Rozdział 7
* MAY *
Przegalopowałam przez las, ale natarczywy ból głowy i ramienia zmusił mnie, żebym zwolniła już na łąkach. Dobrze, że nie odjechałam daleko od stajni, inaczej nie wiem, czy dałabym radę samodzielnie wrócić. Zawroty głowy przyćmiewały moją koncentrację, a bark dokuczał do tego stopnia, że zmuszona byłam trzymać wodze tylko w jednej dłoni.
Na moje nieszczęście, trening Catheriny nadal trwał. Dziś los szczególnie ze mnie zadrwił. Nie dość, że będę musiała słuchać kpin tej zołzy, to w dodatku miałam wypadek, przez mężczyznę, który od dwóch dni zaprzątał moje myśli.
Och! Wczoraj zrobiłam z siebie przestraszoną psychopatkę, dziś furiatkę. Nawet nie chcę wiedzieć, co sobie o mnie pomyślał.
Ten incydent też był moją winą. Powinnam z daleka usłyszeć dźwięk silnika jego motocykla, ale byłam tak owładnięta myślami, że w ogóle nie skupiłam się na otoczeniu.
Jejku! Jemu też mogło coś się stać! Nawet o tym nie pomyślałam! Boże, co się ze mną dzieje?! Jest mi teraz strasznie głupio.
Syknęłam i przymrużyłam oczy, gdy pulsacyjne uderzenia w skroniach wzmogły na sile. Czułam się okropnie i zbierało mi się na mdłości.
Już niedaleko. Dam radę.
Jadąc wzdłuż pastwisk, widziałam ten zaniepokojony wyraz twarzy przyjaciela. Znał mnie bardzo dobrze i już po moich ruchach wiedział, że coś się stało. Nie przerywał prowadzenia treningu, czekając, aż spokojnie dojadę do stajni. Podniosłam kciuk w górę, dając znać, że wszystko jest w porządku. Jednak to go nie uspokoiło.
Omal nie spadłam drugi raz z Nightmare, gdy dostrzegłam lśniący czernią motocykl parkujący tuż przy moim Mitsubishi.
Cholera! Cholera! Cholera!!! To On!!!
Czułam jak rumieńce zalewają mi policzki, a serce omal nie wyskoczy z piersi. Zsiadł i bacznie rozejrzał się po terenie stadniny. Gdy mnie dostrzegł, jego wzrok wbił się we mnie z taką siłą, że czuła na skórze przechodzące ciarki. Nie byłam mu dłużna. Odwdzięczyłam się tym samym. Pioruny biły z naszych oczu, a ja zmniejszałam pomiędzy nami dystans. Gdy tylko zatrzymałam się przed budynkiem, od razu mnie dopadł. Złapał wodze w dłoń i zaczął na mnie krzyczeć:
– Czy ty oszalałaś?! Mogłaś zemdleć po drodze! Widzę, że nieźle uderzyłaś się w głowę. I to dosłownie.
Omal szlag mnie nie trafił. To chyba jedyny mężczyzna, do którego albo się nie odzywam, albo wrzeszczę przez nadmiar emocji.
– Gdybyś nie jeździł motorem po lesie, nic by się nie stało! – rugałam go, próbując odebrać mu wodze.
Nie udało się.
Ciężko wypuścił powietrze z płuc i zaczął mówić do mnie stonowanym głosem.
– Czuję się winny zaistniałej sytuacji. Proszę, pozwól sobie pomóc.
No i znowu słowa ugrzęzły mi w gardle. Te jego ciepłe, orzechowe oczy całkowicie przyćmiewały mi zdroworozsądkowe myślenie. Skinęłam głową, pozwalając mu zaprowadzić Nightmare do boksu. Krok po kroku poinstruowałam go, jak rozsiodłać konia. Byłam pewna, że robił to pierwszy raz w życiu, ale za wszelką cenę pokazywał, że sprosta zadaniu. Imponowało mi to.
Akurat zamykaliśmy boks, gdy do stajni wpadł trener. Po zaciętej minie, szybko można było rozpoznać jego wzburzenie.
– May, mów natychmiast co się stało? I nie kręć!
– Nic poważnego. Spadłam, ale nic mi nie jest. – Próbowałam go stonować, lecz jeszcze bardziej go wkurzyłam.
– Jak nic? – Wyrzucił ręce w górę. – Na skroni widzę krew. Mrużysz oczy, bo boli cię głowa. Masz opuszczony bark. Możliwe, że jest zwichnięty.
Zauważyłam perfidny uśmieszek na ustach motocyklisty, który był dumny z przeprowadzonej przez Bena inwigilacji.
– Może ja powiem – wciął się w naszą rozmowę. – Mam na imię Set. Wracałem motocyklem z imprezy znad jeziora, gdy z bocznej, leśnej dróżki wyskoczył rozpędzony koń. Przestraszył się i stanął dęba. May spadła. – Jak miło, że użył mojego imienia. – Była przez chwilę nieprzytomna. Gdy ją ocuciłem, nie dała sobie pomóc. Nawrzeszczała na mnie, po czym wsiadła na wierzch i ruszyła galopem. Przyjechałem sprawdzić, czy dotarła. Ona zawsze jest taka uparta?
Czułam na sobie mordercze spojrzenie przyjaciela, który syknął:
– Potrafi bardziej.
Napompowałam policzki i zacisnęłam wargi. Set, olewając mój wyraz twarzy, karcił mnie wzrokiem, a Ben złapał osprzęt i zniknął za drzwiami siodlarni. Już po sekundzie wrócił z moją torbą.
– Jedziesz do szpitala – rozkazał władczym tonem.
Stłumiłam ból ramienia i skrzyżowałam ręce na piersi, pokazując zawziętość.
– Nigdzie nie jadę.
Ignorując całkowicie moje zdanie, Set ujął w dłoń moje rzeczy i zaproponował:
– Pojadę z nią. W tym stanie nie może kierować.
– Racja – przytaknął mu trener. – Jej auto stoi przed stajnią. W stacyjce są kluczyki.
– Nie będzie problemu, żebym zostawił tu swój motocykl?
– Żadnego. Obiekt jest monitorowany, więc nic złego z nim się nie stanie.
Doprowadzili mnie do białej gorączki.
– Halo! Ja tu jestem i nie mam zamiaru ruszać się stąd!
Pomachałam dłońmi przed ich oczami, próbując zwrócić na siebie uwagę. Dupki nadal mnie ignorowali!
– Muszę wracać na trening. Zaopiekuj się nią.
No tego było stanowczo za dużo! Obrażona, odwróciłam się na pięcie, próbując odejść od nich z wielkim fochem, ale mój organizm stanowczo odmówił posłuszeństwa. Zawrót głowy sprawił, że bezwładnie poleciałam na bruk. Przed bolesnym upadkiem uchronił mnie Set. Złapał mnie na ręce i docisnął do silnego torsu.
Od pięciu lat nikt nie był tak blisko mnie, jak on w tej chwili. Każdy, nawet najmniejszy dotyk nieznanej mi osoby wywoływał paraliż całego ciała, bezdech i kołatanie serca. Tym razem było inaczej. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Mógł mnie tak nosić cały czas.
– No kochanie, bez dyskusji. Jedziemy natychmiast do szpitala – wymruczał bezpośrednio do mojego ucha.
Trener odprowadził nas do samochodu i otworzył drzwi. Siedząc na fotelu pasażera, kątem oka widziałam, jak wymieniają się numerami telefonów, po czym Set obiegł maskę i wskoczył na miejsce kierowcy. Gdy cofał, ostatni raz spojrzałam na Bena. Był zatroskany, ale w jego oczach dostrzegłam coś jeszcze, czego nie potrafiłam rozszyfrować.
Będąc sam na sam z tajemniczym motocyklistą, który tak raptownie wtargnął w moje życie, nie wiedziałam, co powiedzieć. Byłam skrępowana, ale mimo to dobrze czułam się w jego obecności. Postanowiłam pójść za poradą mojego przyjaciela i spróbować otworzyć się na nową znajomość. Nie mając śmiałości patrzeć mu prosto w twarz, odwróciłam głowę w stronę okna. Przełykając ślinę, udało mi się wykrztusić z siebie kilka słów:
– Dziękuję ci za wczorajszą pomoc i za to, że jedziesz teraz ze mną.
Mój głos się załamywał, ale i tak byłam z siebie dumna, że podjęłam konwersację.
– Nie masz za co dziękować. Wczoraj omal szlag mnie nie trafił, gdy zobaczyłem, jak cię zaczepiają. Poza tym sprawiłaś mi wielką przyjemność niesamowitym rysunkiem. Wisi u mnie w pokoju nad łóżkiem.
Czyli go nie wyrzucił.
Ośmieliłam się spojrzeć na niego, żeby sprawdzić, czy nie kłamie. W tym samym czasie odwrócił twarz w moją stronę. Na jego ustach wymalował się ciepły uśmiech. Jest niesamowicie przystojnym mężczyzną. Speszyłam się, czując piekące rumieńce i natychmiast uciekłam wzrokiem w stronę okna.
Po chwili ciszy zaczął mówić:
– Co do dzisiejszego dnia. Czuję się winny, że zostałaś przeze mnie ranna.
– Niepotrzebnie. Już z daleka powinnam usłyszeć twój motocykl i być ostrożniejsza.
Byłam tak pochłonięta myślami, że nie zwracałam uwagi na otoczenie. To mój błąd i przepraszam cię za kłopot.
Prychnął pod nosem, upewniając mnie, że ma inne zdanie i go nie zmieni, choćbym nie wiem, jak go przekonywała.
– Nie chcę tego słuchać. Jechałem drogą, którą nie powinienem. Ja jestem winny. Koniec, kropka.
Lekko przechyliłam głowę i spojrzałam na niego. Myśl o wypadku wyprowadzała go z równowagi. Był zły na siebie i żadne moje słowa nie przekonają go do zmiany zdania. Żeby złagodzić jego nerwy, nagle zmieniłam tor rozmowy.
– A teraz ratujesz mnie drugi raz. Czyżbyś był moim aniołem stróżem?
Podniosłam brew do góry i za wszelką cenę starałam się zachować powagę. Jego kąciki ust natychmiast podniosły się do góry. Ponownie olśnił mnie uroczym uśmiechem.
– Do anioła mi daleko, ale na pewno od wczoraj jestem twoim stróżem, Maleńka.
Ostatni wyraz seksownie zaakcentował, przez co gorąc przepłynął przez całe moje ciało, lokując się w podbrzuszu.
Co się ze mną dzieje?
Na szczęście nie udało nam się ciągnąć krępującej mnie rozmowy, bo zajechaliśmy pod szpital. Zdrową ręką wyjęłam z torby portfel z dokumentami. Nawet nie zdążyłam chwycić za klamkę, gdy wsunął się z mojej strony do wnętrza auta i ujął mnie na ręce.
– Mam zdrowe nogi. Mogę iść sama – zaprotestowałam, ale, oczywiście, miał własną teorię na ten temat.
– Masz zawroty głowy. Mogłabyś znowu upaść i zrobić sobie kolejną krzywdę. Lepiej nie ryzykować.
Ech, czyli nie mam nic do powiedzenia.
Nie protestowałam, bo czułam się niesamowicie dobrze w tej bliskości z nim. Mimowolnie pokonywał moje blokady i nie miałam zamiaru się przed tym bronić. Nie dziś...
Idąc wprost do dyżurki, zwrócił się do pielęgniarek:
– Dobry wieczór. Dwie godziny temu narzeczona miała wypadek. Spadła z wierzchowca i na chwilę straciła przytomność. Po powrocie do stajni uskarżała się na zawroty głowy oraz ból ramienia.
Oniemiałam.
Jak on mnie określił? Narzeczona??
Cwaniak zrobił to specjalnie, żeby udzielili mu jak najwięcej informacji na temat mojego stanu zdrowia. Sprytnie.
– Zaraz zajmiemy się pacjentką. Proszę najpierw uzupełnić kartę informacyjną.
Palcami chwycił podany przez kobietę arkusz, po czym usadził mnie tuż obok siebie w poczekalni. Cholerny samiec alfa nie dał mi nawet wypełnić ankiety dotyczącej mojej osoby! Dane spisał z dokumentów, a potem przeprowadził ze mną wywiad, odnotowując wszystko na papierze. Wytrzeszczyłam oczy, gdy doszedł do tabelki z upoważnieniem kogoś do informowania o stanie zdrowia pacjenta i zaczął wpisywać siebie. Set Dayton...
– Zapytałeś, czy chcę cię upoważnić? – Zwęziłam brwi i zmroziłam go wzrokiem.
Z beztroskim uśmiechem odparł:
– Kochanie, jako twój narzeczony, muszę wiedzieć, co ci dolega.
Puścił do mnie oczko i pisał dalej. Ręce mi opadły. Zamknęłam powieki i zaczęłam kręcić na boki głową.
– To nie dzieje się naprawdę.
Prychnął pod nosem i wręczył mi długopis.
– Podpisuj się i nie marudź.
Dupek!
Od momentu dostarczenia karty medycznej minęło zaledwie dziesięć minut, gdy przyszedł po mnie sanitariusz. Zawiózł mnie na szpitalnym wózku w głąb oddziału. Oczywiście Set nie opuścił mnie nawet na chwilę, oprócz momentu, gdy robili mi tomografię komputerową i nastawiali bark w zabiegowym. Tak jak mówił Ben, był wybity.
Po trzech godzinach męczących badań i sporej ilości zastrzyków przeciwzapalnych, przeciwbólowych i innych, o które nie zdążyłam dopytać, do gabinetu zaprosił nas doktor.
Już nawet nie próbowałam wygonić tego upierdliwego motocyklisty, wiedząc, że i tak zignoruje moje prośby.
Przeglądając ponownie wyniki, starszy mężczyzna spuścił okulary na końcówkę nosa i przejechał po mnie zmęczonymi oczami, skupiając wzrok na opatrzonym rozcięciu ponad skronią.
– Na podstawie badań mogę stwierdzić, że doznała pani wstrząśnienia mózgu. – No pięknie! – Chętnie panią zostawię na oddziale na dobę obserwacji.
Tylko nie to!
– Nie. Panie doktorze, absolutnie nie wyrażam na to zgody – zaprotestowałam.
Lekarz podrapał się po siwiejącej głowie. Najwidoczniej nie uznał mojej decyzji za mądrą.
– Czy będzie pani miała w domu zapewnioną opiekę, żeby w razie pogorszenia stanu zdrowia, ktoś mógł nas poinformować?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Skłamać czy przyznać się, że mieszkam sama. Set chyba zauważył moje zmieszanie, bo od razu wybawił mnie z opresji.
– Nie opuszczę narzeczonej na krok. – Zagiął mnie. – Czego można się spodziewać?
No chyba nie zamierzał u mnie nocować?
Przełknęłam ślinę i wsłuchałam się w głos lekarza.
– Zawrotów głowy, nudności. Jeśli wystąpi utrata świadomości, problemy z mową bądź ból pomimo zażytych leków, natychmiast należy przywieźć pacjentkę do mnie na oddział.
Pomrugałam powiekami, nie dowierzając, że mówi o mnie.
– Będę miał to na uwadze. A co z barkiem? – dopytywał.
– Był wybity. Nastawiliśmy go. Obecnie tkanki są opuchnięte, co może wywoływać duży dyskomfort. Opuchlizna powinna zejść do pięciu dni. Zapraszam na wizytę kontrolną za tydzień, wtedy zadecyduję o zdjęciu temblaka.
Odjęło mi mowę.
– Rozumiem... – wymruczał cicho i zerknął na mnie z półuśmieszkiem, jakby już planował ponownie tu ze mną przyjechać. Chyba oszalał!
Doktor wypisał receptę i poinformował o działaniu leków. Jeden z nich, który miałam połknąć jak najszybciej, wywoływał senność. Postanowiłam zażyć go dopiero w domu po położeniu się do łóżka.
Tak by było, gdyby nie apodyktyczny harleyowiec, który nie opuszczał mnie na krok i uparł się, żebym wzięła tabletkę tuż po wyjściu z apteki. Głupia, pomimo protestów i tak zrobiłam, co chciał. To był mój wielki błąd!
Sen zmusił mnie do zamknięcia powiek już w samochodzie. Z głową opartą o szybę, zasnęłam, zdana na łaskę nieznajomego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro