Rozdział 8.
Obudziło mnie słońce, wpadające do sypialni. Otworzyłam jedno oko i poczułam rażące promienie. Odwróciłam głowę z nadzieją, że zobaczę tam Williama. Ale ujrzałam tylko puste miejsce. Podniosłam się, byłam wyspana, jak nigdy. Trochę bolała mnie pupa. Przez chwilę zastanawiałam się od czego, ale szybko przypomniałam sobie o wczorajszych przewinieniach. Uśmiechnęłam się do siebie. Mimo bólu, czułam się dobrze. Byłam zakochana. Cholernie zakochana. Ubrałam na siebie koszulkę Williama, naciągnęłam na gole stopy jego czarne skarpetki i zeszłam na dół. W domu panowała cisza. W kuchni znalazłam przykryte talerzem naleśniki, sok pomarańczowy i kartkę.
Panno Clais, pojechałem na budowę. Proszę zjedz śniadanie! Doceń moje kulinarne zdolności. Wrócę nim zdążysz sie ubrać...
PS. Nadal jesteś zakochana?
W.
Czy nadal jestem? Oczywiście, że tak. Wzięłam łyk soku i pomyślałam, że mam wreszcie okazję zadzwonić do Sofi.
Wybralam jej numer w telefonie.
- Witaj Sofi.
- Amy córeczko! Nareszcie dzwonisz! Ben! Ben! Chodź szybko, nasza mróweczka dzwoni!- krzyczała Sofi. Jej głos przepelniala radość. Zakręciła mi się łza w oku, bo strasznie za nimi tęskniłam - Już, już możesz mówić. Jesteś na głośniku, Ben musi cię słyszeć. Ohh moja córeczko, od kiedy wyjechałaś wypieki wychodzą mi z zakalcem....- posmutniała.
- Nie słuchaj jej moja młoda damo, wszystko spod tych cudnych rąk jest pyszne i bez zakalca!- zawołał wesoło Ben.
- Tęsknię za wami - powiedziałam. Usłyszałam jak Sofi wstrzymuje oddech - Co u was? Mówcie jak w Light Coffee? - wtraciłam szybko. Balam się, że mogę zaraz się rozpłakać. Słysząc ich ciepłe glosy, moje emocje szalały.
- Dziecinko, a jak tam u ciebie w Paryżu?
- Dobrze. Teraz bardzo dobrze. William tu jest - odpowiedziałam z dumą w głosie.
- Ohhh Ben słyszałeś? Pan Blayk pojechał do naszej Amy! Cudownie! Bardzo się cieszymy z Benem - mówiła Sofi - Mroweczko muszę już kończyć, Ben zaraz spali pół zaplecza! Dzwon do nas! I ucałuj pana Williama - powiedziała - Ben! Zostaw te blachę! Poparzysz....- i rozlaczyla się. Uśmiech zszedł mi z twarzy. Naprawdę chwilami czułam się tu obca. Gdyby nie dom Williama i on sam, pewnie bym nie dała rady.
Wzięłam z blatu talerz, szklankę i pomaszerowałam do salonu.
Siedząc na kanapie, oglądałam program kulinarny. Zastanawiałam się nad tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie trzy miesiące. Zjawił się William i wszystko inne straciło sens. Zawładnął mną, jak jakiś magik. To co wczoraj zrobiłam, dało mi do zrozumienia, że obawiam się jedynie własnych słabości. Chciałam dać mu wczoraj więcej siebie, niż zazwyczaj. A to był jedyny sposób. Czułam ból ale jednocześnie czułam takie pożądanie, jakiego wcześniej nie doznałam. Ukaranie mnie pasem przez Williama, było niczym w porównaniu z tym, co tak naprawdę w głębi jego duszy siedzi. Wiedziałam, że stać go na dużo większe poniżenie, niż oczekiwałam. Był dla mnie jak moja przystań. Przystań, ze swoją popieprzona ciemnością.
Wychodząc z wanny usłyszałam dźwięk telefonu. Owinelam się ręcznikiem i na boso pomknelam w kierunku telefonu. Na wyświetlaczu zobaczyłam nieznany numer.
- Amy Clais, słucham?
- Witam panno Clais - usłyszałam głos Niva.
- Dzień dobry - odpowiedzialam cicho.
- Przepraszam, że przeszkadzam w sobotnie południe - zaczął - chciałem panią przeprosić. Moje ostatnie zachowanie, nie było na miejscu - dodał. Zapadła cisza. Zdziwiły mnie jego słowa.
- Nic się nie stało panie Connor. Nie trzeba przepraszać. Jeszcze nie zdążyłam spotkać się z dziennikarka, która pisała ten artykuł...
- Panno Clais, to juz nie ważne. Uznajmy, że zapominamy o tym artykule - powiedział.
- Jakim artykule?- zaśmiałam się. Connor również. Pierwszy raz słyszałam jego ciepły śmiech. Szczery śmiech.
- Cieszę się bardzo, że panią słyszę w tak dobrym nastroju.
- Na dniu wolnym od pracy panie Niv, zawsze mam dobry nastrój - odpowiedziałam. Nagle usłyszałam czyichś oddech. Odwróciłam się gwałtownie. W progu stał William. Po uego minie widziałam l, że usłyszał moją rozmowę z Connorem - Panie Connor, muszę już kończyć. Dziękuję bardzo za telefon. Dozobaczenia w poniedziałek.
- Dozobaczenia panno Clais - rzucił Niv, rozłączajac się. Stałam przez chwilę wpatrując się w Blayka. Podszedł powoli do mnie, jednak na tyle daleko, by utrzymać dystans.
- Już frajer wyczuł, że nie ma mnie przy tobie? - zaczął powoli.
- Przestań William. Zadzwonił bo..
- Bo chce cię przelecieć. Po to dzwonił - mówił stanowczo. Nie wiedziałam, czy jest zły czy zazdrosny czy naprawdę tak myśli.
- Słucham?! William to mój szef!- krzyknęłam.
- Ja też nim byłem - po tych słowach, czułam się tak, jakbym dostała strzał w serce. Nie mogłam uwierzyć, że to powiedział.
- Aha...Więc sądzisz, że teraz wskoczę do łóżka Connor'owi?! Jak śmiesz tak mówić i myśleć?!- byłam wściekła. Stał i nawet nie drgnął. Nie zareagował. Tak jakby go nie ruszalo to, co powiedział - Nie jesteś Bogiem William! Nie możesz traktować mnie w ten sposob! - chciałam go wymianac i wyjść ale złapał mnie za nadgarstek. Poczułam ból.
- Jesteś moja! I każdy taki wyskok będzie miał swoje konsekwencje! Nie pozwolę, by ktokolwiek się do ciebie zbliżył - warknal przez zeby. W jego oczach ujrzałam te ciemność, która zniknęła na jakiś czas. Przestraszyłam się. Taki William mnie przerażał. Wyrwałam rękę z uścisku i wyszłam. Szybko pobiegłam do łazienki ubralam na siebie swoje rzeczy. Włosy zwiazalam w kok. Zbieglam na dół. Nigdzie go nie było. Chwyciłam za torebkę i wyszłam z domu. W między czasie zamówiłam taksówkę. Stałam na zewnątrz. Nagle otworzyły się drzwi.
- Gdzieś się wybierasz?- zapytał.
- Do domu - odpowiedziałam.
- Zawsze już tak będziesz uciekała od problemów?- miał racje. Cholera miał rację. Jedyne co potrafię, to uciekać od wszystkiego, co sprawia mi ból. Nie odpowiedziałam, tylko uniosłam głowę. Podszedł do mnie, ale ja się odsunęłam.
- Amy, porozmawiajmy. Nie powinienem tak powiedzieć, wiem. Jestem zazdrosny o tego pajaca. Kręci się wokół ciebie....- mówił.
- Bo to mój szef William. Tylko szef - burknelam pod nosem. Stanął na przeciwko mnie. Uniósł mój podbródek w górę, bym na niego spojrzała.
- Zostań... - jego oczy były już takie jakie znałam. Takie moje. Usłyszałam nadjeżdżającą taksówkę. Wyminelam Williama bez słowa. Wsiadłam do taksówki. Widziałam, że nawet się nie obejrzał. Stał tam przed domem, zupełnie sam.
- Dokąd panienkę zawieźć?- zapytał kierowca.
- La Defense - mruknełam. Odjechałam bez pożegnania. Uciekłam. Uciekłam jak szczur. Nie pozwoliłam nam powalczyć. Stchorzylam. Czułam się żałośnie. Łzy spływały mi po policzkach. Byłam cholernie zla. Zła na swoje zachowanie.
Po 30minutach taksówkarz zatrzymał się nie daleko mojego domu. Zaplacilam mu i wysiadłam. Szłam powoli myśląc dlaczego zachowuje się jak dziecko? Popełniam śmieszne błędy a powinnam wziąć się wreszcie za dorosłość a nie uciekać.
Weszłam po schodach na górę. Otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania. W progu zdjęłam buty i skierowałam się do sypialni. Usiadłam na rogu łóżka. Wyjęłam telefon.
Do William Blayk
Nie powinnam odjechać bez słowa.
A.
Przez 20 minut zastanawiałam się czy wysłać tą wiadomość. Po tak fantastycznej nocy wszystko obróciło się w pył. Kliknelam ' wyślij '. Odłożyłam komórkę na szafkę po czym wstalam żeby zrobić sobie kawę.
Z kubkiem gorącej czarnej parzuchy usiadłam przed laptopem. Musiałam trochę popracować. Otworzyłam arkusz by stworzyć jakiś plan względem pozyskania akcji....Williama. Jak ja miałam to kurwa zrobić. Przecież William i ja...My...A teraz mam mu wbijać nóż w plecy? Jak ja Mu o tym powiem...Ale z drugiej strony to moja praca. Jeżeli bym odmówiła wyleciała bym z firmy z hukiem. Zaczęłam pisać.
Po godzinie miałam już wstępny plan. Niewielki ale miałam. Doskonałe znałam Blayka i wiedziałam , że nie pójdzie na żadną ugodę ani na przedstawione Mu warunki. Connor'owie nie musieli o tym wiedzieć. Według moich ustaleń te całe przejęcie udziałów i dobieranie kilku procent to jedna wielka katastrofa. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozbył by się kury znoszacej złote jajka. Zauważyłam , że kubek z kawą jest pusty , zostały na dnie jedynie fusy. Wstałam i zerknelam na szafkę. Migała zielona lampeczka informująca , że czeka na mnie wiadomość.
Od William Blayk.
Nie powinnaś w ogóle odjeżdżac.
W.
Masz rację Blayk. Nie powinnam. Nie odpisałam Mu.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Pierwsza moja myśl ' William '. Szybko podeszłam by je otworzyć ale jakie było moje rozczarowanie gdy za drzwiami nie ujrzałam ukochanego...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro