3. Na Rozdrożu
Biegła korytarzem na złamanie karku. Nie mogła uwierzyć, że zaspała pierwszego dnia szkoły. Budzik, który przywiozła ze sobą, pomimo rzucenia zaklęcia, nie zadzwonił. Mijała uczniów którzy wciąż wchodzili do sal, więc miała nadzieję, że i ona zdąży przed zamknięciem drzwi do klasy. Pierwsze były eliksiry i chociaż profesor Slughorn bardzo cenił Hermionę za jej wiedzę i umiejętności, kasztanowłosa wiedziała że nauczyciel eliksirów nie znosi spóźnialstwa. Chwyciwszy za klamkę prawie wbiegła do sali i z ulgą zauważyła, że jeszcze nie wszyscy zajęli miejsca w ławkach. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu wolnego krzesła.
W tym roku jej rocznik został połączony z rocznikiem Ginny, co więcej, Ślizgoni i Gryfoni mieli wszystkie zajęcia wspólne. Było to spowodowane zmniejszoną liczbą uczniów, oraz pragnieniem pani dyrektor, by uczniowie lepiej się poznali i zacieśniali ze sobą więzy. Hermiona wątpiła, by Gryfoni i Ślizgoni dzięki temu posunięciu odnaleźli wspólny język, ale trzeba było przyznać, że sala nie świeciła pustkami, wręcz przeciwnie, pękała w szwach.
Hermiona dostrzegła Harry'ego, Rona i Ginny siedzących po lewej stronie klasy, w drugiej ławce, zaraz za trzema dziewczynami z rocznika Ginny, które raz po raz odwracały się, by zerknąć na Wybrańca. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wcisnąć się między nich, jednak dostrzegłszy zaciętą minę Rona, odpuściła. Chciała z nim porozmawiać, ale wiedziała że ani czas, ani miejsce nie są na to odpowiednie. Czuła jednak coraz mocniejsze ściskanie w dołku. Co jeżeli ten stan rzeczy wciąż będzie się utrzymywał? Czy między nimi znowu będzie jak dawniej? Oderwawszy wzrok od rudej czupryny, cofnęła się o krok.
- Można? - zapytała Neville'a, który siedział obok Seamus'a Finnigan'a.
- Jasne - odparł Longbottom i zrzucił swoją szkolną torbę z krzesła.
Hermiona, zająwszy miejsce, spojrzała w prawo. Wszystkie miejsca po drugiej stronie sali, zajęli Ślizgoni z obu roczników. Po chwili dostrzegła Dracona Malfoya, Pansy Parkinson i Blaise'a Zabiniego, siedzących w pierwszej ławce. Ten ostatni odwrócił głowę i rozejrzał się po sali. Gdy dostrzegł Hermionę, zatrzymał na niej wzrok, jakby chciał się upewnić że drugi Prefekt Naczelny dotarł na lekcję.
- Drodzy uczniowie! - zaczął Slughorn klasnąwszy w dłonie, gdy wszyscy zajęli już miejsca. - Witam was w pierwszym semestrze roku szkolnego - dodał i wszedł na profesorską ambonę. - Nie będę ukrywał, że w tym roku czeka was wiele ciężkiej pracy. Mimo to wierzę, że zadanie które przed wami postawię, rozwinie was nie tylko intelektualnie, ale również duchowo.
Wszyscy uczniowie spojrzeli po sobie. Profesor Slughorn nie należał do ludzi przesadnie uduchowionych. Większą wagę przywiązywał raczej do towarzyskich spotkań, niż do rozwoju osobistego. Wszyscy doskonale pamiętali jego elitarny Klub Ślimaka, dzięki któremu Horacy nawiązywał nowe znajomości z dziećmi sławnych i bogatych rodziców. Wyjątek stanowiła Hermiona, której rodzice nie byli ani sławni, ani tym bardziej bogaci, a do tego nie płynęła w ich żyłach ani jedna kropla magicznej krwi. Kasztanowłosa słysząc słowa profesora, zaczęła się zastanawiać, czy na egoistycznego nauczyciela miała wpływ wojna. Zapewne tak było. Wydarzenia minionego roku odcisnęły piętno na każdym z nich, czy tego chcieli, czy nie.
- Czy ktoś wie, co to za roślina? - zapytał Slughorn. W ręku trzymał niewielką łodyżkę, z której wyrastało kilka liści i małe, żółte kwiaty.
Hermiona uniosła dłoń i rozejrzała się dookoła. Jak zwykle była jedyną, która zgłosiła się do odpowiedzi.
- Panno Granger.
- To kwiat ambrozji, panie Profesorze. Kiedyś był nazywany bożybytem.
- Bardzo dobrze, dwadzieścia punktów dla Gryffindoru - odparł Horacy i zszedł z ambony. - Ambrozja, kwiat z rodziny astrowatych - ciągnął. - W świecie mugoli uważana jest za zwyczajną roślinę, o niezwykle alergennym pyłku. W skrajnych przypadkach może doprowadzić do astmy, a nawet śmierci. Nazwa ambrozja, występuję również w mugolskich mitach. Był to pokarm i nektar bogów, jedyny jaki mogli spożywać. Dawał im wieczną młodość i nieśmiertelność - przerwał na chwilę i spojrzał w oczy uczniów, które były utkwione w niewielkiej roślince. - Cóż, jeśli chodzi o greckich bogów i ich niezwykły, choć ubogi jadłospis, zakładam, że były to tylko mity. Wytwór wyobraźni, bazujący na kiełkującej w tamtych czasach magii. Mimo to faktem jest, iż kwiaty ambrozji w świecie czarodziejów, nie są po prostu zwykłą rośliną. Po odpowiednim przyrządzeniu zmieniają się w niezwykle silny i niebezpieczny eliksir. Eliksir Życia.
Hermiona wzięła głęboki wdech. Natrafiła na wzmiankę o tym wywarze tylko raz, podczas wojny, gdy przekartkowywała księgi zabrane z gabinetu Albusa Dumbledore'a.
- Czy ktoś z was, może powiedzieć coś więcej o tym eliksirze?
Z pierwszej ławki Ślizgonów, dał się słyszeć kpiący głos.
- Zapewne Granger, panie Profesorze.
Hermiona, ignorując uszczypliwość Dracona, podniosła rękę.
- Bardzo proszę, panno Granger - zachęcił ją do odpowiedzi Slughorn. Po stronie Ślizgonów rozszedł się cichy śmiech.
- Eliksir Życia, jest w pewnym sensie, odwrotnością Wywaru Żywej Śmierci - zaczęła opuściwszy dłoń. - Tam, gdzie Wywar usypia wiecznym snem, a nawet zabija, Eliksir Życia potrafi wskrzesić. Z tego co wiem, uwarzenie go jest niezwykle trudne i wymaga bardzo dużo czasu, bo niemal ośmiu miesięcy.
- Wskrzesić? - odezwał się nagle siedzący obok Neville'a Finnigan. - Przywrócić do świata żywych?
- Tak - przytaknęła mu Hermiona. - Ale Eliksir zadziała jedynie do pięciu minut po śmierci. Później nie ma już żadnej mocy.
W sali zapanowała cisza. Wszystkie oczy były skierowane na kasztanowłosą, która pod ostrzałem spojrzeń nieco się skuliła.
- Dysponujesz ogromną wiedzą - powiedział Profesor i uśmiechnął się do Hermiony nieznacznie. - Pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru - dodał, na co uczniowie domu lwa zaklaskali głośno. W ciągu kilku minut Hermiona zdobyła siedemdziesiąt punktów dla Gryffindoru, co było chyba rekordem ostatnich lat.
Kątem oka Hermiona zauważyła, że przyklaskuje jej także Blaise Zabini, którego nie zniechęciło nawet zimne spojrzenie Dracona. Pierwszy raz od dawna, poczuła dumę i szczęście.
- No dobrze, moi drodzy. Zakładam, że już wiecie, jakie będzie wasze tegoroczne zadanie. Aby zaliczyć ten rok, każdy z was będzie zobowiązany do uwarzenia Eliksiru Życia. Oczywiście, nie oczekuję, że komukolwiek uda się to za pierwszym razem, ale ten kto będzie najbliżej właściwego wywaru, otrzyma ode mnie fiolkę prawdziwego Eliksiru Życia.
Po klasie rozeszły się pomruki niezadowolenia, ale także ekscytacji. Eliksir Życia nie był czymś, co można było dostać w zwykłej aptece na Pokątnej, więc każdemu zależało na dostaniu fiolki. Jedną z tych osób był także Draco Malfoy.
*
- Też mi coś! - jęknęła Ginny, nakładając sobie niewielką porcję tłuczonych ziemniaków. - W życiu tego nie uwarzę. Jak mam niby zaliczyć ten rok? - powiedziała siadając ciężko obok Hermiony, która zamiast jeść, wpatrywała się w sylwetki Rona i Harry'ego. Przy wejściu do Wielkiej Sali, dwójkę przyjaciół otoczyła grupka roześmianych uczennic.
- Hermiona, mówię do ciebie - głos Ginny stał się bardziej natarczywy.
- A tak, tak - kasztanowłosa odwróciła wzrok i spojrzała w pełen talerz zupy.
- Mnie też to wkurza... - jęknęła Ginny po chwili. - Przez całe lato Harry dostawał listy od fanek. Wyobrażasz sobie? Każdego dnia nad Norą przelatywała chmara sów, czasami niebo robiło się niemal czarne... - powiedziała i wbiła widelec w ziemniaki. - Listy, pocztówki, prezenty... No ale nie powinno mnie to dziwić, prawda? W końcu mój chłopak to nie byle kto. Pokonał samego Lorda Voldemorta!
Imię czarnoksiężnika rozeszło się echem po Wielkiej Sali. Uczniowie którzy przyszli na obiad, odwrócili swoje głowy w stronę rudowłosej.
- Wszystko w porządku, Ginny? - zapytała ją Hermiona po cichu. Dopiero teraz zauważyła, że jej przyjaciółka nie wygląda najlepiej.
- Tak - odparła ruda i wstała nie tknąwszy obiadu.
- Porozmawiamy później? - zagadnęła ją Hermiona. W miodowych oczach przyjaciółki dostrzegła ból.
- Po lekcjach mam trening Quiddicha.
- Tak szybko? - zdziwiła się Hermiona. Wiedziała że pierwsze mecze rozgrywają się na przełomie września i października, gdy drużyny skompletują zawodników i odbędą wspólne treningi.
- Ron został kapitanem drużyny - odparła z westchnieniem Ginny. - Stwierdził, ze skoro już musi odbębnić ten rok, to za wszelką cenę chce zdobyć puchar - dodała i spojrzała w kierunku swojego brata i chłopaka, którzy właśnie podpisywali szkolne torby młodszym uczennicom. Jej twarz wyrażała najgłębszy niesmak. - Do później - rzuciła przez ramię i szybkim krokiem wyszła z Sali.
*
Przez cały dzień nie znalazła odpowiedniej chwili, by zaczepić Rona i poprosić go o rozmowę. Starała skupić się na lekcjach, lecz przez mętlik w głowie i strach w sercu, nie przychodziło jej to z łatwością. Po ostatnich, odbywających się tego dnia zajęciach, postanowiła odwiedzić Hagrida. Podejrzewała, że poczciwy półolbrzym od samych wakacji czeka na ich odwiedziny.
- Witaj Hagridzie - powiedziała uśmiechnąwszy się szeroko, gdy gajowy i profesor w jednym otworzył jej drzwi.
- Witaj Hermiono, jak minął ci pierwszy dzień? - zapytał Hagrid wpuszczając dziewczynę do środka.
- Może być - przyznała i usiadła na wielkiej kanapie. Kieł, olbrzymi pies Hagrida wesoło zamerdał ogonem na jej widok.
- Herbatki?
- Poproszę.
Gdy po chwili Hagrid postawił przed nią kubek, przypominający gabarytami niewielką doniczkę, Hermionie zawitała w głowie pewna myśl. A raczej pytanie, które plątało się jej między myślami od wczorajszego dnia.
- Hagridzie... - zaczęła nieśmiało. - Pamiętasz jak podczas uczty rozpoczęcia, powiedziałeś mi, że w Zakazanym Lesie nie jest bezpiecznie? Co dokładnie miałeś na myśli? Zakazany Las przecież nigdy nie należał do bezpiecznych miejsc...
- Cóż... - gajowy odłożył swój kubek na stół i spojrzał na kasztanowłosą. - Jesteś Prefektem Naczelnym, więc chyba nic się nie stanie, jeśli ci o tym powiem.
- Czy coś się stało? - zapytała zamieniając się w słuch.
- Nie... Jeszcze nie - odparł tajemniczo. - Wiesz, gdy wojna się skończyła, a Sama Wiesz Kto... To znaczy, Voldemort kopnął w kalendarz, wszyscy myśleli że to już koniec. Koniec nieszczęścia, strachu i niepewności.
- I chyba tak jest, prawda?
- Nie do końca... Widzisz, te zmiany są, jak na razie, prawie niezauważalne. Ale jednak są. Zakazany Las umiera, Hermiono.
- Umiera? - zmarszczyła brwi szatynka. - Co masz przez to na myśli?
- Coś, ktoś, a raczej jakaś nieznana nam siła, zabija go od środka. Drzewa pokrywają się pleśnią, rośliny więdną, zwierzyna, również ta magiczna, znika bez śladu. Próbowałem wypytać Centaury o to, czy coś wiedzą, ale cholibka, nigdzie nie mogę ich znaleźć.
Hermiona utkwiła wzrok w swoich splecionych palcach.
- A dementorzy? Może to oni? Jakiś czas temu czytałam w Proroku Codziennym, że zwiększyła się ich liczba - powiedziała spojrzawszy na gajowego. - Ponoć Ministerstwo zwołało specjalną grupę do ich zwalczania.
Hagrid powoli pokręcił głową.
- Dementorzy to jedynie skutek, nie przyczyna. Gdybym miał na tę chwilę zgadywać co zżera las, to powiedziałbym, że smutek.
Hermiona nie wiedziała co na to odpowiedzieć. Smutek zabija las? Ale jak to możliwe? Musiało istnieć racjonalne wytłumaczenie tej sytuacji.
- Czy to dlatego pani dyrektor kategorycznie zakazała wchodzić do Zakazanego Lasu? Przez tę dziwną chorobę?
- Tak - przytaknął jej Hagrid. - Latem wszyscy profesorowie weszli do Lasu, w celu zorientowania się w sytuacji. Na początku nic złego się nie działo, jednak im dalej szliśmy, im głębiej zapuszczaliśmy się między drzewa, tym większy ogarniał nas niepokój. W którymś momencie usłyszeliśmy cichy szloch profesor Sinistry. Od razu do niej pobiegliśmy i chociaż Aurorze nic się nie stało, z minuty na minutę było coraz gorzej. W końcu rozhisteryzowaną profesor zabrano z powrotem do zamku, a pani dyrektor zarządziła, że nikomu do Lasu nie wolno się zbliżać. Nawet mnie...
- Ale... Ale przecież Graup jest w Lesie - powiedziała z przejęciem Hermiona, mając przed oczami przybranego brata Hagrida, będącego olbrzymem.
- Zaraz po wojnie Graup przeniósł się w okolice góry Ben Nevis, nic mu tam nie grozi - uspokoił Hermionę Hagrid.
- Jemu nie... - odparła dziewczyna i spojrzała przez okno na zarys Zakazanego Lasu, którego zachodzące słońce malowało barwami pomarańczu i fioletu.
*
Godzinę później, gdy zaczynało się ściemniać, postanowiła wrócić do zamku. Głowę wciąż miała wypełnioną informacjami, jakie przekazał jej Hagrid, więc dopiero po chwili zauważyła, że nad boiskiem wciąż palą się pochodnie. Postanowiła sprawdzić czy drużyna Gryfonów nadal trenuje, jednak dotarłszy na miejsce odkryła, że jedyną osobą jaka jeszcze latała na miotle tego wieczoru, był Ron. Na jego widok serce mocniej jej zabiło. Nie wiedziała czy powinna go zawołać, czy czekać aż skończy trening, jednak po chwili chłopak zaczął latać coraz niżej, aż w końcu wylądował na trawie. Czekała aż do niej podejdzie i dopiero wtedy nieśmiało się odezwała.
- Cześć - powiedziała łagodnie.
- Cześć - odparł stanąwszy dwa metry przed nią i ponownie zamilkł.
Serce waliło jej jak oszalałe. Wiedziała, że jeśli teraz nie zdobędzie się na odwagę, to najprawdopodobniej następna okazja do spokojnej rozmowy sam na sam, nie nadarzy się zbyt prędko.
- Możemy pogadać?
- O czym? - zapytał zdejmując swoje rękawice.
- O nas... O tym co się wydarzyło... - powiedziała niemal drżącym głosem. Ron nie wyglądał na zdenerwowanego, chociaż czubki jego uszu zaczynały robić się czerwone, co oznaczało, że tłumił w sobie złość.
- Więc? Przyszłaś mnie przeprosić? - zapytał odłożywszy miotłę na murawę.
- Przeprosić? - zdziwiła się Hermiona. - Niby za co?
- Acha... Skoro tak stawiasz sprawę... - odparł i schylił się po miotłę.
Krew w Hermionie zawrzała. W końcu dotarła do niej brutalna i bolesna prawda, którą od siebie odpychała przez ostatni miesiąc. Ron wcale nie cierpiał. Przynajmniej nie tak jak ona. Nie wypłakiwał się w poduszkę, nie rozmyślał o niej całymi dniami i nocami, nie skręcał się z niepokoju na sam jej widok. Był przekonany że to, co wydarzyło się między nimi było wyłącznie jej winą i czekał aż w końcu Hermiona go przeprosi i przyzna mu rację.
Niedoczekanie.
- Ja mam przepraszać ciebie, Ron? Niby za co? Za tamten policzek? Dobrze wiesz, że ci się należał!
- Jasne...
Jego beznamiętny ton zaczął doprowadzać ją do szału.
- O co ci chodzi, co? Przez cały miesiąc do mnie nie napisałeś, nie zadzwoniłeś! Teraz zachowujesz się tak, jakbyś mnie olewał. To boli Ron, wiesz... To naprawdę boli... - poczuła jak w kącikach oczu zaczynają zbierać się łzy. Ostatnie czego teraz chciała, to się rozpłakać.
- Mnie też to boli Hermiono - odparł Ron i ponownie założył rękawice ochronne. - Przez ten miesiąc zrozumiałem, że chyba nic z tego nie będzie. Ty i ja... Za bardzo się różnimy. Tobie ciągle coś we mnie nie pasuje. Za mało się uczę, za dużo ćwiczę, za to, za tamto, ciągle coś... - pokręcił głową.
- Ale... To nieprawda...
- Prawda. To się ciągnie od lat.
Miał rację i dobrze o tym wiedziała. Ich relacje nigdy nie były idealne. Jako przyjaciele, i nawet później, jako para, zawsze w pewien sposób ze sobą walczyli. Ich związek nigdy nie był wolny od kłótni, uszczypliwości, czy wzajemnych przepychanek. Mimo to...
- Kocham cię, Ron - powiedziała Hermiona przez łzy. Poczuła że z nerwów robi się jej niedobrze.
- Ja ciebie też, ale to niczego nie zmienia - odparł chłopak.
Kasztanowłosa otarła łzy i wzięła głęboki wdech.
- Czyli co... To koniec? - zapytała siląc się na spokój.
- Tak chyba będzie lepiej - powiedział Ron odwróciwszy się od niej. Chwycił za miotłę i gdy już chciał ponownie unieść się w powietrzu, na trawie wylądowała drużyna Ślizgonów.
- Wypad z boiska, Weasley.
Hermiona spojrzała za siebie. Siedmiu zawodników Slytherinu podeszło do nich w kilku krokach. Na ich czele stał, jak zawsze Draco Malfoy, który z wrednym uśmieszkiem przyglądał się zaskoczonemu rudzielcowi.
- Spadaj Malfoy - powiedział Ron niemal łagodnie. Pierwszy raz w życiu nie wyglądał na skorego do przekomarzań. W oczach arystokraty Hermiona dostrzegła dziwny błysk.
- Trening Gryfonów skończył się pół godziny temu, mamy zgodę od profesora Slughorna, na godzinny trening naszej drużyny - odparł Draco mrużąc powieki. - Wynocha.
Ron zszedł z miotły i głośno westchnął.
- Powiedziałem spadaj, Malfoy.
- Słyszałem co powiedziałeś Królu Wieprzleju, dlatego ci odpowiadam, wypad z boiska.
Dawno niesłyszana obelga zapiekła Rona do żywego, jednak powstrzymał się od agresji. Zrobiło to na Hermionie wrażenie, więc aby zapobiec ewentualnemu konfliktowi, postanowiła w porę zareagować.
- Chodźmy - powiedziała w kierunku Rona. - Skoro mają pozwolenie...
- Czy ktoś cię prosił szlamo, o wtrącanie się w nie swoje sprawy? - zapytał Draco suchym tonem. Hermiona od razu zrozumiała, że Ślizgonowi chodziło jedynie o wytrącenie Rona z równowagi, a jej próba przeszkodzenia mu w tym, tylko działała mu na nerwy. Niestety, słowa Malfoya przelały czarę i Ron w końcu pękł.
- Nazwij ją tak jeszcze raz! - wrzasnął rudzielec wyciągnąwszy różdżkę z kieszeni. Odrzucił na bok swoją miotłę i wycelował magiczny artefakt w blondyna. Reakcja Ślizgonów była natychmiastowa. Wszyscy, oprócz Dracona i Blaise'a, wyciągnęli swoje różdżki i skierowali je w stronę Gryfona.
Hermiona zadziałała automatycznie. Stanęła przed Draconem i resztą drużyny Ślizgonów, z szeroko rozpostartymi ramionami.
- Ron uspokój się! - krzyknęła. - Opuść różdżkę!
Nagle poczuła na ramieniu coś twardego i usłyszała głos jasnowłosego chłopaka, który dotknął ją niemagiczną stroną różdżki.
- Nie potrzebuję ratunku od szlam - powiedział Draco i uśmiechnął się pod nosem. Nie szeptał i nie krył się z tym co robi, dobrze wiedział, jaki efekt chce osiągnąć.
- Odsuń się - warknął Weasley. - Odsuń się i pozwól mi w końcu zrobić z tym Śmierciożercą porządek!
- Nie! - wrzasnęła kasztanowłosa ignorując Dracona, który stał tuż za nią. - Jeżeli go skrzywdzisz to wyrzucą cię ze szkoły!
- Nie dbam o to! Zejdź mi z drogi!
- Będziesz miał to w papierach! - Hermiona starała się przemówić Ronowi do rozsądku. - Nie przyjmą cię do akademii!
Po chwili, która dla dziewczyny zdawała się być wiecznością, Ron powoli opuścił różdżkę. Chwycił za leżącą nieopodal miotłę i szybkim krokiem minął Ślizgonów, oraz Hermionę, która dopiero po minucie opuściła dłonie.
- Powiedziałem, że nie potrzebuję ratunku od szlam - powtórzył Draco i w tym samym momencie zgiął się w pół, gdy zaklęcie żądlące ugodziło go w brzuch. Klęcząc na trawie, łapiąc krótkie, urywane oddechy, zdołał jedynie wrzasnąć: - Niech cię szlag, Granger!
- Ciebie też, niech cię szlag... - powiedziała cicho Hermiona, schodząc z boiska na pogrążone w mroku błonia.
*
Za zadanie od Slughorna postanowiła wziąć się od razu. Usiadłszy przy stoliku przed kominkiem, rozłożyła pergaminy, podręczniki i książki, które miały pomóc jej w uwarzeniu Eliksiru Życia. Na początek postanowiła spisać wszystkie potrzebne składniki, których zdobycie samo w sobie nie było takie proste.
- Włos z ogona jednorożca, kwiat ambrozji, kwiat dyptamu, woda miodowa, kwiat asfodelusa, księżycowy pył... - wymieniała pod nosem kolejne ingrediencje, gdy nagle do Pokoju Wspólnego wszedł Blaise, cały spocony i zziajany.
- Za pół godziny musimy iść na patrol - rzucił w jej stronę i zniknął za drzwiami do niewielkiej łazienki. Hermiona była przekonana, że Zabini będzie stronił od korzystania z niedużej wanny, która stała w pomieszczeniu znajdującym się między ich pokojami. Była przekonana, że chłopak zastrzeże sobie prawo do codziennych kąpieli w łazience Prefektów, jednak nic takiego na razie nie miało miejsca. Nieco niezadowolona przerwała pracę i wrzuciła wszystko do szkolnej torby, którą odesłała do pokoju za pomocą zaklęcia. Gdy Blaise w końcu wyszedł na korytarz, czysty, pachnący i nieco zmieszany, ruszyła za nim na nocny obchód Hogwartu.
_________________________________
SŁOWO OD AUTORKI:
Kochani! Akcja powoli, POWOLI prze do przodu, jednak na "fajerwerki" jeszcze przyjdzie nam wszystkim poczekać ;) Możliwe że kolejny rozdział pojawi się jeszcze przed następnym weekendem. W wakacje mogę dodawać rozdziały w nieco mniej regularny sposób. Trochę bardziej chaotycznie, a to w weekend, a to w tygodniu, zależy od czasu, gości i pogody ;) Mam nadzieję, że historia was zaciekawiła, albo z czasem zaciekawi i tak jak w przypadku poprzednich opowiadań, zostaniecie ze mną do samego końca. Pozdrawiam Was cieplutko i dziękuję za wszystkie głosy oraz komentarze! Buziaki! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro