Rozdział #12
Kilka dni później...
-Cześć Trevor!-krzyknęłam, gdy zobaczyłam przyjaciela po drugiej stronie ulicy, natychmiast zjawił się obok mnie.
-No hej!- wydarł mi się prosto do ucha, uderzyłam go w tył głowy.
-Nie przesadzaj z tymi "czułościami"-zarysowałam w powietrzu cudzysłów.
-Phi-parsknął na moje słowa.-gdzie ty tak...biegniesz?
-Coś taki zdziwiony?
-Nie, żeby coś, ale my zwykle nie biegamy.
-A ty co robisz na ziemi?
-Jesteśmy przecież pod domem Vegety, miałem właśnie lecieć do Ciebie, ale wracając do tematu. Gdzie Cię niesie?
-Yyyy, no przecież mamy zebranie! Vegeta nie wspominał?
-Nie...czekaj, możliwe, że tak, nie wiem. O co chodzi?
-Ty to jak zwykle! Zebranie i tyle, mamy być.
-A szkoła?
-Od kiedy to Cię tak interesuje? No chodź już!-pociągnęłam go za rękę do domu.
----
-Jeste-przerwałam w pół słowa, gdy zauważyłam, że wszyscy zażarcie dyskutują-śmy, co się dzieje?
-Siadajcie -odezwał się Vegeta, a reszta zamilkła, jakby dopiero teraz spostrzegła nas w wejściu.
-Okej...ktoś umarł?-spytałam niepewnie
-Nie, a po co do tego robić zebranie?-odpowiedział Gohan.
-W sumie masz racje, ale nadal nie wiem po co my tu wszyscy jesteśmy.
-No to ja może wszystko wyjaśnię-zaczął Vegeta-nasza rasa znowu się rozrasta. Mamy w planie stworzyć nową planetę dzięki smoczym kulom i ponownie nazwać ją Vegetą...
-Ale po co?-wtrąciłam
-Chcemy na niej zamieszkać, cała saiyańska rasa.
-Myślę, że nie jest nas dość, aby zapełnić planetę.
-To będzie coś w stylu satelity Ziemskiej, nadal będziecie uczęszczać do szkoły, spotykać się z Ziemskimi przyjaciółmi, tylko będziecie mieli odrobinę dalej. Poza tym nie chcemy tutaj tylko Ziemskich saiyan, wszyscy są zaproszeni.
-Wraz z moim ojcem?- odezwał się Trevor.
-Oczywiście, ale jest jeden warunek. Władzę ponownie przejmuje rodzina królewska.
-Tzn?
-Vegeta i jego rodzina, naturalnie.- odpowiedział mi z podejrzanym entuzjazmem ojciec.
-Ale czemu?
-Tak było niegdyś, nie martw się, nie wrócimy do sprzedaży planet.-uspokajał mnie Vegeta.
----
-Strasznie to dziwne, Trevor.
-Wiem...po co nam rodzina królewska i jakaś nowa planeta.
-Witaj książę-powiedziałam do wychodzącego właśnie za nami Trunksa.
-Witaj, proszę nie mów do mnie "książę", ok? To jakiś obłęd.
-Ale dziewczyny na to polecą- odezwał się Trevor, uderzyłam go w tył głowy.
-A ty tylko o jednym...
-Do zobaczenia, dzieciaki-powiedział Trunks i odszedł w stronę swojego pokoju. Czemu nazwał mnie dzieciakiem?! Musiałam przyznać, że trochę mnie to dotknęło.
-Coś się stało?-Trevor to zauważył.
-Nie, nic...
-Diana! Powiedz natychmiast!
-Nie podnoś głosu, inaczej ktoś wyjdzie.
-No dobrze, ale czemu posmutniałaś?
-Nie twórz problemów tam gdzie ich nie ma, Trevor, a teraz do jutra, muszę to wszytko przemyśleć w samotności.
-Myślałem, że pójdziemy jeszcze do szkoły.
-Coś ty się dzisiaj tak napalił? Idź sam jeśli chcesz, ja idę do domu!-odleciałam szybko, byłam tak zdenerwowana, że mimo niewinności Trevora, wyładowałam na nim swoją złość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro