybrałam tę bardziej z tyłu, bo miałam wtedy po lewej stronie Arianę.

Rozpakowałam odpowiednie książki i rozglądnęłam się po klasie. Oprócz zwykłych surferów, typowych cheerleaderek i kujonów, był tu także chłopak o czarnych włosach, ubrany w skórzaną kurtkę. Żuł gumę i raczej nie patrzył się z zainteresowaniem na tablicę.

Pani zaczęła czytać listę obecności. Oczywiście ja byłam wyczytana jako pierwsza, przez moje nazwisko. Po kilku osobach dowiedziałam się, że czarnowłosy ma na imię Calum Hood i jest posiadaczem ponurego lub znudzonego tonu głosu. Kiedy nauczycielka kończyła czytać listę obecności, drzwi klasy uchyliły się, a w nich stanęła kobieta z poważnym wyrazem twarzy.

- Przyprowadziłam starego ucznia - to chyba była dyrektorka. Miała na sobie chabrowy kostium, a jej kręcone, czarne włosy nijak pasowały do sztucznego wyrazu twarzy. Od razu widać, że farbuje siwe kosmyki.

Kobieta uśmiechnęła się, jak tylko mogła, chociaż jej twarz była za bardzo naciągnięta przez botoks. Machnęła ręką w stronę drzwi, widocznie zachęcając kogoś do wejścia.

Zaniemówiłam.

W progu stanął bardzo wysoki blondyn. Miał oczy koloru oceanu, skąpanego w promieniach słońca. Jego blond kosmyki były uniesione do góry i lekko poczochrane, jakby właśnie zaliczył z kimś udany numerek w toalecie. Miał na sobie białą koszulkę, uwydatniającą jego ładne ramiona.

Oblizał swoje wargi, w sposób, przyprawiający o dreszcze, spoglądając na dyrektorkę.

Reszta klasy też się w niego wpatrywała. Było to jednak coś w rodzaju szoku lub strachu. Spojrzałam na Arianę, jej twarz była blada jak kreda. Jedyną zadowoloną osobą w sali był Calum, który uśmiechał się w stronę chłopaka.

I nauczycielka. Obojętnie przypatrywała się uczniowi, jakby go nie znała.

- Pewnie większość z was zna Luke'a - dyrektorka poważnie popatrzyła na nas wszystkich - Pani Hale uczy dopiero od tego roku, więc nie miała możliwości go poznać.

- Rzeczywiście - historyczka popatrzyła na dziennik - Czyli to jest.... Luke Hemmings?

- Tak - dyrektorka kiwnęła głową - Proszę go gdzieś posadzić, ja już muszę iść.

Po chwili dziwaczna kobieta zniknęła, a blondyn zaczął rozglądać się za wolnym miejscem. Oczywiście, była to ławka przede mną.

Chłopak zaczął podchodzić do wolnego miejsca. Nasze oczy się spotkały i przez chwilę utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Było w nim coś, co trudno opisać.

Kiedy już zajął swoje miejsce, odetchnęłam z ulgą.

Bałam się dłużej patrzeć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro