Uśmiech [Ameripan one shot school au]
Alfred był idiotą. Nie takim idiotą, którego sama obecność powoduje zastanowienie się, czy teoria Darwina jest nadal aktualna w tym świecie lub przez sam jego widok można dostać bólu głowy. Nie, on był sympatycznym idiotą. Takim idiotą, którego optymizm można było wyczuć z kilometra i przez niego na każdej twarzy pojawi się uśmiech, choć nie raz robił już z siebie klauna. Był typem osoby, której nie lubiły tylko pojedyncze jednostki, które można było policzyć na palcach jednej dłoni. Bo jak nie można lubić zawsze pozytywnego chłopaka o przepięknych blond włosach i niebieskich oczach, potrafiacego znaleść pozytywy w każdej, nawet najgorszej sytuacji?
Tego dnia, jak prawie każdego dnia zmierzał do wyjścia ze szkoły. Było już po piętnasej, a on miał już przygotowane ambitne plany na resztę tego popołudnia. Bo przecież granie w gry video i jedzenie słodyczy są ambitnymi planami. Przez chwilę przestał interesować się otaczającym go światem. Musiał zapłacić za to dość solidnym upadkiem na ziemię, przez zderzenie się z innym uczniem.
- P-przepaszam - powiedział chłopak, pośpiesznie zbierając kartki, które wypadły mu z rąk.
- To moja wina - odpowiedział Alfred, poprawiając okulary - Zamyśliłem się - Chwycił kilka rozrzuconych przedmiotów i podał mu je. Wtedy mógł mu się dokładniej przyjrzeć. Czarne włosy delikatnie przykrywały mu czoło. Cerę miał bardzo jasną, jakby nigdy nie widziała promieni słońca. Tylko na policzkach mozna było dostrzec jasny różowy odcień. Różnica ich wzrostow wynosiła kilka centymetrów. Ciemne oczy z małym niepokojem przyglądały się Amerykanowi. Blondyn nigdy wcześniej nie widział go tu. Spogladnął na porozrzucane papiery. Było tam potwierdzenie przyjęcia do szkoły, lista potrzebnych podręczników oraz plan lekcji. Nawet głupi połączyłby fakty.
- Dziękuję za pomoc - powiedział cicho, wstając. Po chwili niższy wstał i zniknął z oczu blondynowi. Alfred miał skrytą nadzieję, że jeszcze się spotkają.
°~•●•~°
Spekulacje niebieskookiego nie okazały się błędne i już kolejnego dnia został przedstawiony nowy uczeń w ich klasie - Kiku Honda. Był on dość cichy oraz spokojny, przez co był lubiany przez nauczycieli. W klasie przyjęli go ciepło i nie czuł się zbyt odrzucony. Na przerwach siedział sam, co nie bardzo mu przeszkadzało. Lubił w spokoju czytać książki z daleka od tłumu, który czasami go przerażał. Tak było do pewnego czasu. Jak zawsze siedział na korytarzu że słuchawkami na uszach i próbował zająć się swoją lekturą. No właśnie: próbował. Nie ważne jakby się starał, zdania, które czytał uciekał mu i nie mógł ich zrozumieć. Wkońcu, z rezygnacją, odłożył książkę na bok.
- Co czytasz? - odezwał się głos za nim. Było to tak nie spodziewane, że ciemnowłosy podskoczył. Odwrócił się i za sobą zobaczył Alfreda. Doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie. Od tego czasu zamienili że sobą dosłownie kilka zdań i nie zanosiło się, że ma się to zmienić.
- Nie chciałem Cię przestraszyć - powiedział blondyn.
- Nic się nie stało, - rzekł Japończyk - a co do twojego pytania. Historia opowiada o futurystycznym świecie przyszłości i o tym, że nawet taki "idealny" świat ma swoje problemy - odpowiedział, ponieważ uważał, że ignorowanie czyjegoś pytania jest niezwykle niegrzeczne.
- Już sobie wyobrażam ten bunt robotów - powiedział okularnik, składając obok czarnowłosego. Honda na prawdę nie chciał mu mówić, że zamiast buntu robotów będzie tam kryzys gospodarczy oraz próba wywołania wojny. Myślał on bowiem, że taka informacja zabije jego dziecięcą radość. Właśnie w ten pamiętny dzień Kiku został pozbawiony swojego spokoju bez powrotnie.
°~•●•~°
- Czemu nie idziesz jeszcze do domu? - spytał Alfred rysując na szkolnej tablicy.
- Ponieważ - zaczął Japończyk - Po pierwsze: za dwadzieścia minut mam spotkanie klubu, a po drugie: mój brat przechodzi teraz przez okres buntu i ostatnie o czym teraz marzę to spotkanie go - odpowiedział zgodnie z prawdą. Miał dość liczne rodzeństwo, co nie raz mu pomagało, jednak tak samo często uprzykszało mu życie.
Alfred spojrzał na Japończyka. Nadal był zaczytana w książkę, którą czytał od tyłu. Amerykanin nadal nie rozumiał dlaczego. Twarz ciemnowłosego była całkowicie (jak zwykle) spokojna i nie wyrażała praktycznie żadnych emocji. Okularnik przyzwyczaił się do takiego zachowania Kiku, jednak ciągle próbował rozbić jego skorupę obojętności, co narazie mu się nie udawało. Tak naprawdę to nigdy nie widział jak się uśmiecha, co trochę to zasmucało. Uwielbiał patrzeć jak ludzie wokół niego cieszą lub śmieją się. Nie przeszkadzało mu nawet to, że często z tego powodu robił z siebie skończonego idiotę. Niestety, nie ważne jak bardzo głupie rzeczy on by nie robił, to twarz Hondy zawsze pozostawała niewzruszona. Blondyn podszedł do przyjaciela i zaczął się na niego patrzeć.
- O co ci chodzi? - spytał Japończyk, odkładając książkę, czym przerwał niezręczną ciszę.
- Uśmiechnij się - powiedział niebieskooki patrząc mu w oczy.
- C-co? - odpowiedział lekko zmieszany Kiku.
- Praktycznie nigdy się nie uśmiechasz - dodał blondyn.
Przez chwilę czarnowłosy patrzył na niego, nie odzywając się ani jednym słowem, co delikatnie zaniepokoiło Amerykanina.
- Proszę, dla mnie - poprosił w końcu wyższy. Niższy westchnął zrezyknowany, po czym delikatnie ugiął usta, tworząc przy tym uśmiech. Kiku doskonale wiedział, że jego policzki przybrały czerwonawy kolor, jednak blondyn tego nie zauważył. Alfred w końcu odkrył kto ma najpiękniejszy uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro