Rozdział 4
* SET *
Przewracałem się w łóżku z boku na bok, nie mogąc odnaleźć dobrej pozycji, w której mógłbym odpłynąć. Powieki były ciężkie od zmęczenia, ale i tak, co chwilę się podnosiły. Wzrok zastygał w martwym punkcie, przytaczając obrazy dzisiejszego dnia. Cały czas pojawiała się zmora z parku, której nie mogłem się pozbyć ze swoich myśli.
Mijały godziny, a do pokoju zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca. Nad moją głową, na suficie malowały się coraz jaśniejsze barwy. Ciemność nocy ustępowała porankowi, ukazując białe ściany, komodę i stojący na niej telewizor. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy go nie włączyć. Nadawane o tej porze programy wiały nudą, która mogłaby doprowadzić mnie do upragnionego snu. Zrezygnowałem z tego pomysły, czując, że i tak gówno mi to pomoże.
Cała noc w dupę przez mój spaczony umysł. Co ze mną nie tak?
Próbowałem na siłę zasnąć, chociaż na godzinę, ale gdy tylko zamykałem powieki, ponownie widziałem tę dziwaczkę z ławki.
Dlaczego? Już całkiem mi odbiło.
Upierdoliłem sobie, że muszę ją poznać i dopóki tego nie zrobię, będę męczyć się sam ze sobą. Poleżałem jeszcze chwilę, wiedząc, że przez zarwaną nockę będę dziś wyjątkowo upierdliwy dla Braci.
Ich problem...
Niechętnie podniosłem się z wyra i poszedłem od razu do łazienki. Wziąłem orzeźwiający prysznic, który choć trochę doprowadził mnie do stanu używalności, po czym wynurzyłem się z pokoju. Kichy grały mi marsza, dlatego pierwsze kroki skierowałem w stronę kuchni. Na całe szczęście Molly, odpowiadająca za nasze posiłki, krzątała się już przy garach.
– Nasz Vice tak rano na nogach? – Zerknęła na mnie kątem oka, obdarzając przy tym serdecznym uśmiechem.
Lubiłem ją. Chyba jako jedyna nie działała mi na system nerwowy. Była wierna Howkowi i nie zadawała się z pustymi dziwkami, które codziennie nawiedzały klub. Obserwując tę parę czasem im zazdrościłem. Już od dwóch lat byli razem, wpatrzeni w siebie, jak w święty obrazek. Na początku z Braćmi nabijałem się z niego. Wierny jednej suce, gdzie co noc mógł mieć inną. Na dłuższą metę zauważyłem jednak coś, czego nie widziałem wcześniej. Byli szczęśliwi, wspierali się, poszliby za sobą w ogień.
Żadna, z którą do tej pory spałem, nie poświęciłaby się dla mnie. To bolało. Chciały jedynie dobrego posuwania. Jak już któraś zagięła na mnie parol, nie chodziło jej o głębsze uczucia, tylko o podniesienie swojej reputacji. W końcu każda z nich chciała być damą Vice, a najlepiej Prezesa.
Risk od razu postawił sprawę jasno - nie wiąże się i nie angażuje w tego typu pierdoły. Ja, jako najważniejsza po nim osoba w klubie, miałem wówczas najbardziej przejebane. Wszystkie zaczęły do mnie lgnąć, jak pszczoły do miodu.
Cholerne dziwki.
Przez całe swoje życie nie spotkałem nikogo, przy kim chciałbym budzić się, co dzień rano. Przekraczając w tym roku trzydziestkę, zacząłem zazdrościć ludziom, którzy prowadzą normalne życie, mają pracę, dom, żonę i dzieci. Ja tego nigdy nie doświadczę, a nie jestem na tyle zdesperowany, żeby brać na Damę jedną z tych, kręcących się po klubie, zużytych kobiet z milionowym przebiegiem.
Odganiając od siebie wizję marnej przyszłości, usiadłem przy kuchennym stole i ciężko wypuściłem z płuc nadmiar powietrza.
– Coś się stało? – zainteresowała się Molly, widząc moje nienaturalne zachowanie.
– Nie mogłem w nocy spać, a teraz kichy marsza mi grają.
Spojrzała na mnie strapionym wzrokiem, ale nie wnikała. I za to ją lubiłem. Umiała uszanować czyjąś prywatność.
Nie minęły trzy minuty, jak stał przede mną kubek z mocną kawą i talerz kanapek.
– Jesteś kochana. – Ująłem jej dłoń i pocałowałem.
Zarumieniła się i natychmiast wróciła do swoich obowiązków.
Kończyłem śniadanie, gdy za plecami rozległ się zaspany głos Riska.
– A ty już na nogach?
– Taaa... – mruknąłem, nie chcąc wdawać się w dłuższe dyskusje.
– To dobrze. Weźmiesz dwóch rekrutów i skoczysz do miasta po zakupy. Miałem ja to zrobić, ale zanim dojdę do siebie, będzie popołudnie.
Podniosłem wzrok i oceniłem jego stan. Mój przyjaciel zmagał się z kacem gigantem i zmęczeniem po całonocnym pieprzeniu. Perfidnie się wyszczerzyłem.
– Dobrze wyglądasz.
Chyba wyczuł ironię w moim głosie, bo od razu zmrużył na mnie oczy. Nie drążąc tematu, przeszliśmy do biura po listę zakupów i kasę. Kurwa, była dłuższa, niż przypuszczałem.
Ale co się dziwię, skoro jutro jest impreza.
Tak samo jak Risk, ja też nienawidziłem robić zaopatrzenia dla klubu w spożywkę. Wkurwiało mnie snucie się po sklepowych alejkach i wybieranie odpowiednich produktów. Do tego dochodziły niechętne spojrzenia ludzi z miasteczka, które jasno dawały znać, że uważają nas za zbirów żyjących poza prawem. Poniekąd mieli rację. Zajmowaliśmy się nielegalnymi interesami, ale nie zagrażaliśmy nikomu stąd. Mieszkańcom Mountfall wystarczył jednak widok motocykli i naszywek na kurtkach, żeby brać nas za najgorsze zło. Miałem w dupie ich opinie, a jedynie mogłem się cieszyć, że trzymają się z dala od naszych spraw.
Przez kilka godzin plątania się po sklepach i uliczkach miasta, przyłapałem się na tym, że jak ostatni kretyn rozglądam się, szukając w tłumie dziewczyny z ławki. Już całkiem mi odbijało. Zakodowałem we łbie, że zapewne jest interesującą osobą i muszę dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Zapytać, dlaczego uciekła przede mną w takiej panice? Musiałem spróbować z nią porozmawiać. Szansa na ponowne spotkanie jej oddalała się z każdą kolejną mijającą godziną. Nie było jej nigdzie, a humor diametralnie mi się zmienił.
Już na całkowitym wkurwie wróciłem do klubu. Tym razem na pytania „Co się z tobą dzieje?" miałem najlepszą wymówkę:
– Kilka godzin na pierdolonych zakupach. Domyślcie się.
Późnym popołudniem Zipp, Jazz i Troy siłą wyciągnęli mnie do baru Billa. Nie chcąc znowu być nachalnie oblegany przez zdzirowatą kelnerkę, próbowałem się wymigać, jednak myśl, że może tam spotkam nieznajomą z ławki, skłoniła mnie do zmiany zdania.
– Te twoje chwiejne nastroje w końcu nas wykończą – podsumował mnie jeden z Braci, przed odpaleniem swojej maszyny.
Tak, jak myślałem, moja frustracja każdemu dawała o sobie znać. Dzisiaj w ogóle się nie hamowałem. Byłem wybitnie uszczypliwy i nie przebierałem w słowach. Wielki szacun dla prospectów, którzy pokornie przyjmowali moje wybuchy podczas zakupów. W duchu zapewne i tak modlili się, żeby jak najszybciej wrócić do siedziby.
Nie odpowiadając nic Troyowi, prychnąłem pod nosem i odpaliłem silnik. Przez całą piętnastominutową drogę do lokalu modliłem się, żeby ją spotkać. Chyba Bóg wysłuchuje nawet takich grzeszników, jak ja, bo po dotarciu na miejsce ujrzałem ją.
Siedziała dwie ławki dalej, niż wczoraj. Znowu była ubrana w te workowate spodnie i za dużą koszulkę. Połowę jej twarzy przysłaniał daszek kaszkietówki. Uszy zakryte były dużymi słuchawkami. Musiała słuchać jakiś dynamicznych kawałków, bo w ich rytm lekko poruszała głową. Znowu coś rysowała na kartkach rozłożonych na kolanach.
Zdjąłem kask i nie pokazując Braciom zainteresowania nieznajomą, odpaliłem papierosa.
– Zaraz do was dołączę tylko skoczę po fajki. Zamów mi piwo – zwróciłem się do Zippa, który po chwili zniknął za drzwiami baru.
Przeszedłem za róg budynku i zacząłem ją obserwować. Wiem, zachowywałem się jak pieprzony stalker, ale co miałem innego zrobić, skoro na mój widok uciekała ogarnięta strachem. Potrzebowałem czasu, żeby wymyślić, jak się do niej zbliżyć, nie płosząc jej. Jak zacząć z nią rozmowę? Chyba pierwszy raz w życiu miałem taki problem, co skłaniało mnie do myśli, że ta dziwaczka rzeczywiście jest w jakiś sposób wyjątkowa.
Przyglądałem się jej z ukrycia, zastanawiając, co mnie tak w niej intryguje. Za chuja nie wiedziałem. Jedyne czego byłem pewien to, że nie mogę przestać o niej myśleć i ciągnie mnie do niej, jak na magnes.
Odpaliłem drugiego papierosa i zaciągnąłem się zaledwie raz dymem, gdy do małej podeszło trzech podpitych typów. Krew zawrzała mi w żyłach, gdy jeden z nich zerwał jej z głowy czapkę, a drugi zrzucił z jej kolan blok z pracami. Widziałem jak zamarła. Jej ciało zdrętwiało z przerażenia. Kiedy jeden z nich złapał ją za ramię i szarpnął do góry, nie wytrzymałem. Ruszyłem w ich stronę, jak rozwścieczona bestia z toczącą się z ust pianą.
– Puść ją. – Z mojego gardła wydobył się złowrogi warkot.
Łysy dupek, trzymający dziewczynę, ignorancko się zaśmiał.
– No dobra.
Z impetem pchnął ją na ławkę, przez co syknęła. Sprawił jej ból. To wystarczyło, żeby moja pięść spotkała się z jego nosem. Czerwona farba zalała mu ryja. Drugi, który chciał grać chojraka, oberwał w wątrobę. Trzeci, zaskoczony moją siłą, odsunął się. Zgarnął dwóch skręcających się z bólu kumpli i spierdolił.
Miękkie pały.
Przez rozchylone usta wypuściłem powietrze, żeby się opanować, po czym spojrzałem na nieznajomą. Siedziała na ławce, trzymając się za bok, a w drugiej dłoni zaciskała swoją kaszkietówkę. Najłagodniej, jak tylko umiałem, zapytałem:
– Nic ci się nie stało?
Z utkwionym wzrokiem w chodniku, pokręciła przecząco głową. Musiała bardzo się przestraszyć, skoro nawet nie chciała się odezwać. Choć nie uśmiechało mi się to, musiałem zachować dystans. Podniosłem z ziemi jej szkicownik, który sam otworzył się na interesującej mnie stronie. Oniemiałem. Jej rysunek był tak realistyczny. Ujęła na nim każdy najdrobniejszy szczegół. Jak musiała być zdolna i wprawiona, że w ciągu tak krótkiego czasu potrafiła idealnie odwzorować rzeczywistość.
– Mój motocykl – wychrypiałem ze słyszalnym podziwem w głosie.
I wtedy to się stało. Podniosła na mnie wzrok. W życiu nie widziałem tak pięknych oczu. Były niczym dwa szmaragdy zanurzone w wodzie. Tak czyste i krystaliczne. Oszołomiony jej urodą, badałem piękną twarz w kształcie serca. Nasycałem się widokiem gęstych, hebanowych rzęs, drobnego noska i naturalnie wydatnych, malinowych ust. Była perfekcją samą w sobie.
Wyciągnęła w moją stronę dłoń. Dopiero teraz zauważyłem, jak jest szczupła, wręcz wątła. Zgrabnymi palcami ujęła blok z pracami. Minęła dłuższa chwila, zanim ocknąłem się i zrozumiałem niemy przekaz. Bez oporu oddałem jej własność, nadal stojąc, jak kretyn i gapiąc się na nią, jak sroka w kość.
Zrobiła coś niespodziewanego. Wyrwała rysunek i mi go wręczyła.
– Jest twój – powiedziała dźwięcznym głosem.
Cholera, rozległ się w mojej głowie, niczym najpiękniejsza melodia. Byłem w szoku, trzymając w łapach obraz mojego Night Roda.
Zanim się obejrzałem, przemknęła przez ulicę i wsiadała do zdezelowanego Mitsubishi. Samochód z trudem wydał z siebie terkoczący dźwięk, a z rury wydechowej wydobył się niebieskawy dym.
Uszczelka pod głowicą do wymiany.
Z piskiem opon ruszyła z parkingu, włączając się do ruchu ulicznego. Śledziłem wzrokiem jej rzęcha, dopóki nie zniknął mi, na skrzyżowaniu, z pola widzenia.
Ja pierdolę, nawet nie zdążyłem zapytać, jak ma na imię.
Znowu mi uciekła, a ja kurwa przepadłem, mając przed oczami tylko jej twarz.
*Prospect – kandydat na członka klubu motocyklowego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro