Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szkarłat miłości [Lietpol one shot]

Nauczyciele uważali Tourysa za wspaniałego ucznia. Takiego, który zawsze przychodzi przygotowany na lekcje, ze sprawdzianów dostaje same piątki oraz szóstki i ochoczo pomaga swoim kalsowym kolegą opanować trudne zagadnienia.
Dla grona pedagogicznego był to cud chłopak.
Uczniowie patrzyli na niego nie co inaczej.
Dla swoich rówieśników był pomocnycm, trochę nieśmiałym, ale zwyczajnym nastolatkiem.
Według nich zdobywał dobre oceny, aby zainponować nauczycielom, przez co szybko stwierdzali, że był on zwykłym kujonem i niegroźnym pupilkiem wychowawcy.
Czasami się przydawał się, jeśli zapomniało się cyrkla czy innego długopisu.
Śmiało można rzec, że był dla nich pewnego rodzaju chłopcem na posyłki.
Klasa chce przenieść sprawdzian? Niech ten miły kujon porozmawia o tym z nauczycielem.
Zbliżał się ważny egzamin? To właśnie od Litwina każdy domagał się pożyczenia lub chociaż skserowania notatek.
Ale ich zdanie nie liczyło się dla Tourysa.
Nie ważne czy była to opinia wychowawcy czy innych uczniów - dla niego były to tylko nic nieznaczące słowa, przez które tylko marnowali tlen. Oni wszyscy nie byli potrzebni na tym świecie.
Jedyna osoba, z którym zdaniem się liczyła siedziała kilka metrów dalej.
Wpatrzony był w okno, ponieważ lekcja o mejozie i mitozie nie wydawała mu się zbyt interesująca.
Nie siedział prosto na krześle - jego nogi skierowane były na brzeg ławki, jakby nieprzerwanie wyczekiwał przerwy.
Na jego bladej twarzy zawsze widniał uśmiech, który potrafił rozchmurzyć Tourysa nawet w najgorsze dni.
Oczy chłopaka wpatrywały się krajobraz za oknem, a w zielonych tęczówkach odbijały się promienie słońca, które wpadały również na jego różowawe policzki.
Blond włosy dotykały lekko ramienia, ponieważ nie były na tyle długie, aby swobodnie opadać mu na plecy.
Ostatnio skarżył mu się nawet, że pasma wpadają mu do oczu i poważnie rozmyśliał nad ścięciem swoich żótych jak gwiazdy włosów. Ale Tourys szybko wybił mu ten pomysł z głowy.
Uwielbiał bawić się jego czupryną, a gdy chłopak nie patrzył, zaplatał mu małe warkoczyki.
Zielonooki nigdy nie należał do grona wybitnych uczniów. Na lekcjach zawsze rozmawiał z innymi, rzadko miał zadanie domowe i zazwyczaj przepisywał je od Tourysa na przerwie w męskiej toalecie.
Po co robić w domu coś związanego ze szkołą, skoro miało się świetnych przyjaciół?
Może właśnie z tego wzgledu nauczyciele przesiedli blondyna na drugi koniec sali jak najdalej od Tourysa? Aby nie rozpraszał szatyna, a przy okazji nie pogarszał jego szkolych ocen?
Jak niby miał się teraz skupić na lekcjach skoro najniewinniejsza istota na świecie nie mogła być pod jego opieką?
Czasami Tourys miał ochotę rozszarpać te wszystkie nauczycielki na strzępy, a cały budynek oblać benzyną i oglądać pożar szkoły ze wzgórza z miłością swojego życia. Nie przeszkadzałyby mu nawet krzyki tych wszystkich idiotów w zamknietych salach.
Nawet by się wtedy cieszył.
Blondyn był jego najlepszym przyjacielem - a przynajmniej tak każdy sądził z zielonookim na czele.
Dla Tourysa był on najdroższą mu osobą. To dzięki niemu poznał co to miłość.
To przez niego nie mógł się na niczym skupić, kiedy zielonooki był daleko.
To przez niego pragnął usunąć każdą osobę, która mogłaby zagrażać ich przyszłemu związkowi.
Chciał się opiekować Feliksem.
Jego Feliksem.
A każdy kto śmiałby mu przeszkodzić skończyłby dwa metry pod ziemią.
A już kilka istot się takich znalazło.
Na pierwszym miejscu znajdowała się Elizabeth Hédervàry.
Znała ona Łukasiewicza od wczesnego dzieciństwa, co czyniło z niej dobrą konkurencję. Znała każdą wadę, każde hobby, każdy błąd Feliksa.
Nie wykazywała swojego innego zainteresowania blondynem niż przyjaźń, jednak Tourys wolał być pewny.
Nawet jeśli nie byłaby zakochana w zielonooki to zawsze mogła oczerniać Litwina w oczach chłopaka.
Jako jego najlepsza przyjaciółka miała wielki wpływ na życie Łukasiewicza.
To nie podobało się szatynowi.
Niebieskooki odwrócił wzrok ze swojego przyjaciela i spojrzał na zegar.
Za dziesięć minut zacznie się przerwa obiadowa.
Uśmiechnął się pod nosem.
Za kilka chwil jego jeden problem zniknie.
Wystarczy poczekać do końca lekcji i wszystko będzie łatwiejsze.
- Drogi Tourysie - usłyszał głos nauczycielki. - Może uratujesz honor klasy i powiesz jakiego rodzaju komórki tworzą się przez mitozę?
- Mitoza zachodzi w komórkach somatycznych, czyli takich, które budują ciało organizmu - odpowiedział szybko.
- Wy - kobieta zwróciła się do reszty uczniów - powinniście to umieć już na pamieć! Przecież przerabialiście to już w podstawówce. Moim osobistym zdaniem tak łatwych i banalnych zagadnień nie powinno być w podręcznikach dla drugiej klasy liceum. Wstyd i hańba.
Nikt jednak nie słuchał jej słów, ponieważ każdy myślami był już na przerwie.
Nawet sam Tourys.
Ten idealny uczeń nie uważał na lekcji.
Zdarzało mu się to czesto.
Nie uczył się, aby mieć dobre stopnie czy nawet dlatego, żeby dostać się na dobre studia.
On chciał mieć po prostu dobrą reputację.
Pomagał ludziom, udawał nieśmiałego, wspierał innych tylko po to, aby móc to wykorzystać, aby nikt o nic go nie podejrzewał.
Dzisiaj przyszedł dzień kiedy mógł zrobić to co od dawna chciał.
Zabrzmił dzwonek.
Każdy uczeń zaczął pośpiesznie zbierać swoje rzeczy.
- Idziesz? - usłyszał słodki głos obok siebie.
To Feliks stał obok niego i patrzył na niego zniecierpliwiony. - Pośpisz się generalnie.
- Wybacz, ale muszę przejść się jeszcze do biblioteki - odparł Tourys.
Blondyn zrobil minę naburszonego dziecka.
- Ty lepiej już idź - dodał po chwili niebieskooki. - Eliz pewnie na ciebie czeka.
Polak westchnął.
- Totalnie masz rację. - Zaczął wychodzić z sali. - Tylko generalnie później do nas dołącz, bo te książki cię nam porwą i zjedzą niedługo! - zażartował.
- Jasne - zaśmiał się, a po chwili chłopak wyszedł z pomieszczenia.
Odczekał dwie minuty i również udał się na korytarz
Poszedł w stronę biblioteki.
Bibliotekarkę nie zdziwiła odwiedzina Litwina, wszak był on tu stałym gościem.
Podszedł do jednej z półek i zaczął przeglądać książki.
Tourys nie był głupi.
Dobrze wiedział, że aby prawidłowo wykonać plan, musiał mieć dobry grunt pod własnymi nogami.
Była środa miesiąca.
Wtedy też Feliks dostawał kieszonowe i szedł przed lekcjami do pobliskiej cukierni i kupował trzy babeczki dla swoich przyjaciół: waniliową dla Tourysa, brzoskwiniową dla Eliz i truskawkową dla siebie.
Czesto jedli je wspólnie na przerwie obiadowej. Ale ostatnimi czasy szatyn coraz częściej wtedy znikał, tak jak dzisiaj.
Przez ten cały czas robił to, aby dzisiaj nie wzbudzać podejrzeń.
Przez okno w bibliotece byl idealny widok na dziedziniec, gdzie większość uczniów spędzało długie przerwy.
Z tego też miejsca zauważył Feliksa i Eliz. Żartowali, rozmawiali, śmiali się razem.
Normalnie taki widok zirytowałby Tourysa, ale dzisiaj nie był zwyczajny dzień.
Feliks wyjął z plecaka kartonik z babeczkami.
Uśmiechnął się pod nosem, biorąc w rękę jedną z książek.
Podszedł do bibliotekarki, z którą serdecznie się przywitał.
Po wypożyczeniu lektury, wyszedł z biblioteki.
Wszystko szło lepiej niż znakomicie.
Teraz wystarczyło powolnym krokiem udać się do Feliksa.
Idąc przez korytarz, udawał wielce zaczytanego w książkę.
Kątem oka zobaczył jak szkolna pielęgniarka wybiegła ze swojego gabinetu.
Przyśpieszył.
Im bliżej był dziedzińca, tym bardziej słyszał krzyki przerażenia, żałosny płacz i nerwowe głosy.
Gdy wyłonił się zza rogu szkoły spostrzegł okropny widok.
Elizabeth leżała bezwładnie na ziemi. Szyję oraz twarz miała w odcieniu szarości, fioletu i zieleni. Oczy miała otwarte, ale nie było w nich widać ani grama życia. Kilka centymetrów od niej leżała ugryziona babeczka.
Feliks gorliwie trzymał się najlepszej przyjaciółki. Po policzkach płynęły mu łzy, a oczy jego były całe zaczerwienione od płaczu. Nic nie mówił - nie mógł tego zrobić przez słoną ciecz na jego twarzy.
Dookoła nich uformowały się grupki uczniów, którzy z przerażeniem ogladali to widowisko. Nauczyciele mówili, że pogotowie i policja już jedzie, jednak nie potrafili odciągnąć Feliksa od dziewczyny.
Tourys podszedł do blondyna i mocno złapał go za ramię.
Zielonooki spojrzał na niego zdziwiony.
W tym momencie szatyn pociągnął przyjaciela od siebie i odszedł z nim trochę dalej.
- C-co ty zr-zrobiłeś!? - mówił lrzez napływajace łzy. - El-Elka ona tam. - Spróbował odwrócić głowę, aby spojrzeć na ciało przyjaciółki, ale Tourys w porę go powstrzymał.
- Co się stało? - spytał stanowczym głosem.
- Ja nie wiem - powiedział cicho Feliks, kuedy choć trochę udało mu się uspokoić płacz. - Ona wzięla babeczkę i... - głos zaczął mu się łamać. - Zaczęła się dusić. - Dał upust łzom. - To moja wina! - krzyknął.
Szatyn przytulil mocno Feliksa.
- To nie jest twoja wina, nawet nie waż się tak mówić - powiedział. - Cokolwiek sie teraz stanie nie masz prawa się o to obwiniać, jasne!?
- Ale, ale... - mówił przez płacz blondyn.
- Bez żadnego "ale" Feliks. - Jeszcze szczelniej zamknął go w uścisku.
Trzymał go tak długo, aż nie przyjechała karetka, która stwierdziła zgon Elizabeth Hédervàry.

°~•●•~°

Minął tydzień. Szkoła wciaż żyła tragedią z środy. Nikt nie mógł zrozumieć dlaczego coś tak straszego stało się niewinnej nastolatce. Wiele też słów pocieszenia trafiło do Feliksa. Każdy wiedział, że mocno przyjaźnił się on dziewczyną, dodatkowo przez chwilę był podejrzewany o jej morderstwo, ale każdy kto bliżej znał chłopaka, dobrze wiedział, że nie byłby on zdolny do tak okrutnego czynu.
Po przesłuchaniu policja również uznała blondyna za niewinnego.
Podejrzenia więc zostały rzucone na cukiernię.
Po dogłębnym przeszukaniu zakładu, odnaleziono tam trutkę na szczury. Właśnie przez to sąd uznał placówkę za winną.
Nikt jednak nie pomyślał o tym, aby dokładnie przesłuchać Tourysa.
Był on przecież chłopcem idealnym, a na dodatek miał dobre alibi: przez całą przerwę siedział w bibliotece, na dziedziniec przyszedł dopiero, gdy Eliz straciła przytymność.
Może gdyby ktoś jednak się nim zainteresował, złapanoby prawdziwego przestępce.
Nikt przecież nie zapytał sie go co robił na poprzedniej przerwie. Wtedy, kiedy nauczyciel fizyki poprosił Feliksa o rozmowę.
Blondyn powierzył wtedy swój plecak Tourysowi, który w świetny sposób to wykorzystał. Poszedł z nim w ustronne miejsce, gdzie na babczeczkę przeznaczoną dla dziewczyny, dodał trutkę na szczury. Dodatkowo, aby usunąć siebie z listy podejrzanych, posypał substancją jeszcze waniliowe ciastko.
Jego jedynym zmartwieniem teraz okazał się Feliks, który przez ten cały czas chodził niezwykle przybity. Gubił wątki w rozmowach, o ile zaczynał z kimś konwersować, unikał kontaktu wzrokowego.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda?
Przez ten cały czas zbliżył się do Tourysa, który próbował okazać mu jak najwięcej wsparcia w tak trudnych dla niego chwilach.
Litwin okazał sie wtedy jedyną osobą, której Feliks mógł bezgranicznie zaufać.
Aż do pewnego dnia.
Tego dnia Feliksowi puściły nerwy.
Na jednej z przerw przypomniał sobie wszystkie chwile spędzone z Eliz. Jego oczy momentalnie stały się mokre.
Uciekł Tourysowi z pola widzenia - nie chciał, aby jego przyjaciele wiedział, że płacze.
Ukrył się w schowku na sali gimnastycznej. Otoczony przez piłki do siatkówki oraz plastikowe pachołki, dał upust swoim emocjom. Skulił się w rogu i ukrył twarz w dłoniach. Nawet nie zauważył kiedy przerwa się skończyła, a do pomieszczenia wszedł starszy od niego chłopak.
Feliks go znał. Tylko jedna osoba w tej szkole miała tak jasne włosy i praktycznie białą skórę.
- Eliz nie chciałaby, abyś płakał - powiedział Gilbert.
- Eliz tu nie ma - odparł szybko, nie patrząc na rozmówcę.
Tak samo jak blondyn, albinos był przyjacielem Eliz od piaskownicy, przez co Polak zmuszony byl czasami spędzać z nim czas. Był starszy od zielonookiego o rok.
Nic nie mówiąc, Niemiec przysiadł obok zielonookiego.
- Uwierz mi - powiedział. - Też jest mi ciężko

°~•●•~°

Tourys nie mógł skupić się na lekcji. Podczas przerwy spuścił Feliksa z oczu dosłownie na sekunde i później nie mógł go znaleść.
Szukał go aż do początku angielskiego.
Oczywiście, przedmiot ten był ich ostatnią lekcją, więc nie wykluczał tego, że blondyn po prostu poszedł szybciej do domu, ale myśl, że jego aniołkowi mogłoby się coś stać, nie dawała mu spokoju.
Co jeśli ktoś go porwał?
Co jeśli cos mu się stało?
Co jeśli spędza czas z jakimś podludziem, który tylko wykorzysta hojność Łukasiewicza?
Tourys nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby zielonookiemu zdarzyłby się jakiś wypadek.
Każda osoba, która sprawiłaby, że jego Feliks płaczę, straciłaby swe życie w iście brutalny i bolesny sposób.
Dlatego też, kiedy zabił dzwonek, oznajmiający koniec lekcji, szatyn szybko wybiegł z klasy.
Chciał udać się do domu swojego ukochanego, aby upewnić się, że jest cały i zdrowy.
Jakie musiało być jego zdziwienie, kiedy przed szkołą zobaczył Feliksa.
Uśmiechnął się, ale po chwili zauważył kogoś obok niego.
Był to Gilbert.
Wesoło rozmawiał z Polakiem, co jakiś czas rzucając jakimś żartem.
Blondyn wciąż pogrążony był w żałobie, ale tym razem na jego twarzy widnial delikatny grymas szczęścia.
Byli tak pogrążeni swoją rozmową, że nie zobaczyli podchodzącego do nich Litwina.
- Cześć Feliks - przywitał się szatyn. - Czemu nie było cię na lekcji angielskiego? - spytał, całkowicie ignorując albinosa.
- Cóż... - zaczął nieśmiało blondyn. - Generalnie to miałem delikatne załamanie nerwowe, ale Gilbert poprawił mi humor swoim totalnym debilizmem - powiedział pewniej.
- Ej! - krzyknął czerwonooki. - Ja tu jestem!
- Wiem - zaśmiał sie Polak.
Tourys chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwał mu jego przyjaciel.
- I ogólnie to Gilbert odwiedzie mnie generalnie do domu na swoim motorze - mówił. - Rozumiesz ty to totalnie?! Przejadę się na motorze.
- To świetnie - odparł wesoło Tourys.
- Idziesz pchło? - spytał białowłosy, który był kilka metrów dalej.
- Jasne! - Podbiegł do niego zielonooki z uśmiechem na ustach.
Gdy nie było ich już w zasięgu wzroku, Litwin zacisnął dłonie w pięści.
Każdy uśmiech Feliks powinnien być spowodowany przez Tourysa.
Inne nie powinny istnieć.

°~•●•~°

Jak w każdy poniedziałek blondyn szedł do szkoły. Może nie był w znakomitej formie, ale rozmowa z Gilbertem dobrze na niego wpłynęła. Białowłosy nawet został u niego na chwilę, aby upewnic się, że zielonooki ponownie nie złapie doła. Przez swą odwiedzinę, zostawił w domu Feliksa portfel, który teraz blondyn trzymał w dłoni. Przez cały weekend białowłosy nie odbierał połączeń od zielonookiego, więc Polak miał nadzieję, że w szkole zdoła mu oddać pozostawiony przedmiot.
Przeszedł przez bramę szkoły.
Atmosfera zdawała mu się strasznie ciężka.
Prawie tak samo smutna jak w dzień śmierci Eliz.
Feliks potrząsnął głową.
"Nie myśl o tym" - przeszło mu przez myśl. - "Wszystko jest dobrze" - uspokajał się.
Miał straszne szczęście, ponieważ już przy wejściu zauważył jednego z przyjaciół albinosa. Jeśli on będzie wiedzieć, gdzie jest Niemiec, Feliks uniknałby szukania go po całej szkole.
- Hej Francis - zwrócił sie do starszego chłopaka. - Wiesz może generalnie gdzie znajdę Gilberta? - spytał.
Słysząc to imię niebieskooki momentalnie pobladł.
Dopiero teraz Polak zobaczył, że jego oczy były opuchnięte i lekko zaczerwienione.
- Ty nic nie wiesz? - Głos Francisa drżał.
Feliks pokręcił głową. Czemu zdawało mu się, że zaraz stanie się coś złego?
- Gilbert nie żyje.
Te trzy słowa zburzyły małe królestwo Feliksa, ktory dopiero co odbudowaj je po śmierci Eliz.
- Co? Jak? - spytał przerażony.
- W weekend jak zwykle jeździł na swoim motorze. Wiesz, jaki on jest - mówił Francis. - Ale tego dnia... - Zamilkł na chwilę. - Hamulce nie zadziałały.
- Ale przecież jeszcze w piątek jechałem z nim na tym motorze! Wszystko było dobrze!
- Wiesz - głos Francisa był cichszy. - Jest możliwość, że ktoś przeciął mu hamulce.
- Ktoś celowo chciał zamordować Gilberta? - dopytał Feliks.
To wszystko brzmiało jak słabej jakości dramat.
- Tak - mruknął Francuz. - Ale nie mów tego nikomu, dobrze? Sam nie powinnienem ci tego zdradzać.
- Dobrze - odparł.
Życie Feliksa waliło sie tak jak domek z kart. A najgorsze było to, że nic nie mógł z tym zrobić.

°~•●•~°

- Feliks Łukasiewicz - powiedziała nauczycielka, sprawdzając listę obecności. Nikt jej nie odpowiedział. - Nie ma Feliksa? - dopytała, ale żaden uczeń jej nie odpowiedział.
Tourys instynktownie spojrzał w miejsce, gdzie zwykle siedziała jego miłość.
Nikogo tam nie było.
A przecież widział go zaledwie kilka minut temu, kiedy rozmawiał z Francisem!
Szatyn liczył się z tym, że Francuz powie mu o "nieszczęśliwym wypadku" albinosa, ale Feliks nie powinien się z tego powodu załamać.
Przecież Gilbert nie był dla niego nikim ważnym! Jedyną osobą, którą powinien się przejmować był Tourys.
- Proszę pani - odezwał się Litwin. - Chyba wiem, gdzie może być Feliks.
- Tak? - mruknęła nauczycielka.
- On chyba dowiedział się teraz o śmierci Gilberta - dodał niebieskooki.
- Idź po niego. - Kobieta schowała twarz w dłoniach. - Co się dzieje z tą szkołą... - wyszeptała załamana.
Tourys wszedł z sali.
Wciąż nie umiał zrozumieć, jak ktoś mógł płakać po śmierci tak nieważnej osoby, jaką był Gilbert.
Rozumiał jeszcze smutek po śmierci Elizabeth, ponieważ dziewczyna miała ładną buzię, ale Gilberta uważał za istotę marnującą tylko tlen.
Wszedł do męskiej łazienki i usłyszał cichę łkanie z jednej z zamkniętych .
- Feliks? - powiedział. - To ja Tourys.
Płacz momentalie ucichł.
- Idź sobie - mruknął Łukasiewicz.
- Feliks, chodź, - mowił Litwin, szarpiąc za klamkę - wszyscy się martwią.
- Zostaw mnie w spokoju! - wydarł sie. - Bo ciebie też zabiją.
Litwin uśmiechnął się pod nosem - dobrze, że zza zamkniętych drzwi blondyn nie mógł go zobaczyć.
- Nie będzie tak - powiedział. - Zaufaj mi. - Był tego bardziej niż pewny.
Przez chwilę zielonooki zamilkł, ale już sekundę później Tourys usłyszał dźwięk otwieranego zamka.
- Obiecujesz? - mruknął Feliks patrząc się na przyjaciela szklanymi oczami.
- Obiecuję. - Mocno go przytulił. - Ja cię nigdy nie zostawię. Już na zawsze będziemy razem. - Zaczęli wychodzić z łazienki.
Tourys już dobrze wiedział, że jego słowa się spełnią. Nie było już nikogo, kto mógły zagrażać ich związkowi. Wszyscy buntownicy już nie żyli. Na tę myśl Litwinowi aż chciało się śmiać z radości
- Dasz radę iść? - spytał troskliwie Tourys.
- Mam załamanie nerwowe, a nie złamane nogi - odparł blondyn.
- Nie powinnieneś się zupełnie tym przejmować - mruknął szatyn.
- Ale będę. - powiedział Feliks, a niebieskooki ponownie go objął. - Co jeśli po jaździe ze mną popsuły mu się hamulcje? Co jeśli to wszystko moja wina?
- Nawet tak nie mów. - Litwin wytarł splywającą łzę na policzku Polaka. - To nie twoja wina, że ktoś przeciął mu hamulcje.
Blondyn zastygł.
- Co się stało? - dopytał Tourys.
Feliks się od niego odsunął.
- Skąd o tym wiesz? - spytał bez emocji.
Niebieskooki nie odpowiedział.
- Skąd o tym wiesz!? - powtórzył agresywniej. Zaczął iść w stronę Litwina, który się od niego odsuwał. - O tym wiedziałem tylko ja, Francis i rodzina Gilberta o tym wiedziała! Czy ty... - zamilkł. - Dlaczego? - spytał cicho, gdy połaczył wszystkie elementy układanki.
Tourys spojrzał na niego swoimi niebieskimi uśmiechnął się szaleńczo.
- Dlaczego? Pytasz się dlaczego?! - zaczął się śmiać. - Powinieneś spytać się przez kogo! - Złapał się dłońmi za twarz. - Zrobiłem to dla ciebie! Dla nas! Aby nikt nam nie zagrażał! Teraz musisz mnie pokochać!
Blondyn słuchał tych słów w przerażeniu. Chciał uciekać, ale w ostatniej chwili odezwała się w nim odwaga - zbyt dużo już uciekał. Podszedł do niego i uderzył go w policzek.
- Czy ty siebie do cholery jasnej słyszysz?! Dla mnie ich pozabijałeś?! Najbliższe mi osoby?! - Szedł do przodu, przez co Tourys musiał się cofać.
- Wszystko dla ciebie. - Uśmiechnął się, łapiąc niższego za nadgarstki. - Nawet nie wiesz ile radości mi sprawiło ogladanie ciała Eliz! A Gilbert miał śmiesznie powykręcane kończyny! A wiesz co jest najlepsze? Teraz musimy być razem! - śmiał się jak opętany.
- Jesteś psycholem - stwierdził Feliks. - Cholernym psycholem.
- To już nie jest ważne. - Położył dłoń na policzku blondyna. - Teraz możemy wreszcie być razem.
- Nigdy nie pokocham psychopaty - mówił, nir przestając iśc do przodu.
- Chcesz mi powiedzieć, że bez potrzeby dawałeś mi nadzieję?! - wrzasnął, po czym ponownie zaczął się śmiać. - Chcesz powiedzieć, że to przez ciebie umarli Eliz i Gilbert?!
- To nie moja wina! - krzyknął Feliks. - To ty masz nie równo pod kopułą!
Wrzesk ten był tak nie spodziewany, że Tourys zrobił jeszcze jeden krok w tył.
Nie wiedział on, że dosłownie kilka milimetrów za nim zaczynały się schody w dół.
Przez przesunięcie się w tył o kilka centymetrów, Litwin stracił równowagę.
Spadając, uderzał głową o każdy stopień. Krew była wszędzie.
Feliks nie czuł współczucia dla szatyna. Teraz, nie czuł już nic.

°~•●•~°

Jak w każdą sobotę, Feliks odwiedził cmentarz.
Jego zimowe buty idealnie chroniły nogi chłopaka przed nieośnieżonymi ścieżkami.
Jak zwykle kupił trzy butkiety kwiatów. Kładł je na różnych grobach i siadał na małej ławeczce. Wszystkie trzy ważne dla niego nagrobki stały w jednym rzędzie obok siebie.
"Trochę ironiczne" - pomyślał.
Zdarzało się, że zostawał tam aż do wieczora.
Czas podobno leczy rany, ale to chyba nie działało na Feliksie.
Choć minęły już trzy lata od tych potworych wydarzeń, Polak czuł się tak jakby przedwczoraj Eliz umarła mu na rękach, wczoraj dowiedział się o wypadku Gilberta, a kilka godzin temu widział rozwalone ciało Tourysa na schodach.
Wiąż pytał się dlaczego coś tak straszego musiało stac się tak niewinnym duszeczkom.
Niewinnym?
Feliks uśmiechnął się ponuro.
Powiedział dosłownie każdemu o tym co usłyszał od Litwina, ale nikt mu nie uwierzył. W szkole był monitoring, ale bez mikrofonów. Całe to zdarzenie na schodach bez dźwięku przypominało zwykłą kłótnię przyjaciół. Śledczy uznali, że Litwin spadł ze schodów przez własną nieuwagę i Feliks nie stanął przed sądem.
Wszyscy śądzili, że blondyn mówił takie rzeczy przez rozgoryczenie, załamanie nerwowe i ogólnie złe spojrzenie na świat.
- Gdyby tylko wiedzieli - mruknął.
Tourys do końca świata zostanie niewinnym chłopcem, który tylko chciał pomóc swojemu najlepszemu przyjacielowi.
Feliks czuł do niego straszliwą urazę, ale mimo to, wciąż przynosił mu kwiaty. W pewnym sensie pragnął zrozumiec dlaczego połaczył coś tak pięknego jak miłość z czymś okropnym, bestialskim jak mordestwo.
Czyba nigdy się o tym nie dowie.

Yandere Litwa był własnie tym czego potrzebowałam w życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro