Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Miałam wrażenie, że z domu, do którego właśnie przyjechaliśmy, bogactwo wręcz się wylewa. Za idealnie przystrzyżonymi krzewami jawiła się willa, ze złoconymi zdobieniami na białych ścianach budynku i kolumnami podtrzymującymi strop. W ogrodzie stało od groma marmurowych posągów i byłam w stanie przysiąc, że to prawdziwy marmur. Aż gwizdnęłam głośno.

— Rzeczywiście ktoś ważny tu mieszka. I to ktoś, kto uwielbia nadmierny przepych i bogactwo. Rodzice dzieciaka są w domu?

— Aktualnie nie, ale spodziewaj się rychłego powodu.

Westchnęłam.

— Spodziewam się.

Środek był równie bogaty, co wygląd na zewnątrz. Meble były z prawdziwego drewna, a nie byle płyty, podobnie jak podłoga zrobiona z desek. Na ścianach wisiały złote ramy ze zdjęciami rodziny, a drogie dodatki tylko bardziej utwierdziły w przekonaniu, że mieszka tu ktoś, komu na konto wpływa kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie. Wszystko to wydawało się wręcz nierealne i w obecnej chwili policjanci i technicy obdarli ten dom z tej otoczki nierealności.

— Na górze, rozumiem? — upewniłam się, wskazując głową na schody. Chris kiwnął głową.

— Dokładnie tak.

Ruszyłam na górę, kierując się narastającym tłumem i hałasem. W końcu dotarłam do miejsca zbrodni.

Z pozoru to rzeczywiście wyglądało jak samobójstwo. W wannie pełnej czerwonej wody leżał na oko piętnastoletni chłopak. Jego ręce były rozcięte na całej długości, przez co sytuacja wyglądała jeszcze gorzej i jeszcze okrutniej, o ile w ogóle można się było tego spodziewać. I jeszcze bardziej smutno.

— Kto go znalazł? — zapytałam.

— Gospodyni. Jak już wiesz, zakładamy, że to kolejne samobójstwo. Tak wiele ludzi postanawia sobie odebrać życie, że to aż przerażające...

— To nie jest samobójstwo — orzekłam. Mogłam sobie wyobrazić, jak stojący za mną Chris marszczy czoło w konsternacji. — Mogę prosić o rękawiczki? Dziękuję.

Założyłam ochronę na ręce i dopiero wtedy kucnęłam przy ciele. Delikatnie chwyciłam ramię zmarłego, przyglądając się obrażeniom.

— Skąd oceniacie, że to samobój?

Chris podrapał się po karku.

— Podcięcie żył w wannie, list pożegnalny leżący obok, na dodatek sprawdziliśmy ich przeszłość i już wcześniej były interwencje szkolnego psychologa.

— Macie pozostałe dwa listy? — zapytałam, uważnie obserwując martwe ciało, aby następnie przejść wzrokiem na otoczenie.

— Powinny być gdzieś w depozycie dowodów.

— Wspaniale, powiedz komuś, ktokolwiek się tym zajmuje, żeby mi je przygotował. Wracając jednak do tego samobójstwa, a raczej, dlaczego ono nim nie jest, to spójrz na ręce, w których denat rzekomo podciął sobie żyły. W prawą włożoną ma żyletkę. I owszem, robi ona pojedyncze kreski, jest niezmiernie ostra, natomiast jest jedno „ale", jeśli chodzi o podcięcie żył sobie samemu. Rany cięte nigdy nie wyjdą idealnie proste, a już zwłaszcza na obu ramionach. Normalnie skręcają one delikatnie w którąś stronę albo też nie sięgają idealnie od nadgarstka do samego zgięcia łokcia, bo ktoś nie jest w stanie tak długo i mocno utrzymać ostrza, więc sobie to dzieli. Natomiast tutaj linie cięcia są proste jak od linijki. Wygląda to tak, jakby ktoś wcześniej namalował sobie markerem, jak powinno iść ostrze i tego się trzymał. Na dodatek idą od nadgarstka nie do zgięcia łokcia, a wręcz przez całe ramię. To nie jest samobójstwo, Chris. I podejrzewam, że poprzednie dwa również nimi nie są. Gdzie jest ten list?

Jeden z techników podał mi zabezpieczoną w folii kartkę. Wstałam z przysiadu, wnikliwie czytając treść.

— Dość krótki, jeśli chodzi o list pożegnalny — orzekłam. — I z jednej strony nie ma tutaj nic podejrzanego, aczkolwiek...

Wstrzymałam na moment swoją wypowiedź, upewniając się w swoim myśleniu.

— Aczkolwiek to zdanie jest specjalnie zostawione niedokończone — ogłosiłam, pokazując Chrisowi konkretny fragment. Zaciekawieni technicy również spojrzeli na kartkę. — Mówi o tym, jak to źle mu było, o braku chęci do życia, przeprasza, bla bla bla, strasznie to sztuczne, ale to tak tylko przy okazji z mojej strony, a tutaj nagle zaczyna „nie chcę sprawić wam więcej bólu i cierpienia, niż już sprawiłem".

— Dla mnie to brzmi jak dokończone zdanie — stwierdził Chris. Spojrzałam na niego z niesmakiem i niezadowoleniem.

— I ty nazywasz siebie dyrektorem FBI? Jestem kobietą i uwierz mi, wiem, kiedy jest niedopowiedziane „ale". Zresztą patrz też na to.

Wyciągnęłam kartkę z folii i wzięłam ją pod światło.

— Widzisz, jak to zdanie jest ciemniejsze i wyraźniejsze niż reszta?

— O rzeczywiście — wyszeptał, z uwagą przyglądając się listowi.

Jeszcze raz rozejrzałam się po łazience. Wyglądała jak najbardziej w porządku, chociaż po tym, jak przeszło tutaj stado słoni to zaskoczeniem by było, gdyby udało się znaleźć jakiekolwiek ślady sprawcy. Dopóki w moje oczy nie rzuciło się coś pod szafką. Położyłam się na podłodze, chwytając przedmiot najlżej, jak tylko mogłam ręką w rękawiczce.

— To jest prawdziwe narzędzie zbrodni — ogłosiłam, pokazując ubrudzoną żyletkę. — Ta, którą trzyma ofiara, jest nowa i czysta

— Dlaczego je podmienił? — zapytał Chris w zastanowieniu.

— Może tą sam się skaleczył i choć wyczyścił, to i tak się bał, że zostanie gdzieś ślad. Szkoda tylko, że nie upilnował jej wystarczająco i wypadła mu ona z kieszeni.

— Rodzice zmarłego przyjechali — ogłosił jeden z policjantów, tym samym odwracając naszą uwagę od miejsca. Spojrzeliśmy po sobie z Chrisem.

— To nie będzie łatwa rozmowa — ocenił od razu.

Pokiwałam powoli głową.

— Wiem.

Zeszłam powoli po schodach. W korytarzu stała para koło czterdziestki z wyraźnym zniecierpliwieniem i bólem na twarzy, z werwą dyskutując ze stojącym na dole policjantem. Oboje wyglądali, jakby dopiero co wrócili z firmowego bankietu. Mężczyzna ubrany był w garnitur i lakierkowane buty, a kobieta sukienkę, żakiet i buty na wysokim obcasie. Widząc mnie i Chrisa od razu wyrwali się do przodu, całkowicie ignorując policjanta, który do tej pory chciał jak najlepiej im pomóc.

— To nie jest samobójstwo, prawda? Boże przecież nasz syn nie mógłby... — zaczęła spanikowana kobieta. Uspokajającym gestem położyłam dłoń na jej ramieniu.

— Może usiądziemy i spokojnie porozmawiamy? — zaproponowałam, na co para od razu pokiwała głową, prowadząc do jadalni. Odsunęłam od stołu jedno z krzeseł i zajęłam na nim miejsce. Rodzice ofiary nadal wpatrywali się we mnie ze zniecierpliwieniem. — Owszem, podejrzewamy, że nie jest to samobójstwo, a wręcz przeciwnie. Natomiast śledztwo jest jeszcze na bardzo wczesnym etapie i na razie nie jesteśmy nic w stanie państwu powiedzieć. Proszę mi powiedzieć, czy mieli państwo jakichś wrogów kogoś, kto źle państwu życzył.

— Wie pani, pracując w polityce, ma się wielu wrogów, ale nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek był bezpośrednim zagrożeniem.

— Nie zaczęli państwo dostawać dziwnego rodzaju listów, maili? Bądź też nie kręcił się nikt przypadkowy ostatnimi czasy w okolicy?

— Jedynym wyjątkiem był fakt, że wywóz śmieci był w tym tygodniu trzy razy, a nie dwa, tak jak zawsze — zauważyła kobieta.

— Jak się nazywają państwa odbiorcy śmieci? — dopytałam. Mógł to być naprawdę istotny trop.

— W tym momencie nie pamietam, ale poszukam później w papierach i podam pani.

— Mieliby państwo coś przeciwko gdybym zajrzała jeszcze do pokoju państwa syna?

— Nie, skąd. Niech pani robi to, co uważa za słuszne — odpowiedziała gospodyni.

Wróciłam ponownie na górne piętro, które trochę już opustoszało z policjantów i techników. Tak naprawdę zapadła tu ciężka, nieznośna cisza, której w żaden sposób nie można było się pozbyć. Delikatnie pchnęłam najprostsze, brązowe drzwi do pokoju należącego do zmarłego. Nie było w nim nic zaskakującego, wyglądał jak pokój każdego innego piętnastolatka. Na środku stało pościelone łóżko z postawioną obok szafką nocną, na której stała niewielka ledowa lampka. Po prawej stronie od łóżka, przy ścianie, zmontowany został regał na książki. Podeszłam bliżej, delikatnie dotykając ręką grzbietów książek. W większości były to klasyki literatury amerykańskiej, ale znalazło się kilka dzieł literatury europejskiej — „Mistrz i Małgorzata", czy też jakże znana mi „Zbrodnia i Kara".

Pod oknem znajdowało się biurko z leżącym na nim laptopem, pewnie kosztującym tyle, co moja miesięczna pensja. Włączyłam urządzenie, licząc, że uda mi się sprawdzić jego zawartość, ale niestety sprzęt miał najnowszą wersję systemu, a te z góry wymagały utworzenia kodu dostępu, należało więc zostawić tę kwestię informatykom.

Otworzyłam szafę, przyglądając się zawartości. Jak na piętnastoletniego chłopaka było w niej sporo eleganckich koszul, marynarek i spodni w kant, także mundurki szkolne z emblematem budynku na piersi.

W całym tym porządku nie było nic zadziwiającego, może oprócz trochę niecodziennych zainteresowań chłopaka, lecz mimo to były one godne podziwu. Jeszcze raz lustrując wzrokiem pomieszczenie, próbowałam wyobrazić sobie, jaką osobą był zmarły Kevin.

Od razu po przyjrzeniu się książkom można było wysnuć wniosek, że był osobą inteligentną, może nawet i wrażliwą, zainteresowaną w kulturze i literaturze nie tylko swojego kraju, ale i innych. Wydawał się jednym z tych nastolatków, którzy już w wieku nastoletnim mają ułożony plan na całe życie i ściśle się go trzymają.

Nie byłam pewna, czy porządek w pokoju był skutkiem jego zachowania, czy też obecności gosposi, ale jeśli to pierwsze, to do listy jego cech można było dopisać poukładanie, spokój i cierpliwość.

Wyszłam z pokoju, zatrzymując się na korytarzu i zatrzymując swój wzrok na schodach. Zamek w drzwiach nie był wyłamany, co znaczyło, że albo Kevin znał tę osobę, bądź też nie zamknął za sobą drzwi. Ciekawiło mnie, dlaczego był o tej porze w domu, skoro to ewidentnie był to czas, gdzie wszyscy uczniowie powinni być już w szkole. Miał dzień wolny, czy też poszedł na wagary? Odpowiedzi na to postanowiłam poszukać później u jego rodziców. Wróciłam myślami do przebiegu całego morderstwa. Wszedł po schodach, cicho szukając ofiary po pokojach. W końcu znalazł ją w łazience, co najpewniej było mu na rękę. Zastanawiało mnie, w jaki sposób go uśpił. Czy użył strzykawki, czy też chusteczki nasączonej chloroformem? Ponownie zlustrowałam wzrokiem wnętrze łazienki, gdzie technicy robili ostatnie zdjęcia i zbierali ostatnie ślady, choć wiele ich nie było.

Ciche kroki za moimi plecami od razu odwróciły moją uwagę.

— Widzisz coś, czego ja nie widzę? — zagadał Chris. Kąciki ust uniosły mi się delikatnie do góry.

— Jeszcze nie. Wiadomo, dlaczego był o tej porze w domu?

— Był przeziębiony i już od kilku dni siedział w domu.

— Zabójca musiał o tym wiedzieć. To nie było wykorzystanie okazji. To było planowane.

— Tylko dlaczego akurat oni?

— A gdyby to nie byli oni, to w ogóle byś rozważył opcję, że to morderstwo?

— Tu masz rację. Chcesz być główną prowadzącą tej sprawy? W końcu to ty wyczułaś prawdę, nie ja.

— Ułatwiłoby to sprawę.

— Tylko obiecasz nie zawalić głównego celu przyjazdu tutaj.

— No wiesz, podejrzewać mnie o coś takiego? Wstydziłbyś się.

— Chcesz kogoś do pomocy, czy nadal wolisz pracować sama?

Zaczęliśmy powoli kierować się ku drzwiom wyjściom.

— Tak myślałam i... dałoby się wciągnąć w to Luke'a?

Chris spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.

— Prowadzenie sprawy z własnym chłopakiem? Jesteś pewna, że to rozsądne?

— To, że ty tak nie twierdzisz, nie znaczy, że nie jest. Zaufaj mi, znam go i wiem, że nikt od ciebie nie byłby tak pomocny, jak on. — Czułam, jak telefon zaczyna mi wibrować w kieszeni. Wyciągnęłam urządzenie, widząc numer Hooda na ekranie. — Przepraszam cię na moment. Co tam Cal?

Wyszłam na zewnątrz przed dom.

— Gdzie trzymasz wydrukowane kopie raportów? — zapytał od razu na wstępie. W tle słyszałam szelest papierów. Zacisnęłam mocno oczy.

— Calum, powiedz, proszę, że nie próbowałeś szukać ich na własną rękę — powiedziałam błagalnie.

W słuchawce zapadła cisza, która jednoznacznie wskazywała na odpowiedź na moją prośbę.

— Przysięgam, jak wrócę i zobaczę, że choć jedna teczka jest w innym miejscu niż była...

— Nie groź swojemu szefowi! Gdzie je masz?

— Najniższa szafka po prawej stronie — odparłam. — Na co ci one?

— Coroczna kontrola. Chcą zobaczyć, czy prowadzimy sprawy zgodnie z przepisami.

— A Mike'a nie ma? — upewniłam się, czując, jak na mojej twarzy rośnie szeroki uśmiech.

— To już wasza tradycja, żeby opuszczać te kontrole co? — powiedział z irytacją. Calum naprawdę nienawidził tych inspekcji i wcale mu się nie dziwiliśmy, grzebali we wszystkim i dopytywali o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.

— Na jednej byliśmy!

— Tak, cztery lata temu, jak dopiero zaczynaliście razem pracować. Natomiast później zawsze ten jeden dzień was nie było. Potrafiliście przyjść do pracy chorzy, z gorączką, ze złamaną ręką, z ebolą byście nawet przyszli, ale tego jednego dnia w maju nigdy was nie ma! Powinienem was ukarać patrolowaniem ulic za zostawianie mnie samego.

— Z całym szacunkiem Cal, ale jesteś pewien, że chciałbyś dopuścić tę babkę od kontroli blisko mnie?

— Umiesz trzymać język za zębami — zauważył.

— Ach, czyli teraz nagle to widzisz?

— Lepiej późno niż wcale. Zadzwonię wieczorem, bo teraz mam urwanie głowy, okej?

— Nie daj się jej udupić! — powiedziała głośno. W słuchawce zapadła cisza. — Halo, Cal?

— Znalazł już pan te akta? —Dodatkowy głos w tle sprawił, że zagryzłam rękę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

— Tak, proszę bardzo, o to one — odparł brunet swoim najlepszym i najsłodszym głosem.

Zaczęłam się niemo śmiać, czekając, aż mężczyzna będzie znowu w stanie ze mną rozmawiać.

— Przysięgam kurwa, jak wrócisz, to będziesz miesiąc na patrolu.

— Słyszała mnie? — zapytałam, ocierając łzy.

— Na twoje i moje szczęście nie, ale blisko było. Zadzwonię wieczorem, bo jak widzisz, mam dosłownie urwanie głowy, a niedługo może być jeszcze dupy.

— Dobra, cześć. Trzymam kciuki!

— Przyda się.




// Chyba tradycją się już staje, że rozdziały mają dwa tysiące słów XD

Mam nadzieję, że chociaż trochę umilam wam ten czas kwarantanny. Macie już lekcje online, czy podobnie jak jak nadal czekacie na jakiekolwiek informacje w tym temacie?

Ogólnie powiem wa, że zastanawiałam się, którą wersje włosów Luke'a wyobrażacie sobie w opowiadaniu. Czy widzicie tego Luke'a z opowiadania w dłuższych włosach jak za ery Youngblood, czy w krótszych, jak teraz? 

Mam nadzieję, że wszyscy jesteście zdrowi, życzę wam miłego dnia! // 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro