Rozdział 36.
Czułam się okropnie. Od pięciu dni nie widziałam William'a. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Byłam wykończona. Chciałam stąd wyjść i wrócić do jego mieszkania. W celi miałam dwie ' współlokatorki '. Josie i Anne. Josie byla jak sama mówila, złodziejką. Oczekuje na wyrok. Jest starsza ode mnie. Ma trzydzieści szesc lat, dwójkę dzieci i została porzucona przez męża, który walczy o prawo do opieki nad dziećmi. Było mi jej szkoda, gdy opowiadała o swoim życiu. Została bez niczego. Zabrał jej wszystko co miała. Anna była w innej sytuacji. Posądzona o defraudacje pieniędzy. Była w moim wieku. Do tego czynu namówił ją, jej brat, który uciekł, gdy policja wpadła do ich mieszkania. Każda z nas pragnęła jedynie wolności. Każda chciała wyjść z tego zimnego pomieszczenia. Jedna marzyła by przytulić swoje dzieci, druga by zacząć wszystko od nowa a trzecia...by zła passa przestała się za nią ciągnąć.
Drzwi od celi otworzyły się. Stał w nich policjant.
- Clais. Masz gościa - rzucił chłodno. Wstałam i powoli wyszłam z ciemnego pomieszczenia. Szłam korytarzem i zastanawiałam się, co będzie dalej. Byłam bez życia. Nagle w sali zobaczyłam William'a. Z radości, że go widzę rzuciłam się mu na szyję.
- Cześć słoneczko - szepnął, gdy tylko uwiesiłam się na jego szyi. Pachniał tak cudownie, czułam jego ciepło, jego dotyk...Zaczęłam płakać - Ciiii...Amy...Wszystko będzie dobrze...Spokojnie...Nie płacz już - mówił, tuląc mnie mocno do siebie. Nie mogłam się opanować. Łzy same cisnęły mi się do oczu.
- William...Co teraz? Boże, ja nie dam rady już...To mnie zabija - mówiłam przez łzy. Ujął moja twarz w swoje szorstkie dłonie , otarł mi łzy. Zobaczyłam w jego oczach dziwny niepokój.
- Zabieram cię stad...Nie pozwolę ci tu dłużej zostać - powiedział.
- Ale...Jak...
- Załatwiłem ci areszt w domu. Chociaż tyle mogłem zrobić, na razie...- po tych słowach, ponownie wpadłam w jego ramiona. Nie mogłem uwierzyć, że mnie stąd zabierze. Naszą miłosną radość przerwał mężczyzna, który powiedział, że mi pomoże.
- William, zabierz ją stąd jak najszybciej. Póki pismo nie przeszło przez ręce twojego ojca. Zgoda może zostać cofnięta...- skierował się do mojego chłopaka. Byłam zdziwiona, że się znali. Nie zadawałam pytań. Chciałam stamtąd wyjść. Być w reszcie w domu.
William posłuchaj rady, jak się dla mnie okazała Erick'a i zabrał mnie szybko do auta. Wdychając świeże powietrze, widząc jego samochód i czując, jak trzyma moją dłoń, poczułam się wolna. Bez ciężaru niesłusznych oskarżeń. Jechaliśmy w kierunku domu. Oparłam głowę o szybę. Dłoń William'a swobodnie spoczywała na moim udzie.
- Dziękuję - powiedziałam nagle.
- Jeszcze tego nie rób. Nie zrobiłem nic - odpowiedział. Dla mnie zrobił naprawdę dużo. Wyciągnął mnie stamtąd.
Dojechaliśmy do domu. Wysiadłam z auta i razem udaliśmy się w kierunku windy. Nie odstępowałam go na krok. Chciałam cały czas czuć jego obecność.
Weszliśmy do mieszkania. Usłyszałam glosy. Od razu je rozpoznałam. To Ben i Sofi.
- Są tutaj? - szepnęłam do William'a. Uśmiechnął się i pokiwał twierdząco głowa. Ze łzami w oczach weszłam do salonu. Ich widok, był jak ukojenie dla duszy.
- Amy! Mróweczko! - zawołała Sofi. Wybuchnęłyśmy obie płaczem. To wszystko było ze szczęścia - Jesteś! Boże...panie William'ie dziękuję za uratowanie mojej córeczki - mówiła Sofi. William nic nie mówił. Nie powiedział im, że będę zamknięta w domu, aż do rozprawy. Nie powiedział im, że to wcale nie koniec.
Gdy już Ben i Sofi uradowani moim powrotem wyszli, chciałam porozmawiać z William'em.
- Przez cały wieczór jesteś nieobecny...- szepnęłam.
- Oh Amy...Tyle się wydarzyło...Dowiedziałem się, że mój ojciec to tak naprawdę nie mój ojciec...Moją matka okłamywała mnie latami...Dlaczego? Bo była zwykłym tchórzem...Przejąłem cechy i nawyki człowieka, który pragnie mojego zniszczenia. Wsadził moją kobietę za kratki, bym jeszcze bardziej cierpiał. A ty? Ty jesteś jak anioł...Spokojna, piękna, idealna...Nie wybuchasz złością, nie uciekasz ode mnie, nie klniesz...Nie robisz nic, by wyrzucić z siebie emocje - mówił - Jak możesz mi wszystko wybaczać? To przeze mnie twoje idealne życie legło w gruzach. To ja zaproponowałem ci ryzyko..
- A ja je podjęłam. Z pełną świadomością. William, nie obwiniaj się o to co się dzieje - powiedziałam. Przytuliłam się do niego. Jego ciało spięło się, gdy tylko dotknęło mojego. Czułam jak jego serce przyspiesza. Tęsknił. Tak samo jak ja tęskniłam.
- Amy...Tak nie może być..Musisz coś czuć..- wymamrotał. Uśmiechnęłam się do niego.
- Czuję. Kocham cię. To czuję, najsilniej jak tylko można czuć miłość. I nic tego nie zmieni. Jesteś jedynym człowiekiem na ziemi, dla którego chce żyć. Tylko ta myśl trzymała mnie na siłach w areszcie. I tylko ta myśl pomoże mi przetrwać - wspięłam się na palcach i pocałowałam go. Najbardziej namiętnie jak tylko potrafiłam. Odwzajemnił pocałunek. Najpierw był niepewny, jednak po chwili zamienił się w pożądanego kobiety samca. Chciał mnie. Tu i teraz. Nie protestowałam. Marzyłam by go poczuć w sobie. Czułam jak szybko rozpina mi bluzkę, stanik i dotyka gwałtownie moich piersi. Po chwili leżałam naga na kanapie i napawałam się jego pocałunkami i dotykiem. Co kilka minut podniecona krzyczałam jego imię. Wbijałam mu paznokcie w plecy. Wyginałam się w łuk, gdy sprawiał, że przeżywałam orgazm za orgazmem. Byłam w swoim wymarzonym świecie. Z moim mężczyzną.
- Brakowało mi ciebie - szepnął, gdy leżeliśmy okryci kocem na kanapie. Dotykał moich włosów, bawił się nimi. Uspokajało go to.
- Mi ciebie też. Ale jestem...Już jestem...- powiedziałam.
- Nie pozwolę by mi ciebie zabrali. Musisz w to uwierzyć - powiedział. Wierzyłam mu. W każde słowo wierzyłam. Cudownie było leżeć i chociaż przez chwilę czuć się wolną.
- William, Carl naprawdę nie jest twoim ojcem? - zapytałam.
- Podobno...Tak mi powiedziała matka. Nie kłamała Amy. Było jej naprawę trudno to powiedzieć. Widziałem ile bólu sprawia jej prawda - odpowiedział. Wziął wdech i wstał - Nie wiem kim jest mój ojciec. Wiem, że ma na imię Matt - zastanawiałam się czy William będzie chciał go odnaleźć. Skoro już wie, że człowiek który go niszczy nie jest jego ojcem, może zmienić wszytko. Teraz może być zupełnie inaczej.
- To chyba dobra wiadomość, że Carl to nie twój ojciec - mruknęłam.
- Zdecydowanie. Wreszcie zrozumiałem o co mu chodzi - powiedział. Patrzyłam na niego i podziwiałam jego stoicki spokój. Imponował mi.
- I co teraz? - zapytałam.
- Jak to co? Przygotuje nam kolację - puścił mi oczko i wyszedł z salonu. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Ten mężczyzna, był czasami doprowadzający do szału. Jednak dalej byłam w nim zakochana. I przenigdy nie poczułam, że mogłabym go znienawidzić za to, że pojawił się w moim życiu. Owszem wywrócił je do góry nogami. Było ciężko przejść przez to wszystko. Śmierć ciągnęła się za William'em jak cień. Jego mroczna strona...Cóż nawet ją lubiłam, czasami, ale on naprawdę dla mnie się zmienił. Jak mogłabym znienawidzić człowieka, którego kocham całym sercem? Jest to dla mnie niewyobrażalne.
- Dobrze, że jeszcze leżysz, bo właśnie przyniosłem ci kolację - oświadczył z dumą - Półmisek różnych owoców! Yummi! - uniósł jedną brew ku górze i uśmiechnął się. Rozbawiał mnie nawet w takich chwilach, gdy wszystko było takie trudne. Usiadł obok mnie, półmisek położył na stole i oparł się o kanapę - Wiem, że to nie kolacja z czterogwiazdkowej restauracji ale mogłabyś, przestać się na mnie patrzeć i zjeść chociaż trochę - dodał mrużąc oczy.
- Ohh jaka szkoda, że to nie są najdroższe owoce świata - westchnęłam teatralnie. William zaśmiał się i obdarzył mnie cichymi oklaskami.
- Jedz aktoreczko - szepnął. Pogładził moje włosy i sam zajadał się owocami. Było spokojnie i cudownie. Tego właśnie potrzebowałam. Odpoczynku. Zachowanie William'a ,nie do końca dawało mi spokój. Nadal był nieobecny. Nie mówił za wiele, w zasadzie wcale nie chciał rozmawiać. Próbowałam jeszcze czegoś się od niego dowiedzieć ale był nie ugięty.
Dwa dni później dalej siedziałam w domu. Bałam się, że w pewnym momencie do drzwi zapuka policja i znowu mnie zabiorą. William'a nie było. Przysłał do mnie Debby, nie chciał, bym była sama. Potrzebowałam jej.
- Napijesz się czegoś? - zapytałam.
- Kawy! Moje ciało woła o kawę! - zawołała. Podeszła do mnie i przytuliła mnie. Chyba powoli odzyskiwałam jej przyjaźń - Cholernie się o ciebie bałam, wiesz? Jak tylko Jenny przekazała mi co się dzieje, nie umiałam się skupić na niczym. Amy, przepraszam, że byłam taka suką - powiedziała. Zaśmiałam się, gdy użyła tego określenia względem siebie.
- Debb, ze mnie tez była niezła suka. Więc uznajmy, że jesteśmy kwita - odpowiedziałam. Z uśmiechem usiadła przy kuchennej wyspie. Miałyśmy mnóstwo czasu, by nadrobić to co zepsułyśmy. Podałam jej kubek z gorącą kawą a sama zrobiłam sobie herbaty. Przez ostatnie dni czułam się dosyć kiepsko.
- Jak z William'em? - zapytała.
- Dobrze..a nawet bardzo. Jest naprawdę dobrym człowiekiem...Nie sądziłaś prawda? - zauważyłam jej minę - Debby, dzięki niemu jestem szczęśliwa i nie ważne co się dzieje, ja go kocham. Naprawdę go kocham.
- Wiem Amy, ale czy to nie dziwne? To wasze uczucie. Ten facet...ohhhh....On jest jak plaster. Odklejasz i boli jak diabli, jednak bez niego się nie obejdzie. Chodzi mi o to, że in sprawia ci ból - powiedziała. Spojrzałam na nią zdziwiona, nie rozumiałam o co jej chodzi - No nie patrz tak na mnie. William jest winien temu co się dzieje. Takie jest moje zdanie. Nie powinnaś tkwić w takim związku...Amy...powinnaś prowadzić spokojne życie d
dwudziestocztero latki...Bawić się na imprezach, umierać gdy masz kaca, wykonywać swoją prace jak najlepiej potrafisz, zakochiwać się...znaleźć faceta, który będzie idealny na twojego męża, bo zadba o to byś nie cierpiała i była szczęśliwa - dokończyła. Nie sądziłam, że z boku tak to wygląda. Czy ja faktycznie tkwiłam w czymś co zamiast szczęścia daje mi ciągle ból? Dlaczego nie zauważyłam, że straciłam te wszystkie beztroskie momenty?
- Przestań Debby, to wszystko nie tak. Nic nie rozumiesz - tylko tyle byłam w stanie jej odpowiedzieć.
- Może i masz racje, nie rozumiem. Ale ty jesteś w gorszej sytuacji. Bo widzisz to wszystko a nie robisz nic zupełnie nic, by odciąć się od tego chorego związku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro