Rozdział #4
Patrzyłam na roześmiane twarze naszych przyjaciół, a w sumie rodziny. Tak, ich wszystkich mogłam nazwać rodziną. Mimo, że ich kochałam czekałam na koniec tego dnia. Byłam zmęczona i ciężko mi się patrzyło na sławę Goku, czy to znaczyło, że od teraz każdy dzień będzie tak wyglądał? Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam, ale coraz bardziej się do niego przywiązuje.
----2 godziny później----
Przyszedł czas na walkę ojca i Vegety. Trochę zazdrościłam, ale przynajmniej mogę obserwować. Jeszcze przyjdzie moja kolej.
-Ha! Po tylu latach, co Vegeta?!-krzyknął mój ojciec.
-Koniec gadania Kakarotto! Zaczynaj!
Uderzenia wychodziły bardzo dynamicznie, nie było to widoczne dla oka zwykłego człowieka, ale gdy się odwróciłam zobaczyłam skupiony wzrok moich braci oraz Piccolo. Reszta nie dawała rady dostrzec walki. Wróciłam do monitorowania sparingu.
Oboje zamienili się w pierwszą formę SSJ. Ojciec wyładował kilka fali uderzeniowych, każda trafiła Vegetę. Ten nie pozostał mu dłużny. Teleportowali się zmylając drugiego na zmianę, aż oboje byli zmęczeni. Przyszła pora na SSJGSSJ, zobaczyłam jak włosy zmieniają się na błękitne i otacza ich aura tego samego koloru. Ziemia zadrżała, to nie wróżyło nic dobrego. Dla mnie to nic, ale gdy spojrzałam na resztę byłam w szoku. Ludzie upadli, a na reszty twarzach pojawiło się skupienie. Trzeba było to przerwać.
-Tato! Vegeta!-krzyknełam, ale mnie nie usłyszeli.
Przyszła pora na radykalne środki. W mgnieniu oka moje włosy zmieniły kolor i już byłam przy nich.
-Ka-Me-Ha-Me-Haaa!- rzuciłam świętą mocą w saiyaninów. Trafiłam. Zdziwieni przestali walczyć.- Zaraz zniszczycie Ziemie! Koniec walki!
-Kiedy zrobiłaś się taka odpowiedzialna? hm?- rzucił jak zwykle naburmuszony Vegeta.
-Nie odpowiedzialna, tylko głodna, a to różnica.
-W sumie też jestem głodny.-stwierdził ojciec i jednocześnie zmieniliśmy kolor włosów na czarny.
Gdy zjedliśmy kolację, Vegeta i Goku poszli do domu. Oprócz Vegety nikt nie został, wszyscy rozeszli się do swoich domów. Nareszcie.
Goku
-Ej, Goku? Ty wiesz, powinieneś pogadać z córką.
-Tak, wieem, ale nie jestem w tym dobry. Rozumiesz?
-Jasne, że rozumiem. Ja nie jestem może dobrym ojcem, ale zawsze byłeś dla mnie wzorem w tej kwestii. Wiem lepiej od Ciebie jak nasi ojcowie zachowywali się w stosunku do nas, mam porównanie. Jesteśmy lepsi dla naszych dzieci, ale nie idealni.-Miałem wrażenie, że Vegeta bardzo się zmienił, jednocześnie nie zaniedbując treningów. Cieszy mnie to.
-Nie wiem jaki był mój ojciec. Nie spotkałem go.
-No właśnie. Niestety nie powiem Ci jaki był, nie znałem Bardocka. Czekaj...jest na to sposób. Może ich wskrzesimy?
-To znaczy?
-Pomyśl. Nie chcesz spotkać rodziców? Ja swoich nie chce, ale twoi mogli być w porządku.
-Dobry pomysł, ale nie wskrzeszajmy ich. Poprośmy o chwilową przepustkę, ale to kiedy indziej. Na początek porozmawiam z Dianą.
-Wreszcie myślisz racjonalnie.-odparł Vegeta i wyszedł do ogrodu.
Diana
Skończyłyśmy sprzątać po tym wielkim bankiecie powitalnym. Sporo było tych naczyń, a ja jako, że jestem niecierpliwa... rozbiłam większą połowę.
-Cześć, muszę już lecieć. Czuje, że Bulma mnie poćwiartuje i na następnym przyjęciu będziecie jedli części mnie.-powiedział Vegeta, kiedy pojawił się obok mnie.
-Hmm, ok. Do zobaczenia jutro.
-Przychodzisz?
-Jasne, jak zwykle. Przecież mnie znasz, treningu po szkole nie odpuszczę.
-Myślałem, że zechcesz spędzić czas z Goku.
-W sumie tak... ale chcę też potrenować.-Trening pomagał mi w myśleniu. Gdy trenowałam czułam się wolna.
Reszta wieczoru zleciała spokojnie. Trochę martwiło mnie jak będę jutro się czuć. Pewnie dziwnie, skoro i tak wszyscy wiedzą, że ojciec wrócił. Z tym, że nie wiedzą gdzie był, to będzie katorga. Nie obchodzi mnie co ludzie myślą, ale nie lubię z nimi rozmawiać, niestety pytania do tego prowadzą, a będzie ich dużo.
___________________
Rano wstałam się i ubrałam w zwyczajne ciuchy. Jak zwykle w środku tygodnia.
-Dzień dobry.-powiedziałam i usiadłam przy stole, wszyscy już tam byli i pałaszowali swoje obszerne porcje.
-Cześć. Jakie masz plany?- odpowiedział mój pełny energii ojciec.
-Jak zwykle idę do szkoły, a później na trening do Vegety, a ty?
-Ja nie mam planów.
-Masz.-wtrąciła moja mama- Idziemy poszukać Ci pracy.
-Ależ ChiChi!
-Żadnych "ale" kochanie, potrzebujemy pieniędzy. Nie możemy cały czas siedzieć na ogonie Gotena. On zarabiał na nas przez 15 lat, ty byłeś poza domem i trenowałeś. Czas wziąć odpowiedzialność za rodzinę.
-Dobrze ChiChi.-zrezygnował z protestów, ale słyszałam gorycz w jego głosie. Jak ja mogłam go tu sprowadzić?! Jest nieszczęśliwy...
Gdy zjadłam śniadanie udałam się na przystanek. Max jak zwykle już tam czekał.
-Cześć.-przywitał się tym razem wyjątkowo rozpromieniony chłopak.
-Cześć. Co Ci jest? Jakiś radosny jesteś.
-A tak jakoś. Lepiej ty opowiadaj, twój ojciec wrócił. Czemu jesteś taka naburmuszona?
-Zawsze taka jestem, zapomniałeś?-odparłam jak zwykle pozbawiona emocji.
Max ma krótkie, ciemno brązowe włosy i zielone oczy. Zwykle chodzi w jeansach i t-shirtach. Jak typowy nastolatek. Zawsze jest miły, ale ma zmienne nastroje. Raz przygnębiony, a raz pogodny niczym dziecko na karuzeli.
---8 godzin później---
-Cześć Vegeta! Sorry za spóźnienie!
-Nie wydzieraj się tak. Mam dobry słuch.- kiedy mnie zobaczył zleciał na ziemię.
-Bredzisz, tak naprawdę czytasz z warg.
-Jak? Z takiej wysokości? Coś ty dziwna taka?
-Normalna. To co zaczynamy?- byłam już ubrana w uniform.
----3 godziny później---
-To do jutra!
-No cześć.
Leciałam do domu w pośpiechu, byłam głodna jak wilk.
-Wróciłam! Jest obiad? ^^
-Oczywiście, że jest. Zawsze jest.-powiedziała mama.
-No i co tato? Masz pracę?
-Noo nie, ale Mr. Satan powiedział, że postara mi się coś załatwić.-odpowiedział mi całkowicie zrezygnowany Goku.
-Uh, serio? Współczuje... znaczy się. Gratulacje!
Po zjedzonej kolacji poszłam do pokoju.
*pukanie*
-Emm, mogę wejść?-usłyszałam niepewny głos mojego ojca.
-Jasne.
-Co u Ciebie? Jak się czujesz, co?
-Chyba dobrze, a u Ciebie? Przepraszam, że zmusiłam Cię do powrotu...
-Nie!-nie dał mi dokończyć- proszę, nie przepraszaj. Wiem, jestem strasznym ojcem, ale to się zmieni. Ja nigdy nie byłem na to gotowy, kocham was. Uwierz.
-Wierzę. Naprawdę. Tylko zawsze było mi przykro, kiedy nasi przyjaciele śmiali się wspominając jaki to ty nie byłeś. Ja nigdy, znaczy, ja zawsze czułam, że jesteś kimś wyjątkowym.-nie wiem czemu tak prosto przyszło mi zwierzanie się mu.
Pogadaliśmy chwilę, a ja go przytuliłam. Wreszcie czułam, że mam ojca, który mnie kocha. Cieszę się, że podjełam taką decyzję i byłam uparta.
Ale mnie cieszy to pisanie. Dwa posty na dzień. Uhh, muszę to zacząć ograniczać. :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro