Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II (III cz.) - Lubię, gdy jesteś obok

Victoria

Gdzie ja jestem? To pytanie odbijało się echem w mojej głowie, jednak mimo mojego wysiłku nie potrafiłam znaleźć na nie odpowiedzi. Czułam się, jakbym unosiła się w przestrzeni, latała. Byłam lekka jak piórko. Zewsząd otaczała mnie jaskrawa biel, nie widziałam nic poza nią. Było wyjątkowo cicho, słyszałam tylko mój spokojny oddech. Poczułam nagły napływ euforii i szczęścia. Czy to możliwe, że to już koniec? Czy w końcu, po tym całym bólu, którego doświadczyłam, będę wolna?

Draco

Zniecierpliwiony chodziłem w tę i z powrotem przed drzwiami, za którymi półtorej godziny temu zniknęła Victoria. Targały mną różne emocje, począwszy od niepokoju, poprzez strach, na złości kończąc. Zastanawiałem się, ile do cholery można siedzieć w łazience. Odwróciłem się twarzą w stronę drzwi i zastukałem w nie gwałtownie.

- Cassidy! Rusz swoje dupsko i wyłaź stamtąd! Ile mam jeszcze czekać?! - znów nie doczekałem się odpowiedzi - Victoria? - mój głos przeszyty był niepokojem. A jeśli coś się stało? Postanowiłem wejść do środka. Szybko przemyślałem wszystkie za i przeciw i nie zastanawiając się długo pchnąłem drzwi. Na pierwszy rzut oka łazienka wyglądała całkiem normalnie. Nic nie uległo zmianie, no może poza suknią ślubną Cassidy rzuconą bezładnie w kąt. Nigdzie jednak nie zauważyłem Victorii. Przecież to niemożliwe, że nie zauważyłem, by paradowała półnago po moim domu. Wtedy jednak mój wzrok padł na wannę i wszystko ułożyło się w mojej głowie w jedną, przerażającą myśl. Nagle puste pomieszczenie, suknia i wypełniona po brzegi wodą balia zaczęły mieć sens. W dwóch krokach przemierzyłem odległość dzielącą mnie od wanny. Byłem pewien, że to, co ujrzałem, kiedy się nad nią nachyliłem, będzie mnie prześladować w najgorszych koszmarach. Niewiele myśląc zanurzyłem ręce w zimnej wodzie i wyłowiłem ciało Victorii. Przygarnąłem ją do siebie, owijając ręcznikiem i starając się nie ulec panice. Skóra dziewczyny była lodowata i bladoniebieska, pokryta gęsią skórką. Czarne, mokre włosy przylepiły się do twarzy. Spróbowałem ją rozgrzać, po czym przyłożyłem delikatnie dwa palce do jej szyi w poszukiwaniu pulsu. Był tam, słaby, ale był. Odetchnąłem z ulgą. Żyła. Owinąłem ją ciaśniej ręcznikiem i wyszedłem z łazienki, zamykając za sobą kopniakiem drzwi. Ułamek sekundy później stałem już przed wejściem do Szpitala św. Munga, ignorując ciekawskie spojrzenia innych czarodziei.

Victoria

To uczucie lekkości było całkiem przyjemne. Idąc powoli poprzez tę wszechogarniającą mnie biel, nagle dostrzegłam jakiś ruch po mojej prawej stronie. Moim oczom ukazał się zarys postaci. Była wysoka, barczysta i oddalała się ode mnie. Niewiele myśląc ruszyłam w ślad za nią. Nieważne jak szybko biegłam, nieznajomy nadal był daleko przede mną. Zwolniłam, kiedy poczułam, jak moje płuca wołają o zbawienny tlen. W końcu zatrzymałam się i wzięłam głęboki oddech, upadając na kolana i krztusząc się. Potrzebowałam wody, jednak nigdzie nie mogłam jej dostrzec. Po moich policzkach popłynęły łzy bezsilności. Nagle poczułam na twarzy muśnięcie, jakby czyjaś niewidzialna ręka otarła moją mokrą twarz. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą widmową, tak rozmytą, że prawie przeźroczystą postać Kaydena. Na moje usta wpłynął uśmiech, którego jednak ten nie odwzajemnił. Bez słowa chwycił mnie rękę, podniósł i głową wskazał, żebym szła za nim. Podekscytowana i przerażona zarazem ruszyłam za chłopakiem. W miarę jak posuwaliśmy się do przodu, biel ustępowała szarości, a kiedy zatrzymaliśmy się, zewsząd otaczała nas czerń, która sprawiała, że ledwo co widziałam. Nie mogłam jednak nie zauważyć, że stanęliśmy przed murem, który idealnie odgradzał światłość od ciemności. Przy ścianie z cegieł siedzieli.... moi rodzice, wychudzeni i obdrapani, z łańcuchami przyczepionymi do kostek. Cofnęłam się o krok, zasłaniając usta dłonią. Miałam wrażenie, jakby serce zaraz miało wyskoczyć z mojej piersi.

- C-co.. Co wy tutaj robicie? - zapytałam przerażona, mając nadzieję, że to wszystko co widzę, jest tylko złudzeniem. Starałam się nie patrzeć w puste, podkrążone oczy mojej matki i zapadłą twarz mojego ojca. Kobieta podniosła się z trudem, podpierając się o ścianę i podeszła do mnie chwiejnym krokiem, powłócząc nogami i pobrzękując łańcuchem. Próbowałam się cofnąć, ale moje nogi jakby wrosły w ziemię. Mogłam tylko stać i czekać na rozwój wydarzeń. Moja mama stanęła obok mnie i położyła rękę na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się, kiedy jej chłodna skóra dotknęła mojej.

- Popatrz dziecko, to wszystko tutaj, to co widzisz, jest z twojego powodu - powiedziała obojętnym, pozbawionym jakiegokolwiek uczucia głosem - Ten mur, łańcuchy, my. Popatrz. Widzisz tę ciemność, w której się znajdujemy i tamtą jasność? Widzisz tę ścianę - pokiwałam wolno głową - ty to wszystko stworzyłaś. Nasza śmierć była dla ciebie tak bolesna, że schowałaś nas w najgłębszych zakamarkach swojego serca. Pogrzebałaś wszystkie wspomnienia i uczucia. Odgrodziłaś się od nas i tak oto powstał ten mur. A my żyjemy w tym mroku, bez światła, bo nie chcesz nas stąd wypuścić. Uważaj jednak. Ciemność rozprzestrzenia się w twoim sercu. Nie pozwól, by ogarnęła je do końca - wzięłam głeboki oddech, czując, jak na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Spojrzałam na mamę, lecz nie dostrzegłam kłamstwa w jej ciemnych oczach.

- J-jak mogę wam pomóc? - wyjąkałam tak cicho, że nie byłam pewna, czy na pewno mnie usłyszała. W jej tęczówkach pojawił się smutek, kiedy westchnęła głośno.

- Nam już nie da się pomóc. Ale możesz pomóc sobie. Postaraj się to zrobić - obraz powoli zaczął się rozmazywać. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie moim rodzicom i Kaydenowi i otworzyłam usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale mama szybko mi przerwała - Jest w tobie coś niedobrego, moje dziecko. Nie wiem co to, ale spowija mrokiem twoją duszę. Nie pozwól aby ta bestia kiedykolwiek ujrzała światło dzienne - usłyszałam, zanim mój świat pochłonęła ciemność.

Draco

Wszedłem do szpitala, nie zwracając na nikogo uwagi, i skierowałam się do niewysokiej blondynki stojącej za ladą. Dziewczyna uniosła głowę, a jej wzrok momentalnie padł na Victorię leżącą w moich ramionach.

- Nie mamy czasu! Sprowadź szybko jakiegoś lekarza! - krzyknąłem na nią, a ona posłusznie popędziła wzdłuż korytarza. Po chwili ktoś zabrał ode mnie czarnowłosą i wszedł z nią do jednej z sal na pierwszym piętrze. Ruszyłem za nim, ale zamknięto mi drzwi przed nosem. Pół godziny spędziłem chodząc w tę i z powrotem i przeklinając pod nosem, zanim w końcu mogłem wejść do środka. Victoria leżała na łóżku, przykryta białą kołdrą. Jej skóra była blada, a oczy zamknięte. Przy niej, spisując coś w notatniku stał nie kto inny, jak.... Hermiona Granger. Kiedy mnie zobaczyła, zmarszczyła brwi w niezadowoleniu. Zignorowałem wyraz jej twarzy i szybko do niej podszedłem.

- Co z nią? - zapytałem z niepokojem. Brązowowłosa westchnęła ciężko.

- Wszystko w porządku, ma tylko zaniżoną temperaturę ciała. Zrobię tylk... - zaczęła, ale szybko jej przerwałem.

- Nie obchodzi mnie, co zrobisz Granger - warknąłem - Ona ma przeżyć - przetarłem twarz rękami i zająłem krzesło przy łóżku pacjentki. Hermiona tylko pokiwała głową i ruszyła do wyjścia. W progu odwróciła się i posłała mi zaniepokojone spojrzenie.

- Muszę wiedzieć, co jest powodem stanu, w którym się znajduje - powiedziała cicho.

- Próba samobójcza - rzuciłem, nie patrząc jej w oczy. Chwilę później usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Chwyciłem zimną rękę Victorii i wyszeptałem:

- Wróć do mnie.

Victoria

Znowu dryfowałam, latałam. Mogłabym tak trwać w nieskończoność, gdyby nie irytujący, znajomy głos, który odbijał się echem w mojej głowie. Spróbowałam go zignorować, ale stawał się coraz głośniejszy.

- Wróć do mnie Victorio - powiedział ktoś cicho i niemal poczułam ten głos na swojej skórze (idk jak to ująć XD). Moje ciało momentalnie objęła fala gorąca. Westchnęłam niezadowolona i zasłoniłam rękami uszy. Nie pomogło.

- Nie rób mi tego, proszę... - szepnęła ta sama osoba - wróć, bo inaczej będę zmuszony sprowadzić tutaj Pansy - o nie, daj mi spokój. Tu jest tak dobrze - chciałam powiedzieć, jednak żaden dźwięk nie wyszedł z moich ust. Poczułam na dłoni uścisk i coś powoli zaczęło ciągnąć mnie ku górze. Spróbowałam się wyrwać, ale na nic się zdały moje próby - Wstawaj uparta dziewczyno, potrzebuję cię. Nie zostawiaj mnie - te słowa wystarczyły. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam oczy.

No i proszę, za nami drugi rozdział. Oczywiście nie bierzcie tej części z rodzicami Vic dosłownie, ma ona raczej sens metaforyczny. No wiecie o co chodzi. Zapraszam do czytania. xoxo


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro