#8 - Złego diabli nie biorą
Victoria
Moja noga płonęła, kiedy Carrow przystawił fiolkę do rany. Syknęłam z bólu, kiedy mężczyzna powiększył rozcięcie, a krew popłynęła do szklanego naczynia.
- Spokojnie słonko, nie chcę za bardzo cię okaleczyć, bo możesz się jeszcze do czegoś przydać - obleśny uśmiech rozjaśnił jego twarz. Skrzywiłam się z niesmakiem i poruszyłam się niespokojnie. Tuż za plecami Carrowa Blaise szarpał się, próbując uwolnić dłonie z kajdanek.
- Ty skurwielu! - warknęłam - Skończysz w piekle - moja głowa odskoczyła w bok pod wpływem jego uderzenia. Zaraz potem po komnacie rozniósł się jego zimny śmiech.
- Zabiorę cię tam ze sobą kochanie - powiedział spokojnie i skierował się w stronę wyjścia. Po chwili usłyszałam trzask zamykanych drzwi.
- Blaise - syknęłam w stronę kuzyna. Przestał szarpać więzami i spojrzał na mnie pytająco - dasz radę sięgnąć do mojego prawego buta? Mam tam schowaną zapasową różdżkę - mówiąc to wyciągnęłam się maksymalnie w stronę bruneta. Po nadludzkim wysiłku i dziesięciu minutach wyginania się we wszystkie strony w końcu udało mu się wyciągnąć magiczny patyk. Chwilę później byliśmy już wolni. Potarłam bolące nadgarstki i rozejrzałam się wokoło. Teraz, kiedy nie tkwiłam w niewygodnej pozycji pod ścianą, nareszcie mogłam rzucić okiem na pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Wyglądało mi to na lochy. W ścianach dostrzegłam przyczepione do niej więcej par kajdanek. Powoli skierowałam się w stronę drzwi i przystawiłam ucho do przesiąkniętego wilgocią drewna. Nie usłyszałam niczego, co zwróciłoby moją uwagę, więc zaryzykowałam i wychyliłam się na zewnątrz. Nie zauważywszy nikogo kiwnęłam na Blaise'a i razem wyszliśmy na skąpany w zielonkawym świetle korytarz. Niewiele myśląc skierowałam się w lewo i ruszyłam niepewnie przed siebie. Z daleka widziałam pomieszczenie, które rozpraszało mrok wokół nas. Nagle poczułam na ramieniu uścisk i zostałam gwałtownie odwrócona. Uniosłam różdżkę w oczekiwaniu na atak, ale nic takiego nie nastąpiło. Napotkałam za to zdumione spojrzenie mojego kuzyna.
- Na Salazara, Blaise! O mało co nie zeszłam przez ciebie! - warknęłam. W ciemnościach błysnęły jego białe zęby.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie chcę zginąć tak młodo - szepnął - Nie wiemy ilu ich tam jest, a nas jest tylko dwójka. Proponuję wezwać jakąś pomoc zanim będzie za późno - W ciszy przeanalizowałam jego słowa.
- Nie wiem jak ty Blaise, ale ja nie mam zamiaru ryzykować życiem moich bliskich - powiedziałam spokojnie. Chłopak powoli pokiwał głową.
- Więc co proponujesz? - zapytał cicho, pocierając dłonią kark. Zawsze tak robił, kiedy był zdenerwowany. Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się nad możliwym wydostaniem się z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.
- Nie mam pojęcia. Musimy przeszkodzić Carrowowi zanim wcieli w życie swój poroniony pomysł. Nie mamy czasu, ruszajmy.
Draco
- Wiedziałem, że puszczanie jej samej na Nokturna nie jest dobrym pomysłem - warknąłem, wyłamując ze złości palce i przechadzając się niespokojnie po salonie państwa Zabinich. Znajdowali się tutaj wszyscy. Harry, Pansy, Ginny, Ellie, nawet Astoria. Każdy próbował dowiedzieć się gdzie mogli się podziać Blaise i Victoria.
- Pójdźmy na Pokątną, popytajmy ludzi. Może widzieli coś, co zwróciło ich uwagę. W końcu minęły tylko dwie godziny od zniknięcia Vic - zaproponowała Pansy, a pozostali niechętnie się zgodzili.
- Zaczekajcie - zaczęła Astoria. Wszystkie spojrzenia skupiły się na jej osobie - Jesteśmy dosyć rozpoznawalni w świecie czarodziejów. Nie sądzicie, że wzbudzimy sensację, jeśli pojawimy się na Nokturnie? - zapytała.
- Wiedziałam, że nie jesteś taka głupia, na jaką wyglądasz - Astoria posłała Ginny zabójcze spojrzenie, po czym obie roześmiały się serdecznie. Kąciki moich ust drgnęły i powędrowały nieznacznie ku górze. Napięcie w pokoju trochę zmalało.
- Trafne spostrzeżenie As - rzuciłem w jej stronę - Proponuję standardowe płaszcze czarnych charakterów.
- Tym razem będziemy tymi dobrymi - rzekł Harry i machnął różdżką. Już po chwili cała nasza szóstka miała na sobie ciemne peleryny.
- Brawo Potter, wyrobiłeś się trochę. W Hogwarcie byłeś idiotą z transmutacji - sarknąłem. Pansy zachichotała cicho pod nosem.
- Do dziś pamiętam Harry, jak twój guzik od płaszcza biegał na owłosionych łapkach i popiskiwał - zaśmiała się małżonka Wybrańca, za co została zgromiona jego urażonym spojrzeniem.
- Dobra ekipa, przypominam, że mamy misję do wykonania - przypomniała Ginny. Wszyscy spoważnieliśmy, przygotowując się na akcję. Wszyscy, jak jeden mąż, teleportowaliśmy się na ulicę Nokturna. Na szczęście nasze nagłe pojawienie się nie zwróciło niczyjej uwagi. Zarzuciłem na głowę kaptur, a reszta poszła w moje ślady. Powoli wyszliśmy z zaułka i ruszyliśmy naprzeciw naszemu przeznaczeniu.
Victoria
- Blaise, krążymy już dobre dwie godziny i nadal nie znaleźliśmy wyjścia! - syknęłam w stronę bruneta, który spojrzał na mnie oburzony.
- Przepraszam cię moja droga, gdybym chociaż wiedział gdzie jestem, to może byłoby mi łatwiej nas stąd wyprowadzić - prychnął. Przewróciłam oczami i szturchnęłam go w żebra, na co od razu się rozpogodził. Nagle w oddali zobaczyłam ruch. Zatrzymałam się tak gwałtownie, że idący za mną Blaise wpadł na mnie, o mało co nie posyłając nas na ziemię. Przytknęłam palec do ust i kiwnęłam głową w stronę dwóch, pogrążonych w cichej rozmowie Śmierciożerców.
- I co teraz? Nie ma szans, żebyśmy wyminęli ich niezauważeni - szepnęłam. Brunet zamyślił się na chwilę, ale zaraz potem jego twarz rozjaśnił promienny uśmiech.
- Mam pomysł, dosyć ryzykowny, ale jednak - westchnęłam ciężko, bo wspaniałe pomysły Blaise'a często kończyły się katastrofą, jednak kiedy mi go zdradził, stwierdziłam, że nie jest to taki głupi plan. Pokiwałam głową, zgadzając się na niego i razem ruszyliśmy w stronę naszego wspólnego wroga.
Draco
Przechadzaliśmy się po Nokturnie, ale żadna mijana przez nas osoba w żadnym stopniu nie przypominała Blaise'a ani Victorii. Stanąłem na środku ulicy i bezradnie rozłożyłem ręce.
- Nie wiem już gdzie moglibyśmy ich znaleźć - powiedziałem, a reszta pokiwała głowami z posępnymi minami. Nagle mój wzrok przykuł stojący niedaleko mężczyzna, który przyglądał się nam z niekrytym zaciekawieniem. Kierowany dziwnym przeczuciem ruszyłem w jego stronę.
- Widzę, że szukasz czegoś bardzo cennego chłopcze - rzekł zachrypniętym głosem, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Moje oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
- Tak, ja.. - zacząłem, ale przerwał mi nim dokończyłem.
- Szukasz ognistej dziewczyny, racja? - zapytał. Chwilę później został przyparty do muru przez rozwścieczonego Harry'ego.
- Gadaj co wiesz, albo skończysz dwa metry pod ziemią - warknął. Obcy tylko uśmiechnął się pobłażliwie.
- Informacje mają swoją cenę - powiedział, mrugając w moją stronę - Sto galeonów i będziesz wiedział, gdzie szukać swojej dziewczynki - przeszukałem kieszenie, szukając jakichkolwiek pieniędzy. Reszta zrobiła to samo, aż w końcu uzbieraliśmy potrzebną sumę. Pomachałem mu pieniędzmi przed oczami, ale kiedy chciał je chwycić, cofnąłem rękę.
- Najpierw informacje, potem nagroda - wycedziłem. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Zaprowadzę was - rzekł i ruszył w tylko sobie znaną stronę. Nie mając nic do stracenia, ruszyliśmy w jego ślady. Szybko znaleźliśmy się przy ciemnej, niezatłoczonej uliczce.
- I co? To wszystko? - zapytałem.
- Była tutaj z jakąś staruszką. Rozmawiały przez chwilę, a kiedy młoda się odwróciła, tamta oszołomiła ją. Ostatnie co widziałem, to staruszka zaciągająca ją do tamtego lokalu - wskazał palcem obskurny bar - To wszystko co wiem - podałem mu pieniądze, a ten odszedł tak szybko, jak się pojawił.
- Potrzebny nam plan, Malfoy - powiedział Harry, stając obok mnie i obserwując budynek.
- Wiem Potter, wiem, więc zamiast pierdolić weźmy się do roboty.
Victoria
- Wow Blaise, to był twój pierwszy pomysł, który całkowicie wypalił! - pochwaliłam kuzyna, za co w odpowiedzi dostałam oburzone prychnięcie i cios w potylicę - Ała! -syknęłam, a on zaśmiał się, zadowolony tym co zrobił.
- Moje pomysły zawsze są dobre - prychnął. Poprawiłam kaptur i naciągnęłam go bardziej na twarz. Dzięki genialnemu planowi Blaise'a mieliśmy doskonały kamuflaż w postaci płaszczy Śmerciożerców. Ich właścicielom raczej prędko się nie przydadzą - Chodź tutaj - szepnął i skręcił w stronę jakiegoś pomieszczenia.
- Wow - westchnęłam - to przypomina mi lekcje eliksirów ze Snape'm - w istocie pokój do złudzenia przypominał lochy w których odbywały się lekcje z Nietoperzem. Przy ścianach stały półki zapełnione różnego rodzaju składnikami, a środek sali zajmował sporych rozmiarów kociołek.
- Co ty na to, żeby zrobić im tu mały bałagan? - zapytał Blaise, a w jego oczach zalśnił charakterystyczny dla niego błysk. W odpowiedzi podeszłam do składników i przyjrzałam się im z bliska. Po chwili chwyciłam dwie buteleczki i pomieszałam je. To samo zrobiłam z pozostałymi, dobierając rozważnie produkty. Blaise, który już miał zamiar przewrócić kociołek, spojrzał na mnie zdziwiony.
- Czemu to robisz, skoro nic się nie dzieje? - zapytał, unosząc brew. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
- Po co robić hałas, skoro można to zrobić elegancko? Kiedy będą chcieli coś uwarzyć, jest dziewięćdziesiąt procent szans, że wybuchnie im to w twarz - Brunet pacnął się w czoło.
- Zapomniałem, że z eliksirów zawsze miałaś Wybitną - zaśmiałam się cicho. W końcu, kiedy już skończyliśmy, ruszyliśmy z powrotem szukać wyjścia. Nagle, nie wiadomo skąd z ciemności wyłoniły się postacie w czarnych płaszczach. Blaise błyskawicznie uniósł różdżkę.
- Avada... - coś przykuło mój wzrok.
- NIE! - rzuciłam się na Blaise'a, zwalając go z nóg i powstrzymując go od rzucenia zaklęcia.
Draco
Razem z Astorią powoli przekroczyliśmy próg lokalu. W środku wyglądał tak samo na zewnątrz. Obdrapane ściany, przegniłe stoły i zapach pleśni wiszący w powietrzu. Nie przeszkadzało to jednak innym w przychodzeniu do tego miejsca. Nasze przybycie wzbudziło ciche szepty. Czułem na sobie spojrzenia. Ruszyliśmy w stronę baru, gdzie wysoki, chudy mężczyzna wycierał brudną szmatą szklanki.
- Jak miło widzieć dawnych kochanków razem - uśmiechnął się, pokazując znaczne braki w uzębieniu. Skrzywiłem się, czując smród jego oddechu.
- Szukamy czarnowłosej, młodej dziewczyny. Widziałeś ją tu dzisiaj? - zapytałem na pozór łagodnie, jednak w moim głosie dało się wyczuć ostrzeżenie. Barman przełknął ślinę i pokręcił głową.
- Nikogo takiego.. - zaczął, ale Astoria pochyliła się nad blatem i przybliżyła się do niego. Jeżeli to możliwe, mężczyzna zaczął się jeszcze bardziej trząść.
- Nawet nie próbuj nas okłamywać - wycedziła przez zamknięte zęby.
- Nie mogę, oni mnie zabiją..
- Jeżeli nie powiesz, ja pierwsza cię zabiję - zagroziła Greengrass z szalonym wyrazem twarzy. Barman spojrzał gdzieś ponad naszymi głowami i odetchnął z ulgą. Poczułem koniec różdżki na plecach i odwróciłem się powoli, a Astoria uczyniła to samo. Przed nami stali dwaj potężni czarodzieje, trzymając swoje różdżki w gotowości.
- Teraz opuścicie ten bar i nigdy więcej się tu nie pojawicie - powiedział powoli mężczyzna stojący za ladą, wracając do wycierania szklanek. Nagle z sąsiednich stolików poderwały się odziane w płaszcze postacie. Harry, Ginny, Ellie i Pansy pokazali swoje twarze, a barmanowi nie było już do śmiechu. Odłożył szmatę i warknął polecenie do mężczyzn trzymających różdżki. Po chwili zniknęli.
- Chodźcie za mną - powiedział barman i odwrócił się do nas plecami. Całą szóstką ruszyliśmy za nim. Poprowadził nas do małego pomieszczenie, w którym ledwo zmieściłyby się trzy osoby. Uniósł leżący na ziemi dywanik, odsłaniając ukrytą klapę w podłodze - Mam nadzieję, że wykończycie ich zanim oni zrobią to ze mną - warknął i zostawił nas samych. Po kolei zeszliśmy w dół, nie wiedząc co nas czeka. Znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Wokół nas roztaczała si cisza, która była wręcz namacalna. Ruszyliśmy przed siebie, szukając jakichkolwiek oznak życia. Nagle, nie wiadomo skąd wpadły na nas dwie postacie. Rozległ się krzyk, huknęło, a nad naszymi głowami śmignęło zaklęcie. Potem zapadła cisza.
Victoria
Podniosłam swój szanowny tyłek, który na szczęście nic nie ucierpiał, bo Blaise zamortyzował upadek, i przetarłam ze zdumienia oczy.
- Ty tleniony dupku! Chcesz żebym dostała zawału? - warknęłam, uderzając ręką w pierś mojego męża.
- Victoria? - zdziwił się i zachwiał, odrzucony do tyłu siłą mojego uderzenia.
- Nie, ciotka Muriel - prychnęłam, ignorując obściskujących się obok mnie Blaise'a i Ginny - Co ty tu wyrabiasz? - zapytałam z oburzeniem.
- Mówiłem ci, że samotne wędrowanie po Nokturnie nie skończy się dla ciebie dobrze - wycedził zbliżając się do mnie.
- Nie będziesz... - zaczęłam, ale zanim zdążyłam dokończyć, zostałam przyciśnięta do zimnej ściany.
- Zamknij się idiotko - syknął blondyn i pocałował mnie z całych sił. Kiedy zaczęłam się rozkręcać, oderwał się ode mnie i nachylił nad moim uchem - Jeszcze raz mi tak znikniesz a naprawdę będziesz spała na kanapie - wyszeptał, na co zachichotałam i pogłaskałam go po policzku. Naszych uszu dobiegło ponaglające chrząknięcie.
- Ja wiem, że się za sobą stęskniliście i w ogóle ale czas goni - powiedział Blaise i pokrótce opowiedział reszcie jak się tu znaleźliśmy.
- Macie pomysł, gdzie mógłby być Carrow? - zapytał Harry. W głowie zaświtała mi pewna myśl.
- Chce dokonać wskrzeszenia, a do tego na pewno potrzebny bedzie jakiś eliksir. Mijaliśmy po drodze pomieszczenie z kociołkiem, wróćmy się tam - jak powiedziałam, tak zrobiliśmy. Rzeczywiście, w miarę jak zbliżaliśmy się do komnaty, naszych uszu dobiegały coraz to głośniejsze rozmowy.
- Zostawcie mi Carrowa - szepnęłam tylko, zanim weszliśmy do pomieszczenia pełnego Śmierciożerców.
W istocie, nasze pojawienie się wzbudziło niemały szok. Zanim ktokolwiek zdążył się poruszyć głos zabrał Amycus.
- Jesteście w samą porę. Za chwile zobaczycie powrót waszego Pana! - krzyknął i wlał zawartość fiolki, którą trzymał w dłoni, do kociołka. Wszyscy wstrzymali oddech. I nagle wszystko wybuchło. Gęsty dym spowił powietrze odbierając nam oddech. No cóż, moja znajomość eliksirów na coś się przydała.
- TY MAŁA SUKO! - wydarł się Carrow, krztusząc się i plując - WIEM ŻE TO TWOJA SPRAWKA! BRAĆ ICH! - wrzasnął i skoczył do przodu. Powietrze przecięły fruwające w tę i z powrotem zaklęcia. Schyliłam się, by uniknąć Avady i ruszyłam do ataku. Śmierciożercy, mimo że świetnie przeszkoleni, nie mogli nam dorównać w walce. W końcu prawie wszyscy Śmierciożercy leżeli zabici lub oszołomieni. Spojrzałam w dół, na Carrowa leżącego u mych stóp.
- Zaraz spotkasz się ze swoją siostrą - warknęłam złośliwie i machnęłam różdżką. Jego szalone oczy zasnuły się mgłą. Stanęliśmy obok siebie, cała ósemka, i rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, które teraz było w kompletnej ruinie.
- Powiem aurorom, żeby to posprzątali - rzekł Harry poprawiając okulary - a tymczasem ja i Pansy uciekamy. Do następnego! - i już ich nie było. Zaraz po nich przyszła kolej na Blaise'a, Ginny, Ellie i Astorię. Zostaliśmy sami. Poczułam uścisk na dłoni i już po chwili stałam w swoim salonie. Nic nie mówiąc ruszyłam w stronę sypialni, zabierając ze sobą poduszkę i kołdrę.
- Co ty robisz? - zapytał Draco. Uśmiechnęłam się, puszczając mu oczko.
- Śpię na kanapie - powiedziałam słodko. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia.
- O nie nie moja droga - warknął i już po chwili chwycił mnie, przerzucając przez swoje ramię - Jeszcze jeden numer i przez tydzień nie będziesz mogła na dupie usiąść - rzekł jak na prymitywa przystało i ruszył w stronę sypialni, zgarniając po drodze moją poduszkę i kołdrę.
- Jesteś pewien, że to groźba nie obietnica? - od jego radosnego śmiechu zatrzęsło się całe moje ciało i już wiedziałam, że zostało mi wybaczone.
Przepraszam za dłuuugą nieobecność, ale sami wiecie, były wakacje. Wiem, że miałam wstawić rozdział już we wrześniu, ale szkoła wzywała. Teraz wracam do Was i obiecuję, że teraz rozdziały będą się pojawiały regularnie.
Łapcie 2400 słów ode mnie, kocham Was. xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro