Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10


* SET *


Minęło pięć dni od wypadku i mojego wprowadzenia się do niej. Nasza relacja z każdą chwilą coraz bardziej się zacieśniała. Zaczynała mi ufać. Otwierała przede mną duszę. Choć nadal nie wyjawiła mi do końca swojej przeszłości i tak cieszyłem się z obecnych postępów.

Tego ranka znowu obudziła się w moich ramionach. Uwielbiałem ten moment, gdy otwierała oczy i z uśmiechem na ustach mówiła:

– Dzień dobry.

Nie wyobrażałem sobie innych poranków, niż właśnie takie. Miałem ochotę złapać dłonią za jej kark, przyciągnąć do siebie i wbić się w jej usta. Chciałem nasycać się słodyczą jej malinowych warg i wedrzeć się językiem pomiędzy nie. Zamiast tego ochryple odpowiadałem:

– Dzień dobry, kochanie.

Zawsze rumieniła się, gdy zwracałem się do niej pieszczotliwie. Lubiła to. Zsunęła się z łóżka i szybkim krokiem podążyła do łazienki.

Jeszcze kilka dni postu, a nie dam rady nad sobą zapanować. Te jej kształtne pośladki, obciśnięte kusymi szortami, wywoływały coraz boleśniejszy wzwód.

Kurwa, ile jeszcze tak pociągnę?

Ta mała złośnica sprawiła, że nie umiałem już patrzeć na inne. Liczyła się tylko ona. Tylko ją chciałem mieć w łóżku. I tylko do niej mój kutas jęczał, błagając o uwagę. Jednak moja Dama nadal bała się bliskości. Nie byłem pewien, czy chcę się dowiedzieć, co wywarło na nią taki wpływ, że zamknęła się przed światem i otoczyła potężnym murem.

Nałożyłem na siebie spodnie dresowe i poczłapałem do kuchni zrobić kawę. Czekając aż May wyjdzie z łazienki, wyciągnąłem z lodówki składniki. Zarzekała się, że dziś nauczy mnie robić naleśniki.

Już nie mogłem doczekać się momentu, gdy zdejmie temblak i sama zacznie gotować. Jak tak dalej pójdzie, zechce zrobić ze mnie drugiego Gordona Ramsaya.

Ja pierdolę. W co ja się wjebałem?

Mała terrorystka pojawiła się po chwili i stanęła tuż przy moim boku. Jak co dzień rano roztaczała wokół siebie zapach malin. Zaglądając mi przez ramię, zaczęła chichotać.

– Widzę, że jesteś już gotowy na lekcję gotowania.

Słysząc dogryzanie, zmrużyłem na nią oczy. Po kolei dyrygowała, co mam robić, strofując mnie na każdym kroku.

Jeszcze jedno słowo, a się doigra.

– Może sobie usiądź, a ja dokończę – zaproponowałem poirytowany, ale całkowicie mnie zignorowała.

– Dodaj jeszcze cukru waniliowego. Uwielbiam jego smak. I nie zapomnij o dużej ilości bitej śmietany i owoców!

Przewróciłem oczami.

– Usiądź, bo nie wytrzymam i ... – zagroziłem, nie kończąc zdania.

W ogóle się nie przejęła moim szorstkim tonem. Oparła się o blat i z uśmiechem zapytała:

– I co mi zrobisz?

Przegięła.

Złapałem garść mąki i bez namysłu rzuciłem jej prosto w twarz. Otworzyła szeroko usta, nie mogąc ukryć szoku, po czym krzyknęła:

– Osz ty!

Nim się zorientowałem, trysnęła mi prosto w twarz bitą śmietaną. Rozpoczęła, tym samym, wojnę na jedzenie. Zaczęliśmy się ganiać wokół stołu i obsypywać wszystkim, co wpadło nam w ręce. Dorwałem ją przy blacie i unieruchomiłem. Nasze oczy spotkały się ze sobą, a z ust znikły uśmiechy. Zamarliśmy.

Jej wargi rozchyliły się, a biust, przez szybkie oddechy, ocierał się o moją klatę. Kurwa, oszalałem. Nie marzyłem teraz o niczym innym, jak jeszcze większej bliskości z nią. Cierpliwie wyczekiwałem, co zrobi.

Wykonała, upragniony przeze mnie, pierwszy krok. Dłoń nieśmiało wsunęła na moją potylicę, żeby skłonić mnie do pochylenia. Zrobiłem to. Nasze oddechy połączyły się w jeden, a usta delikatnie zaczęły muskać. Nigdy wcześniej nie przeżyłem czegoś tak subtelnego i jednocześnie ekscytującego. Nie wytrzymałem. Zacisnąłem rękę na jej talii i docisnąłem do swojego napiętego ciała. Nasze wargi zaczęły tańczyć wokół siebie. Była słodsza niż miód. Nie zwiększając tempa, nasycałem się jej smakiem. Nie chciałem się spieszyć. Języki przepychały się, a usta łapczywie pochłaniały. Kutas boleśnie stwardniał, rozpychając bokserki. Poczuła to i przerwała pocałunek.

Speszona, oddychając ciężko, oparła się czołem o moje czoło. Zamknąłem oczy, pragnąc w pamięci wyryć każdą sekundę naszego pierwszego zbliżenia. Bałem się, że nieprędko to się powtórzy, a lęki całkowicie przejmą nad nią kontrolę. Nagle mnie zaskoczyła.

– Czy możemy zatrzymać się na tym etapie? Nie jestem jeszcze gotowa, żeby pójść dalej.

Ująłem palcami jej podbródek i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała. W jej oczach strach mieszał się z pożądaniem. Mój jeden głupi błąd mógł zaważyć na dalszej przyszłości naszej relacji. Nie mogę zaprzepaścić tego, co właśnie zaczęło między nami rozkwitać.

– Kochanie, ty wyznaczasz tempo, a ja się dostosuję. Proszę tylko o jedno, nie odbieraj mi swoich cudownych ust. Pozwól mi się nimi nasycać – wychrypiałem.

Ulga wymalowała się na drobnej twarzy w kształcie serca. W tym przypadku tylko cierpliwością zbuduję piękny, trwały związek.

Uśmiechnęła się i znowu zatopiła wargi w moich. Przełamała się. Zrobiła kolejny krok. Byłem z niej cholernie dumny.

Poszła wziąć prysznic, żeby zmyć z siebie pozostałości po walce, a ja przy garach nadal bawiłem się w Ramsaya. Chyba była spragniona mnie, tak samo jak ja jej, bo po wyjściu z łazienki od razu obdarzyła mnie soczystym pocałunkiem.

– Teraz twoja kolej na kąpiel – chichocząc, dotknęła moich sterczących od zaschniętej śmietany i mąki włosów.

– Nie śmiej się. Chwilę wcześniej nie wyglądałaś lepiej. – Pogroziłem palcem. Oczywiście dalej się nabijała.

Po ogarnięciu się i zjedzeniu śniadania mieliśmy zamiar zawieźć do firmy architektonicznej projekt, któremu May poświęciła praktycznie całe ostatnie cztery dni.

Gdy ona zaszywała się w pracowni, ja w tym czasie grzebałem w swoim laptopie. Nie chciałem, żeby Risk pieprzył, że zawalam obowiązki przez kobietę. Wszystko miałem pod kontrolą, ale dupek i tak dzień w dzień pytał, kiedy w końcu zobaczy moją mordę.

Chyba się stęsknił.

Postanowiłem, że bliżej weekendu podskoczę do siedziby sprawdzić, czy nic się nie zmieniło w tym kurwidołku, ale na razie w pełni poświęcałem się Maleńkiej.

Tradycyjnie nałożyła na siebie workowate jeansy, za dużą podkoszulkę i kaszkietówkę.

– Dlaczego tak się ubierasz? – Musiałem zadać to pytanie. Irytowałem się, wiedząc, jak niesamowicie piękna kobieta chowa się pod takimi ciuchami.

– Nie lubię zwracać na siebie uwagi. W tym jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś mnie zaczepi.

Miała rację, chociaż pijakom, których przepłoszyłem, nawet ten strój nie przeszkadzał. Na głos nie wracałem do tego zdarzenia, przypominając sobie, jak wtedy się bała. Jej zachowanie i sposób bycia jasno wskazywał, że w przeszłości stało się coś kurewsko złego.

Budynek, pod który podjechaliśmy, był mi dobrze znany. Nie raz tędy przejeżdżałem, zerkając na nowoczesny front i błyszczące w słońcu logo „New View Company". Maleńka pewnym krokiem ruszyła do wejścia, a ja poszedłem za nią. Teraz z zaciekawieniem poznawałem jej kolejne oblicze.

– Frank wolny? – rzuciła ostentacyjnie do siedzącej za komputerem kobiety.

Sekretarka zmierzyła nas srogim wzrokiem.

– Pan McFine ma teraz spotkanie. Było zapowiedzieć się wcześniej. – oznajmiła wyniośle.

Jej ton głosu już podnosił mi ciśnienie. Nie dziwiłem się May, że traktowała ją arogancko.

– Poczekamy. Mamy czas.

Wymusiła z siebie sztuczny uśmiech i przeszła ze mną w stronę sofy. Ta wstrętna baba fuknęła coś pod nosem i rzuciła nienawistne spojrzenie.

Jeszcze chwila, a coś jej powiem.

Nie minęło dziesięć minut, jak z drzwi obok wyszedł mężczyzna około sześćdziesiątki w towarzystwie dwóch gajerków. Pożegnał się z nimi uściskiem dłoni, po czym skierował wzrok w naszą stronę.

– May, co tu robisz?

Po wyrazie jego twarzy zauważyłem, że jest zadowolony, widząc ją.

– Skończyłam projekt. Stwierdziłam, że im szybciej go dostarczę, tym lepiej. – odparła ciepło.

– Już? Myślałem, że zajmie ci to przynajmniej dwa tygodnie.

– Gdybym chodziła do stajni, pewnie tak by było.

– Jesteś niesamowita. A kim jest twój towarzysz?

Jego oczy skupiły się na mnie. Nie czekałem, aż Maleńka mnie przedstawi. Sam wyciągnąłem ku niemu rękę.

– Set Dayton. Narzeczony May.

Teraz czułem na sobie dwa spojrzenia. Mała mordowała mnie wzrokiem, a ten gość omal zawału nie dostał.

– Frank McFine – wydukał i otworzył nam drzwi. – Wchodźcie. Mamy dużo do omówienia.

Nie zwracając uwagi na zbulwersowaną minę mojej Damy, z uśmiechem na ustach wszedłem do środka. May już na starcie zapowiedziała, że najpierw chce poruszyć kwestie zawodowe. Musiał dobrze znać jej charakterek, bo nie protestując, przeszedł do rzeczy.

Podczas gdy szczegółowo analizowali projekt, usiadłem na wygodnym wypoczynku i zacząłem dłubać w telefonie. Wymieniłem się z Riskiem kilkoma SMS-ami. Miał inicjatywę na nowy biznes. Warsztat motocyklowy połączony ze sklepem z częściami.

Niegłupi pomysł. Chętnie też w to zainwestuję.

Umówiłem się z nim na sobotę rano, żeby ustalić i obgadać szczegóły. Dzięki temu, na spokojnie zdążę wyrobić się ze wszystkimi obowiązkami, zarówno klubowymi, jak i zdrowotnymi May. Miałem nadzieję, że wyniki badań będą zadowalające, z drugiej strony obawiałem się tego. Gdy wróci w pełni do zdrowia, nie będzie mnie już potrzebowała, wykopie ze swojego domu, a mój plan zbudowania z nią związku szlag trafi.

Kurwa, na odległość o wiele mniej zdziałam.

Nawet nie chciałem sobie wyobrażać poranków bez niej w klubowym pokoju. Cholera, nie przewidziałem tego.

Muszę coś wymyślić, żeby nie chciała tak szybko się mnie pozbyć.

Jej dotyk wyrwał mnie z zamyślenia. Usiadła obok, splatając palce razem z moimi. Frank rozsiadł się na wprost nas na fotelu.

– I jak? Wszystko dogadane? – zagadałem.

– Tak. May jak zwykle przekroczyła moje oczekiwania. Sądzę, że projekt bez żadnego problemu zostanie zaakceptowany przez Radę Miasta – poinformował mnie.

Ująłem dłoń Maleńkiej i pocałowałem oddzielnie każdy palec.

– Moja zdolna bestyjka. – Uroczo zarumieniła się na moje słowa.

Starszy mężczyzna odchrząknął, zwracając na siebie naszą uwagę.

– Czy teraz możecie mnie oświecić, o co chodzi? – Machnął ręką w naszą stronę.

– Ten apodyktyczny motocyklista najpierw omal nie rozjechał mnie i Nightmare swoim Harleyem. Potem stwierdził, że będzie bawić się w moją pielęgniarkę. Na dodatek, gdy spałam, wsadził mi na palec pierścionek i okrzyknął swoją narzeczoną.

Pięknie podsumowane.

Obaj parsknęliśmy śmiechem.

– Przecież się zgodziłaś – zagiąłem ją.

– Myślałam, że żartujesz!

– Maleńka, jeśli chodzi o ciebie, ja nigdy nie żartuję. – Wyszczerzyłem się w uśmiechu.

Nie miała nic do dodania. Obrażona napompowała policzki.

– To kiedy ślub? – zapytał rozbawiony Frank, nieświadomie rozniecając kolejną burzę.

Opierając się wygodnie, oznajmiłem:

– Nie mam zamiaru długo czekać. Na pewno jeszcze w tym roku.

May zgrzytnęła zębami i wbiła paznokcie w moją dłoń.

– A może chociaż raz zapytałbyś mnie o zdanie?

– Raz zapytałem. – Uwielbiałem z nią się droczyć.

– Więc drugi raz też nie zaszkodzi.

– Po co? Żebyś odmówiła? Wolę nie ryzykować. Wszystko załatwię sam, a Twoim zadaniem będzie nałożyć białą kieckę i powiedzieć sakramentalne „tak".

– Chyba oszaleję! – krzyknęła, wymachując zdrową ręką. – W ogóle nie liczysz się z moim zdaniem. A może chciałabym zaplanować ślub według swojej wizji? Nie pomyślałeś o tym?

– To zaplanuj. Jestem ciekaw, co z tego wyjdzie. – prychnąłem. Biorąc ją pod włos, wykorzystałem furię, w której była. – Masz na to dwa miesiące.

– A żebyś wiedział, że zaplanuję i to taki, że szczęka ci opadnie. – Wymierzyła we mnie palec i dźgnęła nim w środek klaty.

– Dobra. Zakład stoi. – Byłem z siebie dumny, że tak umiejętnie pokierowałem tę rozmowę.

– Dobra. – Wściekła, zaparła plecy na oparciu sofy.

Bacznie obserwowałem, jak po chwili uświadamia sobie, co właśnie zrobiła. Jej wielkie, zdziwione oczy utkwiły we mnie. Znieruchomiała.

– Szach mat, kochanie. Za dwa miesiące ślub. – pochyliłem się i zanim wyszła z szoku, niewinnie cmoknąłem w usta.

Odwróciłem się w stronę obserwującego nas mężczyzny i dostrzegłem niemą aprobatę.

– Cholera. – Przeczesał ręką szpakowate włosy. – May, ty lepiej trzymaj się tego faceta, bo drugiego takiego nie znajdziesz.

Nie ma co, podbudował mnie.

Moja sfochowana Dama nadal udawała obrażoną, nie mając zamiaru komentować jego słów.

Do biura zajrzała nielubiana przez nas sekretarka.

– Panie McFine, Państwo Bries z godziny dwunastej czekają już kwadrans – upomniała go.

– Już kończymy – odparł. – Ech... Muszę brać się do pracy. A ciebie, May, nie chcę widzieć w stajni przed kolejnym czwartkiem. Czy to jasne? – Pogroził jej palcem.

Ciężko westchnęła i przewróciła oczami.

– Zajedziemy tam tylko na chwilę. Chcę zobaczyć, jak radzą sobie beze mnie.

– Uparciuch – skwitował, odprowadzając nas do wyjścia.

W drodze (oczywiście!) do stajni, wykorzystałem moment i zacząłem wypytywać o jej relację z Frankiem.

– Wspominałaś, że znacie się długo.

– Tak. Zna mnie od dziecka. Kiedyś współpracował z moimi rodzicami. Razem prowadzili tę firmę. Jest też właścicielem stajni, w której pracuję. To jego dodatkowy biznes. Gdy skończyłam siedem lat, zaczęłam tam jeździć. Frank jest moim przyszywanym wujkiem. Po śmierci rodziców wziął mnie pod swoje skrzydła. Nigdy nie zawiódł mojego zaufania i zawsze mogłam na niego liczyć. Odziedziczone udziały powierzyłam mu. On nimi zarządza, mając wolną rękę, ja biorę kasę. – Wzruszyła ramionami.

Dużo dowiedziałem się z tej krótkiej wypowiedzi. Jej bliscy nie żyli, dlatego Ben mówił, że nie ma nikogo. Frank, którego dziś poznałem, troszczy się o nią. Gdyby był chujem, wykorzystałby sytuację i przejął firmę. O jej finanse nie musiałem się martwić. Nawet nie wychodząc z domu, miała stały dochód.

Korzystając z chwili jej wylewności, zapytałem:

– Jak zginęli Twoi rodzice?

Szykowałem się na atak płaczu, ale odpowiedziała o dziwo spokojnie:

– Wracali z firmy do domu do Pounds, gdy wjechał w nich pijany kierowca. Zginęli na miejscu.

Kątem oka obserwowałem jej reakcje. Wyraz twarzy pozostawał niezmienny, a w oczach pojawił się ledwo zauważalny smutek. Zazwyczaj po stracie rodziców przeżywa się tragedię, dlatego zdziwiła mnie jej obojętnością. Może ich relacja była oziębła, stąd brak tęsknoty za nimi, ale za to śmierć brata bolała ją po dziś dzień. Kochała go i to wtedy musiało stać się coś więcej, o czym jeszcze nie wiedziałem.

– Mieszkałaś w Pounds? – ciągnąłem temat.

– Tak. Tam był mój rodzinny dom. Dopiero po ukończeniu studiów przeniosłam się tu.

Nie dopytywałem, dlaczego przeprowadziła się zaledwie dwie miejscowości dalej, nie chcąc wracać do miejsca, w którym się wychowywała. Najwyraźniej miała swoje powody.

– A kiedy ty opowiesz mi coś więcej o sobie? – zagadnęła, unosząc brew.

Ucieszyłem się, że chce mnie lepiej poznać. Nie miałem zamiaru nic ukrywać. Chciałem być z nią na poważnie, a tylko odsłaniając wszystkie karty, mogłem tego dokonać.

– Dziś wieczorem odpowiem na wszystkie twoje pytania.

– Trzymam cię za słowo.

Wjeżdżając na teren stajni, widziałem błysk w jej oczach i wymalowany na twarzy uśmiech. Kochała to miejsce. To tu była naprawdę szczęśliwa. Nie miałem zamiaru nigdy jej tego odebrać.

– Nie wierzę. Zmusiła cię, żebyś ją przywiózł? – Ben roześmiał się na nasz widok.

– Ma dar przekonywania. – Przywitałem się uściskiem dłoni.

Z głębi stajni wyszedł drugi mężczyzna. Był starszy ode mnie może z pięć lat. Już z daleka lustrował May wzrokiem. Ja pierdolę... było widać, że na nią leci.

– Hej śliczna! Jak zdrowie? Kiedy do nas wracasz? – zapytał.

Zacząłem warczeć pod nosem, jak rozjuszone zwierzę. Maleńka upominająco dźgnęła mnie łokciem w żebra.

– Frank zabronił mi pracować przez najbliższy tydzień, więc wrócę dopiero przed kolejnym weekendem – poinformowała i kątem oka zbadała moją twarz.

Chyba zauważyła, jak wściekły byłem przez maślane oczy tego frajera. Chcąc mnie udobruchać, zaczęła nas przedstawiać.

– Nie poznaliście się jeszcze. To Don, nasz stajenny. – Wskazała gogusia. – A to mój narzeczony Set.

Humor od razu mi się poprawił, widząc jego wytrzeszczone gały.

– Szybko działasz. – Zaśmiał się Ben.

Odwróciłem się w jego stronę i dumnie odparłem:

– I to bardzo. Za dwa miesiące ślub, więc szykuj gajer.

Teraz i on był w szoku.

– To prawda? – zwrócił się do May.

– To zakład, którego nie zamierzam przegrać. – Zmroziła mnie wzrokiem, a ja byłem w chuj szczęśliwy, że podjęła moje kolejne wyzwanie.

Może liczyła, że stchórzę. Jeśli tak, grubo się pomyliła. Miałem zamiar ciągnąć to w nieskończoność.

– Zabiliście mnie tymi informacjami. – Złapał się za głowę i z niedowierzaniem nią pokręcił.

Moja Dama, zmieniając temat, szczegółowo wypytywała, co działo się pod jej nieobecność. Zauważając, że Don odpuścił i wrócił do swoich obowiązków, poszedłem do stojącego na dworze Roda. Marzyłem, żeby na niego wsiąść i razem z May przejechać się po okolicy.

Może w następnym tygodniu...

Usiadłem na siodełku i się zamyśliłem. Oczami wyobraźni widziałem nas pędzących w nieznane. Jeśli doprowadzę do ślubu, na pewno zabiorę ją w podróż. Będziemy tylko my, Harley i prosta droga przed nami.

– O czym myślisz? – zagadnęła, podchodząc do mnie.

Odwróciłem się w jej stronę i zapatrzyłem w zielone tęczówki.

– O tym, że po zdjęciu temblaka, muszę zabrać Cię na przejażdżkę.

Swym wyznaniem wywołałem uśmiech na jej ustach. Podeszła bliżej, ciągnąc dłonią po baku. W pewnym momencie znieruchomiała. Jej palce zatrzymały się na wgniotce, która dla większości była niezauważalna. May, na moich oczach, rozpadła się na milion kawałków. Opadła na ziemię, a jej policzki spowiły łzy. Zdezorientowany i przestraszony jej reakcją, zeskoczyłem z siodełka i od razu, instynktownie, zamknąłem ją w ramionach, próbując załagodzić sytuację.

– Nie wierzę. Po prostu nie wierzę... – powtarzała niewyraźnie, szlochając.

Przysunąłem usta bliżej jej ucha i wyszeptałem:

– Kochanie, powiedz, o co chodzi?

Brzmiałem jak desperat, ale miałem to w dupie. Musiałem dowiedzieć się, co wprowadziło ją w ten stan. Dlaczego zaczęła płakać?

Chwilę trwało, zanim uspokoiła się i podniosła na mnie wzrok.

– To był kiedyś motocykl mojego brata. Gdy po jego śmierci pojechałam na studia, rodzice go sprzedali. Byłam na nich wściekła. To ostatnia rzecz, która mi po nim została. Przez kilka miesięcy próbowałam znaleźć jego nabywcę. Chciałam go odkupić. – Zaciągnęła nosem. – To wgniecenie zrobiłam dzień po tym, jak Ryan postawił go w garażu. Przechodziłam obok i przypadkiem potrąciłam skrzynkę. Jej kant niefortunnie wbił się w bak. Omal mnie za to nie zabił. – Zaśmiała się przez łzy, wracając do wspomnienia o bliskim.

Byłem zaskoczony tym zrządzeniem losu, ale i przejęty jej historią. Serce mi się krajało, widząc jej przygnębienie.

– Maleńka, widzę, ile ta maszyna dla ciebie znaczy. Dam ci ją, jeśli tego pragniesz.

Odwróciła się i położyła dłoń na moim policzku. Jej oczy migotały, ale na twarzy znowu pojawił się uśmiech.

– Nie. Jest w najlepszych rękach, jakie mogłam sobie wymarzyć. – Pocałowała mnie, ale to jej słowa spłynęły ciepłem po moim serduchu.

Byłem cały jej, tak jak Rod, na którym miałem zamiar przeżyć z nią niejedną podróż.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro