Rozdział #5
Po spotkaniu ze wszystkimi ustaliliśmy plan dnia, była środa więc za dużo nie było co robić, oprócz wielu spotkań w dniu dzisiejszym. Wraz z Lucą udaliśmy się do jego gabinetu gdzie usiadłam wygodnie w fotelu na wprost niego. Poprosił Elę o kawę, a my czekaliśmy. Chwilę rozmawialiśmy o trudnym kliencie. Mianowicie chodziło o Jasona Jablonsky, czyli mojego ojca i firmę, którą mama oddała już jemu w całości. Nie chciałam brać szefowej w firmie bo nie ciągnęło mnie w tą robotę. Ja wolałam iść do policji i pomagać innym, zajmować się morderstwami.
Mimo, że dużo myślę i dobrze nie czuję komfortu pracy. Garnitury elegancki wystrój, szyk, klasa, przerasta mnie coś takiego. Wolę mundur, mimo że brzmi to dziwnie. To właśnie uświadamiam sobie, że pracuje w biurze. Na razie nie narzekam. Ludzie są tutaj bardzo mili, z każdym się zapoznałam. W piątek mamy imprezę charytatywną, na którą firma dostała zaproszenie ponieważ co roku przeznacza dużą kwotę. Nie wiedziałam, że z Luca taki dobry człowiek. No tak, ma kasy jak lodu coś trzeba robić. Mnie martwi fakt, że nie mam w co się ubrać.
-Skończymy pić kawę i się zbieramy - po kiwałam głową. Byłam ciekawa spotkania z moim ojcem.
-Gdzie będzie mój gabinet? - pytam lekko speszona bo jestem ciekawa gdzie będę mieć swoje stanowisko pracy.
-Obok mojego biurka dostawimy ci drugie, zgoda? - kurde, tego chciałam uniknąć, niech już mu będzie.
-Dobrze. - dopiliśmy kawę i ruszyliśmy w kierunku wyjścia.
Stresowałam się, ale na spokojnie do tego podchodziłam. Luca wszystko mi wytłumaczył co i jak mam zapisywać. Ale ja jestem cwańsza, dyktafon a potem będę mogła sobie wrócić do tego o czym była mowa. Po drodze podjechaliśmy do piekarni po coś słodkiego. Luca szybko wyskoczył i kupił. Chyba marzy mu się osłoda naszej znajomości. Zjedliśmy w aucie, bo utknęliśmy w korku a szkoda by ich było. Luca w między czasie zadzwonił do Eli i powiadomił ją, że na spotkanie do Jablonskiego się spóźnimy. Pewnie was dziwi czemu przez l a nie ł mnie też to zawsze zastanawiało. Często w szkole miałam błędy na świadectwie dlatego moje nazwisko było przyczepione na biurku sekretarki na czerwono aby nie zapomniała. Poślizgu była godzina, ostatecznie wchodzimy do dobrze, znanego mi miejsca.
-Przepraszamy za spóźnienie. - mówi Luca po czym zasiadamy przy dużym szklanym stolę. Tą sale konferencyjną pamiętam inaczej. Jak widać ojciec nie próżnuje.
-Nic nie szkodzi, zasiadajcie poczekamy jeszcze na mojego syna i możemy zaczynać. - uśmiechnął się w naszą stronę. Syna!? Syna kurwa ?! No ja pierdole ale mnie rozjebał teraz.
Od momentu wejścia Maxa czułam się źle. Dalej ta akcja nie dawała mi spokoju, to było głupie i chore. Starałam się skupić jak najbardziej na notatkach i swojej pracy. W końcu po coś tutaj jestem. Rozmowy się przedłużały, ostatecznie firma ojca uległa na naszą propozycje. Byłam z siebie dumna, bo dobrze wiedziałam w co uderzyć. Luca był ze mnie zadowolony, a dla mnie to było satysfakcjonujące. W momencie wyjścia z konferencyjnej zbiliśmy sobie piąteczki.
-To co lunch? - pyta na co ja się patrzę w jego stronę z wielkimi oczami.
-Jeszcze się pytasz? Umieram z głodu. - śmiejemy się i udajemy na przerwę.
Zajechaliśmy do fajnej restauracji, w nowoczesnym stylu i konkretna. Za mówiliśmy po sałatce z kurczaka i soku pomarańczowym. Dawno tego nie jadłam, lubiłam takie sałatki. Chwytały moje podniebienia do nieba. Luca zdjął marynarkę i ukazały się jego mięśnie, nawet nie wiem kiedy ale, nie kontrolowanie zagryzłam wargę. Zauważył bo posłał mi swój przebiegły i jakże seksowny uśmiech. Kurde zaczyna mi się to podobać. Boskie ciało ma, zarzucić mu nie można, że nie dba o siebie. Bo dba i to jeszcze jak.
-Co? - pytam zmieszana.
-Nie gryź tak tej wargi, bo nie będę miał czego kosztować. - z automatu podniosłam swoje oczy w jego kierunku z miną wściekłego borsuka. Jak on śmie.
-Możesz skończyć te zagrywki. Jesteśmy w pracy to raz a dwa jesteś moim szefem zrozumiano? - mówię lekko podniesionym głosem. Słychać moje wkurwienie.
-Spokojnie, nie denerwuj się tyle jedz. - wskazuje widelcem na talerz.
Jemy dalej w ciszy. Po skończonym posiłku wracamy do biura. Czeka mnie trochę roboty bo muszę uzupełnić oba kalendarze. Ale na spokojnie dam radę, wchodząc na nasze piętro dziwnie mnie skręca w brzuchu. Po tej sałatce dziwnie się czuje, nie zwracam zbytnio na to uwagi i zmierzamy do gabinetu. Wzrok wszystkich dziewczyn na mnie jest bezcenny. Czuje się jak jego żona albo, coś. Biję się dalej w myślach, może to i lepiej bo się znamy i nie będziemy mieli większego problemu ze złapaniem kontaktu. Po wejściu do gabinetu ściągamy nasze płaszcze a on marynarkę rzuca na kanapę, która po lewej stronie zaraz przy wejściu.
Gabinet jest duży i bardzo ładnie urządzony. Na lewej ścianie do jej połowy są książki i teczki, po prawej zaś wieszak stolik szklany oraz dwa fotele. Wisi też kilka obrazów, na samym środku stoi jego biurko z dużym czarnym fotelem. Zapomniała bym dodać jest też milusi puchowy szary dywanik. Wszystko utrzymane w czerni i bieli. Widok z okna jest cudowny, podchodzę ostrożnie do okna i spoglądam w dół. Ludzie wyglądają jak mrówki. Tak szybko się przemieszczają, każdy gdzieś pędzi. Zasiadamy do biurka, każdy zajmuje się swoimi sprawami Luca wykonuje kilka telefonów, ja zajęta swoimi notatkami i spotkaniami. Mamy ich sporo w następnym tygodniu. Ciszę przerywa mój telefon, wyświetla się szpital to oznacza, że coś złego dzieje się z mamą.
-Pani Amelia Jablonsky? - pyta młoda pielęgniarka.
-Tak to ja, coś nie tak z mamą? - pytam a, Luca od razu podnosi wzrok z nad papierów.
-Niestety mama nie wyjdzie do domu, prosimy o pilny przyjazd do szpitala.
-Dobrze pojawię się jak najszybciej to będzie możliwe.
-Co się stało? - Luca spogląda na mnie a ja już mam złe scenariusze w głowie.
-Źle z mamą muszę jechać do szpitala, dasz sobie rade? - pytam spoglądając na niego.
-Pojadę z tobą, nie prowadź w tym stanie. - przytakuje.
Zabraliśmy nasze rzeczy i biegiem wyszliśmy z biura, boję się o mamę tylko ona mi została. Nie może teraz odejść, obiecała walczyć, że będzie dobrze. W windzie czas się przedłuża bo osoby wsiadają do winy, Luca spogląda na mnie i kładzie dłoń na ramieniu. Po katorgach w windzie wbiegam na parking czekając aż Luca wsiądzie do auta i pojedziemy do szpitala. Ruszyliśmy z piskiem opon. Jechaliśmy w ciszy. Starałam zachować spokój, pod szpitalem kiedy już dotarliśmy wyjmuję paczkę fajek i palę jedną. Mina Luca nie wyraża zachwytu. Sam bierze jednego ode mnie. Spalamy do końca, trzy głębokie wdechy. Będzie dobrze i z tą myślą udałam się na oddział lecz, moje przypuszczenia i sytuacja nie była za ciekawa.
Jak widać zmieniłam imię Zack na Luca, wydaje mi się, iż bardziej tutaj pasuje. Jutro postaram się o kolejne dwa może nawet 3 rozdziały. Trzymajcie się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro