Spotkanie twarzą w twarz [PrusEng one shot soulmate au]
Pod nieobecność rodzeństwa i rodziców, Arthur zawsze starał się coś ugotować. Jeśli mu się nie udawało to nie było do tego świadków, a zapach spalenizny szybko się niwelował. Dodatkowo do lodówki wciąż przyczepiona była na magnesie w kształcie dziwnego psa, na którego pyszczku widniał niepokojący uśmiech, ulotka z numerem, gdzie chłopak mógłby zamówić sobie pizzę.
Niby przygotowanie jajek sadzonych nie było trudne, jednak wszystko, co nie było herbatą i zostało przygotowane przez Arthura, było po prostu trudno zjadliwie.
W wakacje rodzeństwo Anglika poznajdywało sobie pracę, a najstarszy brat Kirklanda - Allistor postanowił wybyć do Szkocji, aby tam poszukać szczęścia w życiu. Zielonooki wolał skupić się w tym czasie na nauce, aby dobrze wypaść podczas ostatniego roku w liceum. Mama oraz tata Arthura jak zwykle pracowali do późna, więc Arthur musiał liczyć na własne towarzystwo. Nie, żeby jego dusza introwertyka przez to płakała i broniła się! Blondynowi bardzo pasowało przesiadywanie całych dni w swoim pokoju w towarzystwie swoich najlepszych przyjaciół - książki, herbaty i wiatraka.
Zielonooki nie pamiętał, aby miał w swoim życiu osoby, pod którą mógłby podpisać definicję przyjaciela prosto z Wikipedii. Arthur nigdy nie potrafił złapać dobrego kontaktu międzyludzkiego - z osobami z klasy chyba zawsze się sprzeczał, a gdy powiedział swoim braciom "dzień dobry" to było istne święto. Chłopak potrafił na ręce jednej dłoni policzyć osoby, z którymi względnie się dogadywał.
Teraz próbował uważać, aby jajko na patelni się nie spaliło, jednak wychodziło mu to z mizernym skutkiem. W tle leciała muzyka z popularnej stacji radiowej, więc atmosfera była sielankowa. Blondyn ruszał lekko biodrami do melodii, dobrze wiedząc, że nikt go nie widzi.
W pewnym sensie Arthur zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego nie potrafił odnaleźć się wśród innych ludzi - nie miał swojego soulmate.
Soulmate to cudowny wynalazek przeznaczenia, miłości i ludzkiego organizmu, który najwidoczniej zmęczony był złamanymi sercami, zdradami czy nieodwzajemnioną miłością. Najstarsze przypadki tego zjawiska pochodziły z zapisków na początku średniowiecza - w księgach zapisane było o ludziach, którym, gdy tylko na siebie spojrzeli, jedna tęczówka zamieniała się kolorem, a między nimi rozkwitała miłość aż po wieki.
Jedno spojrzenie i masz szczęśliwe życie - czy mogło być coś piękniejszego?
Niby spojrzenie w czyjeś gałki oczne nie było niczym trudnym, ale Arthur wciąż miał takie same oczy. Nie trzeba było nawet ze swoim soulmate rozmawiać - zwykłe zerknięcie na jego twarz wystarczyło. Z tego też powodu większość ludzi na świecie odkrywali swoje bratnie dusze w dość młodym wieku, a nawet ich nie znali.
I w tym wszystkim był osiemnastoletni Arthur, którego oczy były identycznie zielone.
Ktoś mógłby rzec: "Może Arthur spotkał już swojego soulmate, ale on też ma w takim samym kolorze tęczówki?".
Teza ta była niestety okropnie błędna. Zieleń zieleni nie jest równa. Kirkland znał wielu par, które wspólnie miały niebieskie, brązowe czy nawet fioletowe oczy, jednak odcień zawsze się różnił i dało się zobaczyć choć drobną różnicę.
Arthur, gdy był młodszy, potrafił stać przed lustrem godzinami, aby sprawdzić, czy kolor jego oka nie różni się. Po czasie sobie odpuścił, wiedząc, że nic tym nie osiągnie. Nauczył się ignorować zdziwione spojrzenia ludzi, a na komentarze typu "ktoś chyba z domu rzadko wychodzi" reagował jedynie zmarszczeniem brwi i jakimiś również uszczypliwymi tekstami.
On naprawdę rozumiał, że większość ludzi w jego wieku ma swoje soulmate i podchodzi to pod normę, ale mówienie, że ktoś jest gorszy przez to, że jego tęczówki są identyczne, było po prostu głupie.
Arthur nie doczekał się jeszcze swojego wybranka serca, więc cierpliwie czekał na swój ideał.
Poza tym nie był jedyną osobą bez bratniej duszy. Jasne, wszyscy jego znajomi z klasy nie mieli już swoich oryginalnych oczu (co nie znaczyło równocześnie, że odnaleźli swojego soulmate), jednak jego koledzy nie ograniczali się do osób w klasie.
Gilberta Beithmitda poznał na jakimś forum o tematyce paranormalnej. Arthurowi bardzo podobały się tematy związane z duchami, zjawami i innymi istotami nadprzyrodzonymi.
W komentarzu pod jedym zdjęciem Anglik zaczął podważać autentyczność obrazka. Zgodził się z nim Gilbert. Zaczęli dyskutować o innych sprawach ("Nie sądzisz, że dziwne jest to, że zawsze, gdy ktoś spotyka Wielką Stopę lub UFO, to zdjęcia ZAWSZE są rozmazane?"). Po wymianie kolejnych komentarzy zaczęli całkowicie przypadkowo rozmawiać o bzdetach. Wtedy też interweniował admin, który poprosił o przeniesienie się na wiadomości prywatne.
Ta znajomość, choć powstała w niecodziennych okolicznościach, trwała już półtora roku. Po pewnym czasie wymienili się nawet numerami telefonów, aby łatwiej im było rozmawiać.
Gilbert był dość głośny, był w wieku Arthura i mieszkał w Niemczech. Ile to razy Kirkland doradzał mu jak jeszcze bardziej zawstydzić jego młodszego brata czy pomagał mu w wyborze najlepszych heavy metalowych koszulek. Dzielili się nawzajem swoimi wzlotami i upadkami. Zdarzało się nawet, że Gilbert prosił o udokumentowanie rozwoju kulinarnych zdolności Arthura. Zawsze, gdy kończył się śmiać z przypalonego mleka czy spalonych tostów, wyszukiwał specjalnie dla zielonookiego w obrębie Londynu jakiś dobrych knajpek, aby Anglik mógł zamówić sobie coś zjadliwego.
Arthur nie widział swojego niemieckiego przyjaciela bez nieśmiertelników, trochę heavy metalowych bluzek i obowiązkowej skórzanej kurtki. Czasami Anglikowi wydawało się, że wizerunek Beithmitda wręcz krzyczy "Uwaga! Kłopoty nadchodzą!", ale blondyn się tym nie zrażał. Sam do najspokojniejszych osób nie należał, więc towarzystwo Gilberta niezbyt mu przeszkadzało. Umysłowi okropnego kucharza nie przeszkadzało, że Niemiec był hałaśliwy, jego ego było wyższe od Mount Everest, jeśli go gdzieś nie było, to oznaczało jedynie, że poszedł męczyć inne osoby i był nadzwyczaj irytujący. Niemiecki przyjaciel blondyna naprawdę potrafił być miły, kiedy tego chciał. Duży wkład w wyobrażenie Gilberta na pewno miała jego ładna buźka i Arthur musiał do cholery to przyznać.
Kruczoczarne włosy okalały jego jasną twarz. Niemiec miał dość wyraziste rysy twarzy, jednak nie były one zbyt przesadzone. Pod lekko zadartym noskiem krył się zwykle złośliwy uśmieszek, który wręcz onieśmielał. W centrum jego twarzy znajdywała się para czerwonych jak krew oczu. Tak, para - Gilbert, podobnie jak Arthur, nie miał jeszcze swojego soulmate i również średnio się tym przejmował. Kirklandowi podobało się towarzystwo osoby podobnej do niej, jednak zawsze musi być jakieś "ale". Przez pewien czas, jeszcze przed tym, jak zaczęli rozmawiać ze sobą przez video chat, a zamiast tego wymieniali multum wiadomości, Arthur miał cholerną nadzieję, że czerwonooki zostanie jego soulmate. Dogadywali się idealnie, pomimo ich wysokich temperamentów i jeszcze większej upartości. Coś ich wzajemnie ciągnęło do siebie, a Anglik miał w duchu nadzieję, że to mistyczne przeznaczenie.
Jego marzenie runęło jak domek z kart, gdy pierwszy raz porozmawiali przez kamerę. Gadali wtedy głównie o głupotach, a Gilbert żalił mu się, że jedna dziewczyna z klasy jest dla niego wyjątkowo niemiła. Więc Kirkland, jako jego bliski kolega, doradził mu toczenie z nią cichej wojny. Od tego czasu Beithmitd miał chociaż jakąś rozrywkę w szkole. Najsmutniejsze było to, że zielona tęczówka Arthura nie zmieniła swojego koloru. Cóż, blondyn nie rozpaczał z tego powodu długo, ponieważ nie widział sensu nad użaleniem się nad własnym losem. Najwyraźniej przeznaczenie miało mu podarował kogoś innego.
Arthur i tak już się tym nie przejmował.
Skoro Gilbert nie był jego soulmate, to Anglik mógł być szczęśliwy, będąc jego przyjacielem i tyle mu wystarczało.
Do jego uszu doszła melodia znacząco różniąca się od muzyki z radia. Ktoś do niego dzwonił. Piosenka tytułowa z "Harry’ego Pottera" wciąż nie znikała, więc ktoś naprawdę chciał dodzwonić się do Anglika.
Arthur odszedł od patelni i spojrzał na wyświetlacz. Rozmowa video. Anglik nie musiał widzieć nazwy kontaktu, aby doskonale wiedzieć, kto do niego dzwoni. Nacisnął zieloną słuchawkę.
- Siema - powiedział do niego Gilbert.
- Po co do mnie dzwonisz? - spytał szybko.
- Ależ ty się markotny stałeś - naśmiewał się drogi kolega Arthura.
Po kadrze w kamerze Niemca blondyn mógł ocenić, że był on w łazience. Miał na sobie jakąś czarną bluzkę na ramiączkach i swoje nieśmiertelniki (Arthur naprawdę nie zdziwiłby się, jakby Gilbert nie zdejmował go nawet na noc). W tle stała biała pralka, na której leżało wiele płynów i innych opakowań, których zielonooki nie mógł do żadnego znanego mu szamponowi przypasować.
Na głowie Gilberta widniał turban z pomarańczowego ręcznika. Na oko był on słabej jakości i każdy ruch Niemca mógłby go całościowo zniszczyć. Ciemne włosy chłopaka były dokładnie schowane pod tym nakryciem.
- Pozbyłem się dzisiaj mojego największego błędu życiowego - odparł z radością Gilbert. - W sumie to ostatnio zrozumiałem, że był to bardzo zły wybór.
- Który błąd życiowy? - spytał Arthur, lekko podnosząc jedną brew.
- Nie mam ich aż tak wiele... - odezwał się czerwonooki z ogromną pewnością siebie w głosie.
- Wylanie na Elizabeth różowej farby i posypanie jej później brokatem, ucieczka ze szkoły podczas lekcji przez okno, rozkręcenie krzeseł ośmiu nauczycielom, namalowanie grafiti i podpisanie się pod nim na terenie szkoły... - Wyliczał na palcach.
- Dobra skończ!
Gilbert z pewnością miał o wiele więcej rzeczy, które z pewnością dałoby się dodać pod rubrykę "błędy życiowe, nigdy więcej tego nie robić!", a Arthura nawet śmieszyło jak Niemiec się tego wypiera. Sam Anglik na pewno nie znał wszystkich wpadek swojego kolegi.
- Gdybym chciał, to mógłbym stworzyć katalog. - Na twarzy Anglika ukazał się złośliwy uśmieszek.
- Ale! - zaznaczył Gilbert. - Tego błędu mogę się pozbyć! - krzyknął.
- Współczuję twoim sąsiadom - odparł beznamiętnie Anglik, opierając swoją głowę o dłoń położoną na stole.
W jednej chwili Gilbert zrzucił z siebie pomarańczowy ręcznik. O dziwo Arthur nie zobaczył ciemnych włosów Beithmitda.
- Bardzo dawno temu - zaczął tłumaczyć się czerwonooki. - Chciałem upodobnić się do jednego wokalisty, więc pofarbowałem sobie włosy na czarno. Wiesz, głupota to była. Problem pojawił się, gdy okazało się, że mamy odwiedzić moją rodzinę, w tym mojego kuzyna, którego z całego serca nie lubię, a ostatni raz widziałem go, gdy byliśmy dziećmi. No i on ma czarne włosy, a taki zagilbisty ktoś jak ja nie może być podobny do takiego ścierwa jak on - zakończył swój wywód. Cały czas patrzył lekko za kamerę, jakby przeglądał się w lustrze, aby obserwować stan swojej nowej fryzury. - Więc wróciłem do naturalnego koloru.
- Wow - odparł cicho Arthur. - Wiem to, że bez wiedzy rodziców zrobiłeś sobie tatuaż na prawej łopatce, że zakładasz się z kolegami, kiedy Ludwig umówi się w końcu z jego soulmate, ale nie wiedziałem tego, że jesteś psychofanem. - Spojrzał prosto na kamerę, jakby chciał wejść w głąb czerwonych oczu.
Arthurowi nigdy nie przyszło do głowy, że czarny kolor włosów Gilbert zawdzięcza farbom. Naturalną reakcją było to, że zdziwił się, gdy zobaczył Niemca w białych jak płatki śniegu włosach - był to dość mocny kontrast. Mimo wszystko, takie jasne włosy dodawały mu uroku.
- Nie jestem psychofanem - obrazil się Gilbert, zakładając dłonie na piersi. - Jednym z czynników, dlaczego pofarbowałem włosy było to, że zawsze sądziłem, że wyglądałem dziwnie - odparł, przekrzywiając lekko głowę. - Widziałeś kogoś z naprawdę jasną skórą, białymi włosami i czerwonymi oczami? Nie zdziwiłbym się, gdyby po pewnym czasie zleciał się tłum z pochodniami pod mój dom, bo niby jestem wampirem.
- Mogę cię pocieszyć jedynie tym, że większość dziewczyn szaleje za wampirami i "Zmierzchem" - mruknął.
"I bardzo ładnie ci w jasnych włosach" - dodał w myślach.
- Ale ty wolisz "Harry’ego Pottera" - wyszeptał Beithmitd z lekkim przekąsem.
Arthur nie miał zbyt dużo czasu, aby zrozumieć sens tej uwagi, ponieważ do jego nosa dotarł zapach spalonego jedzenia.
- O matko. - Szybko odbiegł od telefonu i popatrzył na zwęglone jajko na patelni.
Gilbert najwidoczniej wiedział co się stało, ponieważ uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Dzisiaj zamawiasz chińszczyznę czy pizzę?
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Zarywanie nocki na czytanie książki nie było zbyt mądrą decyzją Arthura. Zwłaszcza że kolejnego dnia rodzice dowalili mu mnóstwo obowiązków domowych (pomijając oczywiście gotowanie), a on sam wychodził wieczorem na imprezę urodzinową swojego kolegi z klasy i jego brata bliźniaka. Chodził z nimi do klasy chyba od zawsze. Alfred był tym głośnym i nadpobudliwym, a Matthew był uroczym i miłym. Młodszy z rodzeństwa dość często znikał w towarzystwie i nie czuł się komfortowo w większych grupach, więc Arthur nie mógł uwierzyć jakich skomplikowanych argumentów musiał użyć jego brat, aby zgodził się na urodzinową imprezę.
Teraz Anglik przeklinał siebie w myślach, że zgodził się przyjść tam trochę szybciej, aby pomóc w ostatnich przygotowaniach. Dostał już z osiemnaście wiadomości od Alfreda, kiedy będzie, gdy zielonooki wybiegał z domu. Jubilat nie przejmowałby się tak losem Arthura, gdyby nie to, że jemu samemu nie chciało się sprzątać.
Jak na złość czerwone światła na przejściach dla pieszych były nadwyraz długie. Arthur nie chciał narażać swojego życia dla jakiejś imprezy (zwłaszcza że miał tam być Francis - soulmate Alfreda), więc cierpliwie czekał.
Między przejeżdżającymi samochodami i autobusami widział ludzi, którzy czekali po drugiej stronie. Kobieta w kurczowo trzymała jedną ręką swojego na oko pięcioletniego syna, który nie zachowywał się zbyt spokojnie zaraz obok ruchliwej ulicy. Zaraz obok niej stała para papużek nierozłączek, których odpowiadające sobie tęczówki mówiły o tym, że w końcu znaleźli swoich solumate. Brązowowłosa dziewczyna z dużymi zielonymi kolczykami z rumieńcem na twarzy trzymała dłoń zielonookiego chłopaka z wiecznym uśmiechem na twarzy. Wyglądali na szczęśliwych. Trochę dalej, dosłownie naprzeciwko Arthura stał chłopak z pokrowcem na skrzypce w dłoni. Na nosie leżały okulary z prawie niewidoczną oprawką, które trochę zasłaniałby mu ciemnofioletowe i zielone oko. Cały czas zaczepiał go trochę wyższy chłopak, który najwyraźniej mówił coś złośliwego do muzykanta. Miał na sobie koszulkę na krótki rękaw z nazwą jakiegoś zespołu o mocniejszym brzmieniu, a na szyi miał jakiś naszyjnik, który Arthur ledwo widział. Przelotnie spojrzał na jego twarz, gdy nagle światło zmieniło się na zielone. Anglik zaczął biec, przy okazji uderzając ramieniem w kilku przechodniów. Od domu Alfreda i Matthewa dzieliło go trzy minuty biegu.
Gdy w końcu zobaczył na swojej drodze znany mu dom, nie bawił się w pukanie do drzwi, tylko bezceremonialnie wszedł do budynku.
- Już jestem! - krzyknął zdyszany, wbiegając do salonu.
- No nareszcie! - odezwał się bardzo entuzjastycznie Alfred, wstając z kanapy, czym samym wyrwał się z objęć Francisa. Oczywiście Francuz wysłał zbulwersowane spojrzenie zielonookiemu, jednak jego wzrok zatrzymał na dłuższą chwilę na jego twarzy.
- Jeśli masz jakiś alkohol, to kładź go tam. - Alfred wskazał na wyspę kuchenną, gdzie stały już głównie butelki piwa i no trochę wina (tylko przez Bonnefoya).
Oczywiście, Kirkland wziął alkohol. Wciąż próbując uspokoić oddech, udał się do kuchni, aby tam zostawić te napoje. Dopiero gdy wrócił, zorientował się, że każdy na niego patrzy. Wzrok wcześniej Francisa tłumaczył sobie głęboką odrazą Bonnefoya do jego osoby, jednak teraz nawet Matthew i Alfred gapili się na niego.
- Mam coś na twarzy? - spytał zdenerwowany.
Wszyscy na chwilkę zamilkli, a pierwszy odezwał się Francis:
- Nie do końca - odparł. - Chodzi o to, że...
Arthur nie miał zamiaru słuchać durnych słów Francisa. Skoro nie był brudny na twarzy, to wszystko było dobrze.
- Mam w czymś pomóc czy nie? - spytał, przerywając Francuzowi.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Impreza była fajniejsza, niż Arthur się spodziewał. A może po prostu to świat robi się piękniejszy po kilku kieliszkach? Na pewno nie było mu do śmiechu wracając grubo po pierwszej do domu. A w końcu nie wypił tak dużo. Wciąż mógł w miarę iść w linii prostej. Udało mu się nawet bezdźwięcznie otworzyć drzwi i, gdyby nie to, że jego rodzice wciąż nie spali, a zamiast tego oglądali jakiś film po wyczerpującym dniu w pracy. Dobrze wiedzieli, że ich syn poszedł na osiemnaste i wróci późno, ale i tak postanowili zrobić mu drobny wywiad (chyba naprawdę liczyli, że Arthur udzieli im zrozumiałych odpowiedzi). Złapali go akurat, gdy chciał wejść do swojego pokoju.
- Jak było? - spytała mama, próbując przyklepać roztrzepaną fryzurę syna.
- Miło - odparł zmęczonym tonem blondyn. W męczeńskim geście oparł głowę o ścianę, wiedząc, że nie ucieknie już przed rodzicami. A tak bardzo chciało mu się już spać.
- Nie odbierałeś telefonów - odparł trochę gniewnie ojciec.
Faktem było to, że Arthur wyłączył telefon przez imprezą tylko po to, aby nie pisać głupot do innych ludzi. Nie zdziwiłby się, gdyby jego rodzice i tak do niego nie dzwonili, a teraz mówią o tym, aby go nastraszyć.
- Jeszcze jedna sprawa... - zaczęła rodzicielka.
"Czas zakończyć ten cyrk" - przeszło chłopakowi przez myśl.
- Kolejne pytania jutro, dobra? - W końcu odczepił się od swojej dobrej przyjaciółki ściany i spojrzał na swoich rodziców. Wciąż kręciło mu się trochę w głowie od alkoholu.
Małżeństwo patrzyło na niego przez chwilę w oszołomieniu. Nie czekając na ich reakcje, zielonooki wszedł do pokoju.
- Arthur - zaczęła jego matka nieśmiało - twoje oko jest czerwone.
- Ta, pewnie to przez maszynę do dymu, którą załatwił Alfred - powiedział, będąc do rodziców tyłem i zamknął drzwi. - Dosłownie cały dom był w tym czymś.
W tym momencie kompletnie zapomniał o prysznicu czy ubraniu piżamy i od razu rzucił się na łóżko.
ıllıllı ıllıllı ıllıllı
Kolejnego dnia Arthur obudził się dość wcześnie. Potrafił już w miarę logicznie myśleć, co wydawało mu się dziwne, biorąc pod uwagę wczorajszy stan. Pewnie wypił mniej niż mu się wydawało.
Reszta domu wciąż spała. Bracia i rodzice odsypiali w sobotni poranek całe tygodniowe wstawanie do pracy.
Kirkland wyjął z szafy jakieś czyste ubranie i zamknął się w łazience.
Okazało się, że w spodniach, które wciąż miał na sobie, był jego telefon, więc położył go na umywalce.
Ciepła woda z prysznicu spływała po jego ciele, czym rozluźniała spięte przez imprezę mięśnie. Arthur miał szczerą nadzieję, że nie zrobił wtedy nic głupiego i mało odpowiedzialnego.
Po chwili znudziło mu się stanie w prysznicowym brodziku - miał wrażenie, jakby tylko tam marnował czas. Dokładnie wytarł się ręcznikiem i teraz tylko krople wody leciały z jego jasnych pasem włosów.
Jako że woda była ciepła, lustro zaparowało. Arthur nie widział w tym problemu, gdy się ubierał czy mył zęby. Nie na rękę było mu to, gdy chciał ocenić stan swojej twarzy po wczorajszej imprezie.
Jednym szybkim ruchem dłoni po tafli lustra Arthur pozbył się pary wodnej. Teraz mógł ze spokojem spojrzeć na swoją twarz.
O mało się nie przewrócił.
Spodziewał się wszystkiego - że będzie mieć obitą głowę, że wory pod oczami będą sięgać do jego brody, ale nie był gotowy na to co go spotkało.
Jeśli ten naszyjnik to był nieśmiertelnik, to...
Niewiele myśląc, Arthur złapał swój telefon i wybrał jeden numer. Dopiero dzisiaj zaczęło irytować go to pikanie. Po jakiś dziesięciu sekundach Anglik usłyszał głos po drugiej stronie słuchawki.
- Halo? - odezwał się Niemiec.
- Jesteś w Londynie - powiedział Kirkland. Z jego słów trudno było ocenić, czy było to pytanie, czy bardziej stwierdzenie faktu.
- Wiem, czemu dzwonisz - mruknął Gilbert, którego głos nie był taki spokojny i naturalny jak zwykle. - Ja naprawdę nie wiedziałem, że mój kuzyn tu mieszka - dodał ze słyszalną skruchą i zaśmiał się nerwowo.
- Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do ciebie w białych włosach - wygarnął sobie.
Może zadzwonienie w pierwszej kolejności do Gilberta, po zobaczeniu zielonej tęczówki w lewym oku i czerwonej w prawej, no ale co miał zrobić? Spanikował. Poza tym Niemiec był jedyną osobą z krwistymi oczami, jaką znał Kirkland, a ta barwa nie była zbyt częsta.
Sądząc po odpowiedziach Beithmitda, on również był świadomy tego co się stało.
- Chyba powinniśmy się spotkać i porozmawiać - zaproponował Arthur, wciąż nie rozumiejąc do końca co się stało.
- Yeah.
Kilka dzielnic dalej Gilbert również stał zszokowany, patrząc się na łazienkowe lustro. Ledwo utrzymał się na nogach, gdy zobaczył swoje zielono-czerwone oczy i z trudem odebrał telefon od Arthura.
*
Czy dałam tutaj wątek z FrUs?
Tak
Czy wiem, dlaczego to zrobiłam?
Absolutnie nie
Czy może w innym one shot rozwinę ten wątek?
¯\_(ツ)_/¯
*
Oprócz z rozdziałem przychodzę jeszczę z drobnymi ogłoszeniami.
Jakiś czas temu na moim profilu pojawiły się dwa nowe opowiadania (w tym ten mistyczny special na stu obserwujących).
Do tych fanfikction zapraszam wszystkich, po wciąż czekają na swój list z Hogwartu lub uwielbiają świat fantasy i syreny!
Dziękuję za uwagę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro