Rozdział 33.
Zabrali mnie. Przyszli i zabrali. Jechałam jak jakiś przestępca, w radiowozie. Widziałam jak William jechał za nami. W uszach ciągle dudniły mi jego słowa " Wyciągnę cię z tego! Obiecuję!! Słyszysz?! ". Dlaczego podejrzewali mnie o spowodowanie wypadku? Przecież Henry mówił, że wszystko jest na dobrej drodze, że Molly się przyznała. Ta kobieta jest chora psychicznie...Czemu policja tego pod uwagę nie wzięła?! Byłam załamana. Zaczynałam tracić nadzieję...
- Wysiadaj - ryknął wysoki, dosyć młody policjant. Zrobiłam jak kazał. Złapał mnie mocno pod rękę, aż syknęłam z bólu. Zaprowadził mnie do tego samego pokoju, w którym mnie wcześniej przesłuchiwano. Usiadłam na krześle i czekałam. Do środka wszedł mężczyzna numer jeden.
- Nie dobrze pani Clais....Chyba tu pani z nami zostanie....- powiedział, siadając na przeciwko mnie.
- Ale dlaczego? Co tu się dzieje? - pytałam.
- Prawdopodobnie zostanie pani postawiony zarzut, wtargnięcie na jezdnię i spowodowania wypadku...Umyślnego wypadku - oznajmił. Wyprostował się na fotelu i przyglądał mi się uważnie. Nagle nachylił się i powiedział szeptem - Ja wiem, że pani tego nie zrobiła. Wiem to. Ale co rusz wpływają tutaj zeznania świadków, którzy nagle się tam znaleźli, w dniu wypadku.. obciążają panią. Ktoś działa na pani niekorzyść. Nie wiem kto i dlaczego, ale musi pani to przetrwać. Proszę mi obiecać, że nie zrobi pani niczego bez mojej wiedzy - patrzę na niego zszokowana. Wydawał mi się ostatnich palantem a okazał się całkiem miłym facetem.
- Obiecuję...- mówię również szeptem. Mężczyzna posyła mi uśmiech. Podaje mi papiery i każe je przeczytać i podpisać.
- Dobrze, panno Clais. Zaraz przyjdzie tu starszy posterunkowy Johnson i zabierze panią do celi. Zostanie pani tu kilka najbliższych dni. Bardzo mi przykro, wiem, że nie tego się pani spodziewała - oznajmia. Z moich oczu płyną łzy. Miałam tu zostać? Boże, jak to? Nie dam rady....To się nie uda...
****
Nic nie mogłem zrobić. Przepełniała mnie złość i bezradność. Nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Nie wiedziałem, gdzie jest moja Amy.
- Do cholery jasnej, gdzie ona jest?! - darłem się na korytarzu.
- Niech się pan uspokoi. Panna Clais jest przesłuchiwana - informuje mnie młoda policjantka. Chodzę od ściany do ściany. Po raz pierwszy, nie wiem co mam zrobić. Mój ojciec posunął się za daleko. Nagle z końca korytarza widzę, jak prowadzą Amy. Ręce miała skute kajdankami, głowę spuszczoną. Widziałem, że płakała. Tusz miała rozmazany na twarzy.
- Amy! Zdejmijcie jej te kajdanki! Co to ma znaczyć?! - krzyczałem. Gdy usłyszała mój głos, podniosła głowę.
- William! - chciała do mnie podbiec ale zatrzymali ją - William...To nie moja wina...Przecież wiesz...
- Amy, posłuchaj mnie. Wyciągnę cię stąd! Słyszysz? Wyciągnę. Nie martw się - stała i płakała ale kiwała głowa potwierdzając, że mi wierzy a przynajmniej tak mi się wydawało. Zabrali ją. Stałem na środku korytarza, zastanawiając się co dalej. Podszedł do mnie mężczyzna, który przesłuchiwał Amy.
- Panie Blayk, mogę oana prosić na osobności...? Gdzieś po za mury komisariatu? - zapytał. Zmarszczyłem brwi ale coś mówiło mi, że powinienem z nim wyjść.
- Dobrze. Będę czekał przy samochodzie, na parkingu przy banku. To dwie ulice stąd, więc jest to chyba po za murami...- oznajmiłem i wyszedłem.
Czekałem na niego około dwudziestu minut. Wsiedliśmy do samochodu. Jedynie tu można było spokojnie porozmawiać.
- Erick - przedstawił mi się. Uścisnąłem mu dłoń, niepewnie.
- William. Do rzeczy - ponaglałem go.
- No tak. Posłuchaj mnie. Ja wiem, że Amy jest niewinna. Jestem w tej sprawie od samego początku. I wydawało mi się, że będzie to zwykła rutyna. Chociażby dlatego, że pani Stanford przyznała się do wypadku - mówił - Jednak coś poszło nie tak. Ktoś namówił ją, by zmieniła zeznania. Ktoś przekupił prokuraturę i komisarzy, by wystawić przeciwko pana dziewczynie akt oskarżenia. Wiesz coś może na ten temat? - zapytał. Milczałem. Doskonale wiedziałem kto za tym stoi. Niemniej jednak nie byłem pewny, czy mogę mu zaufać - William, ja chcę by panna Clais nie musiała odsiadywać wyroku niesłusznie a oboje wiemy, że właśnie to się dzieje. Siedzi w celi z innymi kobietami, Bóg wie co mogą jej zrobić a siedzi za niewinność - powiedział Erick. Na samą myśl, że coś się może jej stać zaciskiem dlonie na kierownicy.
- To mój ojciec - wycedziłem przez zęby. Erick spojrzał na mnie zdziwiony. Nie tego się spodziewał. Jak rodzic może niszczyć swoje dziecko? A właśnie tak. Mój ojciec był w tym mistrzem.
- Carl Blayk? Nie mówisz poważnie.
- Mówię. I tak właśnie jest. Ten skurwiel chce wpakować Amy do więzienia, by mnie zniszczyć...- mój głos się łamie. Na chwilę poczułem, że on może wygrać. Znowu.
- Zrobię wszystko by Wam pomoc William - oznajmił po chwili.
- Dlaczego wykazujesz tyle zainteresowania tym? - zapytałem. Zdziwiło mnie Jego " oddanie ". Speszył się trochę, poprawiając guziki koszuli.
- Wiesz, tu chodzi raczej o pracę niż o was. Po za tym w oczach Amy zobaczyłem coś takiego, co nie daje mi spokoju - powiedział zamyślony. Nie do końca podobała mi się jego odpowiedz. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Pożegnał się i wyszedł z auta. Zaraz gdy zniknął za rogiem, odjechałem. Musiałem obrać jakiś plan. Tutaj zwykła awantura nie zmieni sytuacji. Tym razem mój ojciec posunął się o krok za daleko.
W domu zjawiłem się jakoś po północy. Pół dnia jeździłem bez celu. Nalałem sobie drinka, by trochę stłamsić emocje. Usiadłem na kanapie. Moje rozbicie sięgało zenitu. Przysnąłem.
Wróciłem do domu jakoś po południu. Siedziała przy stole i płakała. Podbiegłem do niej.
- Mamo? Co się dzieje? Czemu płaczesz? - pytałem. Podniosła głowę, oczy miała popuchnięte, sine. Policzek spuchnięty, czerwony. Już wiedziałem, że tu był. Zmarszczyłem brwi ze złości - Był tu tak? Ten skurwysyn tu był i znowu cie uderzył?
- Synu....nie mów tak, to twój ojciec...- mówiła przez łzy. Otarłem jej twarz chusteczką.
- Ojciec? On nie ma prawa siebie tak nazywać. Zniszczył nas mamo.
- Willi, in ma kogoś. Powiedział, że odchodzi. Spakował sie już. Nie ma go. Zostawił nas...- i znowu zaczęła płakać. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo bolało ją to, że odszedł. Broniła go, przebaczała mu i pozwalała się bić i poniżać. Radowało ho to.
- Mamo, przysięgam ci, że zapłaci za to. Zabiorę mu to co pokocha...-powiedziałem z nienawiścią w głosie.
Przebudził mnie sen. Był realistyczny. Tak jakbym cofnął się w czasie. Pamiętam to jak dziś, mama zapłakana, strach o nią, ulga, że odszedł...to w tym dniu przez ojca, zatraciłem w sobie wszelkie dobre uczucia. Przepełniała mnie jedynie nienawiść. Do niego. Zdałem sobie sprawę, że nie mam żadnego punktu zaczepienia. Nie mogę go błagać by sie wycofał. Dobrze wiedziałem, że teraz jego chęć zniszczenia mnie, jest o wiele większa niż kiedykolwiek. Potrzebowałem czasu by to wszystko poukładać. By znaleźć słabą część Carl'a Blayk'a.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro