Rozdział IX (III cz.) - Zdrada pali najżywszym ogniem
Victoria
Powoli otworzyłam oczy, a wszechogarniający mnie mrok zastąpiła jasność. Spróbowałam przekręcić się na drugi bok, ale od razu tego pożałowałam, bo rana na moim biodrze zapłonęła żywym ogniem. Stęknęłam z bólu.
- Nie ruszaj się - z mojej prawej strony odezwał się łagodny głos. Zastosowałam się do polecenia i znieruchomiałam - Grzeczna dziewczynka - zamachnęłam się, żeby trafić w twarz szczerzącego się nade mną Malfoya, ale chłopak wykazał się zręcznością byłego szukającego i odskoczył ze śmiechem, zanim moja rozpędzona dłoń natrafiła na jego policzek. Warknęłam zirytowana.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy? - zapytałam. Twarz blondyna spochmurniała.
- Na obrzeżach miasta. Musiałem szybko nas przenieść, zanim Nott zdążył zaatakować po raz kolejny. Nigdzie więcej sama się nie ruszysz. Jesteś łatwym celem dla tego łajdaka - poczułam napływającą falę złości. Łatwym celem? Po chwili z przerażeniem zauważyłam, że rąbek koszuli Malfoya stanął w ogniu. Chłopak również to zobaczył i jednym szybkim ruchem zrzucił z siebie materiał, cisnął na podłogę i przydeptał, by ugasić płomienie. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. W jego oczach błysnął strach i coś jak... obrzydzenie. Opuścił głowę, jakby wstydząc się swoich uczuć, a potem wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Zebrało mi się na płacz, ale zamiast rozpłakać się ruszyłam powolnym krokiem do łazienki. Gorąca woda zmyła ze mnie zmęczenie i rozgoryczenie. Ubrałam się w lekkie ciuchy i wyszłam z hotelu, nie oglądając się za siebie. Ruszyłam wolno przed siebie, podziwiając okolicę i rozglądając się za miejscem, w którym mogłabym mieć trochę spokoju. Wkrótce znalazłam mały park, prawie opustoszały. Prawie przyklasnęłam z zadowolenia i usiadłam na jednej z małych ławek, rozkoszując się samotnością i mając czas na rozmyślanie. Moja przyszłość była rozmyta, zostało mi już mało czasu. Grudzień chylił się ku końcowi, a moje dwudzieste pierwsze urodziny zbliżały się niebłaganie. Skutki klątwy były coraz bardziej widoczne. Moje oczy każdego dnia były coraz ciemniejsze. Mój żywioł wymykał się spod kontroli, moje opanowanie zanikało. Wszystko powoli zaczynało się walić, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Teraz już wiedziałam, dlaczego moja babcia popełniła samobójstwo. Sama byłam tego bliska. Ale nie mogłam umrzeć, jeszcze nie. Najpierw zabiję Notta. Tylko to było teraz dla mnie ważne. Siedziałam tak na tej ławeczce, a słońce powoli kryło się za drzewami. Zamknęłam oczy i przycisnęłam plecy do oparcia, odchylając głowę do tyłu. Kilka minut później poczułam, jak ktoś siada obok mnie. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że to Malfoy. Jego perfumy rozpoznałabym wszędzie.
- Przepraszam - powiedzieliśmy w tym samym momencie. Zaśmiałam się cicho - Nie chciałam tego, przykro mi - nasze spojrzenia się spotkały. Zamiast mi odpowiedzieć, zarzucił rękę na moje ramiona i przygarnął mnie do siebie, przyciskając swoje usta do mojego czoła. Poczułam ogarniające mnie uczucie ciepła i uświadomiłam sobie, że nie mogę ciągle wypierać się moich uczuć. Kochałam Malfoya, tak właściwie, to chyba nigdy nie przestałam. Moje uczucie do niego nigdy nie wygasło, a co więcej z każdym dniem rosło coraz bardziej. Draco od zawsze był w moim życiu. W Hogwarcie, po szkole i teraz. Zawsze był przy mnie, zawsze gdzieś obok. Jak mój anioł stróż.
- O czym myślisz? - wymruczał chłopak w moje włosy. O tym, że tak właściwie wciąż cię kocham idioto.
- O niczym ważnym - powiedziałam lekko. Wzruszył ramionami. Poczułam jego oddech na swojej szyi i poczułam się jak w niebie. Trwaliśmy tak długo, ale w końcu podnieśliśmy się i ruszyliśmy w stronę hotelu, wciąż objęci. Weszliśmy do pokoju, po drodze podnosząc listy, które sowy musiały przynieść pod naszą nieobecność. Malfoy poszedł wziąć prysznic, a ja usiadłam na swoim łóżku chcąc w spokoju przeczytać listy. Pierwszy napisany był ładnym, wąskim pismem Pansy.
Droga przyjaciółko,
nie wiem gdzie jesteś, nie wiem nawet czy żyjesz. Proszę, odezwij się w końcu. Ty i Malfoy zniknęliście tak nagle, nie tłumacząc mi niczego. Martwię się o Ciebie. Proszę, odpisz szybko.
Pansy
Uśmiechnęłam się, czując jak łzy napływają mi do oczu. Tak bardzo za nią tęskniłam. Lekko drżącymi palcami rozerwałam drugą kopertę.
Ukochana kuzyneczko,
kiedy Twoja stopa przekroczy granicę Londynu, zginiesz straszną śmiercią. JAK MOGŁAŚ WYJECHAĆ I NIC MI NIE POWIEDZIEĆ?! I jeszcze do tego zabrałaś ze sobą tego nieodpowiedzialnego, tlenionego idiotę. Skąd wiem? Ellie się wygadała, ale nie mówiłem nic Pansy, bo dziewczyna by się załamała. Jak tylko tu wrócisz będziesz się ostro tłumaczyć!
PS I tak Cię kocham,
Blaise Zabini Bambini Houdini
Roześmiałam się głośno, a łzy płynęły po moich policzkach. Chwyciłam za ostatnią kopertę, zastanawiając się, kto mógł ją przysłać.
Victorio Cassidy,
moja cierpliwość do ciebie się kończy, a zegar nieubłaganie odlicza czas do twojego końca. Tik, tak. Tik, tak. Może i cudem przeżyłaś mój atak, ale następnym razem zostanie z ciebie tylko kupka popiołu. Chyba że.... Chyba że wysłuchasz, co mam do powiedzenia. Mam dla ciebie pewną propozycję, której nie będziesz w stanie odrzucić. Zawołaj, a cię usłyszę. Masz mało czasu, nie zmarnuj go.
Ten, który nawiedza cię w koszmarach
Upuściłam list, wpatrując się w niego przez moment. Chwilę później spłonął i nie został po nim ślad. Powoli wstałam, nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym przed chwilą się znajdował. A potem uśmiechnęłam się szeroko.
Dzisiaj rozdział króciutki i tylko z perspektywy Cassidy, ale wcale nie dlatego, że nie chciało mi się pisać. Po prostu takie było moje założenie. Chciałabym też Was ostrzec, że od następnych rozdziałów możecie łagodnie mówiąc.... znienawidzić Victorię. Przygotujcie się psychicznie na mega rozpierdol, drama time i wiele innych nieciekawych rzeczy. Miłego czytania. xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro