Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI (III cz.) - W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym

Victoria

- Dobra, jeszcze raz. Co mam zrobić? - spojrzałam na Malfoya z politowaniem i westchnęłam zniecierpliwiona.

- Widzisz tamtą brunetkę? - dyskretnie wskazałam na dziewczynę siedzącą za biurkiem. Byliśmy na komendzie policji. Policjanci pilnowali porządku w mugolskim świecie. Można by powiedzieć, że są odpowiednikami czarodziejskich aurorów - Zagadaj do niej, no nie wiem. Powiedz, że ktoś ukradł ci rower, auto albo kota. Cokolwiek, co pozwoli mi przejść obok jej biurka i dostać się niepostrzeżenie do archiwum. Zrób trochę zamieszania. Wymyśl coś - powiedziałam, strzelając ze zdenerwowania kostkami. Moim zadaniem było wykradnięcie akt dotyczących niedawnych zabójstw. Oczywiście moglibyśmy to zrobić używając magii, ale nie chcieliśmy ryzykować. Nie wiadomo, gdzie Nott się teraz podziewał i z kim współpracował. Na razie mieliśmy przewagę, bo Teodor nie wiedział, że jesteśmy w Australii. Nie byliśmy jednak w stu procentach pewni, że były ślizgon ukrywa się akurat w Melbourne. Mógł być wszędzie, ale to właśnie w tym miejscu widziano go ostatnio. Po piętach deptali mu aurorzy więc wątpiłam, że szybko wyjdzie z ukrycia. Musieliśmy trochę pogłówkować, żeby znaleźć jego kryjówkę.

- Niech ci będzie - warknął Draco - ale wisisz mi za to przysługę - odwrócił się, przybrał przerażony wyraz twarzy i wyskoczył na środek pomieszczenia, całkiem nieźle udając panikę. Przycupnięta w kącie i niezauważona przez nikogo czekałam na rozwój sytuacji - Szybko! Facet na ulicy ma bombę i grozi wszystkim, że ich rozwali! To szaleniec, a do tego jest uzbrojony! - wrzasnął, a ja z całej siły walnęłam się w czoło. Oczywiście nie mógł wymyślić nic innego. Jak ogarną, że Malfoy kłamie, wsadzą go do więzienia. Ja nie miałam zamiaru go z niego wyciągać. Pomysł chłopaka odniósł sukces, bo po chwili wszyscy obecni w pomieszczeniu, w tym sekretarka, wybiegli na zewnątrz, by zatrzymać domniemanego zamachowca. Przemknęłam szybko obok biurka i otworzyłam drzwi, prowadzące do archiwum. Szłam wzdłuż ciasnego, zimnego korytarza, aż w końcu odnalazłam pomieszczenie, którego szukałam. Modląc się, żeby drzwi były otwarte, pchnęłam je. Ustąpiły bez problemu i już po chwili znalazłam się w dużej, ciemnej sali. W środku, ustawione rzędami stały szafki z szufladami, a każda z nich oznaczona była inną datą. Powoli ruszyłam na poszukiwania szafki podpisanej rokiem 2001. W końcu znalazłam ją w rogu pomieszczenia i szybko do niej podbiegłam. Wysunęłam pierwszą szufladę i przebiegłam palcami przez dokumenty, szukając tych najnowszych. Na szczęście akta oddzielone były zakładkami z datami, więc szybko znalazłam te dotyczące zabójstw z grudnia. Otworzyłam pierwszą teczkę i przejrzałam kartki. Dotyczyło ono morderstwa Elizabeth Jenkins, którą znaleziono martwą w miejskim parku. Ciało nie było ukryte, wyglądało to tak, jakby sprawca chciał, aby je odnaleziono. Spojrzałam na zdjęcie dziewczyny. Miała długie, ciemne włosy, zielone oczy i piękny uśmiech. Była niezwykle do mnie podobna, pod względem urody. Sięgnęłam po kolejną teczkę. Kiedy ją otworzyłam, prawie wypadła mi z rąk. Znowu to samo. Ze zdjęcia spoglądała na mnie czarnowłosa, zielonooka kobieta. Alice Cooper, znaleziona w klubowej łazience. Zero wskazówek, dotyczących przyczyny jej śmierci. Przejrzałam resztę papierów, znajdujących się w szufladzie. Wszędzie napotkałam to samo. Czarne włosy, zielone oczy. Wszystkie były kobietami, żadnego mężczyzny. Ginęły równo tydzień po sobie, znajdywane były w różnych, dziwnych miejscach. Już miałam odłożyć akta, kiedy moją uwagę przykuła ostatnia teczka. Była najcieńsza, a dokumenty w środku zapisane były kilka dni temu. Opisywały one rozprawę, w której przed sądem stanął mężczyzna, na oko trzydziestokilkuletni. Miał przyjazną twarz i miły uśmiech. Co było bardzo dziwne, sam dobrowolnie zgłosił się na policję i przyznał do popełnienia wszystkich zabójstw. Na pytanie, jak to zrobił, nie odpowiedział. Dałabym sobie rękę uciąć, że to nie on był sprawcą zbrodni. Ostatecznie facetowi nie udowodniono winy i wypuszczono, ku jego oburzeniu. Byłam pewna, że albo współpracował z prawdziwym zabójcą, albo użyto na nim zaklęcie Imperiusa. Wyprostowałam się, zatrzasnęłam szufladę, a kartkę z danymi mężczyzny złożyłam i schowałam do kieszeni spodenek. Opuściłam pomieszczenie i ruszyłam w stronę wyjścia, kiedy zza pleców dobiegł mnie jakiś głos.

- Co pani tutaj robi? - odwróciłam się gwałtownie i stanęłam twarzą w twarz z młodym policjantem. Przybrałam swój najbardziej niewinny wyraz twarzy i uśmiechnęłam się z zawstydzeniem.

- Przepraszam, chyba się zgubiłam. Kiedy przyszłam, nikogo tu nie było i postanowiłam kogoś poszukać. To było głupie z mojej strony - powiedziałam z udawaną skruchą, patrząc na podłogę i starając się nie roześmiać. Moje starania nie poszły na marne, gdyż mężczyzna uśmiechnął się miło i wyprowadził mnie z korytarza.

- Ah tak, wybaczy pani, mieliśmy małe problemy z pewnym idiotą - skrzywił się. Nadstawiłam ucha, zaciekawiona.

- Co się stało? - zapytałam, mrużąc zalotnie oczy. Zignorowałam rumieniec, który pokrył policzki policjanta.

- Nic poważnego, urocza damo. Po prostu ktoś postanowił zażartować sobie z policji i powiedział, że na ulicy jest zamachowiec - wytłumaczył, uśmiechając się szeroko. Mentalnie dałam sobie kopa w twarz. A niech cię Malfoy!

- I co się z nim teraz stanie? - zapytałam szybko - Oczywiście trzeba zamknąć takiego kogoś! - dodałam, żeby nie wydało się, że się martwię.

- I tak zrobiliśmy. A teraz przepraszam, ale mam do załatwienia papierkową robotę. Do widzenia - czym prędzej opuściłam komendę, starając się nie wyglądać podejrzanie. W końcu opadłam na ławeczkę w parku, zastanawiając się, co robić dalej. Zapewne musiałabym wpłacić całkiem niezłą sumkę, żeby wydostać Malfoya z więzienia. Cholerny imbecyl. Ale równie dobrze, Draco może sobie jeszcze trochę posiedzieć w pace. Będzie miał nauczkę. Wstałam z szerokim uśmiechem na twarzy. Miałam cały dzień dla siebie.

Draco

Po raz setny przemierzałem odległość między kratami celi, w której się znajdowałem. Czekałem, aż Victoria w końcu mnie stąd wyciągnie. Może i pomysł z bombą nie był tak świetny, jak na początku mi się zdawało, ale za cholerę nie przyznam się do tego przy Cassidy.

- Hej lalusiu, masz pchły w dupie czy jak? Siadaj i nie wkurwiaj mnie! - warknął facet, na oko czterdziestoletni, który zajmował sąsiednią celę. Uśmiechnął się do mnie obleśnie, a ja powstrzymałem odruch wymiotny. Zamiast tego skrzywiłem się tylko i usiadłem na niewygodnej pryczy i zakląłem cicho. Siedziałem tu dobre kilka godzin. Mój pomysł nie wypalił i w efekcie nie znaleziono nikogo, kto byłby uzbrojony w pistolet i bombę i groziłby ludziom. Zanim zdążyłem uciec złapano mnie i wsadzono za kratki, grożąc sądem. Nie wiedziałem, co stało się z Victorią. Miałem tylko nadzieję, że nie zamknęli jej tak, jak mnie. W końcu zobaczyłem dziewczynę, jak wchodzi do pomieszczenia w którym się znajdowałem. Wolno podeszła do krat, ignorując gwizdy dobiegające z sąsiednich cel. Wstałem i dobiegłem do niej.

- Mówiłam ci cymbale, że bomba to zły pomysł - rzuciła na powitanie i otworzyła kluczem kłódkę, oddzielającą mnie od wolności. Wyszedłem z małej celi i odwróciłem się w jej stronę.

- Tak, ciebie też miło widzieć - prychnąłem i ruszyłem za nią do wyjścia. Przy drzwiach odezwał się do nas młody policjant.

- Co pani tu robi? - zapytał, patrząc ze zdumieniem na Victorię. Ta uśmiechnęła się tylko i wskazała na mnie kciukiem.

- Przyszłam odebrać stąd tego imbecyla - powiedziała wesoło i pchnęła drzwi.

- Ale.... - zaczął mężczyzna, jednak Cassidy była już na zewnątrz. Razem ruszyliśmy w stronę hotelu.

- Skąd znasz tego faceta? - spojrzałem na nią podejrzliwie. Prychnęła.

- Mieliśmy przyjemność się poznać - powiedziała z tajemniczym uśmiechem. Postanowiłem zmienić temat.

- Czemu musiałem czekać aż tak długo? - warknąłem z wyrzutem. Popatrzyła na mnie z miesznką rozbawienia i spokoju.

- Byłam na zakupach - wytłumaczyła, a kiedy chciałem coś powiedzieć dodała - Nawet nie próbuj krzyczeć. Nawet nie wiesz ile musiałam się napracować, żeby wydostać się z pierdla. Teraz to ty masz dług wobec mnie - westchnąłem zrezygnowany, ale nie zaprotestowałem. Ta dziewczyna kiedyś mnie wykończy.

Victoria

W drodze do hotelu wyciągnęłam z kieszeni zmiętą kartkę i podałam ją Malfoyowi. Spojrzał na nią uważnie.

- Jaki to ma związek ze sprawą? - zapytał ze znudzeniem. Prychnęłam pod nosem, wkurzona jego ignorancją.

- Kiedy przeglądałam akta, odnalazłam jakiś schemat w popełnionych zbrodniach. Wszystkie ofiary były młodymi kobietami o czarnych włosach i zielonych oczach - udałam, że nie widzę, jak Malfoy lustruje mnie dokładnie i marszczy brwi - Zginęły dokładnie w odstępach jednego tygodnia, znaleziono je w różnych miejscach publicznych. Facet, którego dane trzymasz w dłoni przyznał się dobrowolnie do popełnienia zbrodni. Nie potrafił jednak odpowiedzieć, jak je zabił. W końcu uniewinniono go i puszczono do domu. Musimy się z nim spotkać. Jestem pewna, że ma to jakiś związek z Nottem - wytłumaczyłam, a w oczach Malfoya błysnęła determinacja. Pokiwał głową na znak zgody. Byliśmy już prawie przy hotelu, kiedy to znowu się stało. Głosy obudziły się w mojej głowie, a każde wypowiedziane przez nie słowo budziło ból. Skrzywiłam się i starałam się je zignorować, jednak na marne. Nie chciałam niczego po sobie pokazywać, żeby Malfoy nie dowiedział się, co mi dolega. Musiałam być silna.

Jesteś nikim. Wszyscy, których kochasz zginą. To twoja wina, nie widzisz tego? Ty sprawiłaś, że teraz smażą się w ogniu piekielnym. Ty jesteś winna wszystkiemu, ognista dziewczyno - rozbrzmiało w mojej głowie, a ból ogarnął całe moje ciało. Usiłowałam iść prosto i nie upaść.

- Wszystko w porządku? - zapytał Draco, patrząc na mnie uważnie. Uśmiechnęłam się sztucznie.

- Tak, tylko głowa trochę mnie boli - odpowiedziałam beztrosko. Weszliśmy do hotelu, witając się z recepcjonistką, po czym skierowaliśmy się do swojego pokoju. Usiadłam na podłodze, opierając się o łóżko i przecierając twarz dłońmi. Malfoy wyszedł na chwilę, żeby skoczyć do sklepu po jakieś przekąski. Nagle jakaś niewidzialna siła pchnęła moje ciało. Wstałam i skierowałam się wolno w stronę łazienki. Wpatrywałam się w drzwi jak zahipnotyzowana. Nie mogłam odzyskać panowania nad swoim ciałem, posuwałam się tylko powoli do przodu, jak zombie.

Zrób to.

Nie chcę, jestem od tego silniejsza!

Zrób to!

A może, czemu by nie? Nie mam już nikogo... Nie, nie mogę!

ZRÓB TO! - Moją głowę przeszył palący ból. Czułam się, jakby mózg mi płonął. Już miałam położyć dłoń na klamce, kiedy dobiegł mnie głos Malfoya.

- Już jestem! - powoli, oniemiała opuściłam rękę i zamrugałam zaskoczona. Znowu mogłam panować nad własnym ciałem - Tu jesteś. mam twoje ulubione chipsy - nie mogłam nie odwzajemnić jego uśmiechu. Położyliśmy się obok siebie na łóżku, otoczeni jedzeniem i włączyliśmy telewizję. Nawet nie zauważyłam, kiedy odleciałam.

W zamian za moją długą nieobecność, teraz rozdziały będą pojawiać się częściej. To będzie taka nagroda pocieszenia. Miłego czytania. xoxo


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro