18. Milczenie
Mroźne, grudniowe powietrze wdzierało się do sowiarni przynosząc ze sobą zapach zimy. Zimno które wirowało w powietrzu targało jej długimi, rudymi włosami, nad którymi próbowała bezskutecznie zapanować. Przyczepiwszy do nogi list jednej ze szkolnych sów, przez chwilę przyglądała się odlatującemu ptakowi. Była to odpowiedź dla jej matki, która w ostatniej wiadomości dała jej do zrozumienia, że już cała rodzina wie o rozpadzie jej związku z Harry'm. Przygryzła wargę. Nie było to coś czego się wstydziła, jednak wolała nie poruszać tego tematu na forum rodzinnym. Nie wiedziała co miałaby im powiedzieć i jak na razie wolała się nad tym nie zastanawiać. Jednak treść listu matki pozytywnie ją zaskoczyła. Nie podejrzewała kobiety o taką wyrozumiałość. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza zmięty pergamin i jeszcze raz przeczytała słowa rodzicielki.
"Kochana córeczko! Jak się miewasz? Piszę do ciebie znowu (tak wiem, to trzeci list w tym miesiącu), gdyż nie ukrywam że dotarły do mnie niepokojące wieści. Nie będę szerzyła plotek i nie powiem kto od kogo się dowiedział, jednak tata któregoś dnia wspomniał że ty i Harry już nie jesteście razem... Cóż, podejrzewam że ta wiadomość to zasługa Percy'ego, ale mniejsza z tym... Nie wiedziałam co o tym myśleć. Wydawało mi się że ty i Harry dobrze się dogadujecie. Przez tak długi czas byłaś w niego zapatrzona... Zastanawiałam się co się stało, jednak w końcu doszłam do wniosku, że to nieistotne. To sprawa między wami. Chcę jednak byś wiedziała, że pomimo całej sympatii i miłości jaką mam do Harry'ego, ty jesteś dla mnie najważniejsza. Jeżeli życzysz sobie bym w tym roku nie zapraszała go na święta, możesz być pewna że tego nie zrobię. Tata mówił że Kingsley Shacklebolt zaprosił Harry'ego do Londynu, więc w razie czego nie będzie sam. Proszę, powiedz jaka jest twoja decyzja i pamiętaj że jaka by nie była, jestem po twojej stronie. Całuję, ściskam. Mama."
Ginny przejechała palcami po literach napisanych czarnym atramentem. Wzruszenie po raz kolejny ścisnęło ją za gardło. List był nie tylko oznaką wsparcia i akceptacji ze strony jej matki ale i dowodem na to, że Molly powoli zaczyna wracać do siebie. Śmierć Freda wstrząsnęła nią najbardziej ze wszystkich. Przez wiele tygodni nie mogła normalnie funkcjonować, co sprawiało że członków rodziny ogarniało przerażenie. Jednak czas mijał, a ból w sercu mimo iż nie słabł, powoli zmieniał się w coś, z czym można było żyć.
"To ty, mamo..." pomyślała Ginny i przytuliła list do piersi. Gdy usłyszała na schodach czyjeś kroki, szybko schowała pergamin do kieszeni płaszcza.
Nie spodziewała się że staną ze sobą twarzą w twarz w tym właśnie miejscu. Otoczeni chłodem, sowami i ptasimi odchodami. Nie żeby jej to przeszkadzało, jednak czuła się dziwnie nieswojo. Z początku uciekała wzrokiem. Zastanawiała się czy powinna po prostu przejść obok i zniknąć na schodach prowadzących na dół, jednak pomyślała o swojej mamie i odwadze jaką kobieta się wykazała w walce z codziennością i cierpieniem. Sama również postanowiła zmierzyć się ze swoim bólem.
- Cześć - powiedziała spojrzawszy w jego zielone oczy.
Z początku wydał się jej lekko zaskoczony, jednak po chwili odparł:
- Hej. Już wysłałaś? - zapytał i kiwnął głową w stronę siedzących na żerdziach sów.
Ginny przytaknęła.
- Chyba powinienem kupić w końcu jakąś sowę... - powiedział Harry i rozejrzał się dookoła. Wyciągnął przez siebie ramię i w tym samym momencie jedna z płomykówek sfrunęła na jego rękę.
Nagle głowę rudowłosej przeszyło wspomnienie. Hedwiga... Harry tak bardzo cierpiał po jej stracie, że nie wyobrażał sobie by kiedykolwiek mógł mieć jeszcze sowę. Zawsze gdy ktoś poruszał ten temat, chłopak ucinał rozmowę. Jednak teraz, gdy przyglądał się szkolnej sowie na jego ustach błądził delikatny uśmiech. Brunet gładził delikatny łepek ptaka i gdy po chwili przywiązał do małej nóżki niewielki list, sowa odleciała rozprostowując duże skrzydła o barwie palonego karmelu.
- Co do świąt... - zaczęła Ginny. Uważała że Harry powinien wiedzieć na czym stoi, tym bardziej iż do przerwy świątecznej zostało mniej niż trzy tygodnie.
- Bez obaw, nie zwalę się wam na głowę - odezwał się Harry spojrzawszy na rudowłosą. - Dostałem zaproszenie od Shacklebolt'a i właśnie mu napisałem, że wpadnę.
- Och - Ginny nieco się zmieszała. Chciała powiedzieć że nie ma nic przeciwko by święta spędził w Norze. Myślała że dzięki temu ich relacje poprawią się chociaż trochę. - Jeśli zmienisz zdanie, możesz wpaść. Jeśli chcesz... - powiedziała wciąż patrząc mu w oczy.
Przez chwilę panowało milczenie. Oboje nie wiedzieli, co mieliby powiedzieć. Wszystko działo się za szybko. Tak wiele się zmieniło... Co tak naprawdę czuli? Czego tak naprawdę pragnęli? Gdzie powinni szukać odpowiedzi?
- Wiem że zabrzmi to słabo, ale przepraszam... - zaczął Harry poważniejąc. - Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. Nie specjalnie.
Ginny cicho wypuściła z płuc powietrze.
- Wiem - odparła i poczuła jak w gardle rośnie jej gula. Zrozumiała że właśnie tego się bała. Tej jednej, jedynej rozmowy, będącej przypieczętowaniem końca. Nie mogła już udawać że nic się nie wydarzyło. Nie mogła już odpychać od siebie myśli, że chłopak którego tak bardzo pragnęła, był jedynie krótką iluzją. Epizodem.
- I? - zapytała nieco ostrzejszym tonem. - Co teraz? - Sama nie znała na to odpowiedzi. Czego się spodziewała? Powrotu? Nie... Wciąż przed oczami majaczył jej widok Harry'ego i Romildy, i chociaż wiedziała iż Vane wykorzystała chłopaka, nie potrafiła pogodzić się z jego tymczasową głupotą i zaślepieniem. Mimo to... Znała te oczy i uwielbiała ich kolor. Znała te usta które tak często ją pieściły. Znała te dłonie, nieco szorstkie w dotyku lecz silne i pewne. Na ich wspomnienie ból znów przeszył jej ciało.
- Pomyślałem... - zaczął niepewnie Harry. - Że mogłabyś spróbować znów zobaczyć we mnie przyjaciela.
Ginny stała wpatrzona w jego twarz i milczała przeszywając go wzrokiem. Nagle przypomniała sobie, że gdzieś kiedyś przeczytała, iż dorosłość to nauka radzenia sobie ze stratą. Był to długi i bolesny proces, jednak w końcu przychodził taki moment, w którym znowu zaczynało być jak dawniej. Miała wrażenie, że jej to nie dotyczy. Już chciała powiedzieć, że nie może tego wszystkiego znieść. Że cierpi i nie wie czy dłużej wytrzyma. Że tęskni i jednocześnie nie potrafi zapomnieć... Miała ochotę wrzeszczeć, bić i płakać.
Nagle jednak, u szczytu schodów sowiarni, stanęła zdyszana dziewczyna, która na widok Harry'ego gniewnie zmarszczyła brwi.
- Tutaj jesteś! - wrzasnęła Pansy i wzięła się pod boki. - Przebiegłam cały zamek w poszukiwaniu twojej Wybrańczej dupy, a ty.... - nagle dostrzegła stojącą nieopodal Prefekt Naczelną i urwała w połowie zdania. - Cześć Weasley - powiedziała kiwnąwszy do niej głową.
- Cześć Parkinson - odparła Ginny.
Brunetka spojrzała na zaskoczonego Gryfona i pomimo niezręcznej sytuacji, kontynuowała swój wywód.
- Jeśli myślisz że sama będę przenosić te cholerne belki Potter, to się grubo mylisz! Wiesz że nie wolno nam używać różdżek - syknęła.
- Wybacz, zapomniałem - powiedział Harry uśmiechając się przepraszająco.
- Oczywiście! - mruknęła Pansy.
- Nie gniewaj się, już idę. Dużo przeniosłaś już tych belek?
- Połowę.
- Trzeba było wysłać mi Patronusa, albo... No tak zakaz używania różdżek.
- Idziesz czy nie? - zirytowała się Ślizgonka.
- Tak, tak. A linki do wspinaczki wzięłaś? - zapytał Harry odwróciwszy się w jej stronę.
- Nie. Wolę wspinać się bez nich - odparła Pansy sztywno.
- Spadniesz i znowu będę musiał cię łapać - Harry posłał jej łobuzerki uśmiech.
- To był tylko raz, nie schlebiaj sobie - prychnęła brunetka.
Ginny stała przyglądając się ich wymianie zdań. W jej głowie zawitała pewna niewygodna, niedająca się zagłuszyć myśl. Była niczym cierń, który wszedłszy pod skórę, raził nerwy.
- Jesteście razem w drużynie - powiedziała twierdząco ruda.
Harry i Pansy spojrzeli na nią przerywając dyskusję.
- Tak się złożyło - odparł Harry i podrapał się po wiecznie zmierzwionych włosach.
- Niefortunnie - dodała Pansy. - No co? - mruknęła gdy napotkała wzrok Harry'ego. - Jestem pewna że wolałbyś być w drużynie z kimś innym.
- Zresztą ty też, prawda? - odparł Harry.
Pansy uciekła wzrokiem.
- N-nie do końca. To znaczy... Mogło być gorzej - powiedziała lekko się czerwieniąc. Nie umknęło to uwadze Ginny.
Gryfon parsknął śmiechem.
- Dzięki za komplement - zapiał. - Coś takiego z twoich ust...
- To nie był komplement, głąbie! - oburzyła się Pansy.
- Wiem, wiem - odparł Harry wciąż uśmiechając się do dziewczyny.
Widok przekomarzającej się dwójki sprawił, że mimo iż w sowiarni panował przenikliwy chłód, Ginny poczuła że robi się jej duszno. Potrzebowała powietrza, przestrzeni, a nade wszystko samotności. Musiała natychmiast znaleźć się daleko od tej dwójki.
- Uważajcie na ćwiczeniach - powiedziała mijając ich na schodach, jednak zanim zniknęła za starymi drewnianymi drzwiami, dodała: - A co do tego o czym mówiłeś, Harry, to nie mogę niczego obiecać.
Nie została by zobaczyć jego reakcję. Nie obchodziło jej co miał do powiedzenia. Chciał by wszystko w miarę możliwości było jak dawniej, lecz ona nie wiedziała czy ma w sobie na tyle siły. Dzień chylił się ku końcowi. Uczniowie spędzali czas albo na ćwiczeniach albo na odrabianiu zadań, więc mknęła korytarzami nie zaczepiana przez nikogo. Miała nadzieję że Zabini poszedł w odwiedziny do Nott'a, więc gdy tylko przekroczyła próg salonu należącego do Prefektów Naczelnych, wrzasnęła na całe gardło.
Bolało. Bolało jak jeszcze nigdy wcześniej. O dziwo widok Harry'ego całującego się z Romildą nie był dla niej tak bolesny, jak to czego przed chwilą była świadkiem. Może oni jeszcze tego nie zauważyli, ale ona to dostrzegła. Powoli rodzące się uczucie... Jego serce już nigdy nie miało w pełni być wypełnione miłością do niej i sama tego świadomość wytrącała ją z równowagi.
Wrzeszcząc i płacząc rzuciła stojącym obok wazonem, który uderzając o podłogę roztrzaskał się na milion kawałeczków. Po chwili w ruch poszły szklanki, kryształowa karafka i ozdoby z kwiatów. Ze schodów zbiegł zaniepokojony Blaise, którego zaalarmowały dochodzące z salonu krzyki. Między jego nogami pałętał się Krzywołap, który na widok dziewczyny szybko wrócił na górę.
- Weasley! - powiedział Blaise, lecz zrozpaczona dziewczyna nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
Ramki na zdjęcia, drobne ozdoby, pliki papierów... Wszystko fruwało po salonie niczym porwane przez huragan.
- Weasley! - mulat postanowił zaryzykować i zbliżyć się do zrozpaczonej Gryfonki. Nie dbał o zniszczenia i porozbijane kryształy, bał się jedynie że dziewczyna w końcu coś sobie zrobi.
- Ginny! - zawołał i chwycił ją za nadgarstki.
Zawołana po imieniu i nieco unieruchomiona dziewczyna, spojrzała na chłopaka z szaleństwem w oczach. Blaise już się bał że będzie musiał gnać po panią dyrektor, jednak po chwili rudowłosa jakby oprzytomniała.
- On... On... - załkała. - On już mnie nie kocha! - powiedziała dławiąc się łzami. - Nie tak jak kiedyś!
Ślizgon wpatrywał się w zrozpaczoną twarz Gryfonki którą skrycie podziwiał przez tyle lat. Zawsze uważał ją za piękną, do tego upartą i niezwykle silną. A teraz ta ognistowłosa dziewczyna w niczym nie przypominała samej siebie. Stawała się cieniem, blaknącym z każdą chwilą. Blaise zadziałał automatycznie. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej zrobił coś takiego. Puścił nadgarstki Ginny i zamknął ją w ciepłym, opiekuńczym uścisku. Jej szloch przerodził się w płacz. Płacz w wycie, aż w końcu z wolna cichł. Nie wiedział jak długo tak stali. Może kilka minut, a może kilka godzin. Gdy po pewnym czasie dziewczyna delikatnie odsunęła się od niego i poszła w stronę łazienki, Blaise postanowił posprzątać cały bałagan zanim zamkowe skrzaty dostałyby zawału.
Ginny wróciła po paru chwilach. Ślizgon spojrzał na trzymany w jej ręku przedmiot i po zrozumieniu które nadeszło zaskakująco szybko, zapytał:
- Jesteś tego pewna?
~
Siedząc przed swoją toaletką obserwowała jak zręczne dłonie chłopaka biorą pierwszy pukiel jej długich włosów.
CIACH!
Myślała że będzie bolało. Nie fizycznie rzecz jasna, lecz duchowo. Gdy rude włosy opadły na podłogę spojrzała na nie bez emocji.
Pierwszy kosmyk, pierwsza miłość która właśnie dobiegła końca.
CIACH!
Drugi kosmyk, drużyna z której dobrowolnie odeszła.
CIACH!
Trzeci kosmyk, tajemnice i niedopowiedzenia. W końcu będzie musiała opowiedzieć Hermionie o tym co przeżyła.
CIACH!
CIACH!
CIACH!
Włosy opadały tworząc na dywanie pomarańczową plamę. Blaise skupiony i pewny swych ruchów, ścinał Ginny jej długie, zapuszczane od lat pukle. Włosy które jeszcze godzinę temu sięgały aż do pasa, teraz ledwo dotykały ramion. W trakcie strzyżenia gdy chłopak manewrował nożyczkami, dziewczyna cicho nuciła pod nosem ulubioną, mugolską piosenkę, którą usłyszała w radiu, będąc latem w domu babci Hermiony. Szeptała melodię wpatrując się w swoje odbicie, które z każdą chwilą zmieniało się coraz bardziej.
"Uchowaj mnie, łasko. Mam dość ratowania twarzy. Czy będziesz trzymać mnie blisko?Jesteś wszystkim, co chcę znać... Obudź mnie cierpliwością, której nie znam. Zawołaj mnie imieniem, którego mi brak. Weź moją dłoń, już prawie jesteśmy w domu. Możemy dostrzec łunę ognia..."*
Gdy skończyła po policzku spłynęła jej łza, lecz szybko ją starła, mając nadzieję że Ślizgon niczego nie zauważył.
- Gotowe - powiedział Zabini i cofnął się o krok.
Ginny dokładnie przyjrzała się fryzurze. Myślała że Ślizgon zetnie ją prosto, wręcz nudno, jednak w kształcie włosów dziewczyna dostrzegła pewien pazur. Włosy były asymetryczne, zadziorne. W pewien sposób przypominały jej ją samą, sprzed lat.
- Dziękuję - powiedziała odwróciwszy się w jego stronę. Obdarzyła go szczerym i pełnym emocji uśmiechem. - Ile się należy? - zapytała siląc się na żart.
Blaise odłożył nożyczki na toaletkę i spojrzał w zadowoloną, lecz wciąż nieco smutną twarz dziewczyny.
- Wcześniej zawołałem cię po imieniu - zaczął i usiadł na łóżku. - Może w ramach zapłaty, ty zaczniesz używać mojego? - zapytał i spojrzał na nią pytająco.
Ginny wahała się tylko przez chwilę. Wyciągnąwszy przed siebie dłoń, odparła:
- Zgoda.
Na ustach Blaise'a zamajaczył uśmiech.
- Została godzina do patrolu - powiedział wstając. - Może mały mecz w Pokoju Życzeń? Zobaczymy jak ta fryzura radzi sobie z prędkością.
Ginny znów spojrzała w lustro. Jej nowe odbicie uosabiało nowy początek i odcięcie się od przeszłości, choćby w minimalnym stopniu. Nadszedł czas, by przypomnieć sobie jaka naprawdę była i czego z całych sił pragnęła.
- Pewnie - odparła i ruszyła za chłopakiem. Zanim wyszła z komnaty wyciągnęła z kieszeni spódniczki różdżkę i jednym zaklęciem pozbyła się zalegających na dywanie włosów. Zamykając drzwi pokoju, otworzyła nieznaną sobie przyszłość.
*
Patrzyła w odbicie wielkiego lustra w złotej ramie i poszukiwała w nim potwierdzenia, że wciąż jest sobą. Czy była jedynie ułudą? Substytutem? Kłamcą? Nie dostrzegała żadnych znaczących zmian. Kolor oczu wciąż był ten sam, włosy nadal miały kasztanowy odcień. Mimo to czuła, że coś się zmieniło. Coś wewnątrz niej samej. Nie potrafiła spojrzeć na siebie tak jak jeszcze dwa tygodnie temu, będąc całkowicie pewną tego kim jest i co chce osiągnąć. Po tym co zdarzyło się na dnie morza, w komnacie pełnej planet, nic już nie było takie samo. Wspomnienie białowłosej dziewczynki wciąż nawiedzało ją we snach. Hermiony nie obchodziło już kim była, magiem, Bogiem, czy duchem... Mogła być wszystkim i niczym zarazem. To co wzbudzało u kasztanowłosej lęk, to fakt, że ona sama była inkarnacją duszy Selene, a co za tym idzie, żywą boginią, jak nazwał to Arturo. Dziewczyna na samo wspomnienie tamtego dnia westchnęła z rezygnacją.
~
Zaraz po tym jak ona i Draco wynurzyli się na powierzchnię, a wielka kula w której się znajdowali wylądowała na pokładzie statku, opiekunowie domów wraz z dyrektorem wpatrywali się w nich szeroko otwartymi oczami. Arystokrata puścił Hermionę i w tym samym momencie ich królewskie szaty na powrót przemieniły się w szkolne mundurki. Znaki księżyca i słońca które zdobiły ich czoła szybko zbladły, tak samo jak blask Złotego Rogu Jednorożca, który wcześniej świecił niemal oślepiającym blaskiem.
Arturo, Mika, Charlotte i Ugo przyklękli na jedno kolano i powtórzyli gest który wykonali podczas ich przybycia do szkoły. Trzymając prawą dłoń na lewej piersi, opuścili głowy z szacunkiem. Draco widząc to zacisnął usta i po chwili bez słowa poszedł w stronę schodów prowadzących pod pokład. Hermiona przyglądała mu się w milczeniu. Rozumiała jakie emocje muszą towarzyszyć Ślizgonowi, czuła mniej więcej to samo.
- Wasza Wysokość! - powiedział Arturo podnosząc wzrok na Hermionę. - To zaszczyt móc spotkać boską Selene osobiście. Jestem opiekunem Domu Księżyca...
- To wciąż ja - przerwała mu Hermiona nieco chłodnym tonem.
Wszyscy spojrzeli po sobie, po czym wstali podnosząc się z klęczek.
- Co się tam wydarzyło? - zapytał dyrektor który wydawał się nieco bardziej zdystansowany od pozostałych.
Hermiona podejrzewała że mężczyzna zdawał sobie sprawę z zaistniałej sytuacji i faktu, że jej umysł pozostawał bez zmian.
- Ja... Ja nie wiem - odparła kasztanowłosa wpatrując się w drzwi za którymi zniknął Malfoy.
- Ale, ale to ty i Draco jesteście odrodzonymi duszami Selene i Heliosa? Prawda? - zapytała Mika utkwiwszy wzrok w Złotym Rogu Jednorożca, który Hermiona wciąż trzymała w dłoni.
To pytanie sprawiło, że Gryfonka w końcu wróciła na ziemię.
- Tak - odparła krótko. - Tak, to my.
- Świetnie - odparł Ugo. - W takim razie nie ma na co czekać. Wracamy do szkoły. Musicie jak najszybciej pokonać Amfitydę...
- Spokojnie - powiedział dyrektor kładąc chłopakowi rękę na ramieniu. - To zapewne nie takie proste jak nam się wydaje. Czyż nie, panno Granger?
Hermiona przytaknęła. W oczach dyrektora odnalazła spokój i zrozumienie.
- Arturo, odprowadź swoją podopieczną do jej kajuty - zaczął po chwili Castellanos zwróciwszy się w stronę bruneta. - Z jednym muszę się zgodzić. Pora wracać - dodał i ruszył ku sterom.
Gdy wielka fregata zaczęła zawracać, niebo nad ich głowami malowało się odcieniami różu i fioletu. Zaczynało zmierzchać. Kolejny dzień dobiegał końca. Dzień tak różny od poprzednich.
~
Myślała że to niczego nie zmieni. Wydawało jej się że wystarczy udawać że to nic wielkiego. Ot, przypadek. Jednak ktoś uparcie nie pozwalał jej zapomnieć nawet na chwilę o tym, kim się stała.
- Jak się czujesz? - zapytał Arturo który wczesnym rankiem już stał przy jej drzwiach. Odkąd wrócili do Międzynarodowej Szkoły Magicznych Więzi, chłopak chodził za nią niemal krok w krok.
- Dzień dobry - odparła Hermiona zamykając za sobą drzwi. - W porządku - skłamała.
Przez całą noc nie mogła nawet zmrużyć oka. Godzinami wpatrywała się w swoje odbicie jakby się bała, że w którymś momencie zamiast siebie, po drugiej stronie ujrzy postać starożytnej czarownicy. Jej niepokój wzmagało także postępowanie młodego Włocha. Mimo iż Hermiona prosiła go by traktował ją tak jak zawsze, Arturo aż nazbyt często zapominał się i obdarzał kasztanowłosą niemal nabożną czcią. Dotrzymywał jej towarzystwa nie tylko podczas lekcji, ale również w trakcie przerw, wieczornych spacerów, czy codziennych zajęć. Hermiona wiedziała że chłopak nie miał złych intencji, ale z czasem jego obecność zaczęła ją irytować.
- Wiesz... - zagadnęła bruneta w drodze na stołówkę. - Dzisiaj chciałabym zjeść sama. Muszę nad czymś pomyśleć...
Jednak Arturo zachowywał się tak, jakby w ogóle jej nie słyszał. Wciąż mówił o metodach jakie Hermiona mogłaby spróbować zastosować podczas ćwiczeń z Rogiem Jednorożca, który od czasu powrotu do szkoły stał się, co tu dużo mówić, bezużyteczny. Kasztanowłosa łamała sobie nad tym głowę. Każdego dnia spędzała godziny na próbach użycia Złotego Rogu, jednak za każdym razem wracała do zamku bez dobrych wieści. Róg nie chciał współpracować. Nie reagował na żadne zaklęcie które Gryfonka wypowiadała, co po kilkunastu dniach porządnie zmartwiło nie tylko opiekunów poszczególnych domów, ale i dyrektora. Na domiar złego znak księżyca pojawił się na jej czole tylko raz i nic nie wskazywało na to, by Hermiona po raz kolejny miała się przemienić. Chciała omówić to z Malfoyem. Zapytać czy tak samo jak ona nie radzi sobie z zaistniałą sytuacją, jednak chłopak zdawał się jej unikać. Takie przynajmniej odnosiła wrażenie. Mieli osobne lekcje, jednak nie spotykali się ani na przerwach, ani na zajęciach pozalekcyjnych. Hermiona powstrzymywała się od zapukania do drzwi Ślizgona, gdyż najprawdopodobniej arystokrata nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
"Nie kocham Granger, a ona nie kocha mnie!" słowa wypowiedziane przez Dracona do tajemniczej istoty znów rozbrzmiały Hermionie w głowie. "Nie pozwolę by jakaś pradawna przepowiednia dyktowała mi swoje warunki!" Gryfonka zmarszczyła brwi. Czy o to właśnie mu chodziło? Czy jego zachowanie było manifestacją tych słów? Niczego już nie mogła być pewna...
- Cześć wam!
Uśmiechnięta twarz Luny zamajaczyła Hermionie przed oczami. Na widok przyjaciółki kasztanowłosa od razu poczuła się lepiej. Luna, niczym promyk słońca, rozjaśniła mrok kolejnego, monotonnego dnia. Nagle Hermionie przyszedł do głowy nieco podstępny plan. Miała nadzieję że Krukonka nie będzie miała nic przeciwko.
- Hej Luna, jak zajęcia z zaklęć? - zagadnęła blondynkę nieco przesłodzonym tonem. Z oddali pomachała do nich Mika, która waśnie nakładała sobie obiad.
- Przyjemnie - odparła Luna i wgryzła się w swojego hamburgera. - Dzisiaj ćwiczyliśmy transmutację ludzką - dodała przełknąwszy pierwszy kęs. - Prawie udało mi się przemienić w Mikę.
- Prawie? - zaciekawiła się Hermiona.
- Nie zdołałam zmienić koloru oczu - odparła blondynka.
Hermiona zaczęła nerwowo kręcić się na krześle. Postanowiła wykorzystać ten fakt i zyskać sobie odrobinę swobody. Gdy kilkanaście minut później wszyscy skończyli jeść, kasztanowłosa zagadnęła Krukonkę która wstała od stołu w tej samej chwili co ona.
- Hej Luna, poszłabyś ze mną do toalety?
- Jasne! - odparła z uśmiechem dziewczyna.
Arturo nie wiedział co ma zrobić. Wspólne chodzenie dziewczyn do łazienki, było dla niego zagadką nie do rozwiązania.
- Za moment wrócę - rzuciła w stronę chłopaka Hermiona i chwyciwszy Lunę pod ramię, szybkim krokiem wyszła ze stołówki.
Chwilę później, gdy obie znalazły się w toalecie, Hermiona zatrzasnęła drzwi i z błaganiem w głosie zwróciła się do zaskoczonej przyjaciółki.
- Luna! Transmutuj się we mnie, proszę!
Blondynka spojrzała na nią wielkimi, niebieskimi oczami które wyrażały najwyższe zdziwienie.
- W ciebie?
- Tak! - odparła Hermiona rzuciwszy niepewne spojrzenie na drzwi. - Arturo nie odstępuje mnie na krok. Odkąd się dowiedział że dusza tej całej Selene odrodziła się we mnie, nie daje mi żyć... Chciałabym spędzić chociaż jedno popołudnie całkiem sama.
Krukonka wpatrywała się w twarz kasztanowłosej i już po krótkiej chwili wyciągnęła z kieszeni spódnicy swoją różdżkę.
- Stań prosto, muszę dobrze ci się przyjrzeć rzucając zaklęcie - powiedziała skierowawszy na siebie magiczny artefakt.
- Och, dziękuję ci! - szepnęła Hermiona, po czym znieruchomiała.
- Mutationem Cutis! - powiedziała Luna i w tej samej chwili jej ciało zaczęło się zmieniać. Długie, falujące blond włosy przybrały kasztanową barwę. Urosła też o kilka centymetrów. W przeciwieństwie do Eliksiru Wielosokowego, zaklęcie działało dłużej, ale był pewien szkopuł, nie zawsze udawało się w pełni odtworzyć daną osobę. Tak było i tym razem. - Hmm, oczy wciąż mam niebieskie - mruknęła Luna przejrzawszy się w lustrze.
- To nic! - rzuciła Hermiona która była przekonana o tym, że Arturo już na nią czeka za drzwiami. - Po prostu patrz pod nogi! - dodała i otworzyła okno łazienki. - Wingardium Leviosa! - powiedziała celując w siebie różdżką i już po chwili unoszona zaklęciem, wydostała się z zamku na zalaną słońcem ścieżkę.
*
Szła lekkim, wręcz sprężystym krokiem. Starała się nie myśleć o dręczących ją problemach, więc skupiła swoje myśli na otaczającej ją przyrodzie. Na grudniowym niebie nie było ani jednej chmurki. Słońce wciąż przyjemnie ogrzewało twarz, a znad morza unosiła się delikatna, orzeźwiająca bryza. Wiedziała że już za kilkanaście dni przyjdzie jej opuścić tę niezwykłą szkołę. Mimo wszystko poznała w niej wielu ciekawych i sympatycznych ludzi. Piękną i dystyngowaną Charlotte, wesołą i uśmiechniętą Mikę, zawsze skorego do pomocy Arturo i nieco tajemniczego Uga. Wracała wspomnieniami do lekcji które czasem odbywały się pod wodą, a czasem na powierzchni, w cieniu oliwnych drzew. W takim miejscu jak to, była skora uwierzyć że jest kimś więcej niż Hermioną Granger. Jednak jej serce tęskniło za babcią, rodzicami i strzelistymi wieżyczkami Hogwartu, które codziennie pięły się ku stalowemu niebu.
Hogwart... Czy tam również tak wiele się zmieniło? Wyjeżdżając odniosła wrażenie, że jej przyjaciele nie o wszystkim jej mówią. Możliwe że tak jak ona, skrywali pewne tajemnice...
Idąc w stronę zagród dla pegazów, zauważyła stojącego przy ogrodzeniu wysokiego blondyna. Jej serce zabiło szybciej na widok chłopaka, a ona sama przystanęła w miejscu, jakby nie była pewna czy powinna się do niego zbliżyć. Co powinna powiedzieć? A może lepiej w ogóle się nie odzywać i udać że się go nie zauważyło? Analizując w głowie wszystkie opcje, Hermiona ruszyła przed siebie z zamiarem szybkiego przejścia obok Dracona. Ten jednak odwrócił się słysząc jej kroki i po chwili zawołał podchodząc bliżej.
- Hej Granger - powiedział Draco chowając do kieszeni różdżkę którą wcześniej trzymał w dłoni.
- Hej - odparła Hermiona zatrzymawszy się raptownie. - To już się do mnie odzywasz? - zapytała nieco oschłym tonem.
- To znaczy? - zapytał Draco zatrzymując się tuż obok dziewczyny.
- Nie wiem - wzruszyła ramionami kasztanowłosa. - Wydawało mi się że od jakiegoś czasu mnie unikasz.
Draco nic na to nie odpowiedział. Spojrzał w dół jakby nad czymś się zastanawiał, po czym znów popatrzył na Hermionę i odparł:
- Unikałem wszystkich po kolei, nie byłaś wyjątkiem.
- Ach, rozumiem - powiedziała Hermiona nieco poirytowanym głosem.
- Czyżby? - Draco uniósł brwi. - Zresztą, ciężko byłoby zamienić z tobą chociażby słowo, skoro cały czas miałaś przy sobie ochroniarza - dodał kąśliwie.
- No tak... - przyznała Gryfonka kwaśno.
- Co zrobiłaś że uwolniłaś się od tego stalkera? Otrułaś go? Rzuciłaś w niego klątwą? - zagadnął ją Draco i uśmiechnął się pod nosem.
- Nic z tych rzeczy Malfoy - odparła Hermiona. - Luna... Poprosiłam Lunę by się we mnie transmutowała... - przyznała niechętnie.
- I Lovegood na to poszła? - zdziwił się Draco hamując śmiech. - Ciekawe jak długo zajmie makaroniarzowi zorientowanie się że mu umknęłaś - dodał i w tym samym momencie gdzieś z oddali dobiegł ich głos Arturo, który wołając Hermionę szukał jej na terenie całej szkoły.
Gryfonka spojrzała na arystokratę szeroko otwartymi oczami, w których malowała się rezygnacja. Widać było jak na dłoni, że na dzień dzisiejszy dziewczyna ma dosyć towarzystwa opiekuna Domu Księżyca.
- Chodź! - powiedział Draco i chwycił oszołomioną Hermionę za rękę. Pociągnął ją za sobą do stajni i gdy głos chłopaka zbliżał się coraz bardziej, blondyn zanurkował pod skrzydłem jednego z pegazów przyciskając do siebie milczącą dziewczynę. Serce Hermiony biło jak szalone. Poczuła jak robi się jej gorąco i próbowała uspokoić oddech. Bliskość Malfoya, woń jego perfum, dotyk ciepłej skóry... Wszystko przyprawiało ją o mały zawrót głowy. Był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Jej ciało, na przekór rozumowi, pragnęło zbliżyć się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Draco napotkał jej pełen pragnienia wzrok. Speszona dziewczyna szybko spojrzała w inną stronę, jednak po chwili znów odwróciła głowę. Oczy Ślizgona przeszywały ją na wskroś. Nagle Hermiona cicho pisnęła.
- Pióro wbija mi się w plecy! - szepnęła, a w jej oczach znów malował się strach.
Draco zareagował natychmiast. Przyciągnął do siebie Hermionę tak, że dzieliło ich od siebie zaledwie kilka centymetrów. Omiatali się wzrokiem, jakby widzieli swoje twarze po raz pierwszy w życiu. "Czy ona zawsze miała takie pełne usta?" pomyślał Draco zatrzymując wzrok na wargach dziewczyny. Hermiona nie została mu dłużna. Bezwiednie zbliżyła się do jego twarzy, aż w końcu jej wzrok przykuł znak słońca na czole chłopaka, który powoli zaczął jaśnieć złotym blaskiem. Po minie arystokraty zgadła, że również i na jej czole pojawił się znak księżyca. "Dlaczego teraz?" zastanawiała się. "Dlaczego właśnie w tym momencie?".
Nagle usłyszeli kroki i znieruchomieli. Magiczny koń, który odznaczał się większą inteligencją niż zwykłe zwierzęta, szczelniej osłonił uciekinierów przed wścibskim wzrokiem Arturo, który po kilku chwilach opuścił stajnię. Odczekali chwilę by upewnić się że brunet poszedł sobie na dobre, po czym wstali, gdy pegaz odsłonił skrzydło wpuszczając powiew świeżego powietrza. Zgrzani i milczący wstali z podłogi.
- Cholerny Bonasera... - powiedział Draco poprawiwszy swoją koszulę, po czym odwrócił się w stronę pomiętej dziewczyny. - Do później - rzucił, lecz Hermiona nie dała mu tak szybko odejść.
- Zaczekaj! - powiedziała odrzucając do tyłu swoje długie włosy. - Ja... Chciałam z tobą porozmawiać - dodała nieco spokojniej.
- O czym? - zapytał Draco.
Hermiona odniosła wrażenie, że chłopak nie ma w tym momencie najmniejszej ochoty na długą i wyczerpującą rozmowę. Ale ona chciała wiedzieć co on o tym wszystkim myśli. Chciała wiedzieć co powinna była zrobić. W końcu bądź co bądź, siedzieli w tym razem.
- Ja... Ja chciałam zapytać, jaki powinien być nasz kolejny krok - zaczęła nieco pewniejszym tonem. - Bo widzisz, ten Złoty Róg Jednorożca...
- Nie wiem, Granger - wszedł jej w słowo Draco. - Skąd mam wiedzieć? - dodał zmarszczywszy brwi. - Szczerze mówiąc, to wszystko jest mi po prostu nie na rękę. Najchętniej bym się z tego wypisał.
Jego słowa zraniły Gryfonkę. Czy naprawdę takie było jego podejście? Czy nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji w jakiej się znaleźli? To właśnie od nich zależał los całego magicznego jak i niemagicznego świata. Czuła że nie da rady zrobić tego w pojedynkę, jednak zaczynała podejrzewać, że Ślizgon najprawdopodobniej zostawi ją z tym zupełnie samą.
- Świetnie - syknęła. - Zgłoś reklamację do sił przedwiecznych i powiedz że rezygnujesz z misji ratowania świata!
- Misji na którą się nie pisałem, Granger - powiedział Draco wciąż zachowując spokój.
- Jak i ja! - krzyknęła.
Zapanowała nieprzyjemna cisza, od czasu do czasu mącona cichym rżeniem pegazów, lub szelestem rozkładanych skrzydeł. Oboje poczuli, że utknęli w martwym punkcie.
- Dokąd idziesz? - zapytał blondyn, gdy Hermiona ruszyła w stronę wyjścia.
- Znaleźć Arturo zanim ogłosi alarm i postawi całą szkołę na nogi - odparła i nie spojrzawszy na Dracona wyszła ze stajni.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się w miejsce w którym zniknęła, po czym podszedł do jednego z pegazów i pogłaskał go po aksamitnym pysku. Bał się szczerej rozmowy z kasztanowłosą i uczuć które zaczęły się w nim rodzić. Bał się że jest to tylko ułuda spowodowana przekleństwem które na niego spadło. Tak właśnie to odbierał. Jako kolejny akt jego zniewolenia. Co było w tym wszystkim prawdziwe? Kim tak naprawdę był? Gdzie powinien szukać odpowiedzi? Przybliżył twarz do białej sierści pegaza. Słodki zapach magicznej istoty ukoił jego skołatane nerwy.
*
Gdy wielkie choinki stanęły niemal w każdym rogu śródziemnomorskiego zamku, wszyscy zaczęli zdawać sobie sprawę, że przyszedł czas powrotu do domu. Marcus Castellanos wyprawił wielką ucztę pożegnalną na cześć uczniów z wymiany i po uroczystości wręczył każdemu niewielki podarunek, będący prezentem Bożonarodzeniowym. Wraz z nadejściem kolejnego dnia Hermiona, Luna i Draco stanęli na marmurowych schodach, gdzie zebrali się również pozostali studenci. Nagle wszyscy jak jeden mąż, uklękli na jedno kolano i przyłożyli prawą pięść do lewej piersi. Znak szacunku i tym razem wzruszył kasztanowłosą.
- To był prawdziwy zaszczyt móc gościć was w naszej szkole - powiedział dyrektor podchodząc do uczniów z Hogwartu.
- Luno... - zaczął zwróciwszy się do jasnowłosej Krukonki po imieniu. - Byłaś prawdziwą iskrą w tym zamku i godnie zastępowałaś opiekunów podczas ich nieobecności. Jeszcze raz serdecznie ci za to dziękuję.
Luna uśmiechnęła się promiennie i uścisnęła wyciągniętą dłoń dyrektora.
- Hermiono, Draconie - powiedział Marcus, specjalnie zwracając się do tej dwójki. - Dziękuję wam że w sposób sumienny i pełen odwagi wypełnialiście swoje uczniowskie obowiązki. Pamiętajcie, siła tkwi w jedności - dodał, po czym po kolei uścisnął im dłonie. Hermiona wymieniła z dyrektorem porozumiewawcze spojrzenie, a Draco ograniczył się do delikatnego skinienia głową.
- Moi drodzy! - dyrektor zwrócił się w stronę Miki, Uga, Charlotte i Arturo, którzy stali dwa stopnie niżej. - Niezmiernie się cieszę, że cała wasza czwórka zakończy swoją edukację w Hogwarcie. Wierzę że przyniesiecie chlubę naszej szkole, a wasi zastępcy okażą się godnymi wypełnienia powierzonych im obowiązków.
Czwórka młodszych uczniów którzy stali nieco z boku, ukłoniła się nisko napotkawszy wzrok starszych kolegów.
- Dziękujemy za zaufanie jakim nas obdarzyliście - powiedział ciemnowłosy chłopak, na którego koszuli mienił się emblemat złotego słońca.
Po krótkiej chwili pod zamek zajechała dorożka, którą trzy miesiące wcześniej Luna, Hermiona i Draco przyjechali ze stacji. I tym razem na koźle siedział Hugo, wesoły kluczmistrz, który pomachał do uczniów na powitanie.
- Walizki w dłoń! - zawołał z entuzjazmem.
W magicznie powiększonym powozie wszyscy zmieścili się bez problemu. Gdy konie ruszyły, Hermiona rzuciła ostatnie spojrzenie na zamek, który wyglądem przypominał starożytną świątynię. Gdy po chwili odwróciła wzrok, przybliżyła do twarzy wieczną różę, którą ofiarował jej w prezencie dyrektor i dotknęła płatkami warg. Zapach kwiatu znów zabrał ją do rajskich ogrodów i podziemnych basenów, w których roiło się od kolorowych rybek.
*
Hogwart Express nie kazał na siebie długo czekać. Pociąg wtoczył się na peron w kłębach białej pary i gdy tylko wielka lokomotywa stanęła, na twarzy Arturo, Miki, Uga oraz Charlotte malował się wyraz podziwu i ciekawości.
- Nigdy wcześniej czymś takim nie jechałam! - powiedziała Mika uśmiechając się szeroko. Luna z którą się zaprzyjaźniła, chwyciła ją za rękę.
- Znajdźmy twoją sypialnię - powiedziała Krukonka i już po sekundzie obie zniknęły w wejściu do wagonu.
Hermiona wzięła głęboki wdech. Rzuciła w stronę Dracona ukradkowe spojrzenie, po czym sama weszła do środka zmniejszając swoje walizki do rozmiarów niewielkich torebek. Po chwili blondyn zrobił to samo.
- Idziecie? - zapytał Ugo który spojrzał na wciąż milczącego Arturo i Charlotte.
- Tak, za moment - odparł brunet i wciąż wpatrywał się w czarno czerwoną lokomotywę.
- Coś cię dręczy - stwierdziła Charlotte po chwili.
Arturo nie zaprzeczył. Po kilku sekundach milczenia westchnął i przeczesał ciemne włosy długimi palcami.
- Odnoszę wrażenie że Hermiona i Malfoy w ogóle się nie dogadują. Nie uważasz że to dziwne? - zapytał przenosząc na nią swój wzrok. - Są inkarnacjami Selene i Heliosa, a w ogóle się tak nie zachowują!
- A uważasz że powinni? - zapytała Charlotte ze spokojem.
- Nie wiem - wzruszył ramionami chłopak. - W każdym razie, na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie, by byli w stanie wspólnie pokonać odrodzoną Amfitydę. Przez kilka tygodni nie odstępowałem Hermiony na krok i przez ten cały czas ona ani razu nie wspomniała o nim ani słowem! Ćwiczyła w samotności, jadła w samotności, nie licząc nas oczywiście, ale on...
- Powinieneś dać jej trochę przestrzeni - zauważyła blondynka i ruszyła ku wejściu do wagonu.
- Tak uważasz? - zapytał Arturo zmniejszając swój bagaż.
- Tak uważam - przytaknęła dziewczyna i uśmiechnęła się delikatnie.
Pociąg ruszył z głośnym gwizdem. Seledynowe morze zostało za nimi, tak jak wszystko co wydarzyło się do tej pory. Mika i Luna zajęły wspólnie duży wagon, który przerobiły na wygodną i przytulną sypialnię z dwoma łóżkami przy oknie. Ugo krzątał się po przedziale oceniając wystrój wnętrza. Nagle, do siedzącego Arturo który milcząc wpatrywał się w widok za oknem, podeszła Charlotte.
- Coś ci pokażę - powiedziała tajemniczo i wskazała chłopakowi jeden z przedziałów. - Chyba nie masz się czym martwić - dodała gdy stanęli przed zamkniętymi drzwiami.
Za szybą, na jednej z kanap siedzieli Draco i Hermiona, obłóczeni walizkami i plecakami, których najwyraźniej nie zdążyli poupychać po przedziale. Na stoliku leżała talia kart, zapewne zawczasu przygotowana do rozgrywki. Nikt jej jednak nie ruszył. Uczniowie Hogwartu, zmęczeni wszystkim co dotychczas im się przytrafiło, zasnęli w tak dobrze znanym sobie miejscu. Miejscu, które było namiastką domu.
____________________
SŁOWO OD AUTORKI:
KOCHANI! WRACAMY DO HOGWARTU! Jesteście gotowi? :) Wraz z tym rozdziałem wkraczamy w nowy etap historii. Już nie mogę się doczekać tego co ma nastąpić, a Wy? Ach, co za emocje! :D Dziękuję że jesteście ze mną i mnie wspieracie. Każdy głos i komentarz to dla mnie ogromna radość. Mam nadzieję że rozdział się podobał i spotkamy się w kolejnej części "Świtu". Dużo zdrówka i uważajcie na siebie :* Do napisania!
*Flyleaf - Saving Grace
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro