Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21


* ADAM *


Dupki musieli mnie odratować. Nie dadzą mi zdechnąć w spokoju. Cholerni Bracia.

Set wparował do mnie wczesnym popołudniem z miną zbitego psa. Pieprzył te swoje morały, żebym wziął się w garść i zawalczył o tą jedyną. Gdyby wiedział, że cała sprawa dotyczy May, na pewno by tak nie gadał.

Przez noc, długo o wszystkim myślałem. Nie było sensu znowu próbować ze sobą skończyć. Nie przeszłoby to drugi raz. Doktorek miał mnie cały czas na oku i tylko obserwował, czy czegoś nie kombinuję. Musiałem na szybko wymyślić coś innego.

Po pierwsze, zajmę się uruchomieniem nowego interesu. Praca zaprzątnie mi skołowane myśli i nie dopuści do głowy zmor przeszłości.

Po drugie, o ile nazbieram odwagi, spotkam się z May. Jeśli nie wyjaśnię z nią starych spraw, będzie mnie to gnębić. Póki nie ma Seta, na spokojnie pogadam z nią w cztery oczy. Upewnię się, czy jest szczęśliwa. Powiem, że cieszę się z jej związku z moim przyjacielem. Jeśli chcą się hajtać, nie może być między nami niedomówień. Oficjalnie zostanie Damą mojego Vice, przez co często będziemy się widywać. Atmosfera musi być oczyszczona. To będzie kurewsko ciężkie zadanie patrzeć na nią w objęciach innego, ale Set jest jej wart. Kiedyś się z tym pogodzę.

Teraz będę grać rolę, do której mnie stworzono. Pierdolony Prezes Death Road MC powrócił i niech te dupki nie myślą, że przez moją chwilę słabości, mogą robić co chcą.

Po odprawieniu Braci w trasę, wyżywałem się na każdym, kogo spotkałem na swojej drodze. Po śniadaniu cholerna Candy próbowała dobrać się do mojego rozporka. Omal nie wybiłem jej zębów, gdy nie rozumiała, że ma się odpierdolić. Od momentu zobaczenia May, mój kutas zaprogramował się tylko na nią. Żółć podchodziła mi do gardła, gdy przypominałem sobie jak pieprzyłem dziwki, żeby o niej zapomnieć. Nie udało się, a teraz czułem do siebie jedynie odrazę. Byłem beznadziejnym zerem, nie zasługującym na jej uwagę.

Chcąc jakoś przeżyć ten dzień, podzwoniłem po swoich kontaktach, zmieniając terminy spotkań na dziś. To był dobry pomysł. Zerkając na zegarek, z językiem na brodzie, jeździłem od punktu do punktu. Udało mi się podpisać umowę wynajmu upatrzonego wcześniej budynku, wyrobić wszelkie zgody w urzędzie, spotkać się z przedstawicielami firm handlujących częściami do motocykli, a także z typem, który miał załatwiać lewe, nietypowe zamienniki. Kurwa, cały tydzień skumulowałem w jednym dniu.

Co będę robić jutro?

Było już późno, gdy na luzie szlifowałem ulice Mountfall. Oczywiście musiałem zahaczyć o osiedle May. Jej zdezelowanego auta, o którym wspominał mój Brat, nie było.

Czyżby nadal siedziała w pracy?

Musiałem to sprawdzić. Miałem w końcu wymówkę. Set sam chciał, żebym miał ją na oku.

Gęba sama mi się cieszyła, gdy wjechałem na teren stadniny. Wróciły miłe wspomnienia. Nie raz ją tu przywoziłem. Nawet dałem się namówić na kilka lekcji, dzięki czemu pojechaliśmy razem w teren. To były niezapomniane chwile. Kto mógłby przypuszczać, że po ukończeniu studiów będzie pracować akurat tu. Gdybym wiedział, już dawno przyjechałbym do niej.

Zaparkowałem motocykl zaraz za główną bramą, żeby niepotrzebnie nie zwracać na siebie uwagi. Wysłużone Mitsubishi stało tuż przy stajni. Dziwiłem się Setowi, że pozwala jej jeździć tym rzęchem. Krew gotowała mi się w żyłach, wiedząc, że grat może w każdej chwili wyzionąć ducha. Przełknąłem gorycz i ruszyłem w stronę oświetlonej górnymi lampami ujeżdżalni, gdzie odbywał się trening. Z daleka poznałem Bena.

Ja pierdolę, nadal miał tu fuchę. Ciekawe, czy jeszcze mnie pamięta.

Przystanąłem z wrażenia, patrząc, jak kobieta na gniadym koniu perfekcyjnie pokonuje wysokie przeszkody. Robiła to z taką wielką gracją i szybkością, że dech zaparło mi w piersi. Naprawdę imponujące.

Wyłaniając się z mroku dostrzegł mnie Ben. Czujne oko trenera wszystko wychwyci. Wytłumaczył coś kobiecie na koniu, która zaczęła galopować pomiędzy przeszkodami, po czym podszedł do ogrodzenia. Gdy do niego dołączyłem, widziałem szok malujący się na jego twarzy.

– Nie wierzę, Adam.

– Kopę lat trenerze. – Przywitałem się z nim uściskiem dłoni. – Gdybym wiedział, że tu jesteś, odwiedziłbym cię wcześniej.

– Lepiej późno niż wcale. Co cię tu sprowadza?

– Przyjechałem po May. Mój Vice, Set, jest w trasie. Prosił, żebym miał ją na oku.

Podniósł siwiejącą brew i bacznie mnie zlustrował.

– Już myślałem, że wróciliście do siebie. – Chciałbym. – Tylko rozpręży Lady Star po skokach i możesz ją zabierać. Dziś wystarczająco się napracowała.

Chwilę, chwilę... Czyli ten zdolny jeździec to May?

Raptownie podniosłem łeb i wtedy dostrzegłem jej piękną twarz. Kłusując, zdziwiona patrzyła na mnie.

– Spokojnie. Mam czas.

– Stępuj już. Tyle z was na dziś – krzyknął do niej.

Chyba zauważył moją durnowatą minę i oczy ślepo wpatrzone w jeden cel, bo cicho zaśmiał się pod nosem.

Klepnął mnie po ramieniu, mówiąc:

– Miej je na uwadze. Idę rozłożyć siano po boksach. A my, coś czuję, że będziemy mieli dużo okazji do porozmawiania.

Dzięki, Ben, za wiarę we mnie.

Od razu przeskoczyłem przez ogrodzenie i podszedłem do niej.

– Adam? Co ty tu robisz?

Z głupim półuśmieszkiem, idąc obok klaczy, odpowiedziałem:

– Przyjechałem po ciebie.

– Jak to przyjechałeś? Przecież mam samochód.

– Yhm... Nie będziesz już jeździć tym starym rzęchem.

Fuknęła pod nosem.

– To dobre auto.

– Stare i zdezelowane, które w każdym momencie może się rozkraczyć – nie odpuszczałem.

– A na poważnie? Po co przyjechałeś?

Podniosłem na nią wzrok i stanowczo odparłem:

– Mówię poważnie. Nie będziesz jeździć tym złomem. Dziś cię odwiozę, a jutro przywiozę i tak będzie do momentu powrotu Seta. A jak wróci, zjebię go za to, że pozwala ci jeździć czymś takim. Poza tym, chciałem z tobą pogadać.

Podjechała na środek ujeżdżalni i zsiadła z wierzchowca.

– To bardzo dobrze, bo ja z tobą też. – Zmarszczyła nos i wbiła we mnie mrożące spojrzenie. – Przede wszystkim o tym, co działo się po ognisku.

No i miałem przejebane. Cholerny Set musiał wszystko wyszczekać. Ja pitole...

– Dobrze, ale nie tu.

Skinęła głową i szybkim krokiem ruszyła w stronę stajni. Zanim się obejrzała, pomagałem jej rozsiodłać konia i zanieść sprzęt do siodlarni. Pamiętając, jakiego ma fioła na punkcie czystości, odpiąłem popręg i czaprak oraz umyłem brudne wędzidło. Ukradkiem widziałem, jak się uśmiecha, próbując to przede mną ukryć.

– Przebieraj się. Pojedziemy gdzieś na motorze i pogadamy – rozkazałem władczym tonem, podsycając jej żar.

Podeszła do mnie, kipiąc złością.

– Nie jadę motorem, tylko swoim autem. Czy to do ciebie dotarło?

– Absolutnie nie, Kocie – specjalnie zwróciłem się do niej, jak za dawnych lat.

Zagryzła dolną wargę, a w jej oczach dostrzegłem znajome iskry. Nie do wiary, że nadal na nią działałem.

Naszą ostrą wymianę spojrzeń przerwał dzwonek jej telefonu. Natychmiast odebrała.

– Hej. Nie, jestem jeszcze w stajni. A właśnie, nazywałam cię despotą i aroganckim harleyowcem. Wybacz. Byłam w błędzie. Arogancki despota, który jest impregnowany na jakiekolwiek argumenty, właśnie stoi przede mną.

Śmiałem się w myślach z tych nietuzinkowych określeń. Nawet nie musiałem pytać, kto dzwoni. Od razu wiedziałem, że to Set.

– Tak, już ci go daję. – Wsadziła mi telefon do łapy i wypchnęła z siodlarni.

Z uśmiechem na ustach, przyłożyłem aparat do ucha.

– Co tam Bracie? Dotarliście na miejsce?

– Nie. Złapała nas ulewa i koczujemy w połowie drogi. – Po jego głosie było słychać, że jest wkurwiony z powodu przymusowego postoju. – A co ty robisz w stajni?

– Miałem mieć May na oku, to mam. Dotrzymuję danego słowa. Zresztą codziennie będę ją tu przywozić i odwozić. Powinienem ci wpierdolić, że pozwalasz jej jeździć tym rzęchem. Czy tobie odbiło?

Trochę mnie poniosło, ale myśl o jej bezpieczeństwie była dla mnie priorytetem.

– Risk, a ty nie za bardzo wczułeś się w rolę ochroniarza?

– Mówię, co widzę – burknąłem. – I tak masz wpierdol.

Już widziałem tego fucka, którego wystawia do telefonu.

– Lepiej stonuj. Ona jest typem spłoszonej kobiety. Jeśli przegniesz, zamknie się przed tobą. Chociaż raz bądź, kurwa, delikatny.

Bardzo dobrze znałem May i ten opis za cholerę mi do niej nie pasował. Pamiętałem ją jako zadziorną kobietę umiejącą walczyć o swoje. Wyjątkowym usposobieniem przyciągała ludzi, a ponętnym ciałem spojrzenia facetów. Nóż otwierał mi się w kieszeni, gdy pożądliwie na nią zerkali.

– Wiem, co robię – skwitowałem.

May wyszła z siodlarni, a ja zamarłem. Znowu miała na sobie te paskudne, workowate ciuchy, przez które nie poznałem jej w hipermarkecie.

– Muszę ją jeszcze zreformować odnośnie ubioru. Kończę – po tych słowach rozłączyłem się i oddałem telefon.

Skrzyżowała ręce na piersi i z niezadowoleniem zaczęła stukać nogą.

– Co ci się nie podoba w moim ubraniu?

Skwasiłem minę, przeciągając wzrokiem od dołu do góry. No kurwa, wszystko. Nie mogłem wywalić jej prawdy prosto w oczy, więc palnąłem.

– Że masz je na sobie.

Jej oczy automatycznie się powiększyły, a policzki zaróżowiły.

Kurwa, to dojebałem.

Nabierając wody w usta, wyminęła mnie i szybkim krokiem skierowała do wyjścia.

Trener wyjrzał z jednego z boksów i znacząco na nas spojrzał. Skurwiel, jakby coś przeczuwał, ale ja nie próbowałem chełpić się nikłą nadzieją.

– Do jutra Ben – pożegnała się z nim, a ja tylko machnąłem ręką.

Obrażona ślicznotka wyciągnęła kluczyki od grata, twardo idąc w jego stronę. Poważnie myślała, że do niego wsiądzie? Podbiegłem do niej i znienacka złapałem na ręce, oddalając się od złomu.

– Co ty robisz? – zapiszczała, zaskoczona moim zachowaniem.

– Kocie, nie mam zamiaru dalej maglować tego tematu. Jedziesz ze mną.

Nie dawała za wygraną. Szarpała się i rzucała, próbując wyrwać ze stalowego uścisku, a ja tylko mocniej dociskałem ją do torsu. Czułem się zajebiście, mogąc znowu tulić ją w ramionach. Widząc, że nie wygra, rzuciła wiązankę epitetów w moją stronę. Rozbawiała mnie tym.

Delikatnie posadziłem ją na siodełku i natychmiast unieruchomiłem pomiędzy ramionami, żeby nie uciekła. Nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie w odległości zaledwie dwóch cali. Jej przyspieszony oddech pieścił moje usta, a zielone tęczówki odbierały rozum. Miałem wielką ochotę wbić się teraz w jej wargi i pokazać, jak bardzo tęskniłem. Musiałem się jednak opanować.

– Kocie, przestań walczyć. Zależy mi, żebyśmy pojechali w spokojne miejsce i pogadali bez świadków. Twój upór tylko nas od tego oddala. To i tak niekomfortowa sytuacja zarówno dla Ciebie, jak i dla mnie, więc nie utrudniaj jej bardziej, proszę.

Skupiona na moich oczach, po chwili skinęła głową. W końcu uległa.

A Set mówił, że jest spłoszona?! Pff... Chyba nie znał jej prawdziwego oblicza.

Podałem jej z sakwy zapasowy kask i widząc, że jest gotowa, usiadłem przed nią. Mój Sportster ryknął przy odpalaniu. May ściśle wtuliła się w moje plecy. Pikawa omal nie wyskoczyła mi z piersi, gdy podczas drogi nieświadomie sunęła dłońmi po moim brzuchu. Identycznie robiła w czasach, gdy byliśmy razem.

Długo zastanawiałem się, gdzie ją zabrać, ale tylko jedno miejsce przychodziło mi do głowy. To właśnie tam mogliśmy odkryć przed sobą całą prawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro