koniec
Stoję przy Tobie w trakcie ogromnej ulewy, jednak nie mam zamiaru się wycofywać. Pod cienką bluzą trzymam przemoczoną kopertę, dbając, aby nie uległa zniszczeniu. Wiem, że już nigdy nie będziesz miał okazji przeczytać zawartości listu, chciałbym jednak dostarczyć Ci go w jak najlepszym stanie.
Łzy płyną po moich policzkach strumieniami, powoli zaczynam się nimi dławić, nie martwię się jednak, co pomyślą sobie inni.
W końcu na cmentarzu każdy płacze, prawda? Wierzę, że dusze zmarłych również są do tego zdolne. Czy Ty kiedykolwiek po mnie zapłaczesz? Zdaje się, że już się tego nie dowiem.
Powoli kucam, na kamieniu kładę jeden kwiat o mlecznym kolorze, nie znam jednak jego gatunku. Moi rodzice byli zbyt zajęci ćpaniem i alkoholem kiedy dorastałem, nie mogłem się więc wtedy dowiedzieć, jakie kwiaty układa się na grobach swoich ukochanych. Jestem pewien, że mimo wszystko wybaczyłbyś mi to.
Tak bardzo żałuję, że pozwoliłem Ci wtedy odjechać; czuję, że to moja wina. Fiona próbowała mnie przekonać, że to wszystko przez tego frajera, który spowodował wypadek. Ale ja wiem, że chciała tylko mnie uspokoić. Gdybym wtedy kazał Ci zawrócić do domu, do niczego by nie doszło. I może dalej bylibyśmy szczęśliwi.
Wstaję, na moment przymykam oczy. Przypominam sobie jak spotkaliśmy się po raz pierwszy. I od teraz obiecuję sobie, że będę lepszym człowiekiem. Dla Ciebie. Tym razem na pewno mi się uda.
A także nie skończę ze sobą. Nie chciałbyś tego, jestem przekonany.
Pod jednym z wazonów, które ktoś z Twojej rodziny umieścił na grobie, kładę list.
Nasza miłość może i rzeczywiście była pełna wad, a niektórzy stwierdzą, że wręcz nie powinna mieć miejsca. Ja jednak nie żałuję ani sekundy spędzonej z Tobą.
Dziękuję, Mickey. Dziękuję, za wszystko. Trzymaj się, gdziekolwiek teraz jesteś. Jestem przekonany, że to jeszcze nie koniec.
Odwracam się i powstrzymując łzy, kieruję się w stronę domu.
I na przekór wszystkiemu, co jak do tej pory sobie, wmawiałem, ja...
Kocham Cię, Mickey Milkovich. Kocham Cię. I zawsze będę.
Twój,
Ian Gallagher.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro