Rozdział IV (III cz.) - Przez potrzebę bliskości łamiemy wszystkie zasady
Victoria
- Cieszę się, że zdecydowałaś się przyjść - usłyszałam, kiedy weszłam do gabinetu Albusa Dumbledore'a. Staruszek nic się nie zmienił; wciąż miał długą brodę i okulary połówki. Usiadłam na fotelu stojącym naprzeciwko biurka., zarzucając nogę na nogę.
- O czym chciał mnie pan poinformować, profesorze? - zapytałam, nie siląc się na uprzejmości. Chciałam jak najszybciej skończyć to spotkanie. Dyrektor spojrzał na mnie dobrotliwie i uśmiechnął się ciepło.
- Widzę, że ostatnie zdarzenia nie zniszczyły twojego hartu ducha - stwierdził, kiwając lekko głową na podkreślenie swoich słów. Skrzywiłam się i przewróciłam oczami.
- Do rzeczy, profesorze - ponagliłam go delikatnie, nie chcąc jednak wyjść na nieuprzejmą.
- Może zacznę od początku, bo to dosyć długa historia - zaczął - powiedz mi, czy pamiętasz swoją babcię? - zapytał, kompletnie mnie tym szokując.
- Nie bardzo, nie zdążyłam jej poznać. Zginęła, zanim się urodziłam - odpowiedziałam, grzebiąc w pamięci i próbując sobie przypomnieć użyteczne informacje.
- Wiesz jak zginęła? - zmarszczyłam brwi, przywołując do siebie słowa mojej matki.
- Podobno miała jakiś wypadek. Eliksir, który przygotowywała wybuchnął, odbierając jej życie - wytłumaczyłam, wzruszając ramionami.
- Otóż to - dyrektor klasnął w dłonie, jak gdyby miał mi coś ekscytującego do powiedzenia. Szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz - Twoi rodzice naprawdę nieźle to wymyślili, zważywszy na to, że ten "wypadek" byłby bardzo prawdopodobny. Twoja babcia lubiła eksperymentować z eliksirami. Ale nie o tym teraz mowa. Tak naprawdę Joanne Rosemarie Katherina Cassidy z domu Blackbourne popełniła samobójstwo - powiedział.
- Co?! - krzyknęłam, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić - Przecież to niemożliwe, moi rodzice nie mogli mnie tak po prostu okłamać! - zaprzeczyłam głośno, starając się zapanować nad targającymi mną uczuciami. Dumbledore pozostał spokojny. Sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej zwitek papieru, po czym podał mi go. Jak się okazało, był to wycięty z Proroka Codziennego artykuł. Drżącymi rękoma rozwinęłam go i zaczęłam czytać.
TRAGICZNE WYDARZENIA WSTRZĄSAJĄ RODZINĄ CASSIDY!
Wczoraj w godzinach wieczornych w Cassidy Manor doszło do przerażającego epizodu. Dwudziestojednoletnia Joanne Cassidy z domu Argent, żona Reginalda popełniła samobójstwo. Zanurzoną w wannie znalazła ją jej trzyletnia córeczka Rose, która płaczem zaalarmowała resztę domowników. Niestety kobiety nie udało się uratować. Nikt tak naprawdę nie wie, czym kierowała się Joanne, kiedy wchodziła do wanny wypełnionej zimną wodą. Wiadomo tylko, że takie incydenty często mają miejsce w rodzinie Cassidy. Babka zmarłej, Katherina Pimenova, doświadczyła tego samego, w tej samej wannie, siedemnaście lat temu. Powody nieszczęść nie są nikomu znane. Czy to ciążące nad rodziną fatum, czy może przechodząca z pokolenia na pokolenie choroba psychiczna?
Dla Proroka Codziennego, Rita Skeeter.
Odrzuciłam szybko wycinek, jakby nagle stanął w ogniu. Nie mogłam opanować drżenia i szybko bijącego serca.
- Okłamali mnie - szepnęłam, a Dumbledore spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Jestem pewien, że zrobili to dla twojego dobra - rzekł pocieszająco, ale jego słowa nie osiągnęły pożądanego przez niego skutku, tylko jeszcze bardziej mnie przestraszyły.
- O co tutaj chodzi? Dlaczego mi pan o tym mówi? - zapytałam, a mój głos się załamał.
- Widzisz, Rita pisząc ten artykuł miała w pewnym sensie rację. Chodzi mi o ten fragment, w którym sugeruje, że nad rodziną Cassidy ciąży fatum - powiedział spokojnie, patrząc na mnie z nad okularów połówek.
- A-ale przecież moja mama.... Ona tego nie zrobiła, nie popełniła samobójstwa - wyjąkałam, czując się coraz bardziej niepewnie.
- Myślę, że ta hmm.. klątwa, z braku innych pomysłów tak właśnie to nazwę, przechodzi na dzieci płci żeńskiej co drugie pokolenie. Twoja babcia popełniła samobójstwo, twoja praprababcia również to zrobiła - wytłumaczył.
- Ale nie rozumiem, dlaczego pan mi o tym mówi - powiedziałam żałośnie, czując się coraz gorzej.
- Pomyśl Victorio. Jeżeli twoja babcia doświadczyła tego losu, to kto będzie następny? Kolejnym pokoleniem jest twoje, więc mam podstawy by sądzić, ze ciebie również dopadnie klątwa - gwałtownie wstałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
- Bzdury! To kupa kłamstw! - krzyknęłam i położyłam rękę na klamce, szykując się do wyjścia.
- Jesteś tego pewna? A co masz do powiedzenia na temat incydentu, który ostatnio wydarzył się w łazience pana Malfoya? - uniósł brew, uśmiechając się lekko, jak gdyby cała ta sytuacja go bawiła. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę.
- C.co.. Skąd pan o tym wie? - zapytałam drżącym głosem, czując ogarniającą mnie falę paniki.
- Teraz nie jest ważne, skąd to wiem - odpowiedział - Usiądź - posłusznie zajęłam fotel - nie masz jeszcze skończonych dwudziestu jeden lat prawda? - zapytał, patrząc na mnie wyczekująco. Pokręciłam głową.
- Skończę dopiero w lutym - odpowiedziałam - Jak to powstrzymać? - byłam bliska płaczu, łzy niebezpiecznie zbierały się pod moimi powiekami.
- Miłość. Miłość jest lekarstwem na wszystko - rzekł śpiewająco, a ja miałam ochotę prychnąć jak rozzłoszczona kotka. Nie miałam pojęcia, czy sobie ze mnie żartuje.
- Pan tak na poważnie? - zapytałam, unosząc brwi - bo jeśli to prawda, to jestem już martwa - rzuciłam chłodno, oglądając beztrosko swoje paznokcie, chociaż wszystko we mnie krzyczało ze strachu.
- Zdziwiłabyś się, ile osób potrafi obdarzyć cię prawdziwą miłością - stwierdził, kończąc ten temat - Przed tobą najgorszy okres. Możesz słyszeć głosy, możesz czuć ból, ale nie poddawaj się. Szukaj wsparcia u bliskich ci osób, a przeżyjesz. Potrzebujesz tylko trochę wiary w wygraną. A teraz, jeśli pozwolisz, muszę się zająć czymś innym - odprawił mnie, machając dłonią. Kiedy miałam już wyjść, odezwał się ostatni raz - Uważaj na siebie Victorio. A, i jeszcze jedno. Jeśli kiedykolwiek się zdenerwujesz i stracisz kontrolę, nie patrz nikomu w oczy - nie rozumiejąc o co mu chodzi, zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Draco
- No nareszcie! Ile można prowadzić "krótką rozmowę"? - zapytałem, widząc jak Victoria opuszcza gabinet Dumbledore'a - już z trzy godziny na ciebie czekam! - wykrzyknąłem. Dopiero po chwili przyjrzałem się bliżej dziewczynie. Była nienaturalnie blada, i rozglądała się ciągle na boki - Czego się dowiedziałaś?
- Emm właściwie to niczego ciekawego - powiedziała, wpatrując się w podłogę - Tylko tego, że mam rosyjskie korzenie - wzruszyła ramionami. Wyszliśmy z Hogwartu i podążyliśmy w stronę Hogsmeade, by stamtąd bezpiecznie się teleportować.
- Umiesz mówić po rosyjsku? - zapytałem.
- No pewnie, od dziecka się tego uczyłam - uśmiechnęła się szeroko.
- Powiedz coś - poprosiłem. Pokiwała głową na znak zgody.
- Вы беленой хорька* -powiedziała płynnie ze śmiechem. Popatrzyłem na nią z głupim wyrazem twarzy.
- Co to znaczy? - roześmiała się jeszcze głośniej.
- Nie chcesz wiedzieć - rzuciła. Postanowiłem zmienić temat.
- Blaise, Pansy, Wiewiórka i Potter pytają o ciebie. Martwią się - powiedziałem, patrząc na nią wyczekująco. Odwróciła wzrok.
- Nie chcę się jeszcze z nimi widzieć. nie jestem gotowa - powiedziała cicho. Reszta drogi minęła nam w milczeniu. Teleportowaliśmy się do mojego domu, gdzie ostatnio pomieszkiwała też Victoria. Od razu ruszyła do swojego pokoju, zostawiając mnie bez słowa w przedpokoju.
Victoria
Kiedy weszłam do pokoju od razu rzuciłam się w poszukiwaniu mojej torby podróżnej. Jednym zaklęciem spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy. Miałam zamiar teleportować się stąd ukradkiem i ruszyć na poszukiwanie Notta. Kiedy dowiedziałam się o klątwie, postanowiłam go odnaleźć. Przed śmiercią chciałam się jeszcze zemścić i mieć pewność, że moi bliscy są bezpieczni. Ostatnio widziano go w Australii, więc to ona była celem mojej podróży. Los jednak postanowił zagrać mi na nerwach, bo po chwili do mojego pokoju wparował Malfoy. Na widok toreb stanął jak oszołomiony.
- Co się tutaj odpierdala? - warknął, wskazując na bagaże.
- Wyjeżdżam - rzuciłam krótko, wracając do przeglądania reszty rzeczy.
- Niby gdzie?! - zapytał, coraz bardziej wkurzony. Nagle w jego oczach błysnęło zrozumienie - Chyba jesteś głupia, jeśli myślisz, że pozwolę ci wyjechać samej. Jadę z tobą.
- To moja zemsta, muszę zrobić to sama - krzyknęłam.
- Albo jedziesz ze mną, albo wcale - rzucił wściekle i wyszedł, trzaskając drzwiami. Opadłam na łóżko, przecierając twarz dłońmi. Wiedziałam, że blondyn nie odpuści i dopnie swego. Wstałam i skierowałam się do jego pokoju. Leżał tam, zakrywając twarz rękami.
- Pakuj się - warknęłam, a jego usta wykrzywiły się w uśmiechu - Jedziemy do Australii.
* Jesteś tlenioną fretką
Po pierwsze, przepraszam za tak długą nieobecność. Spowodowana ona była chwilowym brakiem weny i okropnym samopoczuciem. Na szczęście wszystko już w porządku. Po drugie, ogólnie to zauważyłam, że ostatnie rozdziały, które publikowałam są strasznie nudne. Serio, nic się nie dzieję. Obiecuję, że już od następnego będzie taka akcja, że Wam gacie z tyłka pospadają. Na razie jednak miłego czytania, enjoy! xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro