Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. Ceremonie

Stojąc w wejściu do zamku, obserwowała znajdujące się w dali boisko z którego dochodziły głośne krzyki uczniów. Krukoni przeciwko Gryfonom, pierwszy tak ważny mecz w tym sezonie. Pierwszy, w którym z własnej woli nie brała udziału. Słysząc okrzyki radości, zaczęła się zastanawiać, czy oby na pewno podjęła właściwą decyzję. 

Bo przecież kochała ten sport...

Wiatr, który rozwiewał jej włosy. Pęd jaki potrafiła rozwijać dosiadając swojej miotły. Widok zadowolonych twarzy, które wpatrzone w jej postać, niejednokrotnie skandowały jej imię gdy udało się strzelić gola... Niczego nie mogła z tym porównać. Tylko tam, wysoko w górze była naprawdę wolna. Tylko tam mogła być sobą. 

Kim więc była teraz, stojąc na ziemi i pozwalając, by jakaś czwartoklasistka zajęła jej miejsce? Czy naprawdę nie mogła zagryźć zębów i wejść na murawę obok Harry'ego? 

Westchnęła ciężko, gdyż znała odpowiedź na to pytanie. 

Nie. Jeszcze nie...

Kochała go niemal od dziecka, jednak przez lata była w tym uczuciu osamotniona. Robiła wszystko co mogła, by zielonooki w końcu ją zauważył. Znosiła bycie na drugim miejscu, gdyż zawsze coś było ważniejsze od niej. Nawet jak byli razem, czuła że wciąż coś, a raczej ktoś stoi między nimi. Próbowała być wyrozumiała, dawać mu tyle przestrzeni na ile mogła pozwolić jej tęsknota, jednak wszystko było na nic, skoro wystarczyła jedna chwila sam na sam z Romildą Vane... 

- Weasley... 

Ginny odwróciwszy się za siebie dostrzegła wpatrzonego w nią Blaise'a Zabiniego. Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu, próbując odgadnąć zamiary chłopaka. Wciąż była wobec niego nieufna, chociaż to właśnie jemu zawdzięczała ostatnio spokojny sen. Gdy po awanturze z Harry'm wspólnie popijali drinki, Ślizgon rzucił w jej stronę małą paczuszkę tłumacząc, że to naturalna mieszanka delikatnych ziół. 

"Zaparz i wypij, jeśli nie będziesz mogła zasnąć" powiedział, po czym odłożył trzymaną w ręku szklankę na stolik i poszedł do siebie, zostawiając Ginny samą. 

- O co chodzi? - zapytała rzuciwszy ostatnie spojrzenie w stronę boiska. Ktoś musiał strzelić gola, gdyż ryk jaki właśnie przetoczył się przez błonia, był oszałamiający. 

- Pani dyrektor za godzinę chce nas widzieć w swoim gabinecie - powiedział Blaise i podszedł do rudej. 

- Aha... - rzuciła Ginny i spojrzała na swoje splecione dłonie. Czuła się dziwnie przytłoczona wzrokiem mulata. 

- Weasley, nie pytałem cię o to wcześniej, ale teraz zapytam - odezwał się nagle Zabini. - Jesteś pewna że podjęłaś właściwą decyzję? 

Ginny zmarszczyła brwi. Miała nadzieję że Ślizgon nie poruszy tego tematu. Wystarczyło, że wszyscy uczniowie z Gryffindoru, z wyjątkiem Neville'a, zaczęli patrzeć na nią spode łba. Nie znając powodu jej odejścia z drużyny uznali, że najmłodsza z Weasley'ów z ulgą zrzuciła z siebie strój zawodniczki, na rzecz odznaki Prefekta Naczelnego. Idealny obraz przyjacielskich i wspierających się Gryfonów zaczął kruszyć się na jej oczach. Rzeczywistość była o wiele bardziej brutalna, niż mogło się jej wydawać. 

- Tak, jestem pewna - oparła po chwili minąwszy Blaise'a. 

- Zaczekaj! - zwołał za nią chłopak. - Pokazać ci coś fajnego? - zapytał spokojnie, lecz w kącikach jego ust Ginny dostrzegła błąkający się uśmiech. 

- Co takiego? 

- Jeśli teraz ci powiem, to nie będzie niespodzianki. 

Ginny westchnęła. Jeszcze przez chwilę biła się z myślami, aż w końcu odparła:

- W porządku, i tak nie mam nic lepszego do roboty. 

Po tych słowach Zabini minął ją i ruszył w kierunku schodów, prowadzących na górne piętra. 

- Idziesz, czy nie? - zapytał przez ramię i gdy Ginny znalazła się tuż za nim, znów zaczął wspinać się po stopniach. Z oddali ich uszu dobiegł kolejny okrzyk zadowolonych uczniów. 

*

Stała pod drzwiami na których widniał znak złotego słońca. Opatulona grubym kocem, wpatrywała się w klamkę jak zahipnotyzowana. Jej włosy wciąż ociekały słoną, morską wodą. Zastanawiała się czy powinna tam wejść. Pragnęła jak najszybciej dowiedzieć się, czy wszystko z nim w porządku. To, że Malfoy znajduje się w takim stanie, było wyłącznie jej winą. Sama już nie wiedziała czy dłonie drżą jej od emocji, czy od wychłodzenia. Zanurkowała naprawdę głęboko i jedynie cudem udało jej się dosięgnąć chłopaka. Gdy już poczuła w dłoni jego zimne, chude palce, przyciągnęła go do siebie i wolną ręką wyciągnęła różdżkę znajdującą się w kieszeni jego spodni. Posłużywszy się zaklęciem niewerbalnym wypłynęła na powierzchnię, gdzie Arturo wraz z Hugiem dosiadając pegazów, krążyli nad miejscem nurkowania Hermiony i Dracona. 

- Wszystko będzie dobrze - powiedział nagle brunet, kładąc szatynce dłoń na ramieniu. Ona jednak nie była o tym przekonana. 

- To moja wina... - powiedziała cicho wciąż wpatrując się w zamknięte drzwi, za którymi szkolny uzdrowiciel wraz z dyrektorem i pielęgniarką zajmowali się nieprzytomnym Malfoyem. - To moja wina... - powtórzyła, czując jak głos zaczyna jej się łamać od napływających do oczu łez. 

- Przecież do niczego go nie zmusiłaś - zauważyła Mika. Ona, tak jak i pozostali opiekunowie towarzyszyli Hermionie w oczekiwaniu na informacje. 

- Ale to ja go przekonałam! - Hermiona przeniosła na nią swój wzrok. - Już od rana wyglądał na zmęczonego. Nie powinnam była naciskać... Co jeżeli on... 

- Daj spokój - prychnął Ugo, który opierał się o ścianę krzyżując ręce na piersi. - Nie przyłożyłaś mu różdżki do gardła i nie zmusiłaś do wejścia na pegaza. Z resztą, powinnaś się cieszyć - dodał opiekun Domu Sztormu, spojrzawszy na Hermionę. - Okazało się że twój znajomy z Hogwartu jednak nie jest przeklęty. Czy to nie wspaniale? 

Charlotte spojrzała na Uga lekko marszcząc brwi. Ten jedynie wzruszył ramionami i znów wbił wzrok w podłogę. Widać było, że cała ta sytuacja nie wpływa na niego w żaden sposób. 

- Zobaczysz Hermiono, z Malfoyem wszystko będzie w porządku - powiedziała Luna podchodząc do przyjaciółki. Lovegood również czatowała pod drzwiami. Zaalarmowana hałasem wyszła na korytarz i ujrzała przemoczoną i przerażoną Hermionę, która szybko łapiąc oddech, ledwo trzymała się na nogach. 

Kasztanowłosa spojrzała w twarz Luny i poczuła jak ciepłe ręce przyjaciółki, zamykają jej zmarznięte dłonie w uścisku. Dziękowała opatrzności, że jednym z reprezentantów Hogwartu jest właśnie Luna. 

- Dziękuję... - powiedziała i w tym samym momencie drzwi do sypialni otworzyły się szeroko. Dyrektor wyszedł na korytarz i zamknąwszy za sobą drzwi, powiedział: 

- Nic mu nie będzie. 

Westchnienie ulgi przeszło przez usta zebranych. Po policzkach Hermiony w końcu spłynęły łzy, które od dłuższego czasu w sobie tłumiła. Mimo iż sytuacja zadawała się być opanowana, wciąż czuła się winna. 

- Jak on się czuje? - zaczęła zdejmując z siebie koc. - Ja... Ja chciałabym go przeprosić. 

Marcus Castellanos przyglądał się jej z uwagą. 

- Proszę się nie obwiniać, panno Granger - powiedział dyrektor przyjaznym tonem. - Uzdrowiciel mówi, że to było zasłabnięcie. Pan Malfoy najprawdopodobniej od kilku dni dobrze się nie wysypiał i nie odżywiał jak należy. Pod wpływem emocji jakich doświadczył lecąc na pegazie, zasłabł. Dzięki twojej szybkiej interwencji nie doszło do poważnych obrażeń, proszę więc się nie zadręczać. 

- Mimo to... - zaczęła Hermiona niepewnie i spojrzała w stronę uzdrowiciela i pielęgniarki, którzy właśnie opuścili pokój Dracona - Czy mogłabym go zobaczyć? - zapytała. Chciała go ujrzeć na własne oczy, chciała się upewnić że wszystko z nim w porządku. Palące wyrzuty sumienia nie dawały jej spokoju. 

- Oczywiście - odparł uzdrowiciel, po krótkiej wymianie spojrzeń z dyrektorem. - Jednak proszę nie liczyć na rozmowę. Pan Malfoy śpi i raczej prędko się nie obudzi. Musi odespać te wszystkie bezsenne noce, którymi doprowadził się do takiego stanu. 

Hermiona przytaknęła. Wciąż przemoczona minęła zebranych i chwyciła za klamkę. 

- Zaczekaj chwilę - Arturo wyciągnął swoją różdżkę i zaklęciem osuszył Hermionę. - Już i tak zbyt długo siedzisz w tym mokrym mundurku. Jeszcze trochę i sama się rozchorujesz. 

Szatynka uśmiechnęła się i delikatnie kiwnęła głową. 

- Dziękuję - powiedziała i usłyszała jak dyrektor każe wszystkim wrócić do swoich sypialni. W końcu, gdy została na korytarzu sama, przekroczyła próg pokoju. 

Jej wzrok od razu powędrował ku wielkiemu łożu, na którym leżał nieprzytomny Ślizgon. W świetle lamp i świec wydawał się być jeszcze bledszy niż zazwyczaj. Podchodziła do niego powoli, jakby bała się że jej kroki mogą go obudzić. Gdy w końcu usiadła na krześle stojącym obok łóżka, lepiej przyjrzała się jego twarzy. Malował się na niej niepokój i zmęczenie. O czym śnił? Czy dręczyły go koszmary? Kasztanowłosa dostrzegła krople potu, które spłynęły po czole blondyna. Po chwili wahania, dotknęła jego twarzy chłodną dłonią. Miała wrażenie, że arystokrata zaczął oddychać spokojniej. Cofnąwszy rękę, spojrzała na wyciągniętą wzdłuż ciała dłoń Malfoya. Od razu dostrzegła Mroczny Znak, wypalony na lewym przedramieniu. Zaskoczył ją fakt, iż się go nie boi. Nie było w nim już nic, co mogłoby ją przerazić. Co więcej, udowodniła że nie miał też żadnej mocy i wpływu na Dracona. 

Lekko drżącymi palcami dotknęła znaku. Był niczym najzwyklejszy mugolski tatuaż, blednący z każdym rokiem coraz bardziej. Wiedziała jednak, że sam z siebie nigdy nie zniknie. Niczym widmo dawnych tragedii, będzie prześladowało młodego arystokratę i trzymało w szponach przeszłości. Gdyby tylko można było jakoś się go pozbyć... 

- Przepraszam... - szepnęła Hermiona nachylając się nad Draconem. Przed oczami stanął jej Lucjusz Malfoy. Zapewne gdy dowie się o wypadku, wpadnie we wściekłość. Znów zacznie ją obwiniać, lecz tym razem będzie miał rację. Szatynka westchnęła... Nie zdziwi się, jeśli Lucjusz każe synowi kategorycznie wracać do domu. Ona jednak nie chciała, by do tego doszło. Dopiero zaczęła odkrywać prawdziwego Dracona. Tym, kim był pod skórą, pod powierzchnią zbudowaną z pozorów i uprzedzeń.  Chciała poznać go jeszcze lepiej, wysłuchać i zrozumieć... Odnosiła wrażenie, że blondyn tak jak i ona, od dłuższego czasu jest po prostu samotny. 

Wplótłszy dłoń w rękę Dracona, oparła się o skraj łóżka. Poczuła jak zmęczenie ciąży na jej powiekach. Ciepły powiew wiatru z nad morza, blask świec, ciche odgłosy fal odbijających się od urwiska... 

Nawet nie zauważyła, gdy zasnęła.

*

- Pokój Życzeń? - zdziwiła się Ginny stanąwszy naprzeciwko gołej ściany, znajdującej się na siódmym piętrze. - To jest ta niespodzianka? - prychnęła. - Nie wiem czy pamiętasz Zabini, ale Crabbe stracił w nim życie, rzucając zaklęcie Szatańskiej Pożogi. Z tego co wiem, od tamtej pory nikt nie wchodził do środka - powiedziała rozglądając się dookoła. - A tak w ogóle, co słychać u Goyle'a? - zapytała obojętnym tonem. 

- To mało wiesz - odparł Blaise z łobuzerskim uśmiechem, po czym zamknął powieki i przez kilka chwil skupiał się nad czymś w milczeniu. Gdy w końcu ukazały się dwuskrzydłowe drzwi, powiedział - Powinno zadziałać. A co do Goyle'a, to mieszka ze swoją matką w Oklahomie - dodał i chwycił za klamkę. 

Ginny wpatrywała się w profil Ślizgona. Nie chciała uwierzyć, że Zabini jako jedyny ośmielił się sprawdzić stan Pokoju Życzeń po wojnie. Mówiło się, że ogień wciąż w nim płonie. Jednak po wejściu do środka nie zastała piekielnych czeluści, lecz stanęła pośrodku najprawdziwszego boiska do Quiddicha. 

- Co... Co to jest? - zapytała nie wierząc własnym oczom. Piasek pod jej stopami był niemal biały i lśnił w promieniach słońca, które ogrzewało jej twarz. Wysoko w górze majaczyły bramki i trybuny, na których powiewały flagi domów. Gdyby nie wiedziała że znajduje się w Pokoju Życzeń, byłaby przekonana o tym, że znajduje się na szkolnym boisku. 

- Zabini, to jest niemożliwe - powiedziała odzyskawszy głos. - Pokój Życzeń od zawsze spełniał życzenia, ale było to bardziej... Przyziemne. To znaczy, zawsze był pokojem, większym bądź mniejszym, w którym uczniowie znajdowali to, czego potrzebowali, ale... Nigdy nie słyszałam, by Pokój Życzeń stał się... 

- Innym miejscem? - dokończył za nią Blaise. Ginny przytaknęła mu krótko. - To jeszcze nie wszystko - dodał mulat i nagle przed nimi pojawiły się dwie, eleganckie miotły. - Może masz ochotę na mecz? - zapytał biorąc jedną z mioteł do ręki. 

- Mecz? - Ginny uniosła brwi ze zdziwienia. - We dwóch? 

- W czternastu - odparł chłopak i nagle zza jego pleców wyszło dwunastu pozostałych zawodników. 

Ginny cofnęła się o krok, widząc jak na murawie staje Teodor Nott, jej brat Ron, Draco Malfoy, a nawet Harry, oraz pozostali członkowie obu drużyn. 

- Zabini... - jęknęła. 

- Bez obaw, to tylko kopie - powiedział Blaise i podał jej miotłę. 

- Kopie? - zmarszczyła brwi ruda.  - Kopie prawdziwych ludzi? 

- Owszem. 

- Ale... Ale jak? 

- Cóż - Blaise stanąwszy obok Gryfonki, omiótł spojrzeniem pozostałych. - Podejrzewam że stało się to za sprawą Crabbe'a. Jak wiesz, zginął w tych murach, a przecież nie wiadomo czym tak naprawdę Pokój Życzeń jest. Możliwe że to tylko zaczarowana przestrzeń, a może oddzielny byt? Kto wie. Przypuszczam, że Pokój Życzeń wchłonął w siebie coś ze świadomości, lub wspomnień Crabbe'a. Jak widać, chyba jego największym marzeniem była możliwość zagrania w drużynie. 

- Jak to odkryłeś? - zapytała Ginny odwracając się w jego stronę. 

- Szukałem miejsca gdzie mógłbym poćwiczyć - odparł Blaise wzruszając ramionami. - Nie wiedziałem co tutaj zastanę i czy w ogóle będę mógł tutaj wejść. Spodziewałem się najwyżej wielkiego, pustego pokoju, w którym mógłbym poćwiczyć latanie, jednak gdy wszedłem do środka... Miałem podobną minę do twojej - dodał z uśmiechem. 

- Bardzo zabawne - prychnęła Ginny i spojrzała na klony członków drużyn. Na widok kopii Harry'ego szybko odwróciła wzrok. 

- To co, wygrana do trzech goli? - zapytał Blaise stając tuż przed nią. Czuł że dziewczyna się waha, lecz nie chciał pozwolić by uciekła na sam widok duplikatu byłego chłopaka. 

Ginny zacisnęła usta. 

- Niech ci będzie - powiedziała i wsiadła na swoją miotłę. Pognała do góry z prędkością komety i już po chwili szybowała między bramkami. 

Mimo iż boisko było tylko wytworem czarów i pragnień, mimo iż wiatr który rozwiewał jej włosy tak naprawdę nie istniał, a słońce które świeciło jej w twarz było jedynie ułudą, czuła prawdziwą radość. Gdy Blaise Zabini wraz z resztą zawodników wzbili się do góry, przeszedł ją dreszcz zadowolenia. 

- Tylko nie licz na żadne fory! - krzyknął w jej stronę chłopak. 

- Nawet nie myśl żeby mi jakiekolwiek dawać! - odwrzasnęła w jego kierunku Ginny, po czym ruszyła w stronę kafla rzuconego przez kopię Rolandy Hooch, która i tym razem pełniła rolę sędziego. 

Pierwszy raz od wielu dni, na twarzy dziewczyny zagościł najprawdziwszy uśmiech. 

*

Obudziło go pragnienie, potęgowane nieprzyjemnym paleniem w gardle. Pomimo tych niedogodności, czuł się wypoczęty. Już dawno nie spał tak dobrze. Powoli otworzył oczy i wraz z pierwszymi promieniami słońca, przyszło również zrozumienie tego, co wydarzyło się poprzedniego wieczora. 

Leciał na pegazie! 

Co prawda spadł po chwili, ale mimo wszystko leciał! Jego serce nie było przeklęte, tak jak wmawiał mu to ojciec i Czarny Pan. Ta wiedza napełniła go nadzieją. Zastanawiał się jednak, kto go wtedy uratował. Granger? A może Arturo wraz z Hugiem? Wciąż lekko nieprzytomny spojrzał w lewo i ze zdziwieniem odkrył, że o jego łóżko opiera się pogrążona we śnie szatynka. Spała w najlepsze ukrywszy twarz w ramionach i oddychała miarowo. Draco rozejrzał się dookoła. Oprócz nich w sypialni nie było nikogo, więc nie wiedział czy ma obudzić Gryfonkę, czy pozwolić by wciąż tak siedziała. W tej samej chwili usłyszał jak ktoś otwiera drzwi do jego pokoju, więc położył się szybko z powrotem i udał że wciąż śpi. 

- Hermiono... - miękki głos Charlotte doszedł uszu Dracona. - Hermiono obudź się - powtórzyła blondynka. Po kilku chwilach kasztanowłosa wyprostowała się na krześle. 

- Ja... Co ja tutaj... 

- Zasnęłaś - odparła opiekunka Domu Słońca. - Czuwałaś przy nim całą noc. Byłam przekonana, że Arturo dopilnuje byś wróciła do pokoju i zażyła syrop pieprzowy... Jak zwykle, na facetów nie ma co liczyć - westchnęła. 

- A jak on się czuje? - Hermiona przeniosła swój wzrok na blondyna, który wciąż leżał nieprzytomny. - Od wczoraj chyba jeszcze się nie obudził. Czy oby na pewno nic mu się nie stało? Może zbyt długo był pod wodą?

- Chwileczkę - powiedziała Charlotte i wyciągnęła przed siebie różdżkę. Podstawowe zaklęcie diagnozujące przeszyło ciało Dracona. Chłopak powstrzymał się od wzdrygnięcia i dalej udawał że śpi. 

- Wszystko z nim w porządku - powiedziała dziewczyna chowając różdżkę do kieszeni. 

- Jesteś pewna? - zmarszczyła brwi szatynka. Wciąż tliły się w niej obawy, iż Malfoy w jakiś sposób uszkodził sobie pod wodą mózg i teraz już zawsze będzie leżał pogrążony w śpiączce. 

- Tak, jestem pewna. Niedługo się obudzi - odparła Charlotte zdecydowanym tonem. - Powinnaś iść do pielęgniarki. Po tym nocnym nurkowaniu w morzu na pewno nabawiłaś się przeziębienia, tylko jeszcze o tym nie wiesz - dodała.

- Tak, chyba masz rację - powiedziała Hermiona i wstała z fotela. - Powiesz mi jak się obudzi? - zapytała wciąż wpatrując się w twarz Dracona. 

- Oczywiście - odparła blondynka i gdy tylko Gryfonka zniknęła za drzwiami, dodała spojrzawszy na arystokratę: - A ty już nie musisz udawać. Wiem że nie śpisz. 

Draco otworzył oczy i oparł się na jednym ramieniu. 

- Gardło mnie boli - wychrypiał. 

- Nic w tym dziwnego, nałykałeś się słonej wody. Trzymaj, ten syrop zadziała od razu - powiedziała i podała chłopakowi fiolkę złotego płynu. 

Draco opróżnił ją w kilka chwil. Ulga jaką poczuł, była nie do opisania.  

- Dzisiaj w samo południe odbywa się Ceremonia Słońca - zaczęła Charlotte kierując się w stronę wyjścia. - Mam nadzieję że się stawisz. W przeciwnym razie cały wysiłek tej dziewczyny pójdzie na marne. Mój zresztą też - dodała i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi. 

Draco znów opadł na poduszki. Zakrył oczy dłonią i pomyślał o stroju, który wisiał w jego szafie. Stroju, który dostał od Charlotte specjalnie na ten dzień. 

*

Tłum uczniów zgromadził się na głównym dziedzińcu, gdzie wielki, złoty ołtarz uginał się od ciężaru wszelkiej maści owoców, kwiatów i kamieni szlachetnych. Pośrodku ołtarza stało złote lustro, które odbijało blask promieni słonecznych wprost do nieba. Hermiona była przekonana, że gdyby odbite światło skierować na jakieś drzewo, to bezsprzecznie zajęłoby się ogniem. Kilka uczennic z Domu Słońca, ubranych w białe szaty, tańczyło wokół ołtarza. Wplecione w ich włosy pozłacane liście drzewa oliwnego, lśniły niczym gwiazdy.

- To naprawdę zachwycające - powiedziała Luna podchodząc do Hermiony. Krukonka spojrzała w stronę orkiestry, która grała pieśń Heliosa. 

- Podoba ci się? - zapytał Arturo stojącą obok niego kasztanowłosą. 

- Tak - odparła szybko. - Tak... Po prostu, nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim przepychem. 

Brunet zaśmiał się krótko. 

- W ten sposób czcimy naszych patronów - wyjaśnił. - Oddajemy im cześć i dziękujemy za dar jakim jest magia. W porównaniu do tego co oni nam dali, nasze ceremonie są naprawdę skromne. 

Hermiona obdarzyła chłopaka uśmiechem i omiotła wzrokiem dziedziniec. Na szczycie schodów pojawił się dyrektor i w tym samym momencie muzyka zmieniła swój charakter. Stała się bardziej radosna i melancholijna zarazem. Marcus odsunął się na bok i po marmurowych schodach zaczęła schodzić Charlotte, która w złotej sukni i złotym wianku na głowie, przypominała grecką boginię. Zaraz za nią kroczył Draco, ubrany w białą szatę. Również jego głowę zdobił złoty wieniec. Na jego widok Hermiona cicho westchnęła. Słyszała że Malfoy się obudził, ale nie była pewna, czy chłopak pojawi się na ceremonii. Ślizgon, a raczej uczeń z Domu Słońca szedł obok opiekunki, która trzymała w dłoniach złoty kielich. Gdy Charlotte i Draco zatrzymali się przed ołtarzem, muzyka ucichła. Dziewczyna podnosząc kielich wysoko w górę, zawołała w kierunku słońca, znajdującego się w zenicie. 

- O Heliosie! Panie słońca i magii która rozjaśnia mrok tego świata! Przyjmij dary, które twoi uczniowie składają ci z miłością! 

Charlotte opuściła ręce i wzięła łyk ze złotego kielicha. Po chwili również Draco napił się trunku o barwie krwi. 

- To wino - szepnął Hermionie do ucha Arturo. 

Hermiona spojrzała na Dracona, który z szacunkiem i niezwykłą uwagą odstawił kielich na ołtarz. W tym samym momencie wszyscy uczniowie uklękli na jedno kolano i przyłożyli prawą pięść do lewej piersi. Hermiona i Luna zrobiły to z małym opóźnieniem, jednak dzięki temu kasztanowłosa zauważyła, że znad morza nadciąga burza. Było jednak w niej coś nienaturalnego. 

- Arturo... - szepnęła do bruneta wciąż klęcząc. - Nadciąga burza, ale... Chyba trochę zbyt szybko, nie uważasz? 

Brunet rozejrzał się po niebie. Napotkawszy wzrokiem ciemnofioletowe chmury, które wręcz płynęły znad morza, wstał i podbiegł do dyrektora. Hermiona śledziła go wzrokiem. Marcus Castellanos kiwnął głową i spokojnym krokiem podszedł do ołtarza. Gdy szepnął coś do modlącej się Charlotte, dziewczyna dyskretnie spojrzała w stronę urwiska, po czym wstała i zawołała donośnym głosem. 

- Uczniowie! Dziękuję wam za obecność podczas Ceremonii Słońca. Możecie się rozejść! 

Zgromadzeni nie wyglądali na zachwyconych. Na ich twarzach malowało się zaskoczenie, dzięki któremu Hermiona mogła przypuszczać, że ceremonie zazwyczaj trwają o wiele dłużej i zawierają w sobie więcej atrakcji. Uczniowie jednak bez słowa sprzeciwu skierowali się do zamku. 

- Musimy szybko zabrać najważniejsze rzeczy - powiedziała Charlotte do Dracona, który marszcząc brwi sięgnął po złote lustro. 

- Pomożemy ci! - zawołał Arturo i już po chwili razem z Hermioną, Luną, Miką i Ugiem, zaczęli wnosić dary do środka. 

Nagle niebo przeszyła błyskawica. Przecięła niebo niemal dzieląc je na pół. Zaraz po niej nastąpiła kolejna. To, co po chwili zdziwiło Hermionę, to fakt że burzy nie towarzyszył deszcz. Były to jedynie błyskawice, które przeszywały sinofioletowe niebo i wstrząsały zamkiem. 

Gryfonka widząc minę opiekunów domów, zrozumiała że nie jest to normalne zjawisko i co gorsza, najprawdopodobniej zdarza się nie po raz pierwszy.  

*

Przeczesała palcami rozwiane włosy i poprawiła odznakę Prefekta Naczelnego, która lekko się przekrzywiła. Pierwszy raz poczuła, że złota blaszka już jej tak nie ciąży. 

- Gratuluję wygranej - powiedział Blaise z uznaniem. 

- To nic takiego - zmieszała się Ginny. - Jestem pewna, że gdybyśmy grali dłużej, to w końcu strzeliłbyś tego ostatniego gola - dodała z uśmiechem. 

- Zapewne - przyznał Zabini i spojrzał na rudowłosą, która po chwili wybuchnęła śmiechem. 

- Czasami wyglądasz naprawdę zabawnie, gdy udajesz tę całą powagę a'la Malfoy - zaśmiała się. 

- Udaję? - zdziwił się Blaise. 

- Oczywiście! Pamiętam jak w czwartej klasie, gdy fałszywy profesor Moody zmienił Malfoya we fretkę po raz drugi, ty wrzuciłeś go do sypialni McGonagall. Wrzeszczała na całe piętro. 

- Wolałbym o tym zapomnieć - mruknął Blaise tłumiąc śmiech. - Draco naprawdę chciał wtedy rzucić we mnie Avadą. Ledwo uszedłem z życiem! 

Ginny znów zaśmiała się głośno. Gdy oboje stanęli przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektor, Blaise przepuścił ją w progu i zamknął za nimi przejście. 

- Panno Weasley, Panie Zabini, proszę usiąść - Minerva, poprawiwszy swoje wąskie okulary, wskazała uczniom krzesła. - Na dzisiejszym spotkaniu chciałam o czymś was powiadomić - zaczęła. - Panno Weasley, zapewne wiesz o sytuacji jaka panuje w Zakazanym Lesie? - zwróciła się w stronę rudowłosej. 

- Tak - odparła Ginny. - Zabini mi mówił że... Że las jest chory... Czy coś takiego. 

- W istocie - przytaknęła dyrektor. - Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego, cała kadra pedagogiczna próbowała rozeznać się w sytuacji, jednak nic z tego nie wyszło. Ministerstwo w końcu zainteresowało się tą sprawą i za tydzień wyśle do nas Aurora. 

- Aurora? - zdziwił się Blaise. - Podejrzewają jakiegoś czarnoksiężnika? 

- Nie wiem - odparła szczerze McGonagall. - Jednak do waszych obowiązków będzie należeć zastosowanie zasad, jakie Auror nam narzuci. Już teraz wszyscy mają bezwzględny zakaz wejścia do Zakazanego Lasu. Podejrzewam, że pracownik ministerstwa będzie chciał ponowić próbę dostania się do źródła choroby. 

Ginny spojrzała na Blaise'a, który odwzajemnił spojrzenie. Coś wisiało w powietrzu. Jakaś nienazwana groza kolejny raz rzucała cień na strzeliste wieżyczki Hogwartu i niczego niespodziewających się uczniów. 

*

Okrągły księżyc wisiał wysoko na niebie, gdy ołtarz na dziedzińcu zalśnił srebrem i diamentami. Jasnofioletowe kwiaty Lunarii roztaczały dookoła słodką woń, a cichy szelest olbrzymiej fontanny wprawiał wszystkich w hipnotyczny stan. Ceremonia Księżyca właśnie się rozpoczęła. 

Uczniowie zgromadzeni wokół ołtarza, przyglądali się kroczącemu w ich stronę Arturo, ubranego w białą szatę i srebrną koronę. Obok niego szła Hermiona, której biała suknia i diadem z najdelikatniejszego białego złota, lśnił w blasku księżyca w pełni. Oboje nieśli ze sobą kielichy, by za ich pomocą oddać cześć najpotężniejszej czarownicy. 

- O Selene! - zawołał Arturo wznosząc kielich. - Ty, która podarowałaś nam magię, najpiękniejsza i najszlachetniejsza z magów! Przyjmij te dary, które twoi uczniowie składają ci z miłością i wdzięcznością! 

Po tych słowach chłopak opuścił ręce i napił się z kielicha. Hermiona zrobiła to samo, a pozostali uczniowie uklękli i wykonali gest szacunku. Kasztanowłosa miała nadzieję że wszystko pójdzie jak z płatka, jednak nagle niebo zasnuły ciężkie, ciemne chmury. Fontannę, kwiaty Lunarii i delikatne perły, które leżały na ołtarzu zalał zimny deszcz, który pojawił się nie wiadomo skąd. 

- Wszyscy do zamku! - krzyknął dyrektor. 

Po chwili hol zapełnił się przemoczonymi uczniami, którzy rozeszli się do swoich pokoi szepcząc coś o wyjątkowym pechu. 

- To nie jest normalne, Arturo - powiedziała Hermiona w stronę bruneta. - Cały dzień przygotowywaliśmy się do tej ceremonii, Mika gwarantowała bezchmurną pogodę, a tymczasem ni z tego ni z owego, w niebie ktoś odkręcił kran! Wiem, że coś ukrywasz - dodała z uporem. 

Arturo spojrzał na nią niepewnie. 

- Jest taka legenda... - zaczął biorąc ją w kąt. - Ale zaczynamy podejrzewać, że wcale nie musi nią być - dodał. - Ostatnio dzieją się dziwne rzeczy. Miesiąc temu też mieliśmy problemy podczas ceremonii, tyle że mniejsze.

- Problem zaczął się nasilać? - zapytała szatynka. 

- Tak. 

- To co z tą legendą? - Hermiona chwyciła się za ramiona z których spływały krople deszczu i lekko zadrżała. 

- Nie tutaj - odparł Arturo. - Opowiem ci jutro, przed Ceremonią Wichury. Teraz idź się przebierz - dodał i odszedł w kierunku dyrektora, który gestem wskazał chłopakowi drogę do swojego gabinetu. 

*

Miała złe przeczucia. Gdy przed południem cała szkoła zebrała się na dziedzińcu, by podziwiać ołtarz dla Zefira, ona jedynie potrafiła myśleć o tym, co usłyszała od opiekuna Domu Księżyca. Legenda była niezwykle smutna, przepełniona bólem i cierpieniem. Czy znając jej treść, dyrektor powinien zezwalać na kolejne ceremonie? 

Hermiona spojrzała na Lunę, która tak jak Mika ubrana była w białą suknię i wianek, przyozdobiony kolorowymi kwiatami i liśćmi. Obie dziewczyny wyglądały jak leśne wróżki. Sam ołtarz również wyglądał jak dzieło elfów. Wysoki, drewniany, przyozdobiony żywymi kwiatami, prezentował się niezwykle ciepło i przyjaźnie. Mimo to, gdy tylko Mika skończyła modły do Zefira, a Luna wypiła swoje wino z kielicha, tuż za nimi zerwał się wicher, który szybko przeobraził się w tornado. Wir powietrza zniszczył ołtarz, a przerażeni uczniowie z wrzaskiem pobiegli w stronę zamku. 

- Musimy to przerwać! - wrzasnął Arturo, gdy tylko wszyscy znaleźli się w gabinecie dyrektora. - Nie możemy dopuścić do Ceremonii Sztormu. 

- Dlaczego? Bo ty tak uważasz? - Ugo spojrzał na bruneta z gniewem w oczach. 

- Nie bądź śmieszny! Przecież widzisz co się dzieje... Panie dyrektorze, wnoszę o kategoryczny zakaz odprawienia Ceremonii Sztormu - powiedział Arturo w stronę Marcusa, który siedząc na wygodnej kanapie przyglądał się zdenerwowanym uczniom. Całej scenie przyglądała się Charlotte, Mika, Draco, Luna i Hermiona, która miała nadzieję, że dyrektor stanie po stronie bruneta. 

- Odmawiam - powiedział po chwili Castellanos. - Ceremonia się dobędzie. 

- Panie dyrektorze! - Arturo wrzasnął, lecz mężczyzna uciszył go gestem. 

- Wiem do czego zmierzasz i po części się z tobą zgadzam, chłopcze. Jednak Ceremonie muszą zostać odprawione w całości, bez względu na zaistniałe okoliczności. Taka jest tradycja. 

Ugo spojrzał na Arturo z wyrazem wyższości na twarzy. Widać było jak na dłoni, że tych dwoje nie darzy się zbyt dużą sympatią. Hermionie od razu skojarzyło się to z Harrym i Draconem z przeszłości. 

- Podejmę odpowiednie środki ostrożności - kontynuował dyrektor. - Podczas jutrzejszej ceremonii, towarzyszyć nam będzie reszta kadry nauczycielskiej - dodał i wstał z kanapy, by po chwili usiąść za wielkim, mahoniowym biurkiem. 

- W takim razie, zmieńmy jedną z zasad - powiedział Arturo z nadzieją w głosie. 

- To znaczy? - zapytał dyrektor. 

- Pozwólmy uczniom mieć przy sobie różdżki na czas ceremonii. 

Dyrektor znów zamilknął. Po chwili, wpatrując się w rozgorączkowanego chłopaka, odparł: 

- Nie widzę takiej potrzeby. Nauczyciele z pewnością zapewnią zebranym bezpieczeństwo. Jest coś jeszcze, o czym chcecie porozmawiać? - zapytał. 

- Nie - odparł krótko Arturo i po wykonaniu gestu szacunku, opuścił gabinet. 

*

Pierwszy raz w życiu miała wrażenie, że lekcje ciągną się niemiłosiernie. Siedząc obok Luny na zajęciach z zaklęć, co rusz zerkała w stronę zegara. Od wczoraj nie widziała się z Arturo. Opiekun Domu Księżyca nie popierał decyzji dyrektora i w bezsilności postanowił tego dnia nie przychodzić na zajęcia. Hermiona rozumiała jego obawy. Gdyby wiedziała, że może w jakikolwiek sposób wpłynąć na decyzję Marcusa, już dawno poszłaby do jego gabinetu. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie jest w stanie zrobić. 

- Też masz wrażenie, że coś nas omija? - zapytał ją nagle Draco, siadając naprzeciwko niej w szkolnej stołówce, podczas przerwy obiadowej. 

Hermiona zrobiła wielkie oczy. Rozejrzała się dookoła, nie wiedząc co się dzieje. Malfoy siadający z nią przy jednym stole z własnej woli? 

- Dobrze się czujesz? - zapytała odkładając filiżankę na spodek. 

- Tak, a co? - odparł i wgryzł się w kanapkę, która była dwa razy większa od standardowej. 

- Nic... Tak tylko - Hermiona nie spuszczała z niego wzroku. Wydawał się jej jakiś inny. 

- Ceremonia Sztormu zaczyna się o ósmej? - zapytał Draco gdy już skończył jeść. 

- Tak... - odparła Hermiona wciąż mu się przyglądając. 

- To do zobaczenia wieczorem - powiedział Draco wstając od stołu. - Przy okazji, było ci do twarzy... W tamtej sukience - dodał blondyn i zarzuciwszy szkolną torbę na ramię, wyszedł ze stołówki. 

Hermiona, siedząc w całkowitym osłupieniu, dopiero po chwili zrozumiała, że zaraz spóźni się na lekcje. 

~

"Musi być chory. Nie ma innego wytłumaczenia. Słona woda z pewnością uszkodziła mu głowę i teraz bredzi" myślała Hermiona idąc obok Luny na Ceremonię Sztormu. Przez resztę dnia zachowanie Ślizgona nie dawało jej spokoju. Skąd ta nagła zmiana? Gdy tylko ceremonia dobiegnie końca, zaciągnie go do szkolnego uzdrowiciela. 

- Och, ten ołtarz jest wspaniały! - krzyknęła Luna, więc Hermiona chcąc nie chcąc, musiała przestać rozmyślać o Malfoyu, który stanął tuż obok niej.  

Starając się ignorować obecność blondyna, przyznała w duchu, że faktycznie, ołtarz dla Amfitydy zapierał dech w piersiach. Zbudowany był z tysięcy kolorowych muszli, pereł i czegoś, co przypominało czerwony koralowiec. Dary dla czarownicy zapełniły całą powierzchnię ołtarza, a wokół samej budowli tańczyły uczennice z Domu Sztormu, które ubrane w suknie z błękitnego jedwabiu, wirowały w rytm muzyki granej przez szkolną orkiestrę. W przeciwieństwie do poprzednich ceremonii, ten ołtarz zbudowano przy urwisku za szkołą, nad brzegiem morza. Gdy wszyscy uczniowie przeszli na tyły zamku, zrobiono miejsce dla Uga, który ubrany w białą szatę i koronę z muszli, szedł w stronę ołtarza. Tak jak i pozostali opiekunowie domów, Ugo wzniósł swój kielich do nieba i zawołał:

- Amfitydo! Pani nocy i najpotężniejszej mocy magicznej! Przyjmij te dary, które twoi uczniowie składają ci w podzięce za twą szczodrość! 

Wiatr znad morza wzmógł się momentalnie. Hermiona od razu poczuła, że zaczyna dziać się coś niedobrego. Gdy tylko Ugo wypił zawartość kielicha, morze zawyło z wściekłością, a fale uderzyły z hukiem o klif. 

- Uczniowie do zamku! - zawołał dyrektor. - Profesorowie, proszę za mną. 

Czarodzieje wyciągnęli różdżki i stanęli na krawędzi klifu tak, by coraz to wyższe fale nie zdołały przedrzeć się na ląd. 

Jednak w całym tym zamieszaniu, ucieczce do zamku, ratowaniu skarbów z ołtarza i budowaniu magicznej zapory, zapomniano o jednym. 

- Pegazy! - zawołała Hermiona i rzuciła się biegiem w stronę stajni, której nikt nie chronił. Jej śladem ruszył Draco. 

- Granger, co ty wyprawiasz! - wrzasnął, gdy dziewczyna zaczęła szarpać się z bramą. 

- Jeżeli fale przedrą się na ląd, to konie mogą się potopić! Pomóż mi z tymi drzwiami! - krzyknęła. 

W oddali sytuacja zdawała się być coraz bardziej dramatyczna. Morze szalało z wściekłości. Czarna toń z siłą i uporem maniaka, atakowała wybrzeże i chroniących je nauczycieli. 

 - Odsuń się! - warknął Draco i jednym, silnym kopniakiem otworzył drzwi, niszcząc przy okazji mosiężny zamek. 

W tym samym momencie, rozdrażnione pegazy jeden po drugim, zaczęły wybiegać na zewnątrz. 

- Cito! - zawołała szatynka rozpoznawszy pegaza, na którym kilka dni wcześniej leciała. Magiczny koń był przywiązany do boksu i mimo iż szarpał się zawzięcie, lina nie chciała puścić. Wierzgał i rył kopytami w ziemi, rozprostowując przy tym ogromne skrzydła. 

- Już dobrze, już dobrze! - Hermiona podbiegła do konia i pogładziła go po grzbiecie. Nagle jedna z fal uderzyła o tył stajni z taką siłą, iż cały budynek zawył i zaskrzypiał pod naporem wody. 

- Pospiesz się, Granger - Draco ponaglił dziewczynę która kończyła odwiązywać supeł, lecz gdy lina znalazła się w ręce kasztanowłosej, kilkunastometrowa fala znów zaatakowała stajnię. Tym razem siła ataku była oszałamiająca. Drewniane deski posypały się niczym zapałki. Hermiona wraz z pegazem i Draconem znalazła się pod wodą, która po chwili zaczęła z powrotem cofać się do wzburzonego morza. 

Nic nie mogła zrobić. Ostatnimi siłami uczepiła się liny przymocowanej do pyska konia, i chwyciła za rękę chłopaka. Wiedziała że jeśli przeżyją, to tylko cudem. Wiedziała również, że fala zabiera ich na środek głębokiego i  nieprzeniknionego morza, które wręcz ziało nienawiścią. 

_______________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Kochani! Witam Was w kolejnym rozdziale! Akcja zaczyna się rozkręcać. Zdradzę, że teraz wszystko "ruszy z kopyta", gdyż weszliśmy w drugą część opowiadania :) Już w kolejnym rozdziale dowiemy się o jakiej legendzie była mowa, co rzuci nam trochę światła na zło, jakie czyha w Zakazanym Lesie. Mam nadzieję że historia Wam się podoba. Chcę by to Dramione było inne niż wszystkie dotychczas. Mity, legendy, magia, starożytność, czary i... miłość! 

Dziękuję Wam za cierpliwość i wsparcie. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. 

Dziękuję że jesteście!

Do napisania, Kochani! :* 

P.s. Tak, na zdjęciu jest Selene i Helios (w oryginale Apollo i Artemis) ;) Buziaki :* 





















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro