Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4.

- Proszę pana, ale ja nic nie rozumiem. Może pan mówić po angielsku?- zapytałam mężczyznę, który pod firmą wymachiwal do mnie łapami, krzycząc coś, czego wcale nie rozumiałam - Ale ja naprawdę nie wiem o co panu chodzi...Proszę mnie puścić!- mężczyzna zlapal mnie za ramię i potrzasal intensywnie.

- Scammers! Scammers! - wykrzykiwał. Byłam przerażona. Nie rozumiałam, o co mu chodzi i dlaczego mnie tak szarpie. Nagle podbiegł do mnie ochroniarz, odciagajac ode mnie człowieka. Za plecami poczułam czyjeś cieplo.

- Oszukalas tego mężczyznę?-zapytal wesoło Niv. Posłałam mu grozne spojrzenie i poprawiłam koszule.

- Nie rozumiem, o co chodzi panu ani o co chodziło temu mezczyznie - oznajmiłam, wchodząc do firmy. Niv podążał za mną.

- Krzyczał, że jest pani oszustka - stanęłam. Przeraziłam się. - Spokojnie, żartowałem. To znaczy owszem, ten jak pani to mówi, buc krzyczał, że jesteśmy oszustami ale nie tyczylo się to pani - uspokajał mnie. Nie odpowiedziałam. Nie trawilam jego towarzystwa - Nie lubi mnie pani, prawda?- zapytał, gdy weszliśmy do windy. Znowu zadaje pytania. Znowu skazuje mnie na rozmowę.

- Owszem. Ale to moje prywatne odczucie. I nie powinno to pana interesować - odpowiedziałam.

- Ale interesuje. Ciekawi mnie pani - kontynuował. Westchnęłam, przekręcając oczami. Nie odpowiedziałam mu. Nie chciałam, by dalej psuł mi dzien - Dobrze panno Clais, nie będę już pani męczył. Miłego dnia - powiedział. Winda zatrzymała się na piętrze dziesiątym. Wysiadł, posyłając mi swój, jak zapewne jeden z lepszych uśmiechów.

W gabinecie czekał na mnie bukiet tulipanów. Na górze był bilecik. Sięgnęłam po niego i już wiedzialam od kogo sa kwiaty.

' Nigdy dla nikogo, zawsze dla ciebie. William '

Sprawił, że poczułam jak unoszę się nad ziemią. Był tak daleko a czułam, jakby był gdzieś obok. Czułam jego bliskość. Moje ciało tęskniło za nim. Każda komórka mojego ciała, wolała o pomoc. Od niego. Było mi dobrze w Paryżu ale nie umiałam odciąć się od Blayka. Kilka dni temu dostał list. Na pewno. Musiał go dostać, bo Sofi obiecała, że mu go przekaże. Chciałam, by ułożył sobie życie. Molly wróciła. Żyła. Miała się dobrze. Mogli naprawić to, co stracili. Tylko czy zbyt pochopnie nie ocenilam uczuć Williama? Może mówiąc, że mnie kocha mówił prawdę? Może faktycznie to co było, już minęło i mogliśmy stworzyć albo chociaż spróbować stworzyć związek? Ohhhh Amy...Teraz żalujesz...Mogłaś walczyć! Moja wewnętrzna ja, wiedziała najlepiej jaka byłam beznadziejna. Jaki cholerny błąd popełniłam. Westchnęłam, wstawiając kwiaty do wazonu i zabrałam się za pracę.

****

Pakowalem walizke a w progu drzwi stał Henry i kiwal z głową z niedowierzaniem.

- No co się tak patrzysz?! - warknalem.

- Bo pierwszy raz od śmierci Layli cię takiego widzę.

- Jak mam się zachować wiedząc, że jakiś kutas się za nią ogląda?! Nie mogę pozwolić, by się do niej zbliżył! - byłem wkurwiony, gdy Henry pokazał mi zdjęcia Amy i jakiegoś frajera w tanim garniturze. Jego twarz wydawała mi się znajoma, ale nie mogłem nigdzie jej dokleic. Byłem wściekły, że już kogoś poznała. Rozrywalo mnie od środka, wiedząc, że Molly może się nie myliłam, mówiąc, że Amy znalazła pocieszenie w ramionach innego mężczyzny. KURWA NIE!!!!! Nie mogłem na to pozwolić.
Lot miałem o czwartej nad ranem. Więc było jeszcze trochę czasu, zanim wyjadę z domu. Henry milczal ale przyglądał mi się uważnie. Gapilem się na te zdjęcia, które mi dostarczył. Jest piękna...Najpiękniejsza...mowiłem w myslach, widząc jak siedzi na murku i ściąga szpilki. Zawsze wolała trampki. I wyglądała w nich znacznie seksownej niż w szpilkach. Na kolejnym zdjęciu ten frajer stoi zbyt blisko niej. Tania zagrywka pomyślałem, jak zobaczyłem na kolejnym zdjęciu, że podaje jej buty. Amy jakoś szczególnie nie była szczęśliwa na tych zdjęciach. Co dawało mi nadzieję, że mogę ją odzyskać.

- Willi muszę ci coś jeszcze powiedzieć - odezwał się nagle Henry. Zapomniałem przez chwilę o jego obecności.

- No? - zapadła cisza. - No mów wreszcie!- ponaglałem go.

- Nie tylko ja śledziłem przez te dwa dni Amy - powiedział. Zastyglem. Jak to nie tylko on? To kto kurwa jeszcze? Spojrzałem na niego. Byłem zszokowany.

- Nie rozumiem. Możesz jaśniej?

- Pod firma było łatwo zrobić jej zdjęcie, nawet z tym fagasem. Śledziłem ją całą drogę, jaką pokonała pieszo do domu. Zaczailem się za rogiem i gdy już miałem zrobić zdjęcie usłyszałem, dźwięk innego aparatu. Zresztą ona też go usłyszała. Zaczekalem chwilę, aż wejdzie do domu i wtedy zobaczyłem, jak zza drzewa wychodzi mezczyzna. Trzymał w ręku aparat. I jestem przekonany, że nie uchwycal piękna natury o zmierzchu - oznajmił Henry. Przeraziłem się. Kto mógł ją śledzić i dlaczego?

- Powiedz mi, że dowiesz się kto to jest - poprosiłem go.

- Willi, zapewniam cię, że dowiem się. Ale wiedz, że nie będzie to proste. To może potrwać. Według mnie, to ktoś z mojej branży. I nie da się tak łatwo zdemaskować. - oznajmił. No tak, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Spojrzałem jeszcze raz na zdjęcie Amy. Moje serce drzalo z obawy, jak zareaguje, gdy mnie spotka.

Na lotnisku sprawnie przeszedłem odprawę. Dosyć atrakcyjna stewardesa wskazała mi moje miejsce, puszczając mi przy tym oczko. Rozbawiła mnie. Nie była młoda ale świetnie się trzymała.
Usiadłem na fotelu, spojrzałem w okno i poczułem jak pilot rusza z pasa startowego. Byłem o krok od Amy. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Kto śledzi prócz mnie...

Lot trwał siedem długich godzin...Większość podróży przespalem. W Paryżu byłem o jedenastej rano. Amy musiała być w pracy. Nie mogłem tak od razu się tam zjawić. Musiałem mieć jakiś plan. Przygotować wszystko, by jej nie wystraszyć. Z lotniska złapałem taksówkę i razem z posiwialym kierowca, udałem się w kierunku domu, który kupiłem tu jakiś czas temu. Całą drogę myślałem, czy chociaż trochę się ucieszy na mój widok. Czy nie poczuje się osaczona....Kurwa nie...Przecież czuję coś do mnie, wiem to!
Po trzydziestu minutach byliśmy na miejscu. Zapłaciłem mężczyźnie, odebrałem bagaże i wszedłem do domu. Cisza jaka w nim panowała, była nie do zniesienia. Patrząc na blat w kuchni, widziałem jak ona opierała się na nim jakiś czas temu. Bałem się wejść do sypialni, w której działo się wszystko to, za czym tęskniłem. Wyjąłem telefon i napisałem do niej wiadomość.

Do Amy Clais
Witam panno Clais. Jak mija dzień?

W.

Długo nie musiałem czekać, odpisała grzecznie po chwili

Od Amy Clais
Witam panie Williamie. Dziękuję, dobrze. Jestem w pracy. Chciałam panu podziękować za kwiaty. Piękne..

A.

Do Amy Clais
Cieszę się, że sprawilem pani przyjemność. Jakieś plany na dziś?

W.

Zaryzykowałem ale musiałem wiedzieć, czy się gdzieś nie wybiera.

Od Amy Clais
Plan mam jeden - wyjść z tego popieprzonego biura! O czwartej kończę prace. Później marzy mi się kąpiel, wino i kolacja. Padam na twarz. A pan? Zapracowany?

A.

Po treści wiadomości wywnioskowalem, że dzieje się tam coś dziwnego. Kurwa, czułem że ma to związek z tym fagasem ze zdjęć.

Do Amy Clais
Panno Amy! Cóż za ostry język! Nie powinienem odrywac pani od pracy, żeby nie musiała pani zostawać po godzinach. Ja  owszem jestem zapracowany. Muszę coś dla kogoś dzisiaj zrobić. Ciężka sprawa. Życzę miłego dnia jak i nocy. Nie będę odrywal pani od zajec...poki co....;)

W.

Nie odpisała, więc zapewne wróciła do syfu jaki ja otaczał. Miałem dla niej pewną propozycję. Ale wiedziałem, że nie mogę od razu z tym wypalić, bo mogę ją sploszyc. Rozebralem się i wszedłem pod prysznic. Czekała mnie, miałem nadzieję długa noc.

***

- Panno Clais, pan Connor prosi do siebie - rzuciła Amanda w przelocie, przy moich drzwiach. Wstałam od biurka, poprawiłam czerwona sukienkę i udałam się w kierunku jego biura. Zapukałam delikatnie i weszłam do środka.

- Chciał mnie pan widzieć?- zapytałam nieśmiało.

- Tak. Proszę usiąść. Czy chciałaby pani się czegoś napić?- jego pytanie wydawało mi się dosyć dziwne.

- Yyy nie dziękuję. W jakim celu chciał mnie pan widzieć?

- Panno Clais. Chcialem, aby zajęła się pani pozyskaniem firmy prawniczej. Z Nowego Jorku. Część ich akcji znowu jest wystawiona na giełdzie - mówił - jestem pewny, że poradzi sobie pani - dokończył, przygladajac mi się uważnie.

- O jaką firmę chodzi?

- Lucky&Green - odpowiedział. Myślałam, że się przeslyszalam.

- S..Słucham? Przecież, druga część akcji jest w rękach...Williama...To znaczy pana Blayka. On jest w posiadaniu pięćdziesięciu jeden procent akcji - powiedziałam, nie wierząc w to co usłyszałam.

- Wiem. Pani zadanie polega na wynegocjowaniu większej części udzialow, na naszą korzyść. - mówił spokojnie, lustrujac moją reakcję. Zaczynałam rozumieć, dlaczego byłam tak szczególnie traktowana. Chodziło im, bym zdobyla dla nich papiery, poświadczające przejecie większej części Lucky&Green.

- Mogę wiedzieć dlaczego? Przecież na giełdzie jest mnóstwo firm, które wysprzedaja udziały.

- Panno Amy. Pani młoda głowa nie powinna się tym interesować. Masz zrobić swoje. To polecenie służbowe. Możesz już iść. Za godzinę kończysz pracę - powiedział i gestem skinienia głowy, nakazał mi opuścić gabinet. Wyszłam zniesmaczona. Byłam postawiona pod ścianą. Popełniłas błąd Amy. Juz odczuwasz skutki złej decyzji.
Nie mogłam się skupić na dalszej pracy. Chwilę przed czwarta wysłałam ważne e-maile, zabrałam teczkę z dokumentami, torbę i wyszłam. Czekałam na windę, gdy za sobą usłyszałam głos.

- Nie jest pani w humorze?- odwróciłam się. No tak, Niv.

- Proszę mi nie psuć nastroju na koniec pracy dobrze? Może pan po prostu wejść do tej cholernej windy i się nie odzywac? Chcę wrócić do domu w ciszy - warknełam. Miałam po dziurki w nosie tego faceta. Nie odpowiedział. W windzie nie odezwał się do mnie słowem. Dopiero przed wyjściem z firmy:

- Panno Clais - stanęłam i odwróciłam się w jego stronę - Może da się oani zaprosić na drinka? - zapytal Niv. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poczułam znajome perfumy. Wzięłam wdech i moje nogi nagle zrobiły się niczym wata. Serce zaczęło szybciej bić. Spiela się każda część mojego ciała. O Boże...Nie...O Boże...Nie odwroce się...Powoli się odwróciłam i przestałam oddychać. Stał za mną. Był tu. William Blayk tu był.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro