Rozdział 43.
- Amy? Amy? Żartujesz sobie prawda? - próbowałem ją ocucić, nagle zjechała mi z siedzenia. Myślałem, że sobie pogrywa ale ona naprawdę zemdlała - Kurwa mać!!!! Marcus! Do szpitala! Szybko kurwa! - wrzasnąłem do swojego kierowcy. Zmienił tor jazdy. Amy leżała na tylnym siedzeniu, bez ruchu. Bylem przerażony. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje.
Podjechaliśmy pod szpital, wziąłem Amy na ręce i niosłem na izbę przyjęć.
- Pomocy! Lekarza! - krzyczałem. Podbiegła do mnie niska pielęgniarka, prosząc bym udał się za nią. Weszliśmy do jasnego pokoju z łóżkiem. Położyłem ją tam. Kazano mi wyjść. Po kilku minutach wyszedł do mnie doktor.
- Pan przywiózł tutaj tę kobietę?
- Tak, to moja dziewczyna. Zasłabła w samochodzie. Ja...Nie wiem co się dzieje - mówiłem.
- Spokojnie. Proszę wezwać rodzinę tej pani. Musimy wiedzieć, czy jest na coś uczulona albo chorowała na coś w ostatnim czasie. Jest nieprzytomna ale oddycha. Musimy wiedzieć wszystko za nim zaczniemy cokolwiek jej podawać - oznajmił lekarz. Słuchałem w skupieniu co mówił. Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Nory. Nie dokończyłem jej mówić co się dzieje, bo gdy usłyszała szpital i jego adres, rozłączyła się. Bylem cholernie zestresowany. Podeszła do mnie pielęgniarka i podała mi kartkę do wypełnienia. Patrząc na te pytania, zdałem sobie sprawę, że ja nic o Amy nie wiem. Wyczekiwałem przyjazdu Nory. W głowie miałem totalna pustkę. Kilkanaście minut temu siedziała obok mnie, rozmawiała i śmiała się. Nie wyglądała na chora ani nawet na zmęczona. Może to dlatego, że nic nie jadła? Chciałem, by mi powiedziano co się z nią dzieje.
Po 20 minutach na izbę przyjęć wpadła Nora. Była wystraszona.
- Boże, William co się stało? Gdzie Amy?- pytała. Była zdyszana i trzęsła się cały czas.
- Chodź, potrzebują informacji o Amy, a ty jesteś jej siostra - powiedziałem i razem skierowaliśmy się do gabinetu. Nora weszła do środka sama. Nie byłem jej rodzina. Cholera! Długo stamtąd nie wychodziła. Zaczynałem się martwić.
- Już jestem - usłyszałem głos Nory - Ocknęła się. Robią jej podstawowe badania. To może potrwać. Mamy czekać na korytarzu. Możesz mi powiedzieć, co się stało? - zapytała.
- Nie wiem. Wyszliśmy z bankietu i wszystko było dobrze. Jechaliśmy do domu, rozmawiała ze mna, śmiała się...I nagle powiedziała, że chyba zemdleje..Myślałem, że żartuje ale ona po chwili odleciała...- mówiłem - Ostatnio nie wyglądała za dobrze ale to wszystko przez rozprawę..Ten cały stres..- próbowałem mówić tak, jak Amy. Tak właśnie tłumaczyła mi swoje samopoczucie. Uwierzyłem w to. Ale teraz...Teraz bałem się o nia.
Nora złapała mnie za rękę. To chyba było w geście dodania mi otuchy. Czekanie na jakąkolwiek informacje dłużyło sie niemiłosiernie. Siedzieliśmy na korytarzu. Nagle z pokoju wyprowadzili Amy. Siedziała na wózku.
- Kochanie! - podbiegłem do niej. Wyglądała na wykończona, mimo to uśmiechała sie. Zapewne by mnie nie martwić - Jak sie czujesz?
- Dobrze, nie wiem po co ta cała otoczka szpitalna - rzekła, wywijając oczami. Pielęgniarka, która stała za nia zaśmiała sie.
- Panno Clais, proszę nie narzekać. Ta cała ' otoczka ' jest potrzebna w pani stanie - powiedziała kobieta - No, dobrze. Zabieram panią na sale. Możecie państwo przyjść za jakies 20 minut. Drugie piętro, sala numer 7. - dodała i udała się razem z moja kobietą w stronę windy. W jej stanie...Te slowa dudniły mi w uszach. Musieli wiedzieć co jej jest.
Czekaliśmy z Nora pod salą. Pielęgniarka poprosiła nas do środka.
- Proszę, już państwo mogą wejść. Panno Clais, za pół godziny przyjdzie do pani lekarz prowadzący. I proszę się już nie denerwować - powiedziała uprzejmie i wyszła. Amy siedziała na szpitalnym łóżku z podłączona kroplówką. Była nieswoja. Nora usiadła obok niej. Próbowała z nią rozmawiać, ale Amy ciągle tłumaczyła się tak samo. Że to stres, że brak witamin i tak dalej. Nie wyglądała dobrze. Martwiłem się jej stanem.
- Nie przesadzacie? - zapytała Amy.
- Siostra, to nie jest normalne, że się mdleje od tak - mówiła Nora - Czy ty jadasz w ogóle?! Jesteś strasznie chuda! - dobrze, że ja nie miałem rodzeństwa. Widząc jak Nora karci Amy, cieszyłem się, że jestem jedynakiem. Zadzwonił mój telefon.
- Przepraszam was, muszę odebrać - przeprosiłem je i wyszedłem.
***
- Przepraszam was, muszę odebrać - powiedział William i wyszedł. Ulżyło mi, gdy zostałyśmy same. Nora też to wyczuła.
- Dobra siostra, teraz przestań udawać. Mów co się dzieje - zaczęła Nora. Znała mnie jak nikt inny. Wiedziała, że zbywam William'a mówiąc, że jest okay.
- Nic się nie dzieje. Ostatnio...Jest trudno, wiesz..Ta cała sprawa z aresztem, procesem, przepisaniem firmy...Cholernie tego dużo - mówiłam - Nora, możesz mi powiedzieć jaka jest prawda z tobą i Erick'iem? - zapytałam.
- A ty dalej swoje? - była oburzona moim pytaniem. Wstała i podeszła do okna - Dobrze. Jak ci powiem, to dasz mi spokój i nie będziesz więcej poruszała tego tematu?- zapytała. Skinęłam głową i czekałam, aż mi opowie - Poznałam Erick'a jeszcze za nim mama wyznała nam wszystkim prawdę. Na imprezie. Zaimponował mi ale nie chciałam stać się łatwa. Posłuchałam ciebie, gdy mówiłaś mi, że muszę być kobietą a nie dziwka. I tak też było. No...I Erick zapadł się pod ziemię. Nie miałam z nim kontaktu, nie zadzwonił i nie szukał mnie - wzięła wdech - Aż do dnia, w którym wyjechałaś. Po twoim odejściu, ja uciekłam do Londynu. Tak był on. Dostałam pracę w DecoArt. Jego żona, była właścicielka salonu - szczęka opadła mi do ziemi. Nie mogłam uwierzyć, że moja mała Nora, spotykała się z żonatym mężczyzna - Amy ja...Sypiałam z żonatym facetem. Uwikłałam się w coś chorego. Zakochałam się. Erick mówił, że tez mnie kocha. Obiecał, że weźmie rozwód z Meggy. Trwało to kilka miesięcy. Nie będę ci opowiadała jak to wyglądało, możesz się domyśleć. Wszystko urwało się, gdy Erick dowiedział się, że jestem twoją siostra. Znowu zniknął. Tak po prostu - powiedziała.
- Nora...Tak mi przykro..Ja nie wiedziałam, że Erick ma żonę...
- Miał. Rozwiedli się. Chociaż w tej kwestii nie kłamał - mówiła jakby ściszonym głosem. Było mi Jej żal. Musiała bardzo cierpieć - Gdy go u was zobaczyłam, wszystko wróciło. Całe uczucie, które próbowałam zakopać, zniszczyć, wróciło. A on? Wyszedł. Uciekł jak tchórz. Dla mnie sprawa jest jasna. Nic nie ma i nie będzie. Po temacie - dokończyła. Usiadła z powrotem obok mnie - Teraz najważniejsza jesteś ty, Amy - uśmiechnęłam się do niej. Dobrze było mieć ją obok siebie. Mogłam teraz pomoc jej wydostać się z dołka w jakim tkwiła. Do pokoju wszedł wysoki, starszy mężczyzna w białym kitlu. Jak się mogłam domyśleć, lekarz.
- Witam drogie panie - przywitał się. Trzymał w ręku kilka papierów - Tutaj są pani wyniki badań, panno Clais - powiedział - Ale najpierw niech mi pani powie, jak się pani czuję? - zapytał.
- Dziękuję, teraz już lepiej..- mruknęłam.
- Dobrze. Panno Clais...Mam kilka informacji. Po pierwsze, musi pani zacząć prowadzić zdrowy tryb zycia. Z takimi wynikami daleko pani nie zajedzie - mówił - kolejna rzecz, koniec ze stresem i koniec z alkoholem - powiedział a ja czułam, jak poci się całe moje ciało - I teraz dwie najważniejsze kwestie. Panno Clais, jak mniemam zapewne o tym pani nie wiedziała, stąd też alkohol w pani organizmie, ale jest pani w ciąży - serce podeszło mi do gardła. Czułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę. A więc jednak...Chciałam krzyczeć i płakać jednocześnie. Świat mi się zawalił - Nie wiem, który to tydzień, zaraz pielęgniarka zabierze panią do ginekologa. Jest jeszcze mały problem. Krwiak, który jest w pani głowie...Wytworzył się po pani wypadku. To przez niego miewa pani bóle głowy i to ten drań, jest odpowiedzialny za spadek masy ciała. Ale spokojnie, powinien się wchłonąć. Dlatego też zostanie pani u nas przez jakiś czas, na obserwacji - powiedział doktor. Nagle usłyszałam huk, coś spadło. Lekarz odsunął się na tyle, że zobaczyłam bladego jak ścianę William'a i telefon na podłodze. Kurwa...Ile usłyszał? - Zostawię państwa, wrócę niedługo - poinformował lekarz i wyszedł. William stał bez ruchu. Wyglądał jak posąg. Nora widząc to, wyszła za lekarzem. Zostaliśmy sami.
- Amy...Czy ty...my...- dukał bez ładu.
- Przepraszam - powiedziałam przez łzy, które już spływały po moich policzkach. On dalej stał i się nie ruszał. Widziałam w jakim wielkim szoku jest.
- Jesteś w ciąży...- nie wiem czy pytał, czy stwierdzał ale tak, była ciąża...Coś zaczynało się we mnie rozwijać. Cząstka mnie i William'a.
- Nie chciałam tego...- powiedziałam. Spojrzał na mnie. Brak reakcji, jakiejkolwiek sprawiał, że nie wiedziałam co mam myśleć.
Do sali weszła ta sama miła pielęgniarka, która zajmowała się mną od początku.
- No gołąbeczki , przykro mi ale muszę zabrać nasza buntowniczkę na badania - zaczęła. Niestety nie rozładowała napięcia, jakie między nami panowało. William odwrócił się i wyszedł bez słowa na korytarz. Serce pękło mi na milion kawałków. Przez ciążę wszystko mogę stracić. Byłam zła. Wściekła. Chciałam wyć i krzyczeć. Chciałam sie obudzić z koszmaru, w jakim się znajdowałam.
Znalazłam się w gabinecie ginekologa. Leżałam na kozetce, na przeciwko wisiał monitor. Domyśliłam się, że zaraz zobaczę tam....dziecko.
- Jest pani gotowa? - zapytała pani ginekolog. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, do gabinetu wszedł William - Hola hola, proszę pana, proszę wyjść - lekarka była oburzona.
- Ani mi się śni. Jestem...Ojcem dziecka...- powiedział. Lekarka chciała coś powiedzieć, ale widząc moją minę, zrozumiała, że nic nie zadziała. Przygasiła światło i wylała na mój brzuch zimny żel. Miałam zamknięte oczy. Otworzyłam je, gdy lekarka zaczęła mówić.
- Oo...Jest. Tutaj jest państwa maleństwo - powiedziała, zaznaczając na monitorze mała czarna plamę. Patrzyłam na monitor i nie mogłam uwierzyć. Naprawdę byłam w ciąży. Zerknęłam na William'a. Wpatrzony był w ekran jak zahipnotyzowany. Nic nie mogłam wyczytać z jego twarzy - Jest to siodmy tydzień. Maleństwo...Chwileczkę...O, mamy dwa maleństwa - oznajmiła z radością lekarka.
- Dwa...- William się odezwał. Znowu nie wiedziałam czy dopytuje, czy stwierdza. Był w takim samym szoku jak ja. Nagle po jego policzku spłynęła łza. Jedna łza.
- Tak, dwa. Spodziewa się pani bliźniaków, gratuluję - zwróciła się do mnie lekarka. Runęło we mnie wszystko. To nie możliwe. Nie chciałam w to wierzyć. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam płaczem. Nie dałam rady trzymać tego w sobie. Lekarka pomogła mi się podnieść, dała mi chusteczkę i zostawiła mnie z William'em na moment samych. Podszedł do mnie.
- Aniołku, nie płacz - powiedział z czułością. Jak miałam nie płakać, skoro zaraz wszystko sie skończy. Zostawi mnie...z tym...wszystkim sama..- Chyba, że płaczesz z radości?- zapytał, podnosząc mój podbródek do góry. Otarł mi łzy swoja dłonią. Uśmiechnął sie lekko - Wiesz, że to co nas teraz spotkało, to podwójne szczęście? Jestem w takim samym szoku jak i ty...Nigdy nie myślałem o tym, czy chce byc ojcem...zawsze wydawało mi sie, że nie nadaje sie do tej roli.
- Nie zmuszę cie byś teraz ze mną był...Jak odejdziesz, zrozumiem...Wiem, ze nas zniszczyłam - mówiłam przez łzy. Ledwo łapałam powietrze.
- O czym ty mówisz? Nic nie zniszczyłaś. Amy głuptasie, nosisz pod sercem dwie cząstki nas...-powiedział. Na te słowa na moment przestałam płakać. Patrzyłam w jego czarne oczy, które teraz miały w sobie jakiś niezrozumiały blask i nie rozumiałam, o czym on mówi - Amy, kocham cie. Jesteś całym moim życiem. I te dwa zycia, które masz w sobie, tez sa dla mnie wszystkim. Nie zostawię was - powiedział. Słowo ' was ', było dla mnie jeszcze jakieś odległe.
- William, ja nie chciałam..myślałam, że to zmeczenie...- szepnęłam.
- Spokojnie aniołku, to nasze wspólne dzieło - powiedział, patrzac na ekran, na którym widniały dwie czarne plamki - Nie możesz całej zasługi przypisywać sobie - zasmiał sie. Nie sadziłam, że bedzie na tyle spokojny. Wierzyłam w to co mówił. Jednak czułam sie niepewnie...Will przytulił mnie i gładził po włosach. Chciał, żebym sie uspokoiła. Dawał mi poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Nie umiałam sie pogodzic ze swiadomoscia, że spodziewam sie bliźniaków. Nie byłam gotowa.
- William co teraz bedzie? - zapytałam.
- Bedzie dobrze Amy - odpowiedział.
- Ale...przeciez to wywróci twój świat...- oznajmiłam cicho.
- Kochanie, juz raz go wywróciłaś i smiało możesz to robić do konca zycia. - powiedział. Usmiechał sie do mnie. Wydawało mi się, że był szczesliwy. Chcialam podzielać jego nastrój, ale byłam w zupełnie innym stanie. Rozsypało mi sie wszystko. Wszystko to, co przez rok układałam. Nie winiłam za to maleństw, które były we mnie ale przeklinałam los, że spieprzył mi po raz kolejny wszystko. Wiedziałam, ze bede musiała na nowo odnaleźć siebie. Razem z William'em bedziemy musieli sie zmienic. A tego chciałam najmniej.
***
No moje kochane! Jest! Podwójne szczęście :) Zasugerowałam się Waszymi opiniami i dałam trochę radości w zycie Amy i William'a. Mam nadzieje, że rozdział sie spodoba :)
❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro