Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3


* MAY *


Dzisiejszy dzień w stajni minął w okamgnieniu. Udało mi się wyrwać w godzinny teren na Nightmare, przelonżować dwa młode wałachy, a na koniec, pod czujnym okiem trenera, poćwiczyć skoki na Lady Star.

Ta młoda klacz miała w sobie olbrzymi potencjał. Uwielbiałam spędzać czas na jej grzbiecie. Czułam wówczas prawdziwe zgranie pomiędzy jeźdźcem a koniem. Byłyśmy idealnie dopasowane, odczytując wzajemnie swoje najsubtelniejsze sygnały. Z łatwością przewidywałam, czego w danej chwili mogłam się po niej spodziewać. To miła odmiana po pracy z innymi młodymi wierzchowcami, które niejednokrotnie, w najmniej oczekiwanych momentach, buntowały się pod siodłem.

Trener nie odpuszczał nam i regularnie podnosił przysłowiowe poprzeczki, zauważając, jak z chęcią podejmujemy każde, stawiane przed nami, wyzwanie. Byłam dumna z naszego duetu i współpracy, która nam obu dawała dużo przyjemności.

Rozprężając klacz po wysiłku, popuściłam wodze, pozwalając wyciągnąć długą szyję ku ziemi. Z uśmiechem na twarzy, spojrzałam na stojącego przy stacjonacie przyjaciela.

– Po minie wnioskuję, że jesteś dziś z nas zadowolony.

Zaśmiał się, zdjął kowbojski kapelusz i przeczesał palcami szpakowate kosmyki. Ten gest był mi dobrze znany. Niejednokrotnie tak robił, gdy przyłapywałam go na głębokiej zadumie.

– Jestem, jak zawsze. May, uważam, że powinnaś przemyśleć temat wystartowania na niej na openerze.

Zawstydziłam się, nie uważając tego pomysłu za dobry. Nie czułam się na siłach, żeby publicznie się prezentować. Miałam wielki opór przed wchodzeniem w duże skupiska ludzi, a z tym, niestety, wiązały się wyjazdy na zawody.

Pamiętam, jak w wieku trzynastu lat, co weekend błagałam rodziców, żeby podwozili mnie na imprezy jeździeckie. Byłam zafascynowana światem koniarzy i czułam się wyróżniona, siedząc w pierwszej ławce trybun podczas corocznych mistrzostw. Kibicowałam Benowi, który prezentował konie z rozbudowującej się stadniny Franka. To był niezapomniany czas, a związane z nim wspomnienia wywoływały falę ciepła, zalewającą moje poranione serce.

Rok później, kiedy Ben zdobył złoto, zakończył swoją sportową karierę. Żałowałam podjętej przez niego decyzji i nie rozumiałam jej. Najwidoczniej miał swoje powody, o których nikomu nie mówił.

Pomimo, że już więcej nie widziałam go na parkurze, w moich oczach zawsze był mistrzem, któremu chciałam dorównać umiejętnościami. Teraz dawał mi szansę rozwoju w tej dziedzinie i spełnienia młodzieńczych aspiracji, lecz zakorzenione we mnie lęki zabierały mi tą możliwość.

– Prowadzisz wielu dobrych jeźdźców, którzy z dumą będą prezentować twoje trenerskie zdolności. Ja nie jestem do tego odpowiednią osobą. Sam wiesz... – Spuściła wzrok, wstydząc się swoich zahamowań.

Z niezadowoleniem cmoknął pod nosem.

– I żaden z nich tobie nie dorównuje. Powinnaś w końcu się przełamać i spróbować, szczególnie, że na zawodach nie opuszczę cię nawet na krok. Słowo trenera.

Zaśmiałam się z jego zabawnego tonu, którym zaakcentował ostatnie zdanie. Podjechałam do niego i zsiadłam z Lady. Podciągając na puśliskach strzemiona, znowu zerknęłam na jego wyczekującą minę.

– Jeszcze jest dużo czasu do otwarcia sezonu. Przemyślę propozycję.

Uśmiechnął się tak szeroko, jakbym obiecała mu pucharek lodów w upalny dzień. Prychnęłam pod nosem, nie ciągnąć dalej tematu. W mojej głowie jednak kołatała się myśl, żeby zaryzykować.

Kto wie... Może w końcu się odważę i podejmę to wyzwanie?


Pracę skończyłam o wiele wcześniej niż zwykle, ze względu na spotkanie z Frankiem. Już o piętnastej czterdzieści parkowałam pod firmą. Nie wyglądałam, jakbym szła zobaczyć się z szefem, a upominający wzrok sekretarki spoczął na moich spodniach. Miałam to gdzieś. To tylko i wyłącznie moja sprawa, jak się ubierałam.

– Frank jest wolny? – nie witając się, rzuciłam pytanie.

Nie miałam zamiaru być uprzejma, gdy całą sobą pokazywała, jak bardzo mnie nie cierpi.

– Pan McFine skończył już spotkania z klientami. W gabinecie jest sam – odpowiedziała z wyższością w głosie.

Już się podnosiła, żeby uprzedzić go o mojej wizycie, ale nawet nie zdążyła wyjść zza blatu, gdy wpadłam tam jak burza. Czułam na plecach jej palące spojrzenie. Mając ją w głębokim poważaniu, zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Frank, jak zwykle rozpromienił się na mój widok, a jego wąsy raptownie podniosły ku górze.

– May, dobrze, że jesteś. Siadaj. – Wskazał miejsce po drugiej stronie biurka. – Na początku powiedz, co u ciebie i co słychać w stajni? – rzucił dwa standardowe pytania.

Znając mojego przyszywanego wujka, chciał, żebym szczegółowo odpowiedziała mu na pytania, ale nie lubiłam się rozwlekać.

– Bez zmian. Wszystko po staremu – ucięłam i obdarzyłam go szczerym uśmiechem.

– À propos stajni. Mógłbyś w końcu przyjechać i dać się namówić na przejażdżkę w teren.

– May, żeby to było takie proste. – Westchnął ciężko, a dłonią nakierował mój wzrok na stertę papierów. – Nie będę narzekać, ale mam bardzo dużo zleceń. Nie wyrabiam się, dlatego ten duży projekt przydzieliłem tobie. Jest czasochłonny i musi być wykonany z głową. Jak zapewne zauważyłaś, podany termin jest krótki. Nie jestem w stanie jednocześnie skupić się na poprzednich zobowiązaniach i realizowaniu inicjatywy burmistrza. Znam dobrze twoje umiejętności i wiem, że spokojnie mogę powierzyć ci to zadanie.

– Przestań tak mnie zachwalać. – Puściłam mu oczko. Mówiąc dalej, wyciągnęłam z torby szkicownik i otworzyłam go na wyznaczonej stronie. – Zapoznałam się dokładnie z wytycznymi i przeszłam się po parku. To miejsce jest obecnie w opłakanym stanie. Według mnie wszystko powinno być wymienione. Zatrzymałam się przy ulicy Greenline. Stamtąd jest najlepszy widok na cały ten obszar. Udało mi się narysować jeden rzut. Uważam, że tak powinien wyglądać skwer. Co o tym sądzisz?

Frank wziął do ręki robiony w pośpiechu rysunek i zaczął go analizować. Trzymając mnie dłuższą chwilę w niepewności, stwierdził:

– Wiedziałem, że sobie z tym poradzisz. – Jego szeroki uśmiech uwydatnił wiele zmarszczek.

Opowiedziałam mu swoją wizję, a następnie przedyskutowaliśmy cały projekt i moje honorarium. Na tym akurat najmniej mi zależało.

Miałam dużo pieniędzy ze spadku po rodzicach, sprzedaży domu oraz wielu wykonanych zleceń. Pensję zarobioną w stajni wydawałam na rachunki, jedzenie i paliwo. Nie miałam dużych wydatków, bo nigdzie nie wyjeżdżałam, nie imprezowałam, ani nie udzielałam się społecznie. Suma na koncie rosła i nie zabiegałam o duże wynagrodzenie, które mi proponował.

Kończąc z nim spotkanie, od razu udałam się do parku. Mitsubishi zatrzymałam pod sklepem spożywczym usytuowanym dwa lokale dalej, niż bar.

Wzrok sam powędrował na puste miejsce parkingowe, gdzie wczoraj stał Night Rod i jego przystojny właściciel. Nie wiem, dlaczego poczułam pustkę w sercu i zawód. Tak, jakbym podświadomie liczyła na to, że jeszcze raz spotkam ten mroczny duet. Będę miała możliwość przyjrzeć się dokładnie wysokiemu brunetowi ubranemu w czerń i kurtkę klubu. Może chciałam doznać namiastki przeszłości sprzed złych wydarzeń?

Wiem, że ten człowiek nie jest ani Adamem, ani Ryanem. Patrzenie na niego i jego motor przybliżało mnie jednak do ciepłych wspomnień związanych z nimi, a dusza zaczynała odczuwać spokój.

Potrząsnęłam na boki głową, próbując oczyścić myśli. Siadając, skrzyżowałam nogi na ławce i oparłam na nich szkicownik. Dziś chciałam całkowicie skupić się na zadaniu. Założyłam na uszy słuchawki, odcinając się całkowicie od świata zewnętrznego. Przy mocnych utworach System of a Down, zaczęłam tworzyć.

Moje oczy zatrzymały się na białej kartce, a wyobraźnia sama zaczęła podsuwać mi kolejne wizje. Poddałam się im w pełni. Dyktowały mojej dłoni, z jakim natężeniem stawiać ślady grafitu, gdzie powinny nachodzić na siebie kreski, jak wyodrębnić dane kształty i ich teksturę. Z każdym kolejnym ruchem ołówka, obraz stawał się piękniejszy, a moje usta same ułożyły się w delikatny uśmiech.

Nie mogłam doczekać się momentu, gdy moje ryciny się urzeczywistnią. Park miejski będzie chlubą Mountfall i każdy z mieszkańców z chęcią będzie go odwiedzać, czując się przez chwilę, jakby był w bajkowym zakątku.

Powędrowałam wzrokiem po ukazującej się przede mną przestrzeni. Nie patrzyłam na to, jak teraz wygląda, ale jak w przeciągu kilku miesięcy odmieni się nie do poznania. W takich chwilach, jak ta, kochałam swój wyuczony zawód. Dzięki niemu mogłam zmieniać świat na lepsze, dawać innym radość i czerpać satysfakcję z najmniejszego zrealizowanego projektu.

Pochylając się nad swoim rysunkiem, przymknęłam oczy, wyobrażając sobie, jak przechadzam się krętą alejką pomiędzy kwiecistymi rabatami. Wiatr, który subtelnie przemknąłby przez rozpostarte konary drzew, przyniósłby ze sobą zapach jaśminu i lawendy. Do moich uszu dobiegłby słodki śmiech dzieci, bawiących się na placu zabaw, który byłby największym wynagrodzeniem zarwanych nocy spędzonych z ołówkiem w ręku nad blatem pełnych rycin.

Przysiadłabym na ławce, nabrała głęboki wdech i powoli go wypuściła, odczuwając błogi spokój. Po raz pierwszy od dawna odwdzięczyłabym się szczerym uśmiechem, przechodzącej obok mnie parze. Nie uciekałabym wzrokiem, ani chowała pod daszkiem kaszkietówki. Może właśnie wtedy nadszedłby moment wyjścia z ukrycia i próby powrotu do normalności.

Mam taką nadzieję...

Rozchyliłam powieki i natchniona swoimi marzeniami, ponowiłam dopracowywanie szczegółów liquidambaru, zachwycającego swym majestatem tuż przy głównym wejściu od ulicy Greenline. W słuchawkach rozległ się mój ulubiony utwór, którego nie mogłam zignorować. Dociskając grafit do papieru, cicho podśpiewywałam pod nosem:

– Trust in my self-righteous suicide. I cry when angels deserve to die.

W pełni skupiona na rysunku nie zauważyłam, kiedy przy mojej ławce zatrzymali się trzej mężczyźni. Gdy wyczułam bijący od nich nieprzyjemny odór alkoholu, było już za późno.

– Panowie, kogo my tu mamy – wybełkotał pierwszy z trójki nieznajomych. – Pokaż się nam.

Szybki ruch ręki zerwał z mojej głowy czapkę. Zamarłam obezwładniona strachem. Nie byłam w stanie podnieść wzroku, żeby przyjrzeć się dokładnie czyhającemu na mnie zagrożeniu. Gardło zacisnęła niewidzialna pętla, niepozwalająca wydobyć z ust żadnego dźwięku, a pod powiekami zebrały się łzy. Każdy z mięśni spiął się, nie pozwalając wykonać najmniejszego ruchu w stronę ucieczki.

– A co tu masz? – Przez szum w uszach przebił się kolejny głos.

Szkicownik z moim pracami runął na ziemię, gdy nie odpowiedziałam na zadane pytanie.

– Może jest upośledzona? Jakaś niemota nam się trafiła.

Nadal nie reagowałam na zaczepki, co tylko pogorszyło moją sytuację. Palce potężnej dłoni zacisnęły się na moim ręku, niosąc za sobą ból i przywołując najczarniejszych wspomnienia. Szarpnięcie do góry wymogło na moim ciele wymuszony ruch. Na płucach osiadł ciężar, odbierając możliwość nabrania oddechu. Mgła spowiła mój umysł, ukazując obrazy sprzed lat, które odbiły się piętnem na moim życiu. To wtedy straciłam wszystko.

Nie... Nie chcę drugi raz przez to przechodzić! Nie!

Donośny krzyk rozległ się po mojej głowie, ale usta milczały, jak zaklęte.

Czułam bezsilność, nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro