29. Pieśń Dwóch Sióstr
O tej godzinie Szpital Świętego Munga wypełniała cisza. Magomedycy, tak jak pielęgniarki i reszta personelu, korzystali z chwili przerwy. Większość pacjentów spała i choć co jakiś czas dało się słyszeć różne odgłosy które dobiegały z sal, większość chorych ukołysały do snu eliksiry przeciwbólowe.
Siostra Margaret, która właśnie kończyła swój obchód, po raz ostatni sprawdziła stan wyjątkowych pacjentów. Ich parametry życiowe od kilku dni pozostawały bez zmian. Ich stan ani się nie pogorszył, ani nie polepszył. Mogłoby się wydawać, że cała czwórka zastygła niczym nieruchome, zimne głazy. Nie reagowali ani na eliksiry, ani na zaklęcia. Magomedycy powoli rozkładali ręce.
- Cześć Margi - powiedziała siostra, która przyszła zmienić koleżankę.
- Cześć Kate - odparła kobieta.
- Czekaj, pomogę ci.
Pielęgniarka z drugiej zmiany zaoferowała swoją pomoc i chwyciła za typowy, mugolski aparat rejestrujący parametry życiowe. Był to pomysł ordynatora który stwierdził, że w tym przypadku same zaklęcia diagnozujące mogą nie wystarczyć. Nagle ciszę nocy rozdarł głośny, dochodzący zewsząd dźwięk. Obie kobiety zamarły w bezruchu.
- Biegnij po magomedyka! - wrzasnęła Margaret do Kate.
Kardiomonitory szalały. Puls, tętno, oraz ogólna praca serca pacjentów to przyspieszała, to po chwili zwalniała, by już w następnej sekundzie niebezpiecznie zbliżyć się do górnej granicy.
- Jak długo to trwa? - powiedział wysoki mężczyzna wchodząc do sali.
- Dopiero kilka chwil, panie doktorze - odparła pielęgniarka odsuwając się od łóżka pacjentki.
Magomedyk rzucił na kobietę zaklęcie diagnozujące. Niemal w tym samym momencie z drugiej sali dobiegł ich uszu ten sam dźwięk szalejących kardiomonitorów. Kate pobiegła sprawdzić sytuację jako pierwsza.
- U państwa Malfoy dzieje się to samo! - krzyknęła po chwili.
Magomedyk zmarszczył brwi.
- Musimy położyć ich w jednej sali, nie będę co chwilę biegał od jednych do drugich - powiedział mocno podenerwowany. - Przetransportuj zaklęciem łóżka państwa Granger, do sali obok, jest większa.
- Oczywiście - powiedziała Margaret i od razu wzięła się do pracy.
Magomedyk wyszedł na korytarz i zaklęciem przywołał partronusa o kształcie geparda. Wiadomość którą kazał mu przekazać, miała dotrzeć do ordynatora, oraz wszystkich wolnych w tej chwili pracowników szpitala. Nie wiedział co powinien dokładnie zrobić, jednak przeczucie i doświadczenie zawodowe podpowiadały mu, że nie będzie to coś z czym jak dotąd przyszło mu się zmierzyć. Gdy tylko skończył, wszedł do sali w której aparatura wciąż wydawała z siebie nieznośne dźwięki.
W zamieszaniu i zaistniałym chaosie, nikt nie zwrócił uwagi na starszą kobietę, która zasnęła na korytarzu po wielu godzinach czuwania.
*
Wszyscy wpatrywali się w niezwykłą parę w napięciu i milczeniu. Jedynie Ginny, która ze złością zaciskała pięść na różdżce, chciała zrobić krok w ich stronę. Nie mogli w to uwierzyć, jeszcze przed chwilą Draco i Hermiona wciąż tutaj byli, jednak teraz, gdy Złoty Róg Jednorożca dokonał transformacji, ich miejsce zajęła Selene i Helios. Przedwieczni ukochani unosili się w powietrzu, otoczeni złotym, niesłabnącym blaskiem. Nawet nie spojrzeli za siebie, gdy krzyk rozpaczy wydobył się z ust Pansy. Przez chwilę wpatrywali się w swoje twarze, lecz gdy tylko wściekła Amfityda wyłoniła się z lasu, od razu skupili na niej całą uwagę. Minerva McGonagall, wraz z Marcusem, Aurorami i Hagridem podbiegła do uczniów. Dorośli postawili bariery między nimi, a magami. Przyjaciele Hermiony i Dracona niechętnie dali się odciągnąć do tyłu.
- Selene... - wycharczała wiedźma. - W końcu jesteś...
W jej szkarłatnych ślepiach odbił się blask bijący od zakochanych. Wyglądem już dawno przestała przypominać zwykłego człowieka. Nasycona magią i energią urosła niemal do rozmiarów Bazyliszka.
- Siostro... - zaczęła Selene ostrożnie. - Tak bardzo mi przykro... Gdybym tylko wiedziała jak się czułaś... Gdybym tylko mogła wtedy coś zrobić.
Te słowa, mimo iż szczere, zadziałały na wiedźmę jak płachta na byka.
- Przykro... - odparła kpiąco. - Nie udawaj głupiej! - wrzasnęła Amfityda. - Doskonale wiedziałaś co czuję!
Selene pokręciła głową.
- Nie miałam pojęcia. Nigdy nie będę w stanie za to odpokutować, ale wierz mi, gdybym tylko wiedziała...
Na ustach brunetki pojawił się krzywy, pełen pogardy uśmiech.
- Chyba mi nie powiesz, że zrezygnowałabyś wtedy z jego miłości - odparła i wskazała na stojącego obok Heliosa.
- To nie jej wina - odezwał się w końcu mężczyzna. - To ja złamałem przyrzeczenie. Zakochałem się w Selene i zerwałem nasze zaręczyny... To ja...
- Owszem, to ty... - weszła mu w słowo wiedźma. - Dlatego oboje powinniście zapłacić za cierpienie jakiego przez was doświadczyłam! Nigdy wam tego nie wybaczę! - wrzasnęła na całe gardło.
Ziemia zatrzęsła się w posadach, suche konary zachwiały się niebezpiecznie. Ból jaki wypełniał wiedźmę wylewał się z niej w postaci czarnego dymu i zielonego światła. Jej długie, czarne włosy uniosły się niesione porywistym wiatrem. Cała polana zdawała się być naelektryzowana. Każda cząsteczka unosząca się w powietrzu pachniała grozą.
- Żegnaj, siostro - powiedziała Amfityda i w tym samym momencie z jej ciała wystrzeliły tysiące ostrych, czarnych igieł, grubych i długich niemal na metr.
Stojący nieco na uboczu czarodzieje, wspólnymi siłami zdołali powstrzymać pierwszy atak, tak samo jak Helios i Selene, którzy wyszli ze starcia bez szwanku. Wiedzieli jednak, że to dopiero początek. Wiedźma nie miała zamiaru odpuścić. Ruszyła do ataku z krzykiem na ustach. Selene i Helios nie potrzebowali różdżek do obrony, tak jak Amfityda posługiwali się o wiele bardziej skomplikowaną, pierwotną formą magii.
- Jak tak dalej pójdzie, rozniosą cały Zakazany Las! - krzyknął Singh w stronę McGonagall.
Dyrektor ze strachem spojrzała w stronę majaczącego w oddali zamku. Jeśli nie uda im się pokonać wiedźmy, nie tylko Hogwart znajdzie się w niebezpieczeństwie. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że zło jakie zalęgło się w sercu Amfitydy nie poprzestanie na pozbyciu się tych, za których sprawą cierpiała. Jeśli jej nie pokonają, nie tylko magiczny, ale także mugolski świat stanie pod znakiem zapytania.
- Utrzymujcie bariery! - krzyknęła Minerva i po raz kolejny rzuciła zaklęcie. Tuż obok niej pojawił się Harry.
- Co z Hermioną i Draconem? - zapytał twardo.
- Nie teraz, Potter - odparła szorstko dyrektor.
- Nie możemy pozwolić na to, żeby ich ciałom coś się stało! - wrzasnęła Pansy. - Ja wierzę, że oni wciąż tam są - dodała niemal z rozpaczą.
Stojąca obok Ginny, która dotychczas nie odrywała wzroku od walczących magów, również przyłączyła się do dyskusji.
- Musimy coś zrobić! - dodała, a pozostali przytaknęli jej słowom. - Nie uwierzę, że Hermiony i Dracona już nie ma... Nigdy w to nie uwierzę...
- Przykro mi, ale wątpię aby było coś, w czym moglibyśmy pomóc - odparł Horney.
Na chwilę wśród zgromadzonych zapadło milczenie. Ich wzrok co rusz uciekał w stronę walczącej pary, oraz wiedźmy, która próbowała złamać obronę Selene i Heliosa.
- Zaklęcie światła! - wrzasnęła nagle Luna.
- Słucham? - zdziwiła się McGonagall. - Jak Lumos...
- Nie Lumos, pani dyrektor, ale Illuminated Animarum! Zaklęcie rozświetlonych dusz. Czytałam o nim w księdze od pana - dodała zwróciwszy się w stronę Castellanos'a.
Marcus zmarszczył brwi.
- To niebywale stare i bardzo niebezpieczne zaklęcie, Luno. Nawet jeśli uda się wam je poprawnie wykonać, istnieje ryzyko, że coś pójdzie nie tak podczas jego wykonywania, a wtedy...
- Wtedy? - McGonagall przeczuwała, jaka padnie odpowiedz.
- Można stracić życie.
Teodor, Blaise, Astoria, Neville, Ginny, Harry i uczniowie z Międzynarodowej Szkoły Magicznych Więzi spojrzeli po sobie. Magia, mimo iż piękna, zawsze niosła ze sobą ryzyko. Nie była zabawą, jak mogło się niektórym wydawać, ale niezwykłą materią, która tak samo jak dawała, potrafiła także i zabierać.
- Zrobię to... - powiedział nagle chłopak, który wyłonił się zza suchego pnia.
- Arturo! - wrzasnęła Mika i podbiegła do kolegi. Ugo także podszedł do bruneta i podtrzymał go za drugie ramię.
- Nie powinieneś wstawać! - Charlotte nie kryła złości. - Już jesteś ledwo żywy - dodała podnosząc głos.
- W takim razie i tak nie ma różnicy - odparł Arturo siląc się na żart.
- Przestań się wygłupiać! - krzyknęła Mika. - Nie pozwolę ci...
Brunet wyswobodził się z uścisku przyjaciół i zrobił kilka chwiejnych kroków naprzód. Jego wzrok zatrzymał się na Selene i Heliosie, którzy co chwilę odpierali kolejne ataki Amfitydy. Widać było jak na dłoni, że pomimo ich siły, nie są w stanie pokonać wściekłości wiedźmy.
- Byłem w błędzie... - powiedział chłopak niemal z rozpaczą w głosie. - To moja wina, to ja ciągle pchałem do tego Hermionę... Każdego dnia, bez przerwy powtarzałem jej jak ważne jest by pokonać Amfitydę, ale gdybym tylko wiedział, że będzie musiała za to oddać własne ciało...
Jego głos na chwilę się załamał. Twarz przesłoniły ciemne włosy.
- Muszę spróbować - dodał odwracając się w stronę pozostałych. - Nawet jeśli ryzyko jest tak wielkie, muszę spróbować!
Jego upór i determinacja podziałały na resztę elektryzująco. Luna podeszła do Arturo i położyła mu na ramieniu delikatną dłoń.
- Zróbmy to razem - powiedziała, na co inni przytaknęli jeden po drugim.
Minerva zacisnęła pięści ze złości. Wiedziała, że nie może im tego zakazać. Była przerażona, ale jednocześnie rozumiała uczucia pozostałych.
- Utrzymujcie barierę - zwróciła się w stronę Aurorów, Marcusa i Hagrida. - Jeśli zawiodą, za wszelką cenę nie możemy pozwolić wydostać się Amfitydzie na niemagiczną stronę.
- Tak jest! - odparli mężczyźni zgodnie.
- Wierzę w was - dodała czarownica w stronę uczniów. Miała nadzieję, że nie myli się w tej sprawie. Podejrzewała, że Dumbledore zrobiłby to samo.
- Illuminated Animarum! - zaklęcie wypowiedziane z czternastu gardeł niemal jednocześnie, zabrzmiało niczym wspólna, pełna wiary modlitwa.
Różdżki zaświeciły się jasnym blaskiem. Na ich końcach pojawił się niewielki, złoty błysk, który wysysał z ich ciał cząstki dusz i przenosił do walczącej Selene i Heliosa. Znali to zaklęcie. Było jednym z najpiękniejszych i najbardziej przerażających zarazem. Ostateczna broń, jakiej mieli nadzieję nigdy nie użyć.
"Proszę, błagam, wróćcie do nas!" pomyślała Ginny, po czym mocniej naparła różdżką na własne ciało.
*
Umarli. A tak przynajmniej im się wydawało. Z początku nie czuli dosłownie niczego. Nic nie słyszeli, ani niczego nie byli w stanie dostrzec. Byli jednak świadomi swojej obecności i stanowiło to dla nich pewne pocieszenie. Gdziekolwiek się znajdowali, byli przynajmniej razem.
"Chciałabym cię dotknąć", pomyślała Hermiona i w tym samym momencie ostra biel przeszyła jej oczy, jak dotąd pogrążone w mroku. Nie poczuła jednak bólu, ani dyskomfortu. Wraz ze wzrokiem, powoli wracał słuch. Ciszę zastępował delikatny, znany jej skądś szum.
"Ach, więc tutaj jesteś", pomyślał Draco i chwycił ją za rękę. Kasztanowłosa spojrzała w lewo. Tuż obok niej, na niemal białym piasku siedział chłopak o jasnych włosach i szarobłękitnych oczach. Uśmiechnęła się widząc jego spokojną twarz.
- Nie spodziewałem się, że naszym niebem okaże się być morze - powiedział chłopak i wplótł palce w dłoń dziewczyny.
Hermiona spojrzała przed siebie. Błękitne, delikatne fale co rusz dosięgały ich bosych stóp. Na niebie nie było ani jednej chmurki i chociaż słońce wisiało tuż nad ich głowami, nie czuli nieprzyjemnego gorąca. Plaża na której się znaleźli, była skrawkiem ich prywatnego raju.
- Mam nadzieję, że sobie poradzili - powiedziała i poczuła lekkie ukłucie strachu. Zdziwiła się, gdyż była przekonana, że po śmierci nie będzie już doświadczała tak nieprzyjemnych uczuć.
Na twarzy Dracona również zamajaczyła niepewność. Poświęcenie na jakie się zdobyli, mimo szczerych chęci nie gwarantowało iż wszystko potoczy się tak, jakby tego chcieli.
- Myślisz, że nam to wybaczą? - zapytała Hermiona przenosząc swój wzrok na chłopaka.
Draco przez chwilę bił się z myślami.
- Nie mam pojęcia - odparł szczerze.
- Nie masz wrażenia, że coś jest nie tak? - zapytała nagle dziewczyna, jednak zanim Draco zdążył jej odpowiedzieć, do ich uszu dobiegł tak znajomy im głos.
- Nie powinno was tutaj być.
Oboje odwrócili się natychmiast i wstali nie wierząc własnym oczom. Tuż przed nimi stali ich rodzice. Uśmiechali się do nich ciepło, a w oczach widać było jedynie troskę.
- Mamo... Tato... - Hermiona zrobiła w ich stronę niepewny krok. - Co wy tutaj robicie?
Draco również podszedł do Narcyzy i Lucjusza.
- Przecież oddaliśmy nasze ciała Selene i Heliosowi. Amfityda nie powinna już pobierać z was energii... - zaczął, denerwując się coraz bardziej.
- Czuliśmy, że potrzebujecie naszej pomocy - odparła mama Hermiony. - Wciąż nie możemy uwierzyć, jak wiele jesteście w stanie poświęcić - dodała głaszcząc córkę po policzku.
- Nie mogliśmy jednak zostawić was z tym samych - powiedziała Narcyza, zgadzając się ze słowami Jane.
Draco czuł jak narasta w nim niepokój.
- Co wy chcecie zrobić? - zapytał spojrzawszy ojcu w twarz.
- Widzisz synu - zaczął Lucjusz spokojnie. - Przez ten cały czas, gdy leżałem nieprzytomny w szpitalu, coś uwięziło mnie ze sobą samym. Zrozumiałem wtedy kilka naprawdę istotnych rzeczy. Kim tak naprawdę jestem? Czego pragnę? Jak wiele z mojej przeszłości przyczyniło się do tego, co teraz sam musisz przeżywać? Nie jestem dobrym, czy szlachetnym człowiekiem, nie mam co do tego wątpliwości, ale kocham cię od dnia twoich narodzin, a może nawet wcześniej...
- Tato...
- Gdy Amfityda zaczęła wysysać ze mnie siły, poznałem kogoś. Ten ktoś uświadomił mi moje błędy. Co prawda nie było to przyjemne, lecz teraz wiem, że było konieczne - kontynuował Lucjusz. - Panno Granger - zwrócił się w kierunku zaskoczonej dziewczyny. - Hermiono, jeśli wolno tak mi się do ciebie zwracać. Nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się za to, co zrobiłaś dla mojego syna. Cieszę się, że obdarzył uczuciem właśnie ciebie.
Hermiona i Draco poczuli, że mają w głowie mętlik.
- Tato, skąd wiesz, że ja i ona... - zaczął Draco, jednak po chwili jego myśli zajęło coś innego. - O co w tym wszystkim chodzi?
Hermiona poczuła nagle, że zaczyna wszystko rozumieć.
- Jeżeli wydaje się wam, że pozwolimy byście oddali za nas swoje życie, to jesteście w błędzie! - krzyknęła.
- Wykluczone! - zagrzmiał Draco i pomyślał, że niebo które przez kilka chwil zdawało się być rajem, zaczęło przypominać przedsionek piekła.
Nagle za ich plecami rozszedł się cichy dźwięk, przypominający delikatny ruch dzwoneczków poruszanych wiatrem. Wszyscy spojrzeli za siebie i dostrzegli niewielką istotę, o włosach białych jak śnieg i tęczówkach których kolor zmieniał się niczym w kalejdoskopie.
- Divina... - szepnęła Hermiona.
Dziewczynka która zawisła kilkanaście centymetrów nad piaskiem, powoli opadła w dół.
- Uparci jak zawsze - powiedziała, gdy tylko jej stopy dotknęły fal. - Cieszę się, że zrozumieliście w jaki sposób powinno używać się Złotego Rogu Jednorożca - dodała z delikatnym uśmiechem.
- Zrobiliśmy co w naszej mocy - powiedział Draco robiąc krok do przodu. - Zrobiliśmy wszystko co nam kazałaś - dodał twardo. - Nie mieszaj w to naszych rodziców.
- Draco... - Hermiona delikatnie zacisnęła palce na ramieniu chłopaka.
- Och, to nie będzie konieczne - odparła istota. - Owszem, zrobiliście to o co was prosiłam, jednak siła Amfitydy, jej ból, żal i nienawiść są zbyt mocno zakorzenione. Selene i Helios nie radzą sobie zbyt dobrze w starciu z tymi emocjami.
- Słucham? - Hermiona nie kryła zdziwienia. - Przecież to siostry...
- Mimo to, bardzo ciężko im do siebie dotrzeć - odparła dziewczynka.
Draco zmarszczył brwi.
- Czy my... Czy my umarliśmy? - zapytał w końcu. To pytanie męczyło go od samego początku.
Divina uśmiechnęła się łagodnie słysząc te słowa.
- Gdyby to naprawdę było Niebo, nie pytałbyś mnie o to - odparła.
- W takim razie, gdzie... - zaczął, lecz w tym momencie wydało się mu to najmniej istotne. - A co z naszymi rodzicami?
Divina pokręciła głową.
- Nie przyszłam ani po was, ani po nich. Jestem tutaj po nią - dodała i wskazała na osobę, która szła w ich stronę niespiesznym krokiem.
Te oczy, te siwe, przetykane bielą włosy, ten delikatny, pełen ciepła uśmiech... Gryfonka od razu rozpoznała kobietę, która szła po lśniącym piasku.
- Babcia! - pod Hermioną niemal ugięły się kolana. Gdy podbiegła do staruszki i rzuciła się w jej ramiona, łzy popłynęły po jej policzkach. Teraz wiedziała, że to naprawdę nie mógł być Raj, skoro mogła tu płakać.
- Co ty tutaj robisz, mamo? - zapytał Jack Granger, jednak staruszka jedynie ścisnęła go za rękę i gdy Hermiona stanęła przy Draconie, kobieta zbliżyła się do jaśniejącej pośród fal istoty.
- Można powiedzieć, że czekałam na tę chwilę niemal całe życie - powiedziała babcia Rosalie i spojrzała w nieprzeniknione oczy Diviny.
- Czy spotkał cię zawód?
Kobieta pokręciła głową.
- Ani trochę, ale doskonale o tym wiesz - odparła. Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. - Pozwól mi poświęcić tę ostatnią część mojego życia - dodała spokojnie. - Wiem jak bardzo te dzieci się starają.
Divina przytaknęła.
- Babciu, ja nie... - Hermiona już miała zadać kolejne pytanie, jednak zamilkła, widząc wzrok białowłosej dziewczynki.
- Widzicie to światło? - zapytała Divina i wskazała na małe, złote drobinki opadające z nieba na ich głowy. - To cząsteczki duszy waszych przyjaciół. Użyli niezwykle starego i potężnego zaklęcia, by móc sprowadzić was z powrotem do własnych ciał. Jednak by ich moc mogła zadziałać, jednocześnie ich samych nie pozbawiając życia, potrzebna jest dodatkowa ofiara...
- Ofiara? - Hermiona chwyciła Dracona za rękę i poczuła jak chłopak zaciska palce.
- Magia, tak jak wszystko na świecie, musi jednym coś zabrać, by móc dać drugim. W tym przypadku chodzi o cząsteczki duszy oraz siły życiowe, które wy poświęciliście dla Selene i Heliosa. Aby was przywrócić, wasi przyjaciele oddają dla was samych siebie, jeśli nikt im nie pomoże, umrą.
- Niech ktoś to zatrzyma! - wrzasnął Draco, jednak uspokajający gest Diviny szybko zamknął mu usta.
- Wasi rodzice, świadomi tej sytuacji chcieli oddać swoje życie dla was, jednak to nie będzie konieczne, prawda? - dziewczynka spojrzała na stojącą obok staruszkę.
- Nie, babciu... Proszę... - Hermiona wyciągnęła w stronę kobiety dłoń i gdy ta ją chwyciła, odparła:
- Żyłam naprawdę długim i dobrym życiem, kochanie. W końcu przyszedł na mnie czas i uwierz, nie mam z tym problemu.
Hermiona otarła mokre od łez policzki.
- Twój dziadek na mnie czeka - dodała starowinka i gdy Jack oraz Jane podeszli by ostatni raz ją przytulić, dodała: - Jestem z was dumna, dzieci.
Po krótkiej chwili, gdy w końcu rodzina z wielką niechęcią puściła kobietę, staruszka podeszła do białowłosej Istoty.
- Zabierz mnie do Henry'ego.
Dziewczynka przytaknęła. Gdy wyciągnęła przed siebie dłoń, z ciała kobiety nagle wypłynęła złota kula, będąca jej gorącym i pełnym miłości życiem, oraz cząstką duszy. Energia podzieliła się na dwoje i opadła na Hermionę i Dracona niczym złoty pył. W tym samym momencie Rosalie wzięła Divinę za rękę i nagle, niemal w ułamku sekundy, zmieniło się całe jej ciało. Nie była już staruszką, jaką Hermiona znała niemal od zawsze. Wyglądała na góra dwadzieścia lat i tak jak jej wnuczka miała długie, kasztanowe, lekko falujące włosy.
"A więc mam je po tobie...", pomyślała Hermiona ze wzruszeniem. Wszystkie fotografie babci z lat młodości były czarno białe, więc dopiero teraz dziewczyna widziała Rosalie taką, jaka była kiedyś.
- Do widzenia, mamo - powiedział Jack i uśmiechnął się przez łzy.
- Do ponownego zobaczenia, kochani - odparła kobieta i ruszyła przed siebie. Idąc po jasności która rozlała się po błękitnych falach, w oddali dostrzegła postać wysokiego mężczyzny z szeroko rozłożonymi ramionami.
- Henry... - szepnęła i niemal pobiegła w stronę Wieczności.
Wszyscy przyglądali się tej scenie w milczeniu. Była słodko gorzka. Ból rozstania mieszał się ze szczęściem, jakie płynęło od miejsca do którego i oni, pewnego dnia, mieli wyruszyć.
- Pora wracać - Divina zwróciła się w stronę rodziców Dracona i Hermiony.
Narcyza, Lucjusz, Jane i Jack spojrzeli na swoje wciąż lekko oszołomione dzieci.
- Wierzymy w was - powiedziała Jane. - Wiemy, że dacie sobie radę.
- Mam już serdecznie dosyć tego leżenia w szpitalnym łóżku, więc proszę, zróbcie co w waszej mocy - dodał Lucjusz.
Draco cicho westchnął, jednak na twarzy Hermiony zamajaczył uśmiech.
- Czy jeszcze kiedyś się spotkamy? - zapytała odwracając się w stronę Diviny. W tym samym momencie kątem oka zauważyła, że sylwetki ich rodziców zdążyły już zniknąć z piaszczystej plaży.
- Z pewnością - odparła Istota, po czym klasnęła w dłonie.
Ciemność po raz kolejny pochłonęła chłopaka oraz dziewczynę, przenosząc ich w zupełnie inne miejsce.
*
Upadli na twardą ziemię niemal w tym samym momencie. Różdżki zgasły, a wysyłany blask rozproszył się w ciemności nocy.
- Co się stało? - zapytała Cho podnosząc się na równe nogi. Cała jej szata była uwalana w zeschłych liściach i pyle spękanej ziemi.
- Zaklęcie... - wydyszała Ginny. - Zaklęcie przestało działać! Luna, czy w księdze była o tym mowa?
Jasnowłosa Krukonka patrzyła na swoją różdżkę marszcząc brwi. Coś jej się nie zgadzało.
- Nie - odparła po chwili. - Nie wiem dlaczego przerwało transfer.
- Mamy zacząć od nowa? - zapytał Blaise mocniej zaciskając palce na magicznym artefakcie.
- Zrobiliście co w waszej mocy! - zaczęła McGonagall podchodząc do uczniów. - Dosyć z narażaniem własnego życia, macie wrócić do zamku i...
Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać. Wrzaski uczniów mieszały się z zaklęciami wypowiadanymi przez Aurorów, Hagrida i Castellanos'a. Amfityda napierała na swoich przeciwników coraz bardziej i powoli obalała ich obronę.
- Spójrzcie tam! - zawołał nagle Neville, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. - Hej! Zamknijcie się i spójrzcie w tamtą stronę! - krzyknął, co spowodowało, że kłócąca się grupa zamilkła i spojrzała we wskazywanym przez niego kierunku.
Selene i Helios wciąż unosili się kilkanaście metrów nad ziemią. Ich szaty powiewały szarpane siłą rzucanych zaklęć i chociaż ich sylwetki niezmiennie otaczał jasny blask, tuż za ich plecami można było dojrzeć zarys kogoś jeszcze.
- Niemożliwe... - szepnął Marcus i tak jak inni zrobił krok do przodu.
- Hermiona... - powiedziała Ginny dostrzegłszy delikatny blask duszy swojej przyjaciółki.
- Draco... - Pansy zakryła usta dłonią i przelotnie spojrzała na stojącą obok niej Weasley'ównę. Dziewczyny chwyciły się za ręce.
W serca zebranych wlała się nowa nadzieja. A więc to jeszcze nie był koniec...
*
Na dnie ciemnego, głębokiego morza od wieków spoczywały ruiny wspaniałego kraju, który w czasach swojej świetności uchodził za najpiękniejszą i najbardziej rozwiniętą cywilizację ludzkości. Szczycił się żyznymi glebami, urodzajnymi sadami, piękną pogodą, szczęśliwymi mieszkańcami oraz władcą, który słynął z mądrości. Mimo wszystko nawet do takiego miejsca zakradła się nienawiść, zło i strach, które zawładnęło sercem zranionej dziewczyny. Była dobra, troskliwa i delikatna, jednak jej pęknięta dusza okazała się być idealnym naczyniem dla zła, które dzień po dniu przejmowało nad Amfitydą kontrolę. Gdyby tylko ktoś wcześniej zauważył jej cierpienie... Czasami czyjaś wyciągnięta dłoń może zdziałać cuda.
"Rozumiem cię".
"Wiem co czujesz".
"Jestem przy tobie".
Właśnie to pragnęła usłyszeć.
Draco i Hermiona stali obok małej dziewczynki o jasnej, niemal mlecznobiałej cerze i włosach czarnych jak heban. Otaczała ich ciemność, tak nieprzenikniona i ciężka, że samo myślenie o niej zapierało im dech w piersiach. Dziewczynka płakała i wciąż zalewała się łzami. Nie potrafili dłużej się temu przyglądać.
"A więc tutaj byłaś", pomyślała Hermiona i uklękła by przytulić dziewczynkę. Draco również objął ją ramieniem. "Nie musisz już płakać. Nie jesteś sama", pomyślał przytulając ją mocniej do siebie. Dziewczynka jednak nie przestawała szlochać.
- Gdzie jest moja siostrzyczka... - załkała głośno. - Chcę do domu... Chcę do domu...
Jej małe piąstki ocierały mokre powieki. Hermiona i Draco wyprostowali się i spojrzeli w swoje oczy z determinacją. Wiedzieli co muszą zrobić. Czuli, że mają w sobie moc potrzebną do przeciwstawienia się złu. Chwycili się za ręce. Powrót do własnych ciał nie był prosty, jednak nie niemożliwy dzięki poświęceniu ich przyjaciół, oraz ofierze babci Rosalie. Przymknęli powieki. Ich dusze, niczym niezwykłe, delikatne snopy światła zmaterializowały się tuż przy Selene i Heliosie. Gdzieś z tyłu doszedł ich głos zaskoczonych czarodziejów. Nie potrzebowali słów, by przekazać Selene i Heliosowi swoje emocje. Spojrzeli w ich oczy, w których powoli malował się strach. Wizja przegranej opanowywała umysły walczących.
- Helios... - Selene spojrzała w twarz ukochanego. - Już czas - powiedziała, na co chłopak przytaknął. Gdy dusze Hermiony i Dracona ponownie weszły do swoich ciał, złoty blask wybuchł z siłą Supernowej. Było to uczucie nieporównywalne z żadnym innym. Myśli, wspomnienia, uczucia, strach, miłość, wiara, ból, cierpienie... Wszystko mieszało się ze sobą.
Piękna wsypa tysiące lat temu, kremowy list ze szkoły przyniesiony przez sowę, złoty tron króla, strzeliste wieżyczki Hogwartu płonące czerwonym ogniem. Mieli wgląd w swoje wspomnienia, oraz towarzyszące im emocje. Nic już nie mogło ich powstrzymać. Amfityda widząc co się dzieje szeroko otworzyła oczy. Nie mogła uwierzyć, że dusze poprzednich właścicieli zdołały wrócić i teraz tworzą jedno, z duszami przedwiecznych magów. Kasztanowe włosy Hermiony zafalowały na wietrze.
- Siostro... - powiedziała, wyciągając w jej kierunku swoją dłoń. - Chodź do mnie...
Twarz wiedźmy wykrzywił grymas. Nie zamierzała się poddać. Naparła na Selene z jeszcze większą zajadłością. Zaklęcia poszybowały w stronę czarownicy z szybkością światła, jednak dziewczyna zdążyła je powstrzymać.
- Nic mi nie będzie - powiedziała odwracając twarz w stronę przyjaciół i pozostałych. Gestem dłoni powstrzymała ich od interwencji.
Draco, mający w sobie również duszę Heliosa, ze zrozumieniem odsunął się na bok. Wiedział, że w tym starciu mimo wszystko nie chodzi o niego. Hermiona przeniosła swój wzrok na Amfitydę. Przed oczami stanęła jej mała, zapłakana dziewczynka, która pragnęła wrócić do rodziny. Obiecała sobie w duchu, że zrobi wszystko, by dać jej taką szansę.
Zaklęcia po raz kolejny poszybowały w jej stronę. Tarcze chroniły pozostałych przed atakami wiedźmy, jednak Zakazany Las coraz bardziej przypominał krajobraz po wojnie. Siła wybuchu zmiotła pobliskie drzewa. Wydawać by się mogło, że wrzask wściekłej Amfitydy niósł się do samego nieba.
- Wróć do mnie! - krzyknęła Selene w ciele Hermiony. - Wszystko już wiem, za nic cię nie obwiniam! - dodała i lawirując między zaklęciami, starała się dotknąć swojej siostry. Wiedziała, że jeśli to zrobi, moc Złotego Rogu Jednorożca którą wciąż w sobie nosiła, pomoże jej dotrzeć do serca opętanej kobiety.
Jednak wiedźma była zbyt długo pod działaniem rozpaczy. Zło, które zagnieździło się w jej sercu zapuściło zbyt mocne i grube korzenie. Oplotło duszę Amfitydy ciasną pajęczyną, zbudowaną z rozczarowania i poczucia zdrady. Hermiona zrozumiała, że same słowa już tutaj nie wystarczą. Przypomniała sobie swoją babcię, która przez lata dodawała jej odwagi i nawet na sam koniec nie straciła swojej wiary. Pomyślała o rodzicach, którzy wciąż ufali jej osądom. Poczuła miłość Dracona, która niczym prawdziwe błogosławieństwo, pozwoliło odnaleźć się jej na nowo. Była świadoma na jak wielkie poświęcenie byli gotowi jej przyjaciele. Wiedziała, że przyszedł czas, by im się za to odpłacić.
"Jesteś gotowa?" zapytała w myślach towarzyszącą jej duszę.
"Od dnia narodzin" odparła Selene.
Hermiona przymknęła powieki. Gdy kolejne zaklęcie pomknęło w jej stronę, tym razem się nie broniła. Pozwoliła, by czarna strzała przeszyła jej ciało.
- Hermiona! - Draco wrzasnął na całe gardło i podbiegł do dziewczyny, która upadła na ziemię cała zalana we krwi.
Jej oddech stawał się coraz płytszy.
__________________________
SŁOWO OD AUTORKI:
Kochani! Planowałam, by to był ostatni rozdział, ale akcji jest sporo, więc postanowiłam że to będzie rozdział przedostatni. Przed nami jeszcze jeden rozdział i epilog. Tak jak pisałam w wiadomości tymczasowej, rozdział trzydziesty pojawi się już dzisiaj wieczorem :) Epilog zapewne też, no chyba że się nie wyrobię, to jutro :) Buziaki! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro