Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32.

Wybiegłam do BHC niczym huragan. Podbiegłam do recepcji.

- William jest u siebie? - zapytałam młoda recepcjonistkę.

- Panna Clais? Yyy tak...jest...- po jej słowach, udałam się w kierunku windy - Ale ma spotkanie! - usłyszałam, gdy drzwi windy zamykały się. I co mnie to obchodzi? Ja muszę się z nim widzieć...Mówiłam w myślach sama do siebie. Spojrzałam na swoje odbicie. Chryste, jak ja wyglądam! Włosy rozwiane na wszystkie strony...Czym prędzej poprawiłam swoje odbicie i z dumą wyszłam na ciemny korytarz. Przystanęłam na chwilę. Już nie czułam się tak pewnie jak 5 minut temu. Ręce zaczęły mi się pocić. Nogi drżeć.

- Spokojnie Amy....- szeptałam pod nosem. Stanęłam przed drzwiami do jego biura. Stwierdziłam, że nie będę pukać. Wejdę z efektem. Otworzyłam drzwi i tego widoku spodziewałam się najmniej.

- Amy?! - William wstał od biurka, zapiął marynarkę i podszedł do mnie. Na przeciwko niego siedział...Jego ojciec.

- Co on tu do cholery robi?! - zapytałam. William był zdezorientowany.

- Spokojnie Amy...Chciał porozmawiać - mówił. Nie wierzyłam własnym uszom. Po tym wszystkim co zrobił i robił przez lata, William tak po prostu się z nim spotkał. Carl wstał z fotela. Podszedł do nas. Na mnie nawet nie spojrzał.

- Synu, przemyśl to. Drugi raz nie będę się fatygował, żeby przyjść do tego jak to mówisz, hotelu...- rozejrzał się z pogardą w oczach i wyszedł. Pozostawił po sobie niezręczna atmosferę. William odwrócił się do mnie tyłem i podszedł do okna. Milczał. A ja nie mogłam wytrzymać.

- Wytłumaczysz mi to? Czy dalej zamierzasz milczeć?!

- Nie dramatyzuj...- palnął od niechcenia. Zagotowało się we mnie. Zbliżyłam się do niego.

- Słucham?! Kurwa William! - odwrócił głowę, jak usłyszał moje przekleństwo. Sama siebie zszokowałam...Chwilę mi zajęło za nim przetrawiłam to, co powiedziałam - Posłuchaj mnie! Przyjechałam tutaj, żeby cię przeprosić za swoje zachowanie. Wiem, że ostatnio zachowałam się egoistycznie i przyznaje, nie powinnam wychodzić. Ale to, co ty robisz, to jest jakaś chora komedia! Dobrze wiesz jak zachowuje się twój ojciec, a wpuszczasz go tutaj i rozmawiacie w najlepsze! Co się dzieje? - zapytałam. Wzrok miał jakiś pusty. Nie wiem co się z nim działo ale nie było to nic dobrego. Cholernie nie przypominał mojego Williama - Proszę cie, wyjaśnij mi co się dzieje....William, kocham cię i nie umiem udawać, że jest inaczej...Nie umiem nie widzieć, że nic się nie dzieje...Czuję, że coś ukrywasz...- stał i milczał, to wychodziło mu ostatnio idealnie. Podeszłam bliżej i po prostu bez słowa, wtuliłam się w niego. Najmocniej jak tylko potrafiłam. Wdychałam jego zapach. Ulubione korzenno-piżmowe nuty, które otulały jego skórę.

- Amy. Nie pytaj o nic, tylko mi zaufaj, proszę - szepnął. Zawahałam się nad odpowiedzią.

- Ale...

- Proszę. - nalegał.

- Dobrze. Zaufam ci - odpowiedziałam. Nie chciałam by mnie puszczał. Pragnęłam by ta chwila trwała wieczność. Chciałam być z nim. To on był moją kotwica. Moim ratunkiem w życiu.

- Kochanie..Mam do ciebie pytanie - wtrącił nagle, odsuwając się ode mnie. Minę miał poważna. Zaczynałam się jeszcze bardziej bać.

- No słucham - wziął głęboki wdech i przygryzał dolną wargę.

- Może chciałabyś się do mnie wprowadzić? - zapytał. A ja odruchowo położyłam dłoń na sercu. Chyba chciałam je zatrzymać, w razie gdyby planowało wyrwać się z mojej klatki. Zaczęło mi piszczeć w uszach. Nie byłam pewna czy dobrze usłyszałam.

- Możesz powtórzyć? - wydukałam po cichu.

- Jeżeli nie chcesz rozumiem...Ale ja bardzo bym chciał, żebyś dzieliła ze mną każdy dzień, każda noc, poranek. Chce codziennie budzić się i patrzeć na ciebie. Chce byś krzątała się po kuchni w mojej koszuli...Chce potykać się o twoje buty...Chce codzienności ale tylko z toba - mówił. Moje serce zaczynało się uspokajać. Jakby przyjęło to wszytko co właśnie mi dawał.

- Dobrze William...- szepnęłam z lekkim uśmiechem.

- Poważnie?! - pokiwałam głowa a on z radością podniósł mnie do góry i zaczął się kręcić jak małe dziecko. Jego radość była nie do opisania.

- William! Haha! Proszę uważaj! - wolałam.

- Kocham cię nad życie! - powiedział, po czym stawiając mnie na ziemi, pocałował czule.

Z radością pakowałam swoje rzeczy do toreb i walizek. Sofi siedziała na łóżku z przygnębiona mina. Tak, widok mnie pakującej swoje ubrania rozdzierał jej serce. Zdawałam sobie sprawę, że traktowała mnie jak swoje jedyne dziecko.

- Sofi, proszę nie patrz takim wzrokiem - powiedziałam - Nie wyprowadzam się na koniec świata.

- Oh Bella*...Wiem wiem, ale ja patrzę i widzę, że moje dziecko właśnie ucieka z domu... Ja wiem, nie jesteś moją prawdziwa córka, ale ja tak cię traktuje. Pokochałam cię od dnia, w którym stanęłaś przemoczona od deszczu z walizkami w Light Coffee. Już wtedy wiedziałam, że zagościsz u nas na dłużej - z oczu popłynęły jej powoli łzy. Ten widok kruszył mi serce.

- Sofi, jesteś najlepsza mama jaka mogłam sobie wymarzyć. Dałaś mi tyle miłości i ciepła...Nigdy ci się nie odwdzięczę - powiedziałam i zaraz po tych słowach podeszłam, by ją przytulić. Starałam się opanować emocje. Nie chciałam przy Sofi rozkleić się całkowicie.

- Dobrze mróweczko, pójdę spakować wam ciasto na wieczór. Upiekłam szarlotkę - oznajmiła i zostawiła mnie sama. Dokończyłam pakowanie, po czym zeszłam na dół. Przy stole razem z Ben'em siedział William. Dzisiaj był spokojniejszy. Chyba nie myślał o tym co złe.

- A ty w tych walizkach, to cały dom wynosisz? - zapytał William ze śmiechem.

- To jest połowa moich rzeczy. Po resztę przyjadę innym razem - oznajmiam z dumą. William pokręcił głowa z niedowierzaniem. Zabrał moje walizki i zaniósł je do samochodu. Miałam chwilę, by pożegnać się z Ben'em i Sofi.
Po 10 minutach siedziałam już obok mojego mężczyzny. Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że będę z nim dzieliła każdy dzień.

- Gotowa? - zapytał.

- Tak. W stu procentach - odpowiedziałam, łapiąc go za rękę.

Codzienność z William'em była jak wygrany los na loterii. Było cudownie. Wspólne śniadania, czy to w biegu czy to na spokój, przy wolnym dniu. Seks w każdym możliwym miejscu...Ten czuły, spokojny jak i ten namiętny, dziki i wyuzdany. Na chwilę zapomniałam o problemach. Jednak nie na długo.

- Co robisz kochanie? - zapytałam, wchodząc do biura William'a. Siedział skupiony nad jakimiś papierami. Od rana był niespokojny.

- Nic...Sprawy z BHC. Nudzisz się? - zapytał i oparł się o fotel.

- Nie o to chodzi, tylko jesteś dzisiaj jakiś nieobecny. Coś się stało? - dopytywałam. Uśmiechnął się do mnie, zapewne po to, by mnie na moment uspokoić lub zmylić.

- Mam mało czasu skarbie, wiesz? I dużo pracy przed otwarciem hotelu w Paryżu - oznajmił. Nie umiałam mu uwierzyć, że właśnie o to chodzi. Miałam wrażenie, że jego stres wiązał się raczej z ojcem, niż z hotelem.

- Dobrze. Jak możesz, skończ za godzinę dobrze? Obiad będzie niedługo gotowy a chciałabym zjeść z tobą - mówię i wychodzę. Staje jednak pod drzwiami, bo widziałam jak grzebał w telefonie. I nie myliłam się, dzwonił gdzieś.

- Henry? Czesc. Posłuchaj mnie, musisz pośledzić przez kilka dni mojego ojca. Zobacz proszę czym się zajmuje, z kim spotyka. Tak. Muszę znaleźć jego słabe punkty. Myślisz, że nie wiem?! Inaczej się nie da. A on nie dał mi wyboru. Amy? Nic nie wie. Nie mogę jej powiedzieć. Henry, kurwa to nie jest takie proste....- trzymałam rękę na ustach, aby nie wydobywać z siebie nawet oddechu. Nie słuchałam dalej. Uciekłam. Nie mogłam uwierzyć, że on naprawdę ma przede mną tajemnice. O co do cholery chodzi z jego ojcem? Musiałam się dowiedzieć.
W łazience doprowadziłam się do porządku. Wróciłam z powrotem do kuchni, by dokończyć obiad.

- Pięknie pachnie - usłyszałam głos William'a za swoimi plecami - Gotujesz jak zawodowa kuchareczka - dodał, całując mnie w odsłonięte ramię. Starałam się nie dać po sobie poznać, że coś wiem.

- Nie przesadzaj - mruknęłam.

- Kto cię nauczył gotować? Sofi? - kontynuował rozmowę.

- Też. Ale większość wyniosłam z domu. Moja mama, gdy jeszcze była moja mamą, gotowała same cuda. Nie wiem skąd ale ta kobieta miała dar - odpowiadam. William przygląda mi się uważnie.

- Amy, nigdy nie opowiadałaś o swojej rodzinie. Dlaczego? - pytał.

- Hmmm...Nie ma o czym opowiadać. Moja rodzina to Sofi i Ben - mówię, po czym rozkładam talerze.

- No ale wcześniej...mieszkałaś na Florydzie, tak? - nie dawał za wygraną.

- Tak. Dopóki tata nas nie zostawił. I dopóki mama nie przyznała się do kłamstwa - mówię. Chwyciłam za miskę z sałatką i ustawiłam ja na środku stołu - Byliśmy szczęśliwi. Bynajmniej, tak mi się wydawało. Moja młodsza siostra Nora, była moja najlepsza przyjaciółka. Mama również a tata, był jak książę z bajki! Pragnęłam by mój przyszły mąż, był właśnie taki - ciągnęłam. Nie wiem dlaczego ale rozplatał mi się język - Czuły, opiekuńczy, kochający, pracowity, zabawny i mający zawsze przy sobie kuferek z narzędziami, by naprawić mój zepsuty rower - dodałam z uśmiechem. William uważnie mnie słuchał.

- Zepsuty rower? Najpierw muszę ci kupić rower, żebym miał co naprawiać - oznajmił. Zaśmiałam się.

- No tak ale musiałbyś być moim mężem, tak w woli ścisłości - wzięłam wdech - Ale później wszystko pękło, jak bańka mydlana. I ups! Trafiłam do Nowego Jorku - kończę. Nie chciałam nic więcej mówić. Jednak po minie mojego ukochanego, zdałam sobie sprawę, że tak szybko nie odpuści. Usiadłam na przeciwko niego i zaczęłam nakładać sobie jedzenie.

- Wspominałaś, że rodzice się rozstali. Ok. A co z twoją siostra? - zapytał nagle. Zastygłam. Nora była dla mnie cholernie ciężkim tematem.

- Też wyjechała - rzucam oschle.

- Dokąd?

- William, musisz być taki ciekawski? Nie chcę o tym rozmawiać, nie widzisz? - zaczynałam się już denerwować.

- Widzę ale nie rozumiem dlaczego? Przecież to twoja rodzina...

- A twoja?! Też nie jesteś wylewny co do swojej rodziny! Nic mi nie mówisz, twój ojciec...O nim też mi nic nie mówisz! A wydaje mi się, że jednak powinnam znać prawdę - nie wytrzymałam - Co ukrywasz co? Po co chcesz śledzić ojca?! - zapytałam i od razu zakryłam ręka usta.

- Podsłuchiwałaś? Jak mogłaś...?! - wstał od stołu - Amy, cholera jasna! Czemu musisz być taka uparta, co? - powiedział i wyszedł z jadalni. Niech to szlag. Nie zdążyłam się ugryźć w język. Palnęłam ze złości o dwa słowa za dużo. Siedziałam sama przy stole, przez jakieś dwadzieścia minut, może dłużej. Wszystko było już zimne. Cudowny obiad zamienił się w jakąś katastrofę.

- Przepraszam - w progu stał William ze skruszona mina - Powinienem od początku ci wszystko powiedzieć...

- Ale tego nie zrobiłeś.. dlaczego? - pytałam.

- Ze strachu, że odejdziesz. Na zawsze. Mój ojciec, to kawał skurwysyna. Idzie po trupach do celu. I teraz również chce to zrobić...Niszczy wszystko co zbuduje. Wszytko to, w co wkładam serce...Ten człowiek, mnie nienawidzi. Layla...Pracowała dla niego. W jego firmie. Ale nie była tylko jego asystentka. Byli razem przez chwile. Layla poznała go, gdy miała osiemnaście lat. Szukała tu pracy i tak trafiła na Carl'a Blayk'a. Zauroczyła sie nim. A on...Myślał, że dla niej się zmieni. I owszem. Wtedy próbował odbudować nasze relacje. Tylko, że...

- Tylko, że ona wybrała ciebie? - dokończyłam za niego.

- Nie do końca. Layla była piękna kobieta. Łamała serca mężczyzn. I tak złamała i zrównała z ziemią, serce mojego ojca. A ja wykorzystałem ją, do swoich planów.  Byłem młody, miałem dziewiętnaście lat. Myślałem, że to dobrze. Że ojciec dostanie nauczkę. Krzywdził mnie i moją mamę latami. Chciałem by cierpiał. Nie sądziłem jednak, że to go tak zniszczy - przerwał na moment - Layla nie była ze mną szczera. Żyła w związku również ze swoim " wujem " i to było jej prawdziwe uczucie i przekleństwo. Ale nie w tym rzecz. Mój ojciec zaczął realizować swój plan. Plan zniszczenia mnie. Rujnował wszystko co ja zbudowałem. Sprawiało mu to przyjemność. A teraz...Teraz chce ciebie i wszytko co tobie przekazałem. Firmę...Uczucie...Miłość...On widzi w tobie Layle. Chce ukarać nas dwoje. Rozumiesz?! - powiedział. Siedziałam skołowana. Jednak nie poczułam się z tym źle. Wiedziałam ile przeszedł jego ojciec. Jednak nie umiałam mu współczuć, bo to on zniszczył William'a. I dalej to robił.

- Rozumiem - mruknęłam - Co teraz William? - po tych słowach usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. William poszedł otworzyć. Długo nie wracał, poszłam sprawdzić co się dzieje. W progu drzwi stało dwóch funkcjonariuszy policji i dwóch mężczyzn, którzy mnie przesłuchiwali.

- Panna Clais?

- T...Tak - odpowiedziałam cicho.

- Pójdzie pani z nami.









* Bella - z włoskiego ' Piękna ' .

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro