Rozdział XXI
Victoria
Obudziłam się, czując nieznośny ból, który szybko rozprzestrzeniał się po całej powierzchni moich pleców. Otworzyłam powoli oczy, uniosłam głowę i rozejrzałam się wokoło. Po chwili znałam już przyczynę pieczenia. To Draco smarował moją zniszczoną skórę eliksirem leczącym rany, który sprawiał ból i koił jednocześnie. Po skończonym zabiegu delikatnie zakrył moje plecy cienką bluzką. Nawet ten nikły kontakt materiału ze skórą był dla mnie niekomfortowy. Podniosłam się delikatnie z łóżka, czując każdy mięsień i każdą ranę. Jęknęłam głośno, kiedy nagły ból sparaliżował moje ciało. Draco spojrzał na mnie z niepokojem i troską. Cholera! Nie potrzebowałam tego! Zaciskając mocno zęby wstałam, ignorując zawroty głowy.
- Może powinnaś jednak.. - zaczął blondyn, ale przerwałam mu, machając lekceważąco ręką.
- Nic mi nie jest, czuję się świetnie -powiedziałam, starając się przywołać uśmiech. Malfoy spojrzał na mnie z powątpiewaniem, ale nie odezwał się ani słowem - Idę pod prysznic - zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, już zrzucałam z siebie brudne, przesiąknięte krwią ubrania. Odwróciłam się tyłem do lustra i spojrzałam na swoje plecy. Pokrywały je liczne blizny, nie było już ran otwartych. Widocznie eliksir Dracona musiał zadziałać. Skrzywiłam się patrząc na nie. Kolejne do kolekcji. Zdecydowanie wystarczała mi blizna na twarzy. Wskoczyłam pod prysznic i puściłam gorącą wodę. Ciepłe krople koiły ból, rozluźniając moje mięśnie i dając mi chwilę wytchnienia. Nie wiem kiedy po mojej twarzy zaczęły spływać strumienie łez. Niedawne tortury zostawiły na mojej psychice trwały ślad, który miał zostać ze mną już do końca życia. Próbowałam powstrzymać słone krople, ale nijak mi się to udawało.Wiedziałam, że muszę być silna. Czasem jednak trzeba okazać swoje słabości. Choćby po to, by nie zapomnieć, że jest się człowiekiem.
Draco
Siedziałem nieruchomo na łóżku, bezmyślnie gapiąc się na drzwi łazienki, które zamknęły się za Victorią. Tej nocy zaszła w niej jakaś niepokojąca zmiana, choć trudna do zauważenia. Jej oczy straciły swój naturalny blask, stały się puste i obojętne jak nigdy. Jej uśmiech, o ile można to nazwać w ogóle uśmiechem, stał się niczym innym jak tylko brzydkim grymasem. Wydawała się być taka... obca, narzuciła dystans. Siedząc tak sam na sam ze swoimi myślami, postanowiłem w końcu odwiedzić matkę. Od naszego ostatniego spotkania nie zajrzałem do niej, zobaczyć jak się czuje. Wstyd mi było się do tego przyznać, ale jeszcze ani razu nie zastanawiałem się, ja wydostać ją z twierdzy. Idąc cicho korytarzem rozglądałem się na boki, by sprawdzić czy nikt mnie nie śledzi. Byłem całkowicie pewny, że nie wolno mi odwiedzać więźniów. W końcu stanąłem przed schodami prowadzącymi do lochów i nie oglądając się za siebie wszedłem do środka.
- Mamo? - szepnąłem cicho, zatrzymując się przed jej celą. Na chwilę zapadła cisza, jednak matka szybko mi odpowiedziała.
- Draco? Co ty tutaj robisz? - zapytała, równie cicho. Uśmiechnąłem się kpiąco.
- To już syn własnej matki nie może odwiedzić? - rzuciłem chłodno, a Narcyza spojrzała na mnie z dezaprobatą.
- Mój drogi, wiesz, że nie to miałam na myśli. Gdzie Victoria? - spiąłem się, nie chcąc jej opowiadać o wydarzeniach minionego dnia. Jednak spojrzenie mojej matki było tak surowe, że przez najbliższe pół godziny opowiadałem jej całą historię. Moja rodzicielka zbladła, co było bardzo rzadkim zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, że z natury mieliśmy jasną skórę. Spojrzała na mnie gniewnie i jestem pewien, ze gdyby spojrzenia mogły zabijać, już dawno leżałbym martwy.
- Co ty sobie wyobrażasz synu?! Czy ty wiesz, jak bardzo naraziłeś tę dziewczynę, trzmając ją w niewiedzy?! Nie tak cię wychowałam - jej głos był przesiąknięty taką wściekłością, że mimowolnie zadrżałem.
- Ale mamo... - próbowałem jakoś ją uspokoić, ale kiedy któryś z Malfoy'ów wpada w furię, pozostaje tylko modlić się o cud.
- NIE MAMUJ MI TUTAJ, JAZDA NA GÓRĘ WSZYSTKO JEJ WYŚPIEWAĆ1 - ryknęła, po czym dodała już spokojniejszym głosem - Nie przychodź tu, póki nie załatwisz tej sprawy - zakończyła, odwracając się do mnie plecami i machając na mnie ręką. Zrezygnowany wróciłem do pokoju.
Victoria
Kąpiel zdecydowanie mi pomogła. Leżałam właśnie na łóżku, gapiąc się od dobrych kilkunastu minut w sufit, kiedy do pokoju wszedł Draco. Wyglądał na zdenerwowanego, co rzadko się u niego zdarzało, jednak nie zdradzałam swojego zainteresowania. Podniosłam się tylko i usiadłam na brzegu łóżka, patrząc na niego z chłodną obojętnością. Spojrzał na mnie i już otworzył usta, aby coś powiedzieć, kiedy moje lewe ramię przeszył ból, rzucając mnie dosłownie na kolana. Moje ciało jeszcze nie ogarnęło się po klątwach rzucanych przez Notta, więc wszystko odczuwałam dwa razy mocniej. Jęknęłam cicho, a kiedy Malfoy rzucił się, by mi pomóc, odepchnęłam jego rękę.
- Czarny Pan mnie wzywa - warknęłam tylko i wyszłam, trzaskając mocno drzwiami. Bez zbytnich uprzejmości zasiadłam w fotelu, naprzeciwko Lorda.
- Czego chcesz Tom? - zapytałam zimnym głosem. Spojrzał na mnie badawczo.
- Jesteś silna Victorio. Będziesz w przyszłości kimś wielkim. Pozwól mi sobie pomóc- syknął, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie chcę twojej cholernej pomocy Riddle. Chcę tylko spokoju, dla mnie i moich bliskich - prychnęłam - Do rzeczy Marvolo. Po co mnie wezwałeś? - zapytałam, krzywiąc się nieznacznie. Wciąż czułam skutki wczorajszej kary. Czarny Pan zignorował moją bezczelność.
- Szpieg - syknął - W twierdzy jest szpieg - ponownie prychnęłam.
- Doskonale o tym wiem, Tom. Niby jak Ministerstwo dowiedziało się o naszym ataku? - uniosłam wysoko brew. Podejrzewałam, że w szeregach Lorda nie każdy jest całkowicie oddany. Nie wiedziałam tylko kto to może być.
- Chcę, żebyś miała oczy szeroko otwarte. Nie wiadomo, kto może okazać się zdrajcą. A teraz, opowiedz mi proszę trochę o Draconie...
Draco
Czytałem właśnie książkę o truciznach, kiedy do pokoju wleciał srebrzysty patronus w postaci feniksa i przemówił głosem Dumbledore'a :
Draco, jeżeli to słyszysz, to czym prędzej uciekaj! Nie jesteś już bezpieczny! On wie, ON WIE!
Kiedy usłyszałem tę wiadomość, serce zamarło w mojej piersi. Voldemort dowiedział się, że jestem szpiegiem. Coś poszło nie tak, gdzieś musiałem popełnić błąd. Szybko zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i otworzyłem szeroko okno. Skoczyłem, nie przejmując się wysokością i popędziłem w stronę lasku, otaczającego twierdzę i odzielającego mnie od wolności. Kiedy ostatni raz spojrzałem na twierdzę, w myślach pożegnałem się z Victorią.
Victoria
Weszłam do pokoju, który wydawał się dziwnie pusty. Podeszłam wolnym krokiem do łóżka i już miałam się na nim położyć, kiedy rozległ się alarm. Zasłoniłam rękami uszy i wybiegłam na korytarz, nic nie rozumiejąc. Nagle przede mną wyrósł Teodor, który złapał mnie za ramię i bez słowa zaczął ciągnąć do wyjścia. Już otwierałam usta, by zaprzeczyć, jednak ten uciszył mnie ręką.
- Nie mamy czasu Cassidy - warknął - Szpieg uciekł, Czarny Pan kazał nam go znaleźć i zgładzić - widząc jego triumfalny uśmiech zmarszczyłam brwi.
- Kim on jest? - zapytałam zdezorientowana, a uśmiech chłopaka stał się jeszcze szerszy. Po chwili wybuchnął śmiechem, w którym nie było nic przyjemnego.
- Oh, znasz go. To Malfoy - rzucił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro