Rozdział 37.
Po rozmowie z Debby byłam rozbita. Z jednej strony wiedziałam, że ma rację. Zatrciłam wszystko to co powinna mieć dwudziestocztero latka...Od kiedy poznałam William'a, zmieniło się wszystko. Całe moje dotychczasowe życie. Nie mam znajomych...Prócz Debb, Henry'ego i kilku osób z pracy. Nigdzie nie wychodzę, teraz mam jakąś śmieszna bransoletkę na nodze, która uniemożliwia mi wyjścia z domu. Nie żyje jak kiedyś. Beztrosko...W momencie pojawienia się William'a, podjęłam ryzyko. Na początku podjęłam je w sferze erotycznej, bo on tego chciał. Teraz? W życiu. Ale już tylko dlatego, że ja tego chce. I może Debby chce dla mnie dobrze, ja nie mogę od niego odejść. Jaka bym była bez niego? Samotna i pusta. Już nikt nigdy nie sprawiłby, że przez jedno spojrzenie, moje ciało aż prosi o orgazm. To potrafi tylko on. I dla takiego spojrzenia, mogę ryzykować do końca swojego życia.
- Jesteś zamyślona - powiedział, gdy szykowałam się na przesłuchanie.
- Ta sprawa z Molly...To sprawia, że myślę tylko o tym - sklamalam. Ostatnie dni spędziłam na rozmyślaniu o naszym związku. Podszedł do mnie i pocałował mnie w czubek głowy.
- Spokojnie, to już prawie koniec...- mruknął i wyszedł z sypialni. Był dziwnie spokojny. Nie poruszał tematu ojca ani Molly. Spędzał ze mną każdy dzień, tak jakby miał być naszym ostatnim wspólnym dniem. Przypomniałam sobie rozmowę z William'em sprzed kilku dni. Teraz byłam zaniepokojona.
- Wiesz, musisz pilnować firmy. Działaj zawsze tak, jakbyś musiała mieć cały świat...Czasami możesz też pomoc w BHC - oznajmil.
- William do czego zmierzasz?
- Chce żebyś miała wszystko. Zasługujesz na wszystko. Więc musisz być twarda kobieta. Nie pozwól sobie nigdy wmówić, że jest inaczej - powiedział.
- A ty? Co z tobą? - uśmiechnął się, pogladzil mnie po włosach.
- Ja...Zawsze będę obok...Zawsze.
Wtedy ta rozmowa była dla mnie wyznaniem uczuć. Ale dzisiaj, zaczęłam się nad nią głębiej zastanawiać.
A co jeżeli mój mężczyzna coś planował? Coś o czym nie wiedziałam? Może to miało jakieś swoje ryzyko...? I ta cała gadka była przygotowaniem, że coś może się stać?
Wyszliśmy razem z mieszkania. Pod BHC czekał na mnie radiowóz, Erick i tłum fotoreporterów. William zasłonił mnie sobą i odstawił mnie do policyjnego samochodu. Czułam się jak przestepca, mimo, że nic nie zrobiłam.
***
Gdy Amy odjechała z Erick'iem, ja udałem się do szpitala, w którym przebywała Molly. Uzyskałem zgodę na widzenie z nią. Chciałem ją zmusić do zmiany decyzji.
- Witam, William Blayk. Ja na widzenie do pani Stanford - oznajmiłem przy recepcji. Starsza kobieta spojrzała na mnie, zmierzyła mnie z góry do dołu i zaczęła grzebać w papierach.
- Czwarte piętro, pokój dwieście piętnaście zlociutki - powiedziała i dała mi plakietke gościa. Podziękowałem jej uśmiechem i skierowałem sie w stronę windy. Nie powiedziałem Amy o tym spotkaniu. Ostatnie dni były takie cudowne, że nie chciałem tego psuć. Winda dotarła na piętro czwarte. Pokój dwieście piętnaście był wizawi windy. Nie musiałem szukać. Na korytarzu spotkałem lekarza, który jak się okazało, leczył Molly.
- Witam panie Blayk, czy możemy zamienic dwa słowa? - zapytał. Udaliśmy się razem do jego gabinetu.
- Słucham panie doktorze, o co chodzi?
- Chciałbym aby pan nie męczył pani Stanford. Pański ojciec, zrobił to wystarczająco mocno, gdy był tu ostatnio - powiedział.
- Mała poprawka. Carl to nie mój ojciec. A ja nie przyjechałem tu w celu zmęczenia Molly. Chce zobaczyć co u niej, jak się miewa...- oznajmiłem. Miałem nadzieję, że mi uwierzył. Miał w dokumentacji informacje, że byłem jej eks. Po krótkiej rozmowie wyszedłem z gabinetu. Otworzyłem powoli drzwi pokoju. Molly siedziała na łóżku i patrzyła w okno. Miała na sobie długi szary sweter, ciemne dresy, włosy w nieładzie. Spojrzała na mnie i chyba nigdy jej takiej nie widziałem. Nawet po ' sytuacjach ' ze mną, nie była w takim stanie. Oczy miała czerwone, jak sądzę od płaczu. Ciemne sińce pod oczami świadczyły o braku snu. Była chuda. Nie wiem czy w ogóle jadła. Ręce się jej trzęsły. Wyglądała po prostu jak nie ta Molly Stanford. Była rozbita.
- Czesc Molly - powiedziałem, podchodząc bliżej.
- Nie podchodź tu! Nie patrz na mnie! - krzyknęła. Stanąłem na środku pokoju. Z oczu popłynęły jej łzy. Byłem w szoku, że miała jeszcze siłę by płakać - Po co tu przyjechales?
- Chciałem porozmawiać...
- Chcesz zrobić to samo co Twój ojciec, tak? Przyszedłeś mnie zniszczyć jak on? Willi on obiecal, że mnie stąd zabierze, zaopiekuje się mną...Bo ty....- urwała i ukryła twarz w dłoniach. Zrobiło mi się jej żal. Stała się ofiarą Carl'a.
- Molly, on cię oszukał...Nie przyjedzie po ciebie...Jesteś pionkiem w jego grze...- powiedziałem. Podniosła głowę i spojrzała w okno.
- Klamiesz - odpowiedziała - Klamiesz! Mówił, że to zrobisz. Przyjdziesz i będziesz mi mieszał w głowie. Ale ty klamiesz Willi!
- Nie Molly. Mówię prawdę, uwierz mi. Ten mężczyzna nie jest moim ojcem. To on kłamie! - próbowałem jakoś ją podejść ale było naprawdę ciężko. Nie chciałem by krzyczała. Wtedy kazaliby mi opuścić szpital - Molly spójrz na mnie - posłuchala i odwróciła głowę w moją stronę. Powoli zbliżałem się w jej kierunku - Nie zamierzam cię okłamywać. Chce żebyś mi uwierzyła. Mówię prawdę. Chce ci pomóc...- patrzyła na mnie wzrokiem pełnym nadziei. Widziałem to.
- Willi, mi się nie da pomoc. Skrzywdziłam ciebie i siebie...wciagnelam w to Ozzy'ego..On przeze mnie nie żyje! Prawie zabiłam Amy...Rozumiesz? Mi się nie da pomoc!- krzyczała. Dotarło do niej co zrobiła. Ile krzywdy wyrządziła najbliższym ludziom, a także sobie. I chyba ta świadomość niszczyła ją od środka. Kucnalem przy niej i złapałem ją za dłoń. Zdziwił ją mój gest, mnie również. Ale mimo bólu jaki mi sprawiła, czułem współczucie. Było mi naprawdę żal, że spotkało ją to wszystko, że ja przyczynilem się do pchnięcia ja w tą stronę.
- Przepraszam Molly...- wydukalem. Nie mogłem uwierzyć, że to powiedziałem. Naprawdę nie mogłem. Ona również, spoglądała na mnie zdziwiona. Przenosila wzrok z dłoni na mnie - Nie chciałem byś cierpiała. Nie chciałem byś popełniła tyle błędów. Naprawdę. Nie sądziłem, że źle robię. Nie wtedy...I nie mogę cię prosić o zmianę zeznań, by uchronić kobietę, która kocham, bo nie mam do tego prawa. Po prostu chciałem byś wiedziała, jak cholernie mi przykro - wstałem i pocałowałem ja w czoło. Była zszokowana tym, co się właśnie działo. Kierowałem się do drzwi, gdy nagle zawołała.
- Willi! Zaczekaj...Pomogę wam - przystanalem nie wierząc w to, co usłyszałem. Odwróciłem się zdziwiony jej słowami. Z oczu płynęły jej łzy. Była roztrzęsiona ale coś w niej właśnie udało mi się naprawić. Chyba zaczęła wierzyć.
- Dziękuję Molly, naprawdę ci dziękuję - powiedziałem i wyszedłem.
W tym samym czasie
Byłam przesłuchiwana już druga godzinę. I byłam wykończona emocjonalnie, ciągłymi pytaniami o Molly, o moje relacje z William'em i o dzień w którym dla mnie zatrzymał się świat. Prokurator nie rozumiał, że to nie była moja wina. Nie chciał zrozumieć, że Molly to planowała.
-Przecież się przyznała! Czego wy nie rozumiecie?! Ta kobieta zrujnowala mi życie! Na kilka tygodni sprawiła, że byłam obca w swoim własnym ciele! Przesladowala William'a Blayk'a...To mało by ją zamknąć?! - krzyczałam.
- Panno Clais. Proszę, bez zbędnych scen. To wcale pani nie pomaga. Dostała pani areszt domowy warunkowo, mogę cofnąć zezwolenie - powiedział i posłał mi wrogie spojrzenie. Spuscilam glowe - No, widze, że pani zrozumiała. Dobrze. W takim razie, dowie się pani co dalej, jak tylko przesłuchamy Molly Stanford. Proszę grzecznie siedzieć w domu...Niedługo może nie być takich luksusów - oznajmil. Zaśmiał się wstają od biurka. Co za palant! Nadużywa swojej władzy....Żałosne. Pomyślałam, gdy tylko opuścił pokój. Silny policjant złapał mnie pod ramię i wyprowadził na zewnątrz. Erick czekał przy samochodzie, to on miał mnie odwiezc do domu.
- Przemaglowali cię? - zapytał, gdy mnie zobaczył.
- A jak myślisz? Do nich nic nie dociera...Jak grochem o ścianę - powiedziałam zrezygnowana.
- Przekupieni, będą mówić to co chce Carl Blayk - otworzył mi drzwi i pomógł wejść do środka. Odpial mi kajdanki, moje nadgarstki były mocno czerwone. Odetchnęłam z ulgą, gdy zmiezalismy ulicami Nowego Jorku do mieszkania William'a.
- Zobaczysz wszystko się ułoży - powiedział Erick, patrząc na mnie w lusterku. Uśmiechnęłam się niepewnie. Był dziwnie uprzejmy, pomocny...widzialam, że jest starszy ode mnie o jakieś trzy moze cztery lata. Miał znajome oczy, jakbym już gdzieś widziała to spojrzenie.
Po 20 minutach byliśmy już przed BHC. Przed wejściem stał William. Czekał na mnie. Gdy wysiadłam z radiowozu podbiegł do mnie i przytulił tak mocno, że o mały włos nie straciłam powietrza.
- Strasznie tęskniłem - powiedział. Złapał mnie za rękę - Erick wejdź z nami na górę, mam wam coś do powiedzenia - wjechaliśmy w trójkę do mieszkania. Za nim zaczęliśmy rozmowę, musiałam wziąć prysznic. Rozmowa z prokuratorem wyprula ze mnie resztki sił.
Siedzieliśmy w salonie i spokojnie rozmawialiśmy na temat Carl'a. William robił to niechętnie.
- Byłem u Molly - powiedział nagle William - Za nim cokolwiek powiecie, wysłuchajcie mnie - nie skomentowałam jego wizyty u Niej. Byłam bez emocji. Przez nią działo się to wszystko. Od samego początku to ona była winna.
- Pomoże nam. Zmieni swoje zeznania - oznajmil dumnie. Pfff i czym on się tak szczycił? Przecież ta psycholka w każdej chwili, mogła znowu stwierdzić, że to moja wina - Amy, nie dasaj się. Musiałem - nim zdążyłam mu odpowiedzieć usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Hellen wpuściła gościa do środka. Z rozmowy wyrwał nas widok młodej dziewczyny w blond włosach. Podniosłam głowę wyżej. Zamarłam.
- Nora?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro