Rozdział 47.
Słyszałam tylko pisk w uszach. Patrzyłam na niego i nie docierało do mnie to, co właśnie usłyszałam. Czy to się dzieje naprawdę? Co teraz? Co ja mam zrobić? Byłam w całkowitym szoku. Nie sądziłam, że William tego chce.
- Amy? - zapytał niepewnie. Przełknęłam ślinę.
- Ja....Boże...William, jestem w szoku - wydukałam. Widziała jego przerażenie - Ale..Tak...Tak...- wyciągnęłam niepewnie dłoń w jego stronę. Wtedy on drżącymi rękoma, otworzył pudełeczko i założył mi na palec, najpiękniejszy pierścionek na świecie. Po mojej twarzy spływały łzy. Wstał i wpadłam mu w ramiona. Płakałam ze szczęścia. Byłam najszczęśliwsza kobieta na świecie. Nie spodziewałam się, że William tego właśnie chciał.
- William? - podniosłam głowę do góry - Chodźmy do pokoju. Chcę się teraz z tobą kochać - szepnęłam mu na ucho. Uśmiechnął się szeroko.
- Na milion sposobów? - zapytał.
- Tak, na wszystkie milion - odpowiedziałam. Jak nastolatkowie pędziliśmy na gore. Już w drzwiach od pokoju, William odpinał swoją koszule. Całując się, wpadliśmy do sypialni. Czułam się jak niewyżyta małolata. William prawie zerwał ze mnie sukienkę. Stałam przed nim jedynie w majtkach. Jego wzrok przepalał każda część mojego ciała. Dzisiaj było zupełnie inaczej. Był....Czuły i zachłanny jednocześnie. Patrzył mi w oczy, przez cały czas. Skupiał się na każdej mojej reakcji. Przez ciążę doznania jakie mi dawał, działały na mnie ze zdwojoną siła. Nasze oddechy przeplatały się z moimi jękami. Wbijałam paznokcie w jego plecy. William, co jakiś czas przygryzł mi usta.
- Kocham cię Amy - szeptał. A ja cieszyłam się jak dziecko. Jakbym wygrała los na loterii. Czułam się szczęśliwa. Tak w 100% szczęśliwa.
Obudziłam się w nocy i spostrzegłam, że leżę sama. Drzwi od balkonu były uchylone. Pewnie tam jest mój...Narzeczony...Pomyślałam. Po cichu podeszłam i już chciałam wyjść na zewnątrz, ale usłyszałam rozmowę William'a.
- Zrozum, że ja muszę wiedzieć co się dzieje. Nie mogę w kółko uciekać. Carl nie odpuści. Doskonale to wiesz. Musiałem ją zabezpieczyć...Chociaż tyle mogłem...Sam wiesz, moja mama nic nie powie. Boi się. Rozmawiałeś z Erick'iem ? - gdy usłyszałam imię swojego brata, wyszłam na zewnątrz. Nie usłyszał mnie. Mówił dalej - Kurwa, to mnie przerasta. Dzieje sie tyle, że nie wiem czy ja się do tego nadaje. Ale nic nie wymyślicie? Jakiś haczyk, coś? Może jakaś akcja prowokacyjna? Nie, Amy ma się nie dowiedzieć - powoli się odwrócił i zamarł - Muszę kończyć , na razie.
- O czym mam się nie dowiedzieć, co?! - warknęłam - W co ty wciągasz mojego brata?!
- Amy, to nie tak...
- A jak kurwa?!! - krzyknęłam. Byłam naprawdę zła.
- Usłyszałaś coś wyrwanego z kontekstu - oznajmił, podchodząc do mnie.
- Nie zbliżaj się! Zabezpieczyłeś mnie? Na wypadek czego?? Czyli to - pokazałam pierścionek - to zwykła ściema tak? To z poczucia bezpieczeństwa a nie miłości?!
- Co? Co ty pieprzysz?! Przeciez cie kocham, ciebie i dzieci. Amy, proszę nie dramatyzuj - mówił. Zagotowało się we mnie.
- Wytłumacz mi jedno, w co wplatałeś mojego brata!? - zapytałam. William przeczesał ręką włosy. Widziałam jak błądzi oczami.
- Kochanie - zaczął spokojnie - Twój brat pomaga mi i Henry'emu....
- W czym?! - gorączkowałam się już. Owijał w bawełnę. Drażniło mnie to.
- We wsadzeniu Carl'a za kratki. Zadowolona? - burknął i wszedł do sypialni. Ruszyłam za nim.
- A twoja mama?? Co w tym robi twoja mama?
- Pobił ją...Kilka dni temu - odpowiedział. Stał tyłem do mnie. Był spięty.
- Co? Nie mówisz poważnie...To twoja mama została pobita przez tego drania, a my siedzimy na Sycylii?! Odpoczywamy sobie w najlepsze, kiedy tam, w Nowym Jorku rozgrywa się dramat?! - Will odwrócił się gwałtownie.
- Dramat teraz ty urządzasz! Jesteś w ciąży! Nie zamierzam ryzykować! Teraz ty i dzieci jesteście najważniejsi w moim życiu. Bóg jeden wie, co Carl by zrobił, gdybyśmy byli tam na miejscu - powiedział. Wiedziałam, że z jednej strony zrobił to, by nas chronić. Ale nie umiałam zrozumieć, że nie chciał być blisko matki...I nawet mi o tym nie powiedział. Próbował to zataić. Zamieść pod dywan.
- Ale...planowałeś mnie okłamac...To chore...William, rano wracamy do domu - oznajmiłam i obrażona udałam się do łazienki. Chciałam chwilę pobyć sama. Z najszczęśliwszej kobiety, w chwilę zamieniłam się w oszukiwana kobietę. Ocierałam łzy przed lustrem. Nie rozumiałam tego co się działo. Wyjazd, oświadczyny, kłamstwa....W dodatku William wciągnął w to mojego brata. Dobrze wiedział, że przeszedł piekło...Rozwód, śmierć ojca a wcześniej rozstanie z Nora...Chciałam by odpoczął, a nie pchał się w jakieś chore akcje. A Carl, to właśnie chora akcja.
Nie wiem ile czasu przesiedziałam zamknięta w łazience. Wyszłam po cichu, William już spal. Spojrzałam na zegarek : 3:40. Nie ma sensu iść spać...Wyszłam na balkon, usiadłam w wiklinowym fotelu i okryłam się kocem. Moje maleństwa...Mama dostarcza wam za dużo stresu...Przepraszam. Naprawdę przepraszam...W myślach czułam zawód samą sobą. Byłam w ciąży, miałam anemię i zamiast starać się odpoczywać, dostarczałam sobie masę problemów. W głowie ciągle miałam rozmowę William'a...Nie chciał już uciekać...Wiedziałam, że też był tym zmęczony. Poznał mnie, stracił przyjaciela, wróciła Molly i namieszała na tyle mocno, że o mało nie straciłam William'a na zawsze...I Carl...Boże, ten człowiek wzbudza we mnie obrzydzenie i strach. Był naprawdę dobrym prawnikiem. Wiele mógł. Wsadził mnie za kratki za niewinność...To już świadczyło o tym, jakie ma znajomości. Nie mogłam pojąć ile musiało być w Nim bólu i cierpienia, że stał się takim człowiekiem.
Atmosfera między mną a William'em była gęsta. Próbował zagadywać ale byłam zbyt dumna, by się odezwać. W samolocie szybko usunęłam, aby z nim nie rozmawiać.
Otworzyłam oczy i stałam nad łóżkiem. Tym samym, w którym ostatnio leżałam. Szybko szukałam po pokoju kołyski, ale nigdzie jej nie było...Gdzie są moje dzieci? Nerwowo przeszukiwałam każdy kąt w tym pomieszczeniu. Nagle usłyszałam huk. W drzwiach stał Carl...Chciałam się odezwać ale zabrakło mi powietrza. Jakby ktoś mnie dusił...
Obudziłam się i oddychałam z trudem. William'a nie było obok. Pewnie był w toalecie. Pilot poinformował nas, że za chwilę lądujemy. Zapięłam pasy i starałam się uspokoić. Po chwili obok mnie zasiadł Will.
- Proszę, odezwij się do mnie....- szepnął.
- Skup się. Lądujemy - rzuciłam chłodno. Westchnął głośno i zapiął pasy. Zdawałam sobie sprawę, że sprawiam mu bol. Ale jak zachowywać się normalnie wiedząc, że chciał skłamać.
Wychodząc z lotniska, czekał na nas tłum fotoreporterów. Byłam w szoku. Skąd wiedzieli, że dziś wracamy?
- Panie Blayk! Czy to prawda, że zostanie pan ojcem?!
- Czy panna Clais naprawdę spodziewa się pańskiego dziecka?!
- Czy planują państwo ślub??! - krzyczeli jeden przez drugiego. Robili nam zdjęcia, jak zwierzętom w zoo. Byłam przerażona. Szybko wsiedliśmy do auta, którym przyjechał po nas Marcus.
- Przepraszam Amy...Ja nie wiedziałem, że oni tu będą...- powiedział. Był zły. Rzekła bym, że nawet wkurwiony.
- Komu mowiles, że wracamy?- zapytałam.
- Wiedział tylko Henry...On na pewno nikomu nic nie powiedział....Coś jest nie tak, Amy..- mówił.
- Jedzmy do domu...Źle się czuję - powiedziałam. Naprawdę kiepsko się czułam. Stres nie działał na mnie korzystnie. Miałam zawroty głowy i znowu zaczynało mnie mdlic. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Przytłaczało mnie to, co się właśnie działo. Gdzieś w środku czułam, że Carl rozpoczął kolejna wojnę. Za wszelką cenę będzie chciał niszczyć William'a. W dodatku teraz, gdy wie, że jestem w ciąży, będzie wiedział w co uderzyć. Jestem słabym punktem mojego mężczyzny. Patrzyłam na Willam'a. Był bardzo skupiony i poddenerwowany. Serce mnie zakuło, gdy widziałam jak bardzo cierpi. Złapałam go za rękę. Odwrócił sie i skierował wzrok najpierw na mój gest jaki wykonałam, później na mnie. Lekko się do niego uśmiechnęłam. W ten sposób chciałam dodać mu troche otuchy. Nadal byłam na niego zła. Nadal pamiętałam, że chciał mnie okłamać a w zasadzie to okłamał. Ale nadal był moim mężczyzną. Narzeczonym. Kochałam go całą sobą.
Przed podjazdem pod BHC z daleka spostrzegliśmy mnóstwo policyjnych świateł. Zauwazyłam nawet karetkę.
- William....coś się stało....-szepnełam. Ścisnął mnie mocniej za rękę.
- Marcus podjedz z tamtej strony - powiedział do kierowcy i wskazał palcem miejsce do zaparkowania. Prosił, bym nie wysiadała z auta dopóki nie kiwnie ręką. Ale albo się łudził, albo mnie nie znał. Gdy oddalił się, od razu wysiadłam z samochodu. Szłam za nim. Rozglądałam sie kurczowo po okolicy. Zauważyłam płaczącą Nore. Podbiegłam do niej.
- Nora?! Co ty tu robisz? Co się dzieje? - pytałam. Nora wpadła w moje ramiona i rzewnie płakała - Ciiii...siostra co tu sie stało?
- Bo...Bo ja...Boże...Ja nie chciałam - dukała - Ja myślałam...On przyszedł do Erick'a..A ja..chciałam z Erick'iem porozmawiać i...On wtedy..Ten facet...-mówiła bez ładu, nie mogłam jej zrozumieć. Złapałam jej twarz w swoje dłonie.
- Uspokój sie i powiedz mi co sie stało? Gdzie Erick i o jakim facecie mówisz? - Nora wzięła oddech i otarła łzy.
- Przyjechałam do Erick'a, chciałam z nim porozmawiać o wszystkim....no i...stałam pod drzwiami, były uchylone...słyszałam jak się kłócą. Ten facet mówił, że musicie zapłacić za grzechy. Ty i William. Weszłam do środka i zobaczyłam jak trzyma Erick'a za gardło...Wystraszyłam się. Nie wiem jak, ale znalazłam w szafce na korytarzy pistolet, strzeliłam...ale nie trafiłam w tego faceta...- znowu zalała się łzami. Podszedł do nas Will.
- Postrzeliła Erick'a w nogę - zaśmiał się delikatnie - Ale spokojnie, nic mu nie jest, pojechał na wyjecie kuli z nogi. Amy, to był Carl. Uciekł. Teraz juz się nie wywinie. Zniszcze go - dokończył. Tuliłam do siebie Nore. Była w rozsypce. Zabralismy ją do naszego mieszkania. Hellen przyszykowała jej pokój. Wykąpała się i położyła do łóżka. Posiedziałam przy niej by zasnęła.
- Śpi? - usłyszałam szept William'a. Podeszłam do niego i wyszlismy z pokoju.
- Tak, śpi. Duzo przeszła dzisiaj. Należy się jej odpoczynek - powiedziałam.
- Ty tez powinnaś odpocząc. Jutro masz wizyte u ginekologa. Powinnaś się wyspać - oznajmil, gładząc mnie po włosach. Przytuliłam się do niego.
- Obiecaj mi, że wsadzisz tego drania za kratki...prosze...- szepnełam
- Obiecuje ci kochanie, zapłaci za wszystko co zrobił....- pocałował mnie w głowe i razem udaliśmy sie do sypialni. Starałam zasnąć ale byłam rozbita. W myślach ciągle miałam zapłakana Nore, karetkę i radiowozy policyjne. Musiała bardzo kochać Erick'a...Po jej zachowaniu widziałam, jak mocno jest z nim związana. Może teraz między nimi ułoży się na tyle, że będę o nią spokojniejsza? Martwiłam się jedynie tym, że Carl zwiał. Nie wiedziałam do czego jest zdolny. Był tu. Chciał skrzywdzić mojego brata. A teraz? Może czaić się za każdym rogiem, żeby mnie dopaść. Wierzyłam jednak, że William'owi uda się wsadzić go za kratki.
Budzik zadzwonił przed 8:00 rano. Otworzyłam oczy. Jeny...Ale jestem zmęczona...Czułam się tak, jakby rozjechał mnie walec. Nie wiem ile spałam ale zdecydowanie za krótko. Wygramoliłam się z łóżka. William'a już nie było. Poczułam ucisk na pęcherz. Już już...Co za moczopędne maluchy...Prawie się przez was posikałam...Często w myślach mówiłam do tych istotek we mnie. Wykonałam poranna toaletę. W lustrze spostrzegłam, że mój brzuch jest już nie co widoczny. Zgubiłam rachubę czasu...Nie wiedziałam dokładnie w którym tygodniu jestem. Cieszyło mnie to, że dzisiaj usłyszę bicie serduszek moich maluchów. Ubrałam się i zeszłam schodami na dół. W kuchni z kubkiem kawy siedziała Nora. Wyglądała jak z krzyża zdejta.
- Dzień dobry siostra - rzuciłam do niej. Spojrzała na mnie smutnymi oczami - No, chyba nie zbyt dobrze spalas. O, dzień dobry Hellen, nie zauważyłam cię - zwróciłam się do gosposi, która już do szklanki nalewala mi sok pomarańczowy.
- Witam panienkę. Jak się panienka czuje? Jak maluszki? - zapytala. Uśmiechnęłam się do niej.
- Dziękujemy, czujemy się dzisiaj nawet dobrze - skłamałam. Cała nasza trójka chciała wrócić do łóżka i się wyspać. Patrzyłam na Nore ze współczuciem.
- Erick dzisiaj będzie w domu. Zaczekasz na niego? - zapytałam.
- Tak...Muszę go przeprosić...Wiesz...Za te postrzelenie...- mruknęła. Do kuchni wszedł William. Był ogolony, wykapany i ubrany w jeden ze swoich idealnie szytych garniturów.
- Gotowa? Możemy jechać? - zapytał. Przygryzłam wargę, widząc go takiego nieziemsko przystojnego. Poczułam ścisk między nogami. Oh, reagowałam na niego w dalszym ciągu tak, jak na początku znajomości.
- Tak, możemy jechac. Nora, wieczorem urządzamy kolację w Light Caffee. Proszę przyjdź....Z Erick'iem - powiedziałam. Nim zdążyła odmówić dodałam - Nora! Ani mi się waz cokolwiek mówić. Macie być i koniec! No, my jedziemy do lekarza. Widzimy się wieczorem.
W gabinecie panował półmrok. Leżałam na łóżku z odkrytym brzuchem. Stresowałam się strasznie. William nerwowo chodził po gabinecie. Czekaliśmy na lekarza.
- Możesz tak nie dreptac w te i spowrotem? Denerwuje mnie to - powiedziałam. Usiadł na krześle. Wzdychal ciężko co jakiś czas. Nagle do środka wszedł doktor.
- Witam państwa - powiedział i podał rękę William'owi - Jak się pani czuję, panno Clais?
- Ostatnio troszkę źle. Mdłości się utrzymują i ciągle jestem senna...wykończa mnie to - powiedziałam i pogłaskałam brzuch.
- No cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, panno Clais. Ciąża to dla jednych blacha przejażdżka, a dla drugich ciężkie roboty w kamieniołomie - zażartował - Dobrze, to zaczynamy badanie. Będzie troszkę zimno przez żel ale później się pani ogrzeje - dodał i skinął głową w stronę William'a. Zaczął jeździć po brzuchu kamera z USG. Na ekranie ukazały się dwie kropy. Już nie kropeczki.
- O, mamy. Nasze maluszki mają się jak widzę, bardzo dobrze. Prawidłowo się rozwijają. Jesteśmy w 12tym tygodniu ciąży. Jeden maluszek mierzy już 6,3cm, o ten - zaznaczył na ekranie jedna kropę - Drugi jest o centymetr mniejszy, ale spokojnie, zdąży nadgonić. Zaraz usłyszymy bicie serduszek , są państwo gotowi? - zapytał. Oboje skinęliśmy głowami. Czekałam jak na najlepszy prezent na świecie. Nagle zrobiło się cicho i cały pokój wypełnił się uderzeniami serduszek. Do oczu napłynęły mi łzy. Słyszałam jak silnie i pewnie biją. Na zmianę. Był to najcudowniejszy dźwięk na świecie. Spojrzałam na William'a. Stał i zakrywał dłonią usta. Widziałam, że miał szklanki w oczach. Wzruszył go dźwięk uderzeń serc naszych kropek.
- Widzę, że ucieszył państwa dźwięk bijących serduszek. Dobrze, to teraz wracamy do rozmowy. Proszę się wytrzeć - lekarz podał mi ręcznik - Panno Clais, dolegliwości powinny minąć. Mdłości i senność przede wszystkim. Zauważyłem, że już brzuszek się wypycha do przodu, więc radzę zaopatrzeć się w większe ubrania, niestety panno Clais w ciąży rośniemy - zaśmiał się.
- Panie doktorze, kiedy będziemy mogli poznać płeć? - zapytałam.
- W zasadzie moglibyśmy już teraz, ale maluszki szczelnie się zakrywają. Także, za tydzień, może dwa będziemy już coś wiedzieć. Wtedy jak maluszki pozwolą, zobaczymy co tam ukrywają. Tymczasem proszę dalej na siebie uważać, ale starać się funkcjonować normalnie. Zapisze potrzebne witaminy i widzimy się za trzy tygodnie - powiedział. Wyszliśmy z kliniki w bardzo dobrych nastrojach.
- Jestem szczęśliwy wiesz? - zapytał William gdy szliśmy do samochodu.
- Ja też. Jak usłyszałam pierwsze uderzenia serduszek....Oh Will...One tam są, naprawdę są...Nasze maleństwa - mówiłam. William przytulił mnie do siebie.
- No, przyszła pani Blayk, czas odwiedzić firmę przed kolacją - oznajmil, otwierając mi drzwi od samochodu. Odjechalismy spod kliniki w kierunku Ellite Group.
Po drodze William zadzwonił do kilku kontrahentów z BHC. A ja oparta o szybę czułam się spokojna. Już nawet zapomniałam, że byłam na niego zła. Patrzyłam na swój pierścionek zaręczynowy i nie mogłam uwierzyć, że ten mężczyzna wybrał właśnie mnie. Miałam nosić jego nazwisko. Miałam być Amy Blayk a nie Amy Clais...
W firmie wszystko było tak jak powinno. Na korytarzu spotkałam Debby.
- Amy, już wróciliście? Jak było? Jak się czujesz? - zapytała. Dała mi buziaka w policzek. Wyglądała ślicznie.
- Dziękuję, dobrze. Tak, musieliśmy przyspieszyć powrót. Byliśmy dziś u lekarza. Boże Debb...Dźwięk bijących serduszek....Coś pięknego...- mówiłam z zachwytem.
- Oh, tak....Jak usłyszałam pierwsze dźwięki bicia serduszek moich chłopaków, myślałam, że będę beczec cały dzień - powiedziała. Rozmawiałysmy jeszcze chwilę, za nim pojawił się koło mnie William. Oboje udaliśmy się do mojego gabinetu. Usiadłam na fotelu.
- Oh, jak dobrze być tu chociaż na chwilę - oznajmiłam.
- No nie przyzwyczajaj się tak - mruknął - To jak, gotowa by dzisiaj wszystkich poinformować o zaręczynach?
- Tak. Będę o tym informować nawet każdego przechodnia. Jestem przeszczesliwa William'ie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Ja tez.
Wieczorem byłam już w Light Caffee. Sofi cały czas nuciła pod nosem piosenki, jak to mówiła z radości. Szykowalysmy wspólnie kolację dla zaproszonych osób. Byłam bardzo podekscytowana. Schowałam pierścionek do torebki, żeby pokazać go dopiero, gdy będą już wszyscy. William musiał coś jeszcze załatwić. Uspokajał mnie, że dotrze na czas cały i zdrowy.
- Amy córeczko, nie dźwigaj! - krzyknął Ben, gdy tylko próbowałam przesunąć skrzynkę z napojami - Daj, ja to wezmę - powiedział i chwycił skrzynkę w swoje dłonie.
Pierwsza przyszła Debb z mężem. Cieszyłam się, że oboje tu byli.
- Debb kochana - wpadłam w jej ramiona - Ale się cieszę, że jesteście.
- No, darmowa kolacja, kto by nie skorzystał. Niedługo sama będziesz łapała takie okazje - zaśmiała się. Wymineli mnie i skierowali się w stronę stołu. Po chwili do środka weszła Nora. Niepewnie.
- Siostrzyczko! - zawolalam na jej widok - Jesteś, jak dobrze - przytuliłam ją - A gdzie jest....- nim zdążyłam dokończyć, zza Nory wyłonił się Erick.
- Jestem. Prawie cały - rzucił w żarcie. Ucieszył mnie ich widok. Miałam nadzieję, że uda im się pokonać to, co sami stworzyli między sobą. Patrzyłam na nich z zadowoleniem. Usiadłam obok Nory.
- Wszystko wporzadku? Jesteś spięta...- zapytalam.
- Ciszej...Nie chce by ktokolwiek stąd wiedział coś o mnie i Erick'u - szepnęła - Nie umiem się przy nim normalnie zachowywać. Nie chce obok niego siedzieć...
- Dobrze dobrze. Zaraz powinna być tu mama William'a, to usiądzie obok ciebie - powiedziałam. Do kawiarni wszedł William w towarzystwie mamy, Henry'ego i Caroline. Bylismy już wszyscy w komplecie. Każdy zajął swoje miejsce i zaczęliśmy kolację. Wszyscy z chęcią ze sobą rozmawiali i słuchali naszych opowiadan o wizycie w klinice.
Po około godzinie William wstał.
- Chciałbym wam o czymś powiedzieć. Z racji, że jesteście tutaj wszyscy to wykorzystam moment - powiedział William. Zgromadzeni goście byli wpatrzeni w niego jak w obrazek. Szybko wsunelam pierścionek na palec, gdy nikt nie widział - Jesteście dla nas najważniejsi. I każdy z was jest nasza rodzina. Amy, proszę chodź tu do mnie - zawołał mnie. Potulnie wstałam z krzesła i podeszłam do niego - Jak wiecie, ta o to kobieta skradła mi serce...Jest dla mnie wszystkim. Będąc na Sycylii....Zapytałem się Amy, czy zostanie moją żoną - nastała cisza. Mama William'a zakryła ręka usta, Debby swoje otworzyła w geście zdziwienia - I zgodziła się...Zostać panią Blayk - dokończył i pocałował mnie. Usłyszałam piski i okrzyki radości. Śmiałam się razem z nimi wszystkimi. Nagle usłyszałam tępe oklaski i czyjeś pewne kroki. Odwrócilismy się z William'em.
- Brawo, brawo, brawo. Ciąża i zarczyny...Wspaniałe wieści...Czemu i ja nie zostałem zaproszony na tak huczna kolację?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro