Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Carpe diem! [LietPol human au]

- Tolys - zagaił Feliks - żałowałeś kiedyś czegoś? - spytał. - Tak mocno?

Blondyn nawet nie zdawał sobie sprawy, że to pytanie idealnie pasowało do letniego zachodu słońca.

Siedzieli gdzieś razem na schodach, które były już praktycznie znanym przez wszystkich ich miejscem spotkań. Feliks uznał za ich obu, że po zakończeniu roku szkolnego, nie ma czasu już na przebranie się z białej koszuli i ciemnych spodni i chodzili już w takim eleganckim stroju cały dzień. Oczywiście, blondyn nie zbyt przejmował się galowym ubraniem i tylko dzięki dziwnej fizycznej zasadzie krawat trzymał się na jego szyi. Jego o parę miesięcy starszy przyjaciel prezentował się o wiele bardziej schludniej: wszystkie guziki oprócz tego pod brodą miał zapięte, koszuli nie miał pogniecionej, męczący krawat po prostu schował do kieszeni, a przydługie włosy związał w niską kitkę.

Wyższy chłopak z zaskoczeniem odwrócił głowę ku swojemu towarzyszowi. Łukasiewicz nie należał do osób, które wpatrywały się w horyzont ze smętną filozoficzną myślą na końcu języka. Był raczej tym typem osoby żyjącej z dnia na dzień. Jego styl bycia wręcz krzyczał "Carpe diem!". Był lekkoduchem, do czego się przyznawał, a nawet był z tego dumny. Tolys często musiał znosić jego słomiany zapał, nieprzemyślane pomysły, które z chęcią wykonywał (oczywiście przy pomocy swojego drogiego przyjaciela), jednak wciąż coś fascynowało go w tym stylu bycia. Beztroskie życie było czymś, czego zawsze pragnął, jednak jego zamiłowanie do nadmiernego analizowania wszystkiego, skutecznie mu to uniemożliwiało.

Z tego też powodu nagłe dość poważne pytanie, które bez kontekstu wyrwało się z ust Feliksa, było czymś naprawdę nieoczekiwanym. Nikt nie mógłby przewidzieć takiego obrotu rozmowy: dosłownie przed chwilą blondasek próbował namówić Tolysa do wakacyjnego palenia podręczników, a szatyn wciąż z uśmiechem odmawiał.

- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz - dodał, czując na sobie intensywny wzrok. Aby odwrócić swoją uwagę od gapiącego się niebieskookiego, upił łyka coli, której puszkę gorliwie trzymał w dłoni.

- Tak - odpowiedział. - Jak każdy. - Kątem oka zauważył, jak Feliks przygryzł wargę. - Coś się stało? - spytał delikatnym głosem pełnym lekkiego zmartwienia.

- Nie - urwał krótko zielonooki, odwracając głowę.

- A ty? Żałujesz czegoś? - drążył temat starszy z przyjaciół.

- Jak każdy - powtórzył odpowiedź. Dalej patrzył lekko pustym wzrokiem przed siebie, utrzymując pogodny uśmiech na twarzy. Całkowicie nie pasował on do atmosfery, jednak była to wizytówka Łukasiewicza.

Pomimo swojej natury, Feliks również żałował paru rzeczy; wciąż nie wybaczył sobie, że uznał za genialny pomysł zamienienie kolorów farb do włosów opakowaniami rok temu, na jego plecach wciąż piętrzyło się poczucie winy przez biblioteczną książkę na jego półce w pokoju, która już nigdy nie zobaczyła grubych oprawek od okularów bibliotekarzy.

A najbardziej żałował, że dzisiaj nie poczekał, aż Tolys po niego podejdzie, tylko sam wszedł do jego mieszkania, upominając się o swojej obecności.

Był to dość wczesny poranek, a przyjaciele obiecali sobie, że przed odebraniem świadectw, spotkają się, aby jeszcze przed samym wydarzeniem spędzić trochę czasu razem. Mieszkanie rodziny Laurinaitis było na osiedlu niedaleko domostwa Łukasiewiczów, jednak tego dnia musiała obudzić się niecierpliwość Feliksa. Po pięciu minutach czekania przed budynkiem chłopak wszedł na klatę schodową i nacisnął ochoczo klamkę, wiedząc, że drzwi rzadko kiedy były zamknięte.

- Tolys! Ja tu generalnie na ciebie czekam! - krzyknął wtedy zaraz od wejścia. - Twoja ignorancja mojej totalnie wspaniałej osoby boli!

Rozejrzał się po otwartej kuchni połączonej z jadalnią, gdzie zastał pustki, jednak usłyszał poranne wydanie wiadomości z salonu. Wystawił swoją jasną głowę z kilkoma letnimi piegami na twarze przez drzwi, a ciało oparł o framugę.

- Miałem już wychodzić - powiedział jedynie, wstając z kanapy. Spojrzał na Feliksa. - A ty jak zwykle nie potrafisz zawiązać krawatu - westchnął pobłażliwie, gdy blondyn zaśmiał się pod nosem. Niebieskooki podszedł do przyjaciela i naturalnie poprawił niesforny materiał - jego dusza perfekcjonisty nie mogła pozwolić na taki wygląd.

Feliks miał już coś odpowiedzieć, słowa cisnęły mu się na języku, już nawet uchylił lekko swoje usta, gdy nagle spostrzegł kogoś za plecami brązowowłosego.

Była to dziewczyna. Miała jasne, prawie popielate włosy. Wzrok miała spokojny, można rzec, że pusty. Patrzyła na świat z grozą i irytacją. A przecież fioletowy to taki kolor, który aż woła, aby się nim cieszyć. Usta też miała zaciśnięte. Najwyraźniej nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła. Wyglądała, jakby nie cieszyła się ani wschodami słońca, ani pięknem niezapominajek, ani roztańczonymi gwiazdami w pogodną noc. Mimo wszystko: była przepiękna. Blada cera dodawała jej uroku porcelanowej lalki, ciemne oczy interesowały swoją głębią, determinacja do ujrzenia jej uśmiechu dodawała chęci, a jej niedostępność budziła zainteresowanie.

A Feliks wciąż za cholerę nie rozumiał, co jego przyjaciel w niej widział. Może blondyna blokowały uprzedzenia i przez to nie mógł dojrzeć w niej niczego nadzwyczajnego? Może po prostu za dużo o niej wiedział, będąc sąsiadami od kilkunastu lat? Może to blask płynący od Tolysa przysłaniał ten od Natalyi?

Łukasiewicz pluł sobie w brodę.

Dobrze wiedział, że niebieskooki zauroczył się w dziewczynie. Dobrze widział, jak wzdychał do niej każdego dnia, gdy tylko ją widział. Feliks nie był głuchy, aby nie słyszeć wszystkich miłych swój z ust brązowowłosego o niej.

Jeśli chodzi o ten aspekt, Łukasiewicz był okropnym przyjacielem: gdy temat rozmów schodził na Natalyię, od razu go zmieniał; może i dopingował Tolysa w podbijaniu jej serca, jednak w duchu chciał, aby żadne amory na nią nie podziałały.

Ale teraz, widząc ich przypadkową bliskość i pełne ciepła oczy, które wpatrzone były w porcelanową twarzyczkę, był pewien, że jego prośby nie zostały wysłuchane. Tolys nie musiał już nawet mówić mu, że są razem - on doskonale o tym wiedział.

- Totalne gratulacje! W końcu jesteście razem! - to były pierwsze jego słowa, które wypowiedział z uśmiechem na twarzy, jednak oczy miał pełne goryczy. Cieszył się, że Tolys był szczęśliwy, bo jego szczęście powinno wzbudzać radość również u Feliksa, jednak tym razem było inaczej.

Pod tym aspektem był hipokrytą. Zignorował swoje "carpe diem" i postanowił stłamsić w sobie uczucie, które kierował w stronę chłopaka. Nawet nie przeszło mu przez myśl wyznanie mu uczuć przy zachodzie słońca, bo życie to nie komedia romantyczna reklamowana słabym teksem i jeszcze żałośniejszym plakatem. Argumentował to tym, że nie chciał psuć ich przyjaźni ciągnącej się już od lat, jednak tak naprawdę był zwykłym tchórzem, który bał się podjąć jakiejkolwiek akcji. Swój konformizm odkrył w trwaniu u boku Tolysa jako jego najlepszy przyjaciel. Przecież często się spotykali, ufali sobie, świetnie spędzali ze sobą czas, opłakiwali nawzajem swoje ramiona i nie mieli przed sobą (prawie) żadnych tajemnic - to prawie to samo jakby byli razem z wyjątkiem pocałunków, prawda? Przynajmniej tak wmawiał sobie Feliks, unikając bolesnej prawdy.

A teraz?

Zdał sobie sprawę, że przegrał.

Poległ w bitwie, do której nawet się nie przyszykował. Jednak ból był podobny, co to wojny szykowanej się latami.

Widmo starcia wisiało nad nim od lat, jednak on sprawie ignorował jego istnienie. I został zaatakowany znienacka.

A kolejnej bitwy, w której mógłby się zemścić czy odbudować swoje ego, już nie doczeka. Wykrwawi się w miejscu, gdzie poległ.

Przynajmniej cieszył się z przyjemnego wieczoru spędzonego z tylko przyjacielem. Nikt z nich nie wspomniał o tej cholernej Natalyi, która, nawet tego nie wiedząc, zabrała Feliksowi szczęście sprzed nosa.

- Skąd ci się nagle wzięło na takie pytania, co? - zaśmiał się Tolys.

- Tak jakoś - uśmiechnął się, odgarniając pasemko złotych włosów za ucho. - Wiesz, wakacje już mamy, wiele rzeczy może się zdarzyć. - Uderzył go łokciem w ramię w przyjacielskim geście.

Laurinaitis znów się zaśmiał. Zawsze był słaby w wyczuwaniu fałszywych uczuć lub blondyn był znakomitym aktorem. Nikt nie wykluczał również opcji, że obie odpowiedzi były prawidłowe.

Życie to nie komedia romantyczna. A nawet jakby nią była, to ani Feliks, ani Tolys, ani Natalyia nie byliby głównymi bohaterami.

Bo Łukasiewicz znał tę dziewczynę lepiej od swojego przyjaciela.

Był sąsiadem fioletowookiej od lat, ich rodzice byli zaprzyjaźnieni, więc wspólne majowe grille nie były dla nich niczym dziwnym. Ich relacje były jednak dość chłodne - może i potrafili okazać sobie przyjazny gest, jednak wciąż odnosili się z rezerwą.

Nie zmieniało to jednak faktu, że, aby wiedzieć coś o niej, nie musiał nawet z nią rozmawiać.

- Głupi Tolys - powiedział do czerwonej puszki, przykładając ją ponownie do ust. Jak dobrze, że nikt inny go nie usłyszał.

Każdy, dosłownie każdy, nie licząc jej adoratorów, wiedział, w kim naprawdę zakochana jest Natalyia.

Był to chłopak, również z ich wspólnego osiedla. Dość cichy, wysoki, z popielatymi włosami, miłośnik szalików i podejrzanie miły - właśnie tak mógł go określić Feliks. Blondyn uznawał tę jednostkę za nadzwyczajnie irytującą, więc nawet krótka rozmowa z nim była dla niego torturą.

Nie był ślepy, aby nie widzieć, jak bardzo fioletowooka się do niego klei. Wiedział nawet, że ta na ustawione jego zdjęcie na tapecie. Najchętniej nawet teraz, kiedy była z Tolysem, rzuciłaby się w ramiona Ivana, gdyby tylko dał jej szansę. Feliks naprawdę robił wszystko, aby przyjaciel to dostrzegł. Był tego świadomy. "Zmieni się" - powtarzał za każdym razem. Zielonooki nie był tego taki pewny. A mimo wszystko, niczym prawdziwy zdracja, dopingował go w staraniach.

- Ja już będę generalnie wracał. Totalnie nie chcę, aby rodzice pomyśleli, że robię sobie generalnie spontaniczną wycieczkę już pierwszego dnia wakacji. - Zgniótł puszkę w dłoniach na płasko. - Totalnie trzeba ich jakoś zaskoczyć, a generalnie pomysłu z roku temu nie mam zamiaru powtarzać.

- Odprowadzić cię? - dopytał.

- Nieeeee - przeciągnął, wstawając. - Masz dom w zupełnie inną stronę, a twoi rodzice mnie generalnie lubią, więc nie chcę tego niszczyć, ciągając cię po nocy! - Zaczął iść w kierunku swojego domostwa.

- Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy tego nie robił - odpowiedział mu zaśmiany Tolys.

Śmiech u Feliksa również przyszedł jakoś naturalnie pomimo burzy w jego delikatnym sercu.

Wrzucił puszkę po coli do pobliskiego kosza z dość dalekiej odległości. Aż zaklaskał, bo nie wierzył w swoje szczęście i zmysł koszykarza, który objawiał się w niezależnych momentach.

- Generalnie to chyba mnie znasz i totalnie powinieneś wiedzieć, że przyszykuję coś generalnie lepszego! - odkrzyknął mu.

Nie odwrócił się. Nie był w stanie i dobrze o tym wiedział. Swoją złość i gorycz wyładował na bezbronnym kamyczku leżącym na jego drodze. Biedactwo odbiło się od drzewa i zniknęło w krótko skoszonej trawie. Nawet myśl, że to zwykłe, młodzieńcze zauroczenie zniknie, nie pomagała. Czuł się źle z tą myślą, jednak zasiane ziarenko żalu i zazdrości wykiełkowało i podpowiadało mu, że o wiele lepiej byłoby, gdyby Natalyia odrzuciła Tolysa, żeby rozbiła jego serce na miliony kawałków i żeby szatyn przez to dał sobie z nią spokój. Albo żeby posłuchał ostrzeżeń innych wobec fioletowookiej. Jeszcze lepiej by było, gdyby już na samym początku niebieskooki całkowicie zignorował jej osobę lub nie sądził, że kiedykolwiek będzie u niej na pierwszym miejscu.

Przysłuchiwał się dobrze znanym krokom, których odgłos ucichał za jego plecami.

Został sam.

- Głupi Tolys - powtórzył już nie do puszki, a w przestrzeń. - Głupi Feliks - skarcił się dodatkowo.

Czuł się tak bardzo źle z tym, że nie powstrzymał przyjaciela. Waliły go już motywy jego niezadowolenia z tego związku, bo jeden był egoistyczny, zaś drugi wynikał z troski o delikatne serce szatyna.

Bo Tolys był drugim wyborem.

I Feliks też nim będzie.

*

Witajcie po dłuższej nieobecności!

Przepraszam was za przerwę, ale kilka prywatnych spraw mi się zebrało, którymi musiałam zająć się w pierwszej kolejności!

Mój powrót zaczęłam z dość smutno-melancholijnym one shotem, bo czemu by nie (dobra, tak naprawdę to cały letni okres kojarzy mi się po prostu z "Summertime Sadness").

I hope kolejne moje dzieła będą w weselszej oprawce, bo kocham szczęśliwe zakończenia.

Do następnego rozdziału!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro