Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 49.

5 miesięcy później

Szykowałem dla Amy niespodziankę. Przez trzy miesiące, urządzałem dom po babci tak, abyśmy mogli się tam wprowadzić przed narodzinami maleństwa. Wiedziałem jak bardzo Amy uwielbiała to miejsce. Dlatego postanowiłem, że to właśnie tam będzie nasz azyl.

- Witaj okrąglaczku. - powiedziałem, widząc Amy na kanapie.

- Przestań tak do mnie mówić, wiem że jestem gruba. - powiedziała z oburzona mina. Zaśmiałem się.

- Jesteś piękna a nie gruba... - oznajmiłem. Kucnąłem przy niej. - Jak się czują moje kobiety?

- Mała dzisiaj szalała...Gdybym nie wiedziała, że to dziewczynka pomyślałabym, że noszę w sobie zawodowego piłkarza. - powiedziała. Przyłożyłem ucho do brzucha. Nagle mała zasadziła kopniaka w miejsce, przy którym byłem.

- To mała zołza! - droczyłem się - Dobrze, kochanie pojedziemy dzisiaj do domku nad jeziorem.

- Naprawdę?! Jeju, jak się cieszę! Pójdziemy na ryby! - była zadowolona. Miałem nadzieję, że ucieszy się równie mocno jak zobaczy co dla niej przygotowałem - Wychodzisz jeszcze?

- Tak, pojadę do Elitte Group. Chyba, że pojedziemy razem i z firmy od razu nad jezioro hmm? - zapytałem. Nie mogłem wszystkiego robić sam, bo już nie raz zarzucała mi to, że czuje się niepotrzebna. Od razu wstała z kanapy i z radością udała się do sypialni.
Czekałem na nią już prawie trzydziesci minut.

- Amy!!! Bo pojadę bez ciebie! - krzyknąłem

- No przecież idę! - odpowiedziała.

- Chyba toczę się...- mruknąłem pod nosem.

- Słyszałam!!! - zaśmiała się. Nagle Amy pojawiła się na horyzoncie moich oczu. Wyglądała obłędnie. Włosy rozpuściła, ubrała dopasowana sukienkę za kolana, zarzuciła na siebie dżinsowa kurtkę, lekki makijaż i białe trampki. Potrafiła dobrać ubrania, dodatki i buty tak, by wszystko ze sobą współgrało.

- Aniołku...Wyglądasz...Pięknie...- wydukałem.

- Gotowy? - zapytała - Zabierz szczękę z podłogi. - dodała, śmiejąc się i wyszła z mieszkania. Seksowna bestia...
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do EG. Amy siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha. Zerkałem na nią co jakiś czas. Była piękna. Często przypominałem sobie dzień, w którym ją zobaczyłem. Drobna kobieta, silnie i pewnie stąpającą po ziemi. Imponowała mi. Miała w sobie mnóstwo energii i determinacji. Kochała życie i pracę. A teraz, jest zakochana we mnie i w naszym życiu. Zmieniła mnie o sto osiemdziesiąt stopni. Sprawiła, że poczułem, że znowu żyje. Przy niej wszystko miało sens.

- O czym myślisz? - zapytała, gdy stanąłem na czerwonym świetle.

- Hmm..Nie wiem czy mogę mówić takie rzeczy przy dziecku. - powiedziałem.

- Mów mów, teraz śpi. - oznajmiła.

- Myślę o tobie...Ubranej tylko w LaPerla...I o tym, że widząc cię taka... - wziąłem jej rękę i położyłem sobie na rosnącym podnieceniu w spodniach - Z chęcią pieprzyłbym cię od świtu do nocy. - dodałem.

- Podoba mi się twoje myślenie. - szepnęła - Uwielbiam gdy taki jesteś. - ścisnęła mojego penisa.

- Amy! Bo spowoduje wypadek! - zagroziłem jej. Szybko usiadła wygodnie na swoim miejscu. Na jej twarzy widniał złowieszczy uśmieszek. Kochałem ją.
W firmie Amy została oblężona przez koleżanki, a ja udałem się do gabinetu. Musiałem przeanalizować pracę Jenny.

- Dzień dobry szefie. - powiedziała na mój widok.

- Witam Jenny, zapraszam. - odpowiedziałem jej, zapraszając ją do gabinetu - Usiądź. No więc, mów jak idą interesy pod nieobecność Amy?

- Bardzo dobrze. Kilka projektów jest jeszcze przed analiza ale te, które już zatwierdziłam prężnie działają na naszą korzyść. - oznajmiła. Przeglądałem w między czasie dokumentację, jaką mi przygotowała. Byłem zadowolony. Naprawdę się spisała.

- Wspaniale. W dalszym ciągu będziesz zajmowała się firma. Wyjeżdżamy z Amy na kilka dni...Będziemy niedostępni. Więc, liczę na ciebie. - powiedziałem. Wstałem od biurka i pożegnałem się z nią. Zjechałem windą na dół. Amy stała przy recepcji razem z Debb, Rosa i Amanda. Śmiały się i rozmawiały w najlepsze. Widok mojej szczęśliwej kobiety, był dla mnie jak nagroda. Podszedłem bliżej.

- Dzień dobry panie Blayk. - przywitały się chórem. Skinąłem głową.

- Kochanie, na nas już pora. - powiedziałem do Amy. Dziewczyny tylko wymieniły między sobą uśmiechy.

- Dobrze. No, kochane, jadę wypoczywać...Jak wrócę, to koniecznie mnie odwiedźcie. - rzuciła. Złapała mnie za rękę i razem opuściliśmy EG.

***

Zbliżaliśmy się już do domu nad jeziorem. Amy nie mogła wysiedzieć z radości.

- Nie mogę się doczekać wiesz? Uwielbiam to miejsce. - mówiła.

- Jeszcze chwila i będziemy. - rzuciłem. Zastanawiałem się jak zareaguje, gdy zobaczy ile tam zmieniłem. Zaczynałem mieć lekki stres. Podjechaliśmy pod bramę.

- Brama? Kiedy postawiłeś tu ogrodzenie? - zapytała.

- A to tak przy okazji. Gdzieś mi się spodobało i chciałem zobaczyć czy tu będzie pasować. Podoba się?

- Tak. Lubię takie ogrodzenia. Biel i deski idealne połączenie. - oznajmiła. Wysiedliśmy z samochodu. Złapałem ją za rękę. Szliśmy w stronę drzwi. Amy opowiadała jakieś plotki z życia Amandy, a może Rose...Nie słuchałem. Otworzyłem drzwi. Weszliśmy do środka.

- William...A gdzie jest ściana od kuchni? Remontowałeś domek? - pytała. Milczałem, chciałem żeby się oswoiła z tym co widzi. - Odpowiesz?

- No...Mały remont...Mam dla ciebie niespodziankę. - powiedziałem i skierowałem nas na piętro. Stanęliśmy przed pokojem, który kiedyś był pokojem gościnnym. Otworzyłem drzwi i czekałem na jej reakcje.

***

Gdy otworzył drzwi, zabrakło mi powietrza. Moim oczom ukazał się najpiękniejszy pokoik dziecięcy, jaki w życiu widziałam. Ściany miały trzy kolory. Róż, biel i jasny szary. Przy oknie stało białe, drewniane łóżeczko. Dywan był puchowy i różowy. Nie mogłam uwierzyć, że zadbał o wszystko. Był przewijał, nocnik, zabawki, misie a nawet wózek. Łzy napłynęły mi do oczu.

- William..Ty..Sam to urządziłeś? - zapytałam.

- Nawet sam pomalowałem ściany. A te łóżeczko, jest po tobie i Norze. Pomogła mi je tu ściągnąć z waszej piwnicy na Florydzie. Odrestaurowałem je. Chciałem, żeby mała miała tutaj swoje miejsce na ziemi. - powiedział. Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć - Chodź, jest coś jeszcze. - oznajmił i razem wyszliśmy na zewnątrz - Zrobiłem mały plac zabaw, razem z Norą...- mruknął. W ogrodzie stanęły bujaczki, zjeżdżalnia, piaskownica...Stałam i nie dowierzałam.

- To..Piękne..William, dziękuję. - powiedziałam i dałam mu całusa.

- Amy, chciałbym cię o coś zapytać. - zaczął.

- No...

- Chciałbym, żebyśmy tu zamieszkali. Żeby tutaj był nasz dom. Chcę żeby nasza córka mogła się wychować w najcudowniejszym miejscu na świecie...- powiedział.

- Mówisz poważnie? To tutaj mielibyśmy tworzyć rodzinę? - zapytałam nie wierząc w jego slowa. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, z radością uwiesiłam mu się na szyi - Tak William, tak!! Chcę tu mieszkać! Tak, Boże, tak!! - krzyczałam z radości.

Emocje opadały ze mnie powoli, ale zgodziłam się na przyrządzanie wspólnie kolacji. William  włączył muzykę i zaczął się wygłupiać. Tańczył i śpiewał, takiego go jeszcze nie widziałam. Tryskał energią.
Twarz bolała mnie od śmiechu. Było tak beztrosko i cudownie. 

- Mogę pania prosić? - zapytał, wyciągając dłoń. Z głośników usłyszałam znana mi melodie Coldplay - The Scientist. Uśmiechnęłam sie i zaczęliśmy kołysać  w rytmie muzyki. William przysunął mnie blisko siebie. Oparłam głowę na jego torsie. Bez butów sięgałam jedynie w to miejsce. 

- Jestem taka szczęśliwa, William. - powiedzialam.

- Ja też - odpowiedział - Chodź, zjemy kolację. - dodał. Usiedliśmy przy kuchennej wyspie. Rozmawialiśmy dużo. Dawno nie było między nami tak normalnie i spokojnie. William opowiadał o remoncie, o tym jak szykował wszystko w tajemnicy. Słuchałam tego z ogromnym zainteresowaniem. Ten facet nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

- Mmm, ale się najadłam... - powiedziałam, oblizujac usta po deserze czekoladowym.

- Łakomczuch. Teraz zjadasz porcje dorodnego faceta. - zaśmiał się.

- Nie tylko ja bo i ona też. - rzuciłam wskazując na brzuch. William podszedl, nachylił się i pocałował mój brzuch.

- No maleńka, rozważnie z jedzeniem, bo mama nam tu peknie lub co gorsza w drzwi się nie zmieści.

- Ej!- puknelam go pięścią w bark - Nie mów tak, bo uwierzę. - powiedziałam - Yhm..Po takiej kolacji z chęcią wezmę gorącą kąpiel. - rzuciłam i udałam się w stronę łazienki. Napuscilam do wanny ciepłą wodę, wlałam zapachowe olejki i zanurzylam się po samą szyję. Czułam się zrelaksowana. Mała chyba też lubiła kąpiele, bo za każdym razem, gdy tylko siedziałam w wannie, uspokajała się.

- Obejrzymy jakiś film, gdy się wykapiesz? - zapytał Will.

- Chętnie. Już wychodzę, pomożesz mi? - miałam już problemy z podnoszeniem się. Mała rosła jak na drożdżach, a ja razem z nią. Poczułam ucisk w podbrzuszu.

- Auć...- syknelam.

- Co się dzieje? - zapytał przerażony William.

- Nic nic..Mam dzisiaj skurcze co jakiś czas. Nie często, ale są. - mruknęłam - Ale nie denerwuj się. Jest dobrze. - pomógł mi się wytrzeć i podał mi swoją koszulkę. Często spałam w jego ubraniach. Zwyczajnie były wygodniejsze. Zeszliśmy razem do salonu. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i czekałam, aż Will włączy film. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
Nad ranem obudziłam się okryta kocem. William leżał obok. Spał. Do salonu wdzieraly się promienie słońca. Spojrzałam na zegarek 5:45. Jeżeli każdy wschód słońca wygląda jak ten, to zdecydowanie znalazłam swoje miejsce na ziemi. Pomyślałam, spoglądając za okno. Delikatnie zsunelam się z kanapy. Ustalam przy szybie. Uchylilam po cichu drzwi od wyjścia na taras. Starałam się nie obudzić William'a. Świeże powietrze uderzyło we mnie z piekielnie cudowna siła. Wyszłam na zewnątrz. Śpiew ptaków i szum drzew sprawil, że moja mała kulka również się obudziła.

- Podobają ci się dźwięki skarbie? - zapytałam, gładząc brzuch. - Poczekaj jak ujrzysz to wszystko...Będziesz zachwycona...Jak ja...Będziemy miały tu z tatą swój własny raj. Obiecuję.

- Ja też... - usłyszałam za sobą głos Will'a. Musiał się obudzić, gdy wyszłam. Objął mnie swoimi ramionami. Odgarnal włosy z szyi i wtulił się w odsłonięte miejsce.

- Obudziłam cię? - zapytałam.

- Pustka mnie obudziła. Piękny poranek, prawda?

- Tak. Zdecydowanie. Jej też się podoba. - powiedziałam, chwyciłam jego dłoń i ułożyłam sobie w miejscu, w którym mała dokazywała. Poczułam, że się uśmiechnął, czując jak jego córka daje mi solidne kopniaki. Oboje byliśmy szczęśliwi. Możliwe, że to co zle, było już za nami. Dużo przeszliśmy. Ból, łzy, śmierć, rozstanie, powroty, utrata dziecka....Wierzyłam w to, że teraz może być już tylko lepiej.

- Masz ochotę pójść na ryby? - zapytał nagle.

- Oczywiście! Ale...Nie mam wędki..- powiedziałam z rezygnacja.

- W garażu jest wędka po babci. Chodź. - powiedział i razem weszliśmy do domu. Ubrałam wygodne dresy i bluzę. Nie mogłam się doczekać, aż William nauczy mnie łowić ryby.
Szliśmy razem zadowoleni na pomost.

- Dobra, stan tu. - rozkazał.

- Tak jest! - krzyknęłam.

- Cii! Jak będziesz tak wrzeszczeć sploszysz nam ryby. - skarcił mnie. Zaśmiałam się pod nosem. William pokazał mi jak trzymać wędkę, jak założyć przynętę, w jaki sposób zarzucać i jak kręcić kołowrotkiem. Słuchałam go uważnie. Chciałam za wszelką cenę nauczyć się łowić ryby.

- Bardzo dobrze... - mówił - a teraz musimy czekać.

- Na co? - zapytałam szeptem.

- No...Na ryby. Musimy czekać, aż jakaś rybka połasi się na twoją przynętę. - oznajmil.

- Każda się połasi, zobaczysz. - mruknęłam. Siedzieliśmy tam koło godziny. William poszedł do domu po coś do picia. Nagle poczułam silny ból w podbrzuszu. Był inny niż ten z wczoraj. Nasilal się co raz bardziej.

- William!!!! William!!! - wolałam.

- Złapałas coś? Trzymaj wędkę! - głupek myślał, że wolałam go do zlowionej ryby. Podbiegł do mnie - Amy! Co się dzieje?!

- Nie wiem...Boże jak boli! - krzyczałam. Myślałam, że mnie rozerwie od środka. Złapałam go za rękę i zauważyłam, że mam mokre spodnie - Chryste..Will, wody mi odeszły...Ja..Rodzę...- szepnęłam przerażona. Willi zbladł. Patrzył na mnie i chyba nie docierało do niego to, co mu właśnie powiedziałam.

- O kurwa! - wrzasnął - Jedziemy do szpitala, szybko!
Pędził samochodem jak szalony. Ból był do zniesienia, jednak nasilal się co raz mocniej. Bałam się, że nie zdążymy na czas. William milczal. W skupieniu i stresie pędził w kierunku szpitala.
Po niespełna 40minutach wpadliśmy na izbę przyjęć.

- Niech nam ktoś pomoże! Moja narzeczona rodzi! – krzyczał William. Był przerażony. Nie kontrolował się. Podeszła do nas pielęgniarka.

- Spokojnie. - zaczęła.

- Jakie kurwa spokojnie! Pomóżcie jej!!! - wrzeszczał. Pielęgniarka posadziła mnie na wózku i wiosła na porodówkę. Lekarz zabronił William'owi wchodzić na salę, dopóki się nie uspokoi. Położyli mnie na łóżku. Doktor sprawdził rozwarcie.

- Dziewiec centymetrów. Pięknie, zaczynamy rodzić panno Clais.  - powiedział.

- Ale już? Przecież jest jeszcze miesiąc...To za wcześnie... - mówiłam.

- Dla tej panienki w środku, nie. Uznała, że już czas, tak więc lepiej się jej nie sprzeciwiać. - zażartował. Starał się rozluźnić atmosferę - Za dziesiec minut przyjdę i zaczniemy przeć, tak? - pokiwalam głowa, że się zgadzam. Bałam się. Nagle na sali pojawił się mój mężczyzna w niebieskim fartuchu.

- Do twarzy ci w tym...fartuszku... - rzuciłam. Chciałam by widział, że się nie denerwuje.

- Amy, jestem z ciebie dumny....

- Poczekaj aż urodzę, ok? - zapytałam z uśmiechem. Co pięć minut miałam skurcz. Mimo, że starałam się nie krzyczeć, nie zawsze mi się udawało.
Do sali wszedł mój ginekolog z uśmiechem od ucha do ucha.

- No to zaczynamy! Panno Clais, proszę głęboko oddychać. Nie denerwować się. Będę panią informował kiedy przeć. A pana proszę, by pan broń Boże nie zemdlał. - powiedział - Powiem panu w tajemnicy, że ja mdleje, gdy widzę kogoś nieprzytomnego. Musi mi pan pomoc. - dodał żartobliwie. William nie był skory do żartów. Był przerażony.

- No i przemy panno Clais! - zaczęłam przeć. Ból był nie do opisania. Myślałam, że nie dam rady - Jeszcze raz! Mocno! I oddychamy! Spokojnie. Widzę główkę. O, jeszcze raz! Przemy panno Clais! - słyszałam jak lekarz po raz kolejny każe mi przeć i po chwili usłyszałam płacz dziecka. Mojego dziecka.

- Witamy na świecie maleńka... - powiedział lekarz, trzymając moją córkę. Spojrzałam na Willa. Płakał. Stał obok mnie i płakał. Lekarz podał mi moja mała kruszynke. Wyglądała obłędnie. Malutka z wielką czupryna ciemnych włosów.

- Czesc Rosalie... - szepnęłam. William nachylił się bliżej nas.

- Teraz jestem dumny z was obu. Jesteście niesamowicie dzielne. Kocham






Moje cudowne, to już ostatni rozdział ;) Dotrwalysmy do końca, szczęśliwego końca ;). Nie wiem jak Wy ale ja bardzo się cieszę, że w końcu do Amy i William'a uśmiechnęło się szczęście - Rosalie ;). Przed Nami został tylko krótki epilog kończący historię ;).

Powinien pojawić się jutro max pojutrze ;)
Buziaki ;*.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro