Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Skutki kłótni [Fruk one shot]

- To ja niby jestem głupi, tak?! - wrzasnał zielonooki.
- Tak! Ty i tylko ty! - odpowiedział  równie głośno Francuz.
Reszta zebranych osób miała ich już serdecznie dość. Od dawna rozważali zamknięcie ich w jednym pokoju i patrzenie jak albo się nawzajem pozabijają, albo jak wreszcie dojdą do kompromisu.
Większość uważała, że scenariusz pierwszy jest bardziej prawdopodobny.
Od czego zaczęła się dzisiejsza kłótnia? Szczerze to od niczego wielkiego: jeden coś powiedział, drugi zrozumiał coś innego. Tym razem nawet Kanada był zdenerwowany, a go trudno wyprowadzić z równowagi.
- Dobrze księżniczki - zaczął Mathew z wymuszonym uśmieszkiem, choć wewnętrznie chciał wszystkich tu powybijać, łąpiąc ich za kołnierze. - Teraz stąd wyjdziecie, a wrócicie dopiero wtedy, gdy się pogodzicie. - Brutalnie wyrzucił dwójkę za drzwi, a później je zamknął.
- Już nigdy tu nie wrócą - dodał dosadnie Ameryka.

Przez chwilę stali przed salą konferencyjną w milczeniu, nie wiedząc co się właśnie stało.
- To wszystko twoja wina - syknął Francis poprawiając swoje jasne włosy.
Anglik zignorował jego słowa i zaczął się oddalać.
- Hej! - krzyknął za nim. - Nie odchodź, kiedy cię obrażam! - Podbiegł do niego.
- Nie wiem jak twoja inteligencja, ale moja odpowiedziała mi, że nie warto stać tu jak kołek i zamierzam wrócić do domu - rzekł, zakładając kurtkę. - A ty tu czego? - "grzecznie" spytał, gdy zorientował się, że Francją jest obok niego.
- Nie chcę tu zostać sam - odpowiedział szybko. - Pomyśleliby, że Ciebie zabiłem, a zwłoki schowałem w pobliskich krzakach - powiedział, zakładając swój płaszcz.
Anglik już nic nie odpowiedział. Spokojnym krokiem szedł do chodniku Londynu. Dotarcie do domu było tylko kwestią kilku minut. Na niebie pojawiały się ciemne chmury.
"Trzeba się pośpieszyć" - pomyślał Arthur.
Diametralnie przyśpieszył swój krok.
W domu prawdopodobnie napije się herbaty i poczyta swoją ulubioną książkę. Rozmyślania nad tym wspaniałym wieczorem przerwał mu maciupenki problem.
- Czemu za mną idziesz? - Zatrzymał się na środku drogi.
Nikomu tym nie przeszkadzał, ponieważ większość myślących homo sapiens w popłochu schowały się przed nadciągającym deszczem. Obok niego, krok w krok, szedł pewien bardzo denerwujący Francuz, którego imię zaczyna się na "Fran", a kończy na "cis".
- Jeśli coś ci się stanie to będzie, że ja specjalnie coś ci zrobiłem - bronił się - więc cię odprowadzę.
- Czy ty robisz mi tym na złość? - spytał brwiasty śmiertelnie poważne.
- Nie - odpowiedział. - Dlaczego miałbym?
- Na zebraniu wyzywasz mnie od idiotów a teraz to!
- Nazwałem cię idiotą, bo Ty nazwałeś mnie głupkiem - tłumaczył się Francja.
- Bo Ty obrażałeś moją kuchnię!
I tak oto nasi główni bohaterowie zaczeli kłócić się o kłótnię.
Przez parę minut wrzeszczali na siebie, aż doszli do niesamowitego odkrycia: obaj nie pamiętali, od czego zaczynały się ich sprzeczki.
Stali wryci, patrząc na siebie w ciszy.
Nagle z nieba zaczęły spadać krople wody.
Arthur przeklnął pod nosem i wspólnie zaczęli biec do domu Anglika.
Blondyn mieszkał w bardzo uroczej dzielnicy. Białe domki ułożone w szeregu, zdobiły kolorowe kwiaty. Niższy szukał przez chwilę kluczy w kieszeni, po czym otworzył drzwi. Obaj byli taki przemoczeni.
- Może wejdziesz? - powiedział młodszy, wchodząc do przedpokoju.
- Nie trzeba - odpowiedział szybko.
- Jesteś cały mokry - nalegał.
- Nic mi nie będzie. - Zaczął odchodzić. - Z cukru nie jestem.
W tym momencie Anglia zaczął zastanawiać się, czy jego "przyjaciel" jest na pewno normalny, ale przypomniał sobie, że on zawsze taki był.
Zamknął drzwi, zdjął buty, kurtkę i udał się do kuchni w celu zapażenia sobie herbaty. Po chwili jego twarz zrobiła się czerwona i nie było to spowodowane możliwą chorobą przez przemoknięcie.
- Głupie serce - mruknął po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro