Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. Odkupienie

Marzec wciąż pachniał zimą. Mimo wszystko gdzieś w podmuchu wiatru który wpadł przez otwarte okno, mogła wyczuć delikatną zmianę. Jeszcze trochę i przyjdzie wiosna. Zazieleni się trawa, zakwitną pierwsze pąki, ptaki uwiją gniazda w pęknięciach zamkowych murów. To właśnie wiosna była jej ulubioną porą roku. Dawała nadzieję swoim delikatnym ciepłem. Jednak teraz, siedząc przy wielkim, ciemnym biurku Minerva McGonagall nie potrafiła myśleć o przemijającym z wolna chłodzie. Jej gabinet tonął w dziwnej, nienaturalnej ciszy. Po raz pierwszy to zrozumiała. Wszystkie niecodzienne przyrządy, które Albus Dumbledore gromadził przez lata, schowała w jednej z szaf. Bała się, że coś uszkodzi. Miała zresztą wrażenie, że do niej nie pasowały. Spojrzała na pustą żerdź, na której swego czasu siedział wspaniały, czerwonozłoty feniks Fawkes. Po śmierci swego pana odleciał, by już nigdy więcej nie wrócić do Hogwartu. Minerva westchnęła. Ponoć feniksy rodzą się na szczytach wulkanów, wśród pyłu, wielkiego gorąca i ognia. Powstają z lawy, by później u kresu jednego z wielu swoich żyć, zostać pochłoniętym przez płomienie i narodzić się na nowo. Kobieta zastanawiała się, czy Fawkes wrócił do podnóża góry w której przyszedł na świat. Miała nadzieję, że znalazł tam swoje pocieszenie. 

Wybiła jedenasta. Spojrzała na śpiące postacie w zaczarowanych obrazach. Przez głowę przemknęła jej myśl, czy nie mogłaby zapytać go o radę... Przecież mimo wszystko w jakiś sposób tutaj był, a ona po raz pierwszy w życiu nie wiedziała co powinna dalej robić. Odwróciła się za siebie i z zaskoczeniem odkryła, że wpatruje się w nią para dużych, błękitnych oczu. 

- Domyślam się jakie myśli cię dręczą, Minervo - zaczął Dumbledore patrząc na nieco zaskoczoną czarownicę. - Ale nie mogę ci pomóc. Jestem tylko obrazem. Zaledwie widmem duszy człowieka, którego już nie ma na tym świecie - powiedział lekko się uśmiechnąwszy. 

- Wiem o tym - odparła McGonagall. - Wiem - dodała z żalem. 

Spojrzała na portret Severusa Snape'a, który mimo późnej godziny świecił pustkami. Możliwe, że były mistrz eliksirów poszedł odwiedzić ramy swojego drugiego obrazu, który znajdował się w salonie Slytherinu. Najprawdopodobniej chciał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. 

Minerva odwróciła się na fotelu i znów spojrzała w stronę drzwi. Poprosiła Aurorów, oraz dyrektora zaprzyjaźnionej szkoły, by przyszli do jej gabinetu. Z tymi pierwszymi musiała jeszcze raz przedyskutować plan ewakuacji uczniów. Z tym drugim, zupełnie inną kwestię. Była pełna wątpliwości, czy pomysł by Hermiona i Draco w pojedynkę stanęli do walki z przedwieczną wiedźmą, jest aby na pewno dobrym pomysłem. Co powie ich rodzicom, jeśli odzyskają przytomność, a ich dzieciom cokolwiek się stanie? Przecież jest za nich odpowiedzialna. Nie może narażać życia uczniów, nawet jeśli są już pełnoletni. Dopóki są pod jej kuratelą, ona musi zadbać o ich bezpieczeństwo. Wiedziała jakie zdanie na ten temat ma Marcus, ale nie mogła przejść do porządku dziennego z jego wizją rozwiązania problemu. Albo pomogą Hermionie i Draconowi w ich walce, albo odeśle ich do domów i sama, wraz z pracownikami Ministerstwa, wkroczy do Zakazanego Lasu. 

- Wciąż nie potrafisz im zbytnio zaufać, prawda? - zapytał Dumbledore, stojąc w swych złotych ramach. 

Minerva zmarszczyła brwi nieco poirytowana. 

- To nie kwestia zaufania, Albusie - odparła odwracając się w jego stronę. - Wiem, że oboje są utalentowanymi czarodziejami, ale niemożliwością jest, by bądź co bądź dwójka nastolatków pokonała wiedźmę, która liczy sobie kilka tysięcy lat! - powiedziała i wstała z fotela. - Nie dysponują niczym więcej, jak kilkoma dodatkowymi zaklęciami, których nauczyli się z tej wielkiej księgi od Castellanos'a. Oczywiście, mają jeszcze ten cały Złoty Róg Jednorożca, ale sami dobrze wiedzą, jak może się dla nich skończyć używanie tak niebezpiecznego artefaktu - dodała. - Potrzebują pomocy. 

Dumbledore wpatrywał się w jej zatroskaną twarz. W tym samym momencie w ramy swojego obrazu powrócił Snape. 

- Wszystko wydaje się być w porządku. Uczniowie śpią, jest cisza. 

Na te słowa Minerva znów usiadła i wzięła głęboki, uspakajający wdech. 

- Uważam, że źle do tego podchodzisz - zaczął Dumbledore. - Wszyscy ciągle mówicie o zagładzie i zniszczeniu, a może wystarczy jedynie... 

Jego wypowiedź przerwało nagłe pukanie do drzwi. Minerva spojrzała na byłego dyrektora przepraszająco i zaprosiła czekających na zewnątrz ludzi. Już po chwili do gabinetu wszedł Marcus, a zaraz a nim do środka wśliznął się Archibald Singh, oraz Andrew Horney. Zajęli trzy wygodne krzesła, które Minerva wyczarowała przed biurkiem i czekali aż pierwsza zacznie rozmowę. 

- Przepraszam panowie, że wezwałam was o tak późnej porze, jednak chciałam jeszcze raz przedyskutować kwestię jutrzejszego dnia. Panie Singh, czy swoje przybycie potwierdzili wszyscy Aurorzy o których pan wspominał? 

Mężczyzna przytaknął .

- Owszem. Pojawią się w zamku jeszcze przed śniadaniem, więc pomogą przy ewakuacji uczniów. 

- Nie trzeba - odparła szybko Minerva. - Niech skupią się na swoim zadaniu, uczniami zajmą się nauczyciele. 

- Oczywiście - powiedział Singh. Siedzący obok Andrew Horney, spojrzał na niego przelotnie. 

- Marcusie, co się tyczy Hermiony i Dracona... - zaczęła dyrektor, lecz Castellanos wszedł jej w słowo. 

- Wciąż uważam, że powinniśmy dać im wolną rękę. 

Minerva zmarszczyła brwi. Spodziewała się tego.

- Odmawiam - powiedziała sucho. - Panna Granger i pan Malfoy wciąż są uczniami Hogwartu. Dopóki pozostają pod moją władzą, jako dyrektor tej placówki nie mogę się zgodzić, by uczniowie narażali życie...

- Pani chyba nie rozumie - znów wtrącił Marcus. - Oni muszą zrobić to sami. Ani ja, ani pani, ani nawet całe stado Aurorów im w tym nie pomoże! 

- To przekonanie opiera się jedynie na dokumentach, które odnalazł pański przodek! Proszę nie zapominać, że wciąż mówimy tutaj o zagrożeniu utraty życia!

- Świetnie to pani ujęła! Wydawać by się mogło, że raczyła pani zapomnieć o uprowadzeniu jednego z moich studentów!

Atmosfera w gabinecie zrobiła się duszna i ciężka. Singh oraz Horney skakali wzrokiem od Minervy do Marcusa, którzy wymieniali zdania w coraz mniej przyjazny sposób. Nie zdziwiliby się, gdyby w końcu oboje wyciągnęli różdżki. 

Nagle jednak, pośród podniesionych głosów można było usłyszeć dziwne, rytmiczne dźwięki. Wszyscy spojrzeli w stronę portretu Dumbledore'a. 

- Moi drodzy, zalecam opanowanie emocji - powiedział klasnąwszy w dłonie. - W ten sposób do niczego nie dojdziecie - powiedział i spojrzał na Severusa, z którego miny ciężko było cokolwiek wywnioskować. - Jak mówiłem wcześniej, źle do tego podchodzicie. Wszyscy. 

- Co ma pan na myśli? - zapytał młody Auror. Wzrok zebranych nagle skupił się na nim, więc Andrew lekko przygarbił ramiona. 

- Mówiłem ci żebyś się nie odzywał - syknął Archibald, jednak stary mag nie zwrócił na to uwagi. 

Dumbledore wyglądał tak, jakby miał zaraz wyjść z obrazu i stanąć pośrodku gabinetu. Mimo iż był zaledwie śladem pozostawionym przez nieżyjącego już czarodzieja, nawet jego olejna kopia miała w sobie coś, czemu trudno było się przeciwstawić. 

- Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, czym jest magia? Skąd się wzięła? Jaki jest jej cel? Wątpię. Cóż, osobiście studiowałem te zagadnienia przez wiele, wiele lat, jednak nigdy nie doszedłem do ostatecznych wniosków. Wiecie dlaczego? - zapytał i spojrzał w twarze zebranych. - Ponieważ nie ma jedynej, słusznej definicji. Jak się okazuje, magia jest starsza niż mogliśmy to sobie wyobrazić. Owszem, pierwszymi ludźmi którzy zaczęli się nią posługiwać były dzieci z miasta Atlansis, jednak magia istniała na długo przed nimi. 

- Do czego zmierzasz, Albusie? - zapytała McGonagall, nieco zbita z tropu. Dumbledore uśmiechnął się łagodnie. 

- Droga Minervo, pragnę wam powiedzieć, że aby Draco i Hermiona mogli poradzić sobie z Amfitydą, albo raczej jej duszą która od tysiącleci cierpi niewyobrażalne katusze, muszą zawierzyć siłom które w nich drzemią od urodzenia. 

McGonagall zacisnęła usta jeszcze mocniej. Wiedziała, że kto jak kto, ale Dumbledore potrafił mówić zagadkami jak nikt inny. Co miał przez to na myśli? Była świadoma, że portret nie jest prawdziwym człowiekiem, więc nie mogła oczekiwać od niego realnej pomocy. Musiała poradzić sobie sama. Cicho westchnęła, po czym odwróciła się w stronę mężczyzn i powiedziała: 

- Draco i Hermiona nie wejdą sami do lasu. Przynajmniej nie bez mojego pozwolenia. Jutro rano, gdy pozostali uczniowie opuszczą już zamek... 

Przerwała i gniewnie zmarszczyła brwi, gdy nagle komnatę wypełniło pukanie do drzwi. 

- Proszę! - powiedziała niemal ze złością. 

Już po chwili, w progu gabinetu, stanął wystraszony i ciężko dyszący Hagrid. 

Przeczucie... Nie opuszczało jej przez cały dzień. Wwiercało się w jej duszę, lepiło do myśli, nie pozwalało skupić się na niczym innym. Miała przeczucie, że może wydarzyć się coś złego, jednak ignorowała to, by nie wzbudzać w innych strachu. 

- Pójdę sprawdzić co u Hermiony - powiedziała, gdy zegar wybił jedenastą. 

- Ginny, daj spokój - powiedział Blaise i wziął ją za rękę. Rudowłosa uśmiechnęła się do niego smutno. 

- W takim razie jeszcze raz sprawdzę korytarze - odparła. 

- Dopiero co wróciliśmy z patrolu - odparł chłopak, lecz widząc upór w jej oczach, dał za wygraną. Wiedział co musi czuć, gdyż sam przeżywał katusze na myśl, co może spotkać jego przyjaciela. Uważał jednak, że należała im się chwila prywatności. 

- Niedługo wrócę - powiedziała Ginny i wyszła z pokoju wspólnego Prefektów Naczelnych.

Całą drogę zastanawiała się co powinna powiedzieć. Czy było coś jeszcze, co mogłaby zrobić? I chociaż myśli miała zajęte, nogi same prowadziły ją do niewielkiego pokoiku, tuż obok biblioteki. Stanąwszy przed drzwiami zapukała delikatnie, lecz nikt jej nie odpowiedział. Po chwili zapukała znowu, lecz gdy coraz dłużej odpowiadała jej jedynie cisza, postanowiła wejść do środka. Wyciągnęła różdżkę, by z pomocą zaklęcia otworzyć drzwi, jednak gdy nacisnęła na klamkę przejście stanęło otworem. 

- Lumos - powiedziała, a zaklęcie rozświetliło pogrążony w ciemności pokój. 

Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by zrozumieć co się stało. Oczywiście Hermiona mogła gdzieś wyjść... Pójść do łazienki, do kuchni po kubek gorącej herbaty, do biblioteki, by po nocy czytać wielkie księgi. Jednak nie tym razem. Pragnęła, by powód był tak bardzo błahy! Stała w otwartych drzwiach przez kilkanaście sekund, po czym rzuciła się biegiem w stronę pokoju wspólnego. Zaskoczony Blaise niemal upuścił trzymaną w ręku książkę, gdy przejście otworzyło się na oścież, a do środka wbiegła przerażona Ginny. 

- Hermiony nie ma w jej pokoju! - krzyknęła podbiegając do chłopaka. 

- Może gdzieś poszła... - zaczął mulat, jednak Ginny pokręciła głową. 

- Nie, Blaise, nie dzisiaj. Musimy natychmiast powiadomić pozostałych. 

Kilka minut i parę patronusów później, w pokoju wspólnym Prefektów Naczelnych zaroiło się od ludzi. 

- Co się dzieje? - zapytał Harry zamykając za sobą przejście. On, tak samo jak Luna, Cho, Neville, Pansy, Ron, Teodor wraz z Astorią oraz uczniowie z Międzynarodowej Szkoły Magicznych więzi, spojrzeli na rozgorączkowaną Ginny. 

- Hermiona zniknęła - powiedziała ruda. 

- Dracona też nigdzie nie widać - dodał Blaise. - Przeszukałem zamek zaklęciem, ale nigdzie ich nie ma. 

Na chwilę zapanowała cisza. 

- Poszli do lasu, jestem pewna - odezwała się w końcu Charlotte. 

- Też tak uważam - przytaknął Ugo. 

- Hermiona na pewno nie mogła przestać myśleć o tym, że za jej sprawą Amfityda zaatakowała Arturo... - dodała Mika i zacisnęła pięści. 

- Niech to szlag... - syknął Ron. 

- Więc, co robimy? - zapytał Harry, rozglądając się po zebranych. - Jaki jest plan? 

- Plan, Potter? - zakpił Teodor. - O jakim planie w ogóle mówisz? 

- Tylko nie zaczynajcie się kłócić! - warknęła Pansy. - Nie mamy czasu na czcze sprzeczki. Ginny, czy nauczyciele patrolują korytarze? - zapytała zwróciwszy się do Weasley'ówny. 

- Nie - odparła dziewczyna. - Większość jest w swoich gabinetach. - Niedawno skończyliśmy z Blaise'm obchód, więc wyjdą na patrol dopiero za godzinę. 

- Aurorzy wraz z naszym dyrektorem są u profesor Minervy - powiedziała Charlotte szybko. - Widziałam jak wybierali się do jej gabinetu. 

- Dobrze - odparła Pansy, po czym dodała - W takim razie możemy iść, tylko szybko, zanim ktoś nas zauważy. 

- Iść, gdzie? - zapytała zaskoczona Cho. 

- Do Zakazanego Lasu, a niby dokąd? - odparła Ślizgonka, jednak widząc niepewne miny znajomych ogarnęła ją złość. - Draco i Hermiona poszli sami stawić czoła tej wiedźmie. Róbcie co chcecie, ale ja idę im pomóc. 

Jej wzrok zatrzymał się na Harry'm. Chłopak lekko kiwnął głową na znak zrozumienia. Poczuła się spokojniejsza wiedząc, że ją popiera. Wiedziała, że kto jak kto, ale on z pewnością nie opuści jej boku. Była to jedna z jego wielu zalet, które były głęboko schowane i które wychodziły dopiero podczas godziny próby. 

- Niech was wszystkich szlag trafi! - jęknął Teodor. - Astoria, wróć do dormitorium, ja... - zaczął, lecz dziewczyna weszła mu w słowo. 

- Nie ma mowy - odparła. - Idę z wami. 

- Asti, błagam. Nie teraz... 

- Idę i koniec. Chcę ci pomóc. 

- Idziemy wszyscy! - zakomenderował Ron, po czym ruszył w stronę drzwi. - Rzućcie na siebie zaklęcie kameleona. 

Po chwili cała trzynastka wyszła na korytarz.

Szli po cichu, niewidoczni, jednak czujni i pełni napięcia. Po drodze nie spotkali nikogo, duchy schowały się w lochach, skrzaty zapewne już spały. Gdy tylko zamknęły się za nimi ogromne, dwuskrzydłowe drzwi, rzucili się pędem w stronę granicy błoni. 

- Powinniśmy usunąć ślady ze śniegu! - powiedział Neville nieco zasapanym tonem. 

- Nieważne! - odparła Ginny. - I tak niedługo odkryją naszą nieobecność - dodała i w tym samym momencie zaklęcie niewidzialności przestało działać. 

Nagle cała gromada stanęła jak wryta.  

- A wy dokąd się wybieracie? - zapytał Hagrid, który wyglądał na niezwykle zaskoczonego. 

Pansy wiedziała, że nie mają czasu na rozmowy z półolbrzymem. 

- Przesuń się, bo... - zaczęła, jednak Harry położył jej rękę na ramieniu, po czym podszedł do gajowego. 

- Hagridzie, Hermiona i Draco weszli do lasu. Musimy im pomóc - dodał i spojrzał w oczy ogromnego mężczyzny. 

W ciemnych, dużych źrenicach gajowego kryło się coś, co tylko on potrafił odczytać. Zrozumienie. 

- Powiadomię panią dyrektor - powiedział Hagrid po chwili. - Tylko uważajcie na siebie, do czasu aż nie przyjdziemy, cholibka. 

Harry kiwnął głową i gdy Hagrid ruszył w stronę zamku, całkowicie zapominając o swojej różdżce, pozostali ponownie pobiegli ile sił w nogach. 

- Granica! - zawołał Blaise, lecz Ginny wyciągnęła różdżkę i miotnęła zaklęciem w barierę. 

Głośny huk rozszedł się po okolicy. Coś takiego nie mogło jej teraz zatrzymać.

Byli zdeterminowani, zawzięci i przerażeni. Kotłowały się w nich wszystkie uczucia i sprzeczne myśli, jednak nie powstrzymało ich to przed wkroczeniem do miejsca, w którym czekała siła potężniejsza niż czas. 

Gdy kopyta ogromnego pegaza dotknęły podłoża, Draco zsiadł z rumaka i podał rękę Hermionie. Dziewczyna delikatnie zeskoczyła na ziemię i w tym samym momencie pegaz ponownie przemienił się w Złoty Róg. 

- Dziękuję - szepnęła, zbliżając twarz do magicznego artefaktu. 

Wylądowali pośrodku pustej, pozbawionej wszelkiej roślinności polany. Zapewne kiedyś była to piękna, pełna zwierząt i kwiatów dolina, jednak zabójcze działanie Amfitydy zmieniło to miejsce nie do poznania. Hermiona schowała Róg za jedną z szarf swojej sukni i rozejrzała się dookoła. Światło księżyca oświetlało pustą przestrzeń i suche badyle, jednak to co znajdowało się w głębi, było dla jej oczu ukryte. Spojrzała na stojącego obok Dracona, który trzymał w dłoni swoją różdżkę. W królewskich szatach Heliosa, prezentował się niezwykle korzystnie. Uśmiechnęła się na tę myśl. 

- Czy to szalone, że w takiej sytuacji myślę, że wyglądasz naprawdę dobrze? - powiedziała zakrywając usta dłonią. 

Draco przewrócił oczami. Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Mimo wszystko w jej źrenicach dostrzegł błąkający się strach. Bała się, tak samo jak on. Chciał móc ją stąd zabrać, jednak wiedział, że jeśli to zrobi, nie będą mieli już żadnej przyszłości. Nagle oboje poczuli się obserwowani. Zimny podmuch wiatru załopotał połami ich ubrań. 

- Wyjdź z cienia! - zawołała Hermiona, widząc zarys kształtu tuż przy jednym z drzew. - Arturo... - szepnęła, gdy chłopak zrobił kilka kroków w jej stronę. 

Nie spodziewała się ujrzeć właśnie jego. Jej serce ogarnęła radość. Była przerażona myślą, iż jest już za późno. Jednak w wyglądzie młodego Włocha było coś niepokojącego. Cała jego postawa, wyraz twarzy, blask czerwonych oczu... Draco automatycznie zasłonił Hermionę ramieniem. Na ustach bruneta zagościł krzywy uśmiech. 

- Długo musiałem na was czekać - powiedział robiąc kolejny krok. - Byłem przekonany, że zjawicie się jeszcze tego samego dnia. 

Hermiona poczuła tak wielkie wyrzuty sumienia, że niemal pękło jej serce. 

- Przepraszam, Arturo - powiedziała z wyczuwalnym w głosie bólem. - Przyszliśmy najszybciej jak się dało...

- Zamknij się! - wrzasnął chłopak, po czym chwycił się za głowę. - Zamknij się, zamknij się, zamknij się!!!

Draco zauważył, jak coś wyłania się zza linii drzew. Gdy tylko kształt nabrał ostrości, chwycił Hermionę za ramię i pociągnął ją do tyłu, w międzyczasie wyczarowując ochronną tarczę. Dopiero teraz kasztanowłosa zwróciła uwagę na kobietę, która podeszła do Arturo i wzięła jego twarz w dłonie. Była piękna i demoniczna zarazem. Jej jasna, niemal biała jak mleko skóra odbijała promienie księżyca. Czarne, długie włosy wiły się dookoła jej twarzy, niczym satynowe wstęgi. Jednym spojrzeniem szkarłatnych oczu uspokoiła nastolatka i pocałowała go w usta, niczym najbardziej oddana kochanka. 

- Zostaw go w spokoju! - wrzasnęła Hermiona. Podejrzewała, że pocałunek nie był wyrazem uczuć, a jedynie metodą, by po raz kolejny pobrać z chłopaka kolejną porcję energii. Świadczyła o tym forma Amfitydy, która już praktycznie w pełni się zregenerowała. 

- Aż tak się o niego troszczysz? - zakpiła czarownica spoglądając w stronę dziewczyny. Arturo upadł na ziemię, niczym szmaciana lalka. Nagle wzrok wiedźmy skupił się na Draconie. - Helios... - szepnęła, po czym zacisnęła szponowate palce. - Tyle lat czekałam, by móc znowu cię zobaczyć, a ty po raz kolejny jesteś z nią... - dodała, a jej twarz zasłonił ponury cień. 

- Powinnaś się już do tego przyzwyczaić - odparł Draco, lecz Hermiona zacisnęła palce na jego przedramieniu i pokręciła głową. Miało to oznaczać, by nie mówił do czarownicy w ten sposób. 

"Nie drażnij jej", dodała w myślach, wiedząc że Draco używa na niej legilimencji. Przed opuszczeniem zamku postanowili, że gdy nie będzie innej możliwości, będą się komunikować w taki właśnie sposób. 

- Amfitydo... - zaczęła łagodnie i wyciągnęła przed siebie rękę. - Wcale nie chcesz taka być - dodała.

Wiedźma prychnęła kpiąco. 

- Co ty możesz o mnie wiedzieć! - warknęła. - Całe życie patrzyłaś tylko na siebie. I na niego... - dodała z pogardą. 

Hermiona i Draco poczuli, jak moc znaków słońca i księżyca przybiera na sile. Prawdziwe dusze Heliosa i Selene próbowały przejąć nad nimi kontrolę, jednak oni nie chcieli jeszcze na to pozwolić. Jeśli teraz się poddadzą, nie będą mogli nawet spróbować stanąć do walki o swoją przyszłość. Chcieli zmierzyć się z przeszłością, która czyhała na nich od dnia narodzin. Zastanawiali się jednak, czy naprawdę tylko po to przyszli na świat? Ścieżki ich życia przecinały się w niewytłumaczalny dotąd sposób, jednak w końcu wszystko stało się jasne. Wszystko co dotąd przeżyli, wszystko czego doświadczyli, miało uczynić ich gotowymi na ten właśnie moment. Oboje zadrżeli wiedząc, że mają przed sobą istotę która mogła zmieść ich z powierzchni ziemi, a co gorsza, zagrozić tym, których kochali ponad wszystko i o których się troszczyli. Nic już nie miało większego znaczenia. 

Gdy tylko poczuli w swoich sercach niezachwianą pewność, ciało czarownicy zaczęło spowijać zielone, jasne światło. Jej włosy uniosły się do góry, niczym niesione porywistym wiatrem. 

- Wszystko mi zabrałaś! - wrzasnęła Amfityda szykując się do ataku. - Miłość Heliosa, sympatię poddanych, koronę naszego ojca! Nic mi nie zostawiłaś! 

Jej krzyk był obezwładniający. Draco wciąż próbował chronić Hermionę, lecz dziewczyna postanowiła zacząć działać. 

- Selene nigdy niczego nie chciała ci odebrać. Nie takie były jej intencje. 

Wiedźma warknęła. W jej oczach o barwie szkarłatu, można było dostrzec jedynie nienawiść. 

- Prawie zapomniałam, że wciąż dzielisz ciało z tą słabą istotą. Wyjdź w końcu i zmierz się ze mną, siostro! Tak długo czekałam aż w końcu odrodzisz się na tym świecie...

- Nazywam się Hermiona Granger i nie mam zamiaru nikomu oddawać mojego ciała - odparła kasztanowłosa. - Ono należy do mnie! - krzyknęła robiąc krok do przodu. 

Amfityda zawyła w wściekłości. 

- W takim razie... - powiedziała po chwili. - Wydrę ją z ciebie siłą! - wrzasnęła i rzuciła się na Hermionę i Dracona z szybkością błyskawicy. 

Zaklęcie tarczy działało jedynie przez ułamek sekundy, po czym pękło niczym rozbita szyba. Draco zawczasu rzucił na siebie zaklęcie lewitacji, którego używał podczas służby u Czarnego Pana. Chwyciwszy Hermionę w talii uniósł się razem z nią do góry, zostawiając za sobą białą smugę. Jednak Amfityda również potrafiła oprzeć się siłom grawitacji. Była jedną z pierwszych czarownic. Jedną z pierwszych osób które używały magii. Przez lata używała jej w pierwotnej, najdzikszej i najsurowszej formie, więc żadne zaklęcia czy uroki nie były dla niej wyzwaniem. Magię odbierała jako coś plastycznego, część jej samej, więc gdy tylko zapragnęła unieść się ponad twardą ziemię, zrobiła to bez najmniejszego wysiłku. Draco poczuł, że dłużej już nie da rady utrzymać ich oboje ponad lasem. Gdy gnał tak przed siebie, rzucając raz po raz zaklęcia, Hermiona nagle wyśliznęła mu się z ręki. 

- Draco! - krzyknęła, gdy ciemna materia wystrzelona przez Amfitydę owinęła się wokół jej kostki i pociągnęła w dół. 

- Hermiona! - krzyknął chłopak i zawrócił. 

Znów wylądował na pustej polanie, na której rozgrywała się scena mrożąca krew w żyłach. Amfityda, wciąż spowita przez czarny dym i zielone światło, urosła w oczach. Po wchłonięciu tak wielkiej ilości magii znajdującej się w Zakazanym Lesie, oraz energii Arturo, jej odrodzone ciało stało się niemal niepokonane. Przypominała mityczną tytankę, której piękną twarz wykrzywiał grymas nienawiści. Czarownica ściskała Hermionę za gardło, trzymając ją niemal dwa metry nad ziemią i zanosiła się opętańczym śmiechem. 

- Zostaw ją! - krzyknął Draco i rzucił zaklęciem w czarownicę. Jedno z czarnych pasm, które unosiło się dookoła, szybko zniwelowało atak. 

- Tobą zajmę się później! - warknęła wiedźma i gdy tylko machnęła ręką, czarny dym obezwładnił chłopaka unieruchamiając go w miejscu. Jego różdżka potoczyła się po twardej ziemi. 

Pierwszy raz w życiu poczuł najprawdziwszą rozpacz. Mógł tylko w milczeniu patrzeć jak Amfityda znęca się nad Hermioną, wyładowując na niej cały swój ból, który dusiła w sobie od wieków. Pomyślał, że byli zbyt pewni siebie, zbyt łatwowierni i pełni nadziei. Kolejny raz podjęli złą decyzję i przyjdzie im za to zapłacić najwyższą cenę. Próbował się szarpać i uwolnić spod wpływu czaru, jednak na nic zdały się jego starania. Mógł tylko przyglądać się jak Hermiona cierpi coraz bardziej. 

Nagle jednak, tuż za jego plecami, pojawił się blask tak wielki, że rozproszył całą otaczającą go ciemność. Skumulowane zaklęcia uderzyły w Amfitydę z niezwykłą mocą, co spowodowało, że czarownica runęła do tyłu wypuściwszy z rąk kasztanowłosą. Draco poczuł, że znów odzyskuje kontrolę nad ciałem. 

- Hermiona! - krzyknął podbiegając do dziewczyny. Patrzyła na niego słabym wzrokiem, więc wziął ją na ręce i pobiegł w stronę miejsca, z którego wcześniej rozszedł się blask. Dopiero teraz mógł skupić się na tym, co się wydarzyło. 

Ku jego zdziwieniu, zza linii drzew, wyłoniła się cała brygada czarodziejów. Hermiona, która ukryła twarz w ramionach Dracona, również spojrzała w tamtą stronę. Na widok twarzy swoich przyjaciół, miała ochotę popłakać się ze wzruszenia. 

- Ginny... - wychrypiała słabym głosem. - Harry, Ron... - dodała i kiwnęła na Dracona, by postawił ją na ziemi.  

- Co wy tutaj... - zaczął Draco spojrzawszy na Blaise'a, Teodora, oraz całą resztę. 

- Arturo! - krzyknęła Charlotte na widok leżącego nieopodal chłopaka. Wraz z Ugiem i Miką podbiegła do przyjaciela i odkrywszy iż brunet żyje, odetchnęła z ulgą. Zaklęciem przetransportowali go w bezpieczniejszą część lasu.

- Chyba nie myśleliście, że zostawimy was z tym samych? - powiedział Harry poprawiając swoje okulary. 

- Właśnie, co wy mieliście w głowach?! - wrzasnęła Pansy. - Wymykać się do Zakazanego Lasu po nocy! Czy wy w ogóle wiecie... - jej głos zaczął się łamać. Z trudem przełknęła rosnącą w gardle gulę. - Wiecie jak bardzo się o was martwiliśmy? 

Ginny położyła jej rękę na ramieniu. Hermiona zdziwiła się widząc tę zażyłość, jednak po chwili poczuła radość. Spojrzała na twarze ludzi którzy troszczyli się o nich, nie zważając na wymyślone i bezsensowne podziały. Bała się jednak, że przez ten heroizm znaleźli się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. 

Jak na zawołanie, z miejsca w którym wylądowała Amfityda, zaczęły dochodzić przeraźliwe dźwięki. 

- Co robimy? - zapytał Neville. - Spróbujemy zablokować ją wspólnymi siłami? Mam wrażenie, że w pojedynkę nie zdziałamy zbyt wiele.

Cho Chang przytaknęła. 

- To dobra taktyka - przyznała. - I chyba jedyna, która ma większy sens. 

- Musimy ją wziąć na przetrzymanie - dodała Luna, lecz ryk i trzask łamanych drzew niemal zagłuszył jej słowa. Wiedźma była coraz bliżej. 

Hermiona i Draco spojrzeli sobie w twarz. Doskonale wiedzieli co powinni zrobić. Z podjęciem tej decyzji wstrzymywali się w nadziei, że jednak jakoś sobie poradzą. Blokował ich także strach, jednak teraz ulotnił się, niczym zapomniany o poranku sen. Zdawali sobie sprawę z tego, że już nic innego im nie zostało. Najwidoczniej tak właśnie miało być, od samego początku. Od dnia w którym przeznaczenie związało ze sobą ich losy. 

"Boisz się?", zapytał wchodząc do jej głowy za pomocą legilimencji. "Nie", odparła w myślach. "Nie, kiedy wiem, że jesteś tutaj ze mną". 

Draco wsunął swoją różdżkę za pas, a Hermiona wyciągnęła zza szarfy Złoty Róg Jednorożca. Odwróciwszy się do przyjaciół plecami, chwycili się za ręce. 

- Co wy robicie? - zapytała Ginny, marszcząc brwi. Nagle ogarnęło ją przerażenie. 

Kasztanowłosa uśmiechnęła się delikatnie. Odgłosy niszczonego lasu dochodziły z coraz bliższej odległości. Czarny dym i zielone światło zaczęło gnać w ich stronę, niosąc ze sobą wściekłość upokorzonej czarownicy. Nie było już nic, co mogliby im powiedzieć. Żadne słowa nie mogły wyrazić tego, co czuli. 

- Kochamy was - powiedziała Hermiona i omiotła wszystkich spojrzeniem pełnym uczucia. Po chwili znów skupiła wzrok na Draconie. 

"Gotowy?", zapytała. 

"Gotowy", odpowiedział kiwnąwszy głową. 

Ruszyli przed siebie w milczeniu i gdy pokonali kilka metrów, oboje dotknęli Złotego Rogu Jednorożca, który zawisł tuż przed nimi i zalśnił niczym gwiazda. 

- N-nie! - krzyknęła Pansy, która wraz z Ginny próbowała podbiec do przyjaciół, jednak nagły wybuch jasnego, ciepłego światła wszystkich oślepił. 

W tym samym momencie na polanę przybiegła Minerva McGonagall wraz z Aurorami, Marcusem i Hagridem, którzy widząc co się dzieje, stanęli jak zahipnotyzowani. Rozpoczęła się przemiana której wszyscy tak bardzo starali się uniknąć. Co gorsza, w żaden sposób nie można było tego zatrzymać. Róg pękł i przemienił się w złoty pył, pełen iskrzących się drobinek. Niczym wąż zaczął owijać się wokół ciał Dracona i Hermiony, tym samym unosząc ich do góry. Znaki słońca i księżyca świeciły jak jeszcze nigdy wcześniej. Trzymali się za ręce i patrzyli sobie w oczy, wciąż wymieniając się wspomnieniami. Wrogość, jaką czuli na samym początku, szlaban w kuchni i pierwsze odkrywanie swoich ukrytych słabości. Lot na pegazie i nurkowanie w zimnej, morskiej wodzie. Jej głębia wciąż przyprawiała ich o dreszcze. Rozpacz ze zdania sobie sprawy w jakiej znaleźli się sytuacji, zaprzeczanie uczuciom, aż w końcu, zakochanie się w sobie. Cały ten rok był dla nich niezwykły, pod wieloma względami. Wizja zniknięcia nie była tym, czego pragnęli i gdyby mogli mieć wybór, chcieliby po prostu być sobą. Jednak nie było to coś, o czym mogli już decydować. Wiedzieli, że siłę do ochrony ich rodzin, przyjaciół, oraz całego magicznego i mugolskiego świata ma zupełnie ktoś inny. 

Ktoś, kto może się równać siłą z Amfitydy. 

Było to jak zaśnięcie. Czuli że ich świadomość powoli zaczyna się zmieniać. Dusze z którymi dzielili ciała, zaczęły przejmować nad nimi kontrolę. Było w tym coś niezwykłego, coś czego nie potrafiliby opisać słowami. Zacisnęli mocniej swoje splecione dłonie. Mieli nadzieję, że wszystko czego doświadczyli, zostanie z nimi po tamtej stronie. 

- Selene... - powiedział mężczyzna, głosem niegdyś należącym do Dracona. 

- Helios... - szepnęła kobieta, wpatrując się w ukochane oczy, za którymi tęskniła od tak dawna. 

Ich źrenice, oraz ciała spowite blaskiem, wypełniała nieznająca strachu i granicy czasu, niezachwiana miłość. Już po chwili oboje spojrzeli w stronę linii drzew, spomiędzy których wynurzyła się rozsierdzona do granic możliwości, opętana złem, Amfityda. 

___________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

WIELKI FINAŁ NADCIĄGA! Moi drodzy, mam nadzieję, że czujecie te emocje. Ja tak! :) Myślę, że opowiadanie zamknę w trzydziestu rozdziałach, plus epilog. Postaram się, byście nie musieli czekać tak długo na next'a <3 Wiem co chcę napisać i po prostu muszę przelać to na wattpadowy papier, gdy znajdę wolny czas. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał! Trzymajcie się cieplutko i uważajcie na siebie. Buziaki i do napisania! :* 




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro