Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30


* SET *


– Stać! Wzywam policję! – wrzeszczała za nami stara wiedźma, która już na „dzień dobry", podniosła nam ciśnienie.

Risk się nie pierdolił. Jak burza przeszedł całą długość holu i bez pukania, wpadł do gabinetu. Wszedłem tuż za nim, a obok mnie nawiedzona sekretarka dalej darła mordę.

– Próbowałam powstrzymać tych mężczyzn!

Frank siedział za biurkiem obłożony kwitami. Na nasz widok raptownie się podniósł.

– Set? No nie wierzę, Adam! Kopę lat! – Wyskoczył zza dębowego blatu, witając się z nami.

– Nic się nie zmieniłeś.

– Za to ty zmężniałeś – odpowiedział mojemu przyjacielowi, klepiąc go po ramieniu. – Siadajcie. – Wskazał nam sofę.

Nawet nie musiałem pytać, czy się znają. Od razu było widać, że w przeszłości mieli zażyłą relację.

Oburzona sekretarka wyszła, trzaskając drzwiami.

– Jeszcze nie zwolniłeś tej krowy? – zakpił Risk.

– Brakuje jej kilku miesięcy do emerytury. Nie będę świnią i pozwolę dopracować jej do końca. – Rozsiadł się na wprost nas. – Z czym do mnie przychodzicie?

– Przecież dobrze wiesz – wtrąciłem stanowczym głosem. – Byliśmy w mieszkaniu May. Znaleźliśmy zdjęcia, film i list z pogróżkami. Domyślamy się, że przez to uciekła.

Zwęził brwi i zacisnął usta w prostą linię.

– Chłopcy, nie jestem upoważniony do tego, żeby komukolwiek udzielać informacji o niej i jej aktualnym miejscu przebywania. Mogę tylko potwierdzić, że May boi się o własne życie. Mówiła, że to nie pierwsza taka wiadomość.

– To prawda – odparł Prez. – Dostałem dwa maile z jej zdjęciami i groźbami. Nasz informatyk namierza skurwiela, który za tym stoi.

– Rozmawiałem dziś z szeryfem. Peter Moore został zwolniony tydzień temu za dobre sprawowania. Ponoć z całej trójki, która brała udział w napaści na May i zabójstwie Ryana, jemu najmniej udowodniono. Dostał dziesięć lat. Ostatnio wystarał się o odbycie drugiej połowy kary w zawieszeniu. – Ta informacja wystarczyła, żebyśmy dopadli skurwiela.

Zerknąłem na przyjaciela, który z nerwów zaciskał pięści. Jego tors gwałtownie podnosił się i opadał od nerwowych wdechów. Wiedziałem, że myślał teraz o zabiciu tego gnoja. Zada mu najboleśniejszą śmierć z możliwych.

– Gdzie znajdziemy tego padalca? – dopytałem.

– Szeryf miał to dla mnie sprawdzić. Przyjaźnimy się od lat, ale to służbista. Boi się udzielać informacji osobom postronnym.

Kurwa, jeśli psy zaczną węszyć, spłoszą go. Musimy być szybsi.

Risk chyba myślał o tym samym, bo od razu przeszedł do głównego tematu.

– Gdzie ukryłeś May?

Frank podrapał się po siwej głowie.

– Chłopcy, naprawdę nie mogę wam powiedzieć. Wiem, że nie zrobicie jej krzywdy, ale im więcej osób wie, tym bardziej jest zagrożona. Mamy mocne dowody przeciwko Peterowi. Do pół roku zanim wróci, on będzie już siedział. Wystarczy szeryfowi pokazać maile, list i płytę.

On naprawdę w to wierzył? System tak nie działa. Sami wymierzymy sprawiedliwość i raz na zawsze skończymy z tym popaprańcem.

Nie mówiłem tego na głos, żeby niepotrzebnie nie mieszać Franka. Im mniej wie o przelanej krwi, tym bezpieczniej dla niego.

– Gdzie jest May? – Risk warczał przez zaciśnięte zęby. – Już raz ją straciłem. Nie pozwolę, żeby drugi raz wszystko spierdoliło się przez jakiegoś jebańca.

– Adam, traktuję ją jak własną córkę. Zapewniam, jest daleko stąd w bezpiecznym miejscu. Nic jej tam nie grozi. Wróci za pół roku. Jeśli tak bardzo ci na niej zależy, poczekaj. To tylko sześć miesięcy.

Mój przyjaciel raptownie wstał i zawisł nad dojrzałym mężczyzną.

– Przez sześć miesięcy to kurwica jasna mnie strzeli. Nie chodzi już tylko o nią, ale i o moje dziecko, które nosi w sobie. Muszę przy niej być!

Frank zbladł i opadł plecami na oparcie fotela. Chyba nic nie wiedział na ten temat.

– May jest w ciąży? Powiedziałaby mi o tym.

Przejąłem głos, wyjaśniając.

– W jej mieszkaniu, w łazience, znaleźliśmy test i rozerwane po nim pudełko. Wyglądało, jakby się spieszyła. Może nie zdążyła nawet sprawdzić wyniku, jak po nią przyszedłeś – dedukowałem na głos, a Risk wyciągnął z kieszeni kawałek plastiku z dwiema kreskami, udowadniając moje przypuszczenia.

Siwe brwi naszego towarzysza poszybowały w górę. Blednąc na twarzy, zdębiał.

– Cholera! – przesunął wzrok na mojego przyjaciela. – Adam, dam ci jej adres, ale jeśli włos spadnie jej z głowy...

– Za kogo mnie masz?! – Nie dał mu dokończyć. – Kocham ją i chcę przy niej być. Oszaleję bez niej! Wiedząc, że jest w ciąży, muszę osobiście ją chronić.

Postawiony pod ścianą, podniósł się i podszedł do biurka. Z notatnika spisał na kartkę adres, po czym wręczył ją Riskowi. Własnym oczom nie wierzyłem, gdzie ją ukrył.

Anglia. Londyn. Kurwa, drugi kontynent!

– Wysłałem jej prace na prestiżowy konkurs młodych architektów. Wygrała go, dostając półroczny staż w renomowanej londyńskiej firmie. To dla niej wielka szansa na rozwój kariery zawodowej. Nie chciała jechać, już wiem dlaczego.

Jak widać May, naprawdę go kochała, skoro chciała zaprzepaścić taką okazję. Dobrze robię, że usuwam się w cień. Są dla siebie stworzeni i gotowi na największe poświęcenie dla dobra drugiego. Oboje zasługują na szczęście.

– Gdyby nie te groźby, nie wyjechałaby – dodał Frank. – Proszę, nie zmarnuj tego.

– Nie martw się – odparł krótko.

Ciekaw jestem, co zrobi w tej sytuacji. Poczeka pół roku? Pojedzie ją zobaczyć i rozmówić się? Nie chciałbym być teraz w jego skórze.

Pożegnaliśmy się i wyszliśmy z budynku. W drodze do siedziby wpadliśmy do Pixela. Jak zwykle siedział w swoim sklepie komputerowym, uderzając palcami w klawiaturę.

– Prez, jeszcze nic nie mam. Sygnał jest nieaktywny – oznajmił na nasz widok.

– Możesz włamać się do sieci więziennictwa? – zapytał Risk z innej beczki, budząc na twarzy Brata szeroki uśmiech.

– Pewnie. – Zamknął sklep i zaprowadził nas na zaplecze.

Nora hakera, to pierwsze co przyszło mi na myśl, widząc to pomieszczenie. Było wyposażone w kilka monitorów, komputery, czujniki i jakieś nieznane mi urządzenia. Pixel zasiadł przed głównym ekranem i zaczął klikać w tempie błyskawicy.

– Dobra, wszedłem. Kogo mam znaleźć? – zapytał konkretnie.

– Peter Moore i dwóch skazanych razem z nim jebańców. Chcę wiedzieć wszystko – wyburczał Risk.

Nie czekaliśmy długo, jak wyszperał ich kartoteki i zaczął czytać je na głos. Dwóch siedziało obecnie za kratami. Skazani za morderstwo, dostali dożywocie. Peter, zgodnie z tym, co mówił nam Frank, odsiedział połowę wyroku, a na drugą dostał zawiasy. Ten kutas już nam się nie wywinie.

Pixel bez problemu znalazł jego obecny adres, bo miał nadzór kuratorski. Stacjonował u swojej kuzynki, Elizabeth Winds. Nic nie mówiło nam to nazwisko. Szukając głębiej, nagle opadły nam szczęki. Pierdolona Beth! Grała idiotkę, węsząc w naszym klubie i dostarczając kuzynowi informacje.

Risk ryknął z wściekłości. Złapałem go za ramiona i zacząłem tonować.

– Uspokój się. Ta zdzira od początku była cięta na May. Teraz przynajmniej wiemy, dlaczego. Załatwimy tą sprawę raz na zawsze.

Wiedziałem dobrze, że nie uspokoją go żadne moje słowa. Musi osobiście zakończyć temat, dopiero ukoją się jego nerwy.

– Dzięki Pix. Jesteśmy w kontakcie – pożegnaliśmy się i w ekspresowym tempie ruszyliśmy w stronę siedziby.

Omal nie wybuchłem śmiechem, widząc w salonie, siedzącą wśród dziwek, Beth.

Ta to ma tupet.

Podbiegła do nas i udając niewiniątko, zaczęła skomleć:

– Wiem, że nie powinnam tu być, ale przemyślałam wszystko. Bardzo źle się zachowałam w stosunku do May. To ja ją sprowokowałam. Chciałam ją przeprosić. Proszę, pozwólcie mi odkupić winy.

Wiedziałem od Riska, że ta suka rzuciła się ostatnio na Maleńką i omal nie rozpieprzył jej za to łba. Zerknąłem na Brata, będąc ciekaw jego reakcji. Szczęka zacisnęła mu się niczym imadło, z oczu biła wściekłość, a każdy mięsień się napiął. Musiał cholernie mocno pilnować się, żeby za wcześnie nie zabić tej zdziry.

– Do biura – z jego ust wydobył się warkot.

Beth, nie odczytując jego oczywistej miny, poszła z nami do gabinetu. Usiadła we wskazanym miejscu i zaczęła jeździć dłonią po dekolcie.

– Czy mam pokazać, jak bardzo jest mi przykro? – Pomrugała sztucznymi rzęsami, dając nam dwuznaczną propozycję.

Teraz to i ja się wściekłem.

– Jesteś naprawdę tępa, myśląc, że którykolwiek z nas cię tknie. – Popatrzyłem na nią z obrzydzeniem.

Zrobiła wielkie oczy i nadal grała.

– Nie rozumiem.

Risk nie wytrzymał. Wyciągnął pistolet i wymierzył prosto w jej czoło.

– Wiemy kim dla ciebie jest Peter Moore. Masz nam wszystko wyśpiewać, inaczej stąd nie wyjdziesz. Moje cierpliwość już dawno się wyczerpała. – Odbezpieczył broń.

Spanikowana, spojrzała na mnie.

– Set, weź mu coś powiedz!

– Ja już bym strzelił – burknąłem, w ogóle nie przejmując się jej losem. Niech zdzira wie, że jest w gównianej sytuacji.

– Pięć. Cztery. – Risk zaczął wyliczać. – Trzy. Dwa. – Palec na spuście poruszył się.

Przerażona Beth w końcu krzyknęła:

– Stop! Powiem wszystko.

Nie spuszczając broni z celu, warknął:

– Mów.

– Peter to mój kuzyn. Zna cię – mówiła wprost do Riska. – Był u mnie w barze, gdy wpadłeś do szefa. Zaczął wypytywać o ciebie i May. Wiem, że pięć lat temu pobił ją i zgwałcił. Miał dobrego adwokata, dzięki któremu uniknął pełnej kary. Chce się zemścić na niej za to, że w ogóle siedział. Dostarczałam mu informacji.

Pierdolony kret.

– Gdzie go znajdziemy? – zapytałem.

– Pewnie szwenda się po mieście, szukając pracy. Późnym popołudniem jest u mnie w domu, bo o osiemnastej przychodzi kurator. Wczoraj wściekł się na mnie, że rzuciłam się na May. Ma pierdolca na jej punkcie. Obiecałam, że spróbuję się do niej zbliżyć. – Zaczęła płakać na zawołanie. – Proszę, nie zabijajcie mnie. Boję się go. Groził mi, dlatego to zrobiłam.

Jasne...

Widać było, że to dwulicowa żmija. Risk też nie dał nabrać się na tę niewinną minę przerażonej dziewczynki.

– Dla kretów nie ma przebaczenia – powiedział, po czym strzelił.

Martwa suka opadła na podłogę, nie robiąc na nas wrażenia. Od dziecka byliśmy przyzwyczajeni do widoku trupów i krążącej wokół nas śmierci.

– Wezwij Grega i Tima. Niech zabiorą to gówno z moich oczu. Puść w eter, że za godzinę chcę widzieć wszystkie gęby Braci na zebraniu. – Przez surowy ton i nieugiętą postawę, przemienił się w prawdziwego Prezesa.

Skinąłem głową, zostawiając go samego w biurze.

Równo po godzinie, odświeżony i przebrany, zszedłem na dół. Szybki prysznic trochę mnie orzeźwił po nieprzespanej nocy i dwóch dniach jazdy non stop.

Niech ta sprawa ma już swój finał, żebym mógł odpocząć i się wyspać. Jeszcze jedna zarwana nocka, a zacznę widzieć pierdolone jednorożce. Poważnie!

Poszedłem do naszej sali narad, gdzie zgromadzili się już wszyscy, łącznie z braćmi, którzy dziesięć minut wcześniej zjechali z trasy. Nie wyglądali lepiej, niż ja. Ten wyjazd każdemu z nas dał popalić.

Risk wszedł tuż za mną, zamykając drzwi. Oczy wszystkich skupiły się na przywódcy.

– Prez, coś się stało, że tak nagle nas wezwałeś? – zapytał Jazz.

– Tak, mieliśmy kreta. – Na dźwięk tego słowa, nastąpiło poruszenie.

Każdy z nas nienawidził dwulicowców, którzy chcieli po cichu niuchać w naszych sprawach.

– To była Beth – kontynuował. – Pożegnała się już z życiem. Donosiła swojemu bratu, który chciał nam zaszkodzić i wypisywał do mnie maile z pogróżkami. – Podał kilka wydrukowanych kartek z jego gębą. – Macie znaleźć tego skurwiela i przyprowadzić go do mnie. Do wieczora chcę, żeby zdechł. Pod zdjęciem jest adres, pod którym stacjonuje, ale zazwyczaj do osiemnastej kręci się po mieście. Macie na to dwie jebane godziny – wydał rozkaz.

– A nie lepiej poczekać do wieczora, aż wróci na kwadrat? – zagadnął Howk.

– Wieczorem wyjeżdżam. To druga sprawa, którą chciałem poruszyć. Nie będzie mnie przez pół roku, może dłużej.

O kurwa! Czyli jednak rzuca wszystko dla niej.

Westchnąłem ciężko, nie dowierzając, że jest do tego zdolny.

– Wylatuję o pierwszej w nocy. Set, prześpisz się teraz po zarwanej nocce. Chciałbym, żebyś o dwudziestej odwiózł mnie na lotnisko.

Skinąłem głową, nie będąc w stanie wydobyć z siebie słowa.

– Prez, ale kurwa... jak to? – Bracia nie odpuszczali. – Gdzie się wybierasz?

– Anglia. Sprawy osobiste. Swój stołek zostawiam Setowi. Macie go szanować i słuchać. Jest w tym klubie od najmłodszych lat, tak samo jak ja. Miejsce Vice przejmie Howk, kolejny Brat, który nigdy nie zawiódł mojego zaufania.

Zapadła grobowa cisza. Nikt nie spodziewał się, że główny Prezes macierzystej jednostki może tak nagle odejść.

– Ale wrócisz? – zapytał Howk.

Risk uśmiechnął się półgębkiem.

– Mam taką nadzieję. – Klasnął w dłonie, przywołując porządek. – A teraz do roboty. Podzielcie się na grupy i sprowadźcie mi tego gnoja.

Zaskoczeni mężczyźni wyszli, zostawiając nas dwóch samych na dużej sali.

– Na pewno to przemyślałeś? – zapytałem troskliwie.

Był moim bratem od zawsze, z wyboru, a nie przymusu. Martwiłem się o niego.

Wolno wypuścił nadmiar powietrza z płuc.

– Set, nie mogę drugi raz jej stracić. – W jego głosie słyszałem desperację. Zrobi wszystko, żeby znowu z nią być. Podziwiałem go za to.

– Rozumiem, ale pamiętaj, że ten stołek należy do ciebie i nie pozwolę ci z niego, tak po prostu, zrezygnować. Jesteś i będziesz Prezesem Death Road MC, a ja jedynie mogę zgodzić się na zastępstwo na czas jej stażu. Macie oboje tu wrócić.

Roześmiał się, podając mi rękę.

– Umowa stoi.

Był wieczór, gdy przebudził mnie, nastawiony wcześniej, alarm w telefonie. Przetarłem ciężkie powieki i sprawdziłem godzinę.

Cholera, zaraz będę musiał wieźć Brata na lotnisko.

Zwlokłem się z łóżka i niechętnie ubrałem. Chyba tydzień będę odsypiać te nieprzespane nocki.

Nadal nie wierzyłem, że to dzieje się naprawdę. Jedna, mała, drobna kobietka zrobiła tyle zamieszania w naszym życiu. Nie byłem zły za to, że mnie zostawiła. Chyba musieliśmy przeżyć swoje pięć minut, żeby dwie rozdzielone dusze, po latach znowu się odnalazły. Będę cieszyć się ich szczęściem, a z May spróbuję żyć w przyjaźni.

To cudowna dziewczyna, dzięki której, w tym paskudnym życiu, zaznałem trochę szczęścia. Będę jej zawsze wdzięczny, bo udowodniła mi, że też mogę być przez kogoś kochany. Nie poddam się i dalej będę szukać swojej drugiej połówki. Kiedyś na pewno ją znajdę, tak jak Risk odnalazł May.

Zszedłem z piętra do pustego salonu, gdzie kręciły się tylko trzy dziwki.

– Gdzie Bracia? – mruknąłem do nich, ale nim uzyskałem odpowiedź, zaczęli wyłaniać się z piwnicy.

Po ich minach i stanie ubrań doskonale wiedziałem co robili. Pewnie mieli niezłą zabawę wymierzając karę temu zwyrodnialcowi. Ostatni wyszedł Risk. Ociekał krwią, a z jego oczu bił blask adrenaliny i szaleństwa.

– Myślałem, że już czekasz z torbą w ręku przy drzwiach, a ty zabawiasz się z jakimś gnojem – zażartowałem.

Zerknął na godzinę i dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo przegiął z czasem.

– O kurwa! Zaraz będę z powrotem.

Śmiałem się, widząc, jak biegnie na górę, przeskakując co drugi stopień.

Oby chociaż jemu wszystko się udało. Z całego serca mu tego życzę.


Od autorki:

Kochani, łezki kręcą mi się w oczach na myśl, że jutro opublikuję ostatni rozdział "Doścignąć wolność". Postanowiłam nie trzymać Was długo w niepewności, jak potoczą się dalsze losy Seta, dlatego jutro o 20:00 ruszamy z drugim tomem.
Poniżej wstawiam kolejną zapowiedź ;)

Dziękuję za każdą Waszą gwiazdkę.

Dziękuję za każdy komentarz, który budzi uśmiech na moich ustach.

Dziękuję, że jesteście ze mną ❤

https://youtu.be/WfuN7i3sm80

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro