Rozdział 6
* SET *
Nieprzespane noce całkowicie mnie wykończą. Od rana chodziłem zły jak osa, a wszyscy bracia omijali mnie szerokim łukiem, nawet nie próbując zaczepiać. Jedynym odważnym był Risk, który przywołał mnie tuż po śniadaniu do biura. Usiadłem na wprost niego na sofie i skrzyżowałem na klacie ręce. Jego mina wyraźnie wskazywała, że za chwilę zacznie się do mnie przypierdalać.
– Set, kurwa, co się z tobą dzieje? Wczoraj nie czepiałem się, bo widziałem, że nie jesteś w humorze, ale to jak potraktowałeś Beth było poniżej krytyki – strofował mnie, a ja się uśmiechałem na myśl, jak ją opierdoliłem.
Po uratowaniu zielonookiej, do baru dojechał Risk i razem weszliśmy do środka. Gdy tylko wziąłem łyk piwa, ta bezmózga blondzia usiadła mi na kolanach, wpychając cycki pod nos. Bardzo się zdziwiła, gdy jej dupa wylądowała na podłodze, a ja będąc w furii, zacząłem wyrażać opinię na jej temat.
– Była nachalna. Nie lubię czegoś takiego – skwitowałem.
– Wyzwałeś ją od kurew i glonojadów
– Niech wie, co o niej myślę – upierałem się przy swoim, doprowadzając przyjaciela do frustracji.
– Kurwa, tobie coś jest i za cholerę nie mogę rozgryźć co. Od pewnego momentu zmieniłeś się nie do poznania. Kiedyś dzień w dzień zaliczałeś dziwki, teraz gdy któraś do Ciebie podejdzie, dostajesz szału. Byłeś duszą towarzystwa, aktualnie przed wszystkimi, łącznie ze mną, się zamykasz. Masz jakieś problemy, o których nie mówisz? Przestało ci się podobać w klubie? Chcesz odejść? – Widziałem, jak ostatnie pytanie sprawiło mu ból.
Od dziecka byliśmy braćmi z wyboru, a nie z przymusu. Gdybym odszedł, złamałbym mu serce i wszystko zmieniłoby się diametralnie. Ten klub nie byłby już taki sam. Byłem tego w pełni świadomy.
– Nie zamierzam nigdzie odchodzić i nie wyobrażam sobie życia poza Death Road, więc przestań przeżywać. Po prostu mam kryzys.
Usiadł obok mnie, łącząc dłonie pomiędzy kolanami. Wbił we mnie pytające spojrzenie, oczekując, że wyjawię mu, co siedzi w mojej głowie. Nie słysząc ciągu dalszego, dopytywał:
– To zostanie między nami. Powiedz, co cię gnębi? Wyduś to z siebie, bo naprawdę się martwię.
No i chuj nie odpuści.
– Powiedzmy, że kogoś poznałem. – Tymi słowami otworzyłem wrota piekła.
Risk wyprostował się, robiąc wielkie oczy.
– Ja pierdolę. Ty się zakochałeś – wykrztusił z trudem, po czym rzucił ten swój głupkowaty uśmieszek. – No i teraz wszystko się zgadza.
Olśniło go.
– Nie, kurwa, nie zakochałem się – rzuciłem oburzony. – Po prostu fascynuje mnie pewna dziewczyna. Chcę ją poznać. Dowiedzieć się czegokolwiek na jej temat. Ale za każdym razem, gdy spotykamy się przypadkiem, ucieka ode mnie, gdzie pieprz rośnie. Zachowuje się, jakby zobaczyła samego diabła.
Dupek zaczął dusić się ze śmiechu.
– Ja pierdolę. Chciałbym to zobaczyć.
Podniosłem łapę do góry i pokazałem mu fucka.
– Spierdalaj.
Opanował atak śmiechu i poklepał mnie po ramieniu.
– Przyjacielu, jesteś wytrwały i nie ma przeciwności, która stanęłaby na Twojej drodze do osiągnięcia celu. Założę się, że już niedługo go osiągniesz.
Pocieszające słowa, ale jak mam tego dokonać? Wiem o niej tylko tyle, że pięknie rysuje, jest bardzo skryta i przestraszona, a jedyne miejsce, w którym mogę ją spotkać to obrzeża parku. O ile w ogóle tam wróci.
Przetarłem dłońmi twarz, nic nie odpowiadając. Wstałem i raptownie ruszyłem w stronę drzwi.
– W życiu nie domyśliłbym się, że chodzi o kobietę – dodał.
Nie chodziło tylko o nią, a o całokształt. Chciałem zaznać tego, co miał Howk. Poznać kogoś, kto dzień w dzień będzie pokazywać przynależność do mnie i swoje oddanie. Kogoś, kogo mógłbym chronić. Na kogo mógłbym liczyć. Czy ta zielonooka piękność jest taką osobą? Nie wiem, ale chcę spróbować. Nie poddam się tak łatwo. Jeśli w ciągu kilku kolejnych dni nie spotkamy się, zacznę jej szukać. Chcę, żeby stała się moja.
Nad jezioro pojechaliśmy już o piętnastej. Chłopaki słysząc słowo impreza, od obiadu pakowali graty, alkohol i prowiant do auta, którym mieli jechać rekruci. Klubowe panienki zabrały się z kilkoma Braćmi na motocyklach, a reszta, łącznie ze mną i Riskiem, dodatkowo zrobiła paradę ulicami Mountfall. Niech mieszkańcy wiedzą, że jesteśmy klubem, z którym lepiej nie zadzierać.
Ku mojemu zaskoczeniu, nad jezioro przyjechały również trzy kelnerki z baru Billa, w tym durnowata Beth. Ubrane w prowokujące kiecki, z wielowarstwową tapetą na twarzach, bez jakichkolwiek skrupułów przystawiały się do chłopaków, gubiąc przy tym resztki własnej godności. Skierowane wprost na mnie oczy blondynki płonęły pożądaniem. Czułem się osaczony jej nachalnym spojrzeniem. Najwidoczniej idiotka, po wczorajszej akcji, nie wyciągnęła żadnych wniosków.
Ja pierdolę! Co za tępa dzida!
Nie mając ochoty przebywać w jej najbliższym otoczeniu, rozpaliłem z Howkiem ognisko i usiadłem obok niego i Molly. Cholernie miło mi się na nich patrzyło, a szczególnie słuchało planów dotyczących ślubu. Chcieli wziąć go za kilka miesięcy na terenie naszej siedziby i zorganizować przy tym wielkie wesele. Wiele bym dał, żeby zaznać namiastki tego, co mieli.
Pogrążony w rozmowie chlałem pod rząd drugie piwo, podczas gdy bracia zaczęli pływać razem z wyuzdanymi panienkami w jeziorze. Oczywiście nie dane mi było cieszyć się spokojem. Pierdolona Beth wylazła z wody i w skąpym, czerwonym bikini przypełzła do mnie.
– Set, dołącz do nas – zapiszczała, wyciągając do mnie rękę.
Nawet jej głos mnie wkurwia. Co za pustak! Co ona sobie myśli, że rozbierze się prawie do naga, a ja się na nią rzucę? Niedoczekanie.
Zmrużyłem oczy i zacząłem warczeć:
– Chyba mnie wczoraj nie zrozumiałaś. Nie jestem tobą zainteresowany, więc się odpierdol.
Głupia suka uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Może później nabierzesz ochoty. – Puściła do mnie oczko i z zamaszystym ruchem bioder wróciła do wody.
A niech się w niej utopi!
– Ja pierdolę! Ona mi dziś nie odpuści – mruknąłem pod nosem, zerując piwo.
– No rzeczywiście, uwzięła się na ciebie – przytaknęła Molly.
Czyli nie tylko ja to widzę.
Miałem jedno wyjście - uciekać od niej, jak najdalej się dało. Bez namysłu rzuciłem pustą butelkę do innych leżących przy prowizorycznym śmietniku, po czym wstałem.
– A ty gdzie? – zdziwił się Howk.
– Spierdalam stąd. Jeśli Risk zapyta o mnie, mówcie, że wrócę jak wypierdoli tę tępą zdzirę. Mam jej szczerze dosyć.
Nie słuchając tego, co jeszcze gadali, próbując mnie zatrzymać, wsiadłem na Roda i pospiesznie ruszyłem drogą powrotną przez las. Odczułem nieopisaną ulgę, oddalając się od jeziora.
W końcu upragniony spokój i cisza.
Nawet nie zastanawiałem się, gdzie mam jechać. To było oczywiste - pod bar Billa. Jeśli szczęście i dziś mi dopisze, spotkam tam zielonooką. Tym razem jej nie odpuszczę. Dowiem się, jak ma na imię i czym się zajmuje. Porozmawiam z nią.
Byłem pogrążony w myślach, wyobrażają sobie jej nieskazitelną twarz i niespotykane oczy, przez co oderwałem się od rzeczywistości, nie skupiając się na otoczeniu. To był mój błąd. Raptownie, z jednej z leśnych dróżek, przed motocykl wyskoczył mi koń. Kurwa, KOŃ! Tak gwałtownie zacisnąłem palce na klamce, że omal nie wypierdoliłem się przy hamowaniu. Jeździec nie miał tyle szczęścia. Spłoszone zwierzę z pędu gwałtownie się zatrzymało i stanęło dęba. Ktoś spadł z głuchym hukiem na ziemię, a ja zamarłem.
Cholera!
Rumak nie odbiegł daleko, bo już po kilku metrach zaplątał się w gęstych zaroślach, przez co utknął w miejscu.
Wychodząc z pierwszego szoku, zeskoczyłem z maszyny i podbiegłem do leżącej nieruchomo osoby. Klęcząc koło niej, zorientowałem się, kim jest ten jeździec. To była ona! Moja zielonooka! Nie dowierzałem własnym oczom, ale teraz najważniejsze było udzielenie jej pomocy.
Zajebię się, jeśli przeze mnie cokolwiek jej się stało.
Przyłożyłem dłoń do bladego policzka i poczułem przeszywający mnie dreszcz.
Co się ze mną dzieje? Ogarnij się! Pomóż jej!
– Halo! Słyszysz mnie? Halo! Otwórz oczy!
Reakcja na mój głos była natychmiastowa. Zwęziła brwi i zmarszczyła czoło.
– Spójrz na mnie. Coś cię boli? – W swoim głosie wyczułem panikę. Nie dało się ukryć, że cholernie się o nią bałem.
Z trudem otworzyła powieki i kilkukrotnie pomrugała długimi, hebanowymi rzęsami. Jej zielone tęczówki wbiły się we mnie, znowu odbierając zdolność mowy. Oczarowany nią, znieruchomiałem.
Jaka ona śliczna...
Nagle zerwała się i cofnęła. Przestraszona, oparła się plecami o pień drzewa. Zauważyłem, jak z bólu złapała się za ramię, próbując palcami rozetrzeć obolałe miejsce.
– Spokojnie. Nic ci nie zrobię – uspokajałem ją stonowanym głosem i próbowałem się zbliżyć.
Pomimo delikatności, jaką udało mi się z siebie wykrzesać, dziewczyna panicznie zaczęła rozglądać się dookoła, próbując zorientować w sytuacji.
– Pomogę ci.
Zrobiłem kolejny krok i wtedy stała się rzecz, której w ogóle nie mogłem się spodziewać. Mała piękność zaczęła na mnie wrzeszczeć.
– Już pomogłeś! Co ty sobie myślisz, jeżdżąc po lesie motocyklem?! Nightmare mógł przez Ciebie zrobić sobie krzywdę!
Teraz to mnie zagięła. Nie myślała o sobie, tylko o zwierzęciu. Nie dość, że była obolała po upadku, dodatkowo po jej skroni ściekała stróżka krwi. Byłem pewien, że swoim wzburzeniem chciała zatuszować odniesione w wypadku obrażenia. Nie mogłem tak po prostu odpuścić, dlatego za wszelką cenę starałem się przemówić jej do rozsądku.
– Jesteś ranna. Usiądź. Pomogę ci.
Fuknęła pod nosem i z zaciętym wyrazem twarzy ruszyła w stronę oplecionego gałęziami konia.
– Sama sobie pomogę.
Wyprowadziła go z zarośli i zgrabnym ruchem wskoczyła na jego grzbiet. Do reszty ocipiałem na jej punkcie. Po raz pierwszy widziałem ją w innym stroju niż te worki. Opięte spodnie podkreślały idealnie krągły tyłek i zgrabne nogi. Koszulka zapinana na guziki prężyła się na jej biuście. Była niesamowicie piękna. Widok jej na czarnym, wielkim wierzchowcu całkowicie powalił mnie na łopatki. Ocknąłem się, przypominając sobie, że coś jej dolegało.
– Do cholery jasnej, siądź i daj sobie pomóc! – ryknąłem sfrustrowany.
Zbytnio nie przejęła się moim wybuchem. Zmarszczyła nos i zmrużyła na mnie oczy.
– Nie będziesz mi rozkazywać. – Po tych słowach ruszyła galopem w stronę, z której przyjechała.
No teraz to mnie wkurwiła. Cholerna uciekinierka.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zacząłem szukać adresu najbliższej stadniny koni. Na wyświetlaczu pokazała się ksywa mojego przyjaciela. Akurat do mnie dzwonił. W dupie miałem rozmawianie z nim i słuchanie jego pierdolenia. Odrzuciłem i odpisałem:
Ja: Oddzwonię.
Miejsce, którego szukałem, znajdowało się po drugiej stronie lasu. Szybko rzuciłem okiem na trasę dojazdu i natychmiast zasiadłem na Harleya.
Ja pierdolę, w co ja się pakuję? Ale nie odpuszczę jej. Nie dziś. Muszę sprawdzić, jak się czuje i skąd ta krew na jej skroni.
Tracąc całkowicie rozum dla nieznajomej, ruszyłem z miejsca, będąc już pewien, że to dopiero początek mojej przygody z tą małą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro