Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24.

Wspólnie weszliśmy do Ellite Group. Ludzie, którzy znajdowali się w holu, zamarli na mój widok. Nic dziwnego. Młoda dziewczyna na wózku, z ręką i noga w gipsie. Do tego poobijana i posiniaczona. Sądzę, że nie było we mnie nic z dawnej Amy.
William pchał mój wózek w kierunku windy. Odwróciłam się żeby na niego spojrzeć. Nie wykazał ani odrobiny wstydu, że musi to robić. Wręcz odwrotnie. Widziałam dumę. Jak może być dumny, że pcha wózek kobiety, która nawet go nie pamięta? Zadziwiał mnie.
Ludzie coś szeptali między sobą. Ktoś nawet się ze mną przywitał mówiąc ' Amy, jak miło cię widzieć. Dobrze wyglądasz '. Ta , jasne. Jak można dobrze wyglądać, po takim wypadku?? Dobrze wyglądałam na pewno kiedyś, ale nie teraz. Moje wewnętrzne JA zaczyna odzywać się coraz głośniej.

- Jesteś gotowa? - zapytał nagle William. Staliśmy przed winda. Wzięłam wdech.

- Tak - odpowiedziałam, gdy drzwi windy się rozsuneły.
Znaleźliśmy się w mgnieniu oka na piętrze, gdzie pracowałam jakiś czas temu. Czy przypomniałam sobie coś? Nie. Znowu nic. Denerwowało mnie to. William zaprowadził mnie do swojego biura. Po drodze spotkaliśmy piękna kobietę.

- To Jenny - nachylił się i szepnął mi do ucha- Nie lubiłaś jej - dziewczyna podeszła do mnie ze sztucznym jak lalka usmiechem.

- Czesc Amy. Miło cię widzieć w tak....Dobrej formie - rzuciła niepewnie.

- Mówisz poważnie? Dobrej formie? Jenny, jestem na wózku. Mam złamaną nogę i rękę. Nic nie pamiętam. Uwierz mi, że to nie jest dobra forma. Ale dzięki. - odpowiedziałam. Była zakłopotana. William kazał jej wrócić do pracy, a my weszliśmy do jego gabinetu. Pierwsze co we mnie uderzyło, to zapach. Znałam go doskonale ale nie pamiętałam miejsca.

- Piękny gabinet - powiedziałam, rozglądając się. William ustawił wózek tak, abym mogła wszystko spokojnie zobaczyć.

- Nie rób nic na siłę Amy. Mamy czas - oznajmił, patrząc mi w oczy. Czas...Czas...Ja chciałam już pamiętać, a nie za jakiś czas. Brakowało mi tego wypełnienia pustki wspomnieniami. Człowiek bez wspomnień, jest jak pusta szklanka.

- Czuję, że tu przebywałam, ale nie pamiętam jak. Możesz mi coś opowiedzieć, jakaś nasza historię?- zapytałam. Zapadła cisza. Nie spodziewał się, że będę go o to prosić.

- Dobrze. Mogę ci opowiedzieć jedno z naszych pierwszych spotkań. Ale musisz wiedzieć, że to dosyć intymne opowieści - dodał. Uśmiechnęłam się - Przyszłaś tu w sobotę, do pracy. Po ostrej imprezie. Sam do ciebie zadzwoniłem mówiąc, że pracujemy w weekend. Byłaś zła, a ja zrobiłem to specjalnie. Upilas się na tej imprezie a potem przyjechałaś i wyglądałaś, jak milion dolarów. Nic nie wskazywało, że dzień wcześniej piłaś do upadłego i szalalas do późnej godziny. Nie umiałem się skupic. Wszystko mnie do ciebie przyciągało. Zapach, wygląd, sposób mówienia...Wszystko. Kiedy się do ciebie zbliżyłem, byłaś zestresowana. Krepowalo cię to co robiłem. To, że byłem, tak blisko - nachylił się nade mną. Czułam jego oddech na karku - Powiedziałaś, że skończyliśmy na dziś a ja wtedy - odgarnal mi włosy i zbliżył usta do szyi - powiedziałem ci, że dopiero zacząłem - poczułam muśnięcie jego ust. Przeszedł mnie dreszcz a uda mimowolnie się zacisnęły.

- Co było dalej?- zapytałam cicho.

- Pocałowałem cię, przy tej ścianie - wskazał ręką na ścianę przed nami - Próbowałaś się wyrwać, po czym oddałas pocałunek. Smakowalas jak najdrozszy trunek. Nie mogłem przestać ale ty owszem. Odepchnelas mnie i tak zwyczajnie w świecie, przywalilas mi w twarz - oznajmił, śmiejąc się. Zadziorna byłam.

- Auć, musiało boleć panie Blayk - powiedziałam rozbawiona. William posłał mi szczery uśmiech, po czym kucnal na przeciwko mnie.

- Mogę ci przypominać wszystko każdego dnia. Mogę ci mówić jacy byliśmy zakochani. Spragnieni swoich ciał. Jak bardzo nie umieliśmy żyć osobno. Mogę ci to wszystko mówić, tak długo jak będziesz chciała. Ale jeżeli nic nie poczujesz, musisz mi to powiedzieć Amy. Musisz być ze mną szczera - oparł czoło o moje i przymknął oczy. To wszystko sprawiało mu tyle trudności. Widziałam jak bije się z tym co czuje, a z tym jaki musi być.

- Przysięgam ci, że pierwszy się dowiesz, jeżeli to nie zadziała - szepnelam. Odsunął się ode mnie. Wyprostował się i podszedł do biurka. Ja wzrokiem przemierzalam cały gabinet. Mnóstwo dyplomów, podziękowań, obrazów, zdjęć. Jedno przykuło moją uwagę. Domek nad jeziorem. Ogromnym jeziorem. Takim jak ten z moich snow. Był identyczny.

- Dom mojej babci - usłyszałam głos William'a. Musiał widzieć, jak intensywnie przyglądam się zdjęciu - Byliśmy tam kilka miesięcy temu.

- Moglibyśmy się tam kiedyś wybrac?- zapytałam. Gdzieś we wnątrz siebie czułam, że muszę tam pojechać.

- Kiedyś....Po co kiedys? Pojedzmy jutro - oznajmił William. Odwróciłam głowę w jego stronę. Moje oczy zrobiły się większe z podekscytowania. Czułam radość. Tak jakby stara Amy czuła tę radość. To, że znowu tam będzie. William pokazał mi kilka nowych projektów, opowiadał o hotelu w Paryżu, który otwiera na jesień. Obserwowalam go. Był idealnie precyzyjny. Wszystko było w nim idealne. Skóra, włosy, zarost, dłonie, oczy, usta...Piekielnie pełne i seksowne usta. Za każdym razem, gdy tylko na nie spojrzałam, chciałam by mnie całowały. Coś mnie do niego przyciągało i nie były to wspomnienia.
Rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę - rzucił William. Do środka weszła śliczna kobieta. Widać, że była starsza ode mnie. Widząc mnie uśmiechnęła się i uroniła jedna samotna łzę. Wydawała mi się dziwnie znajoma. Serce przyspieszyło. Gdy się zbliżała, mogłam dokładnie przyjrzeć się jej twarzy. Nagle przez głowę przeszedl mi obraz. Wspomnienie.

- Przepraszam panią bardzo, gdzie znajdę ksero? - zapytałam piękna szatynke. Podniosła głowę i uśmiechnęła się tak szeroko, że mogłam spokojnie policzyć jej uzębienie.

- Debby jestem - podała mi rękę - Ksero jest tu. A ty jesteś....?

- Amy. Amy Clais - uscisnela moją dłoń.

- Chyba się zaprzyjaznimy, Amy Clais - powiedziała i znowu poslała mi swój szczery piękny uśmiech.

Nie mogłam uwierzyć. Byłam sparaliżowana, wspomnieniem jaki wywołała ta kobieta. Kucnela przy moim wozku.

- Jestem...

- ...Debby - dokonczylam za nią. Zapadła cisza. Usłyszałam, jak William gwałtownie wstaje od biurka. Kobiecie zaszklily się oczy. Ciężko mi było złapać powietrze. Głowa zaczęła mnie parzyć. Czułam pulsujący ból.

- Pamiętasz mnie?- zapytała cicho. Kiwnelam głową. Debby zaczęła płakać. A ja nie mogłam wytrzymać tego bólu.

- Amy co się dzieje? - zapytał William. Zauważył.

- Boli...Tak cholernie mnie boli - powiedziałam - W torebce mam proszki, podaj mi prosze.
William zrobił jak prosiłam. Po klilku minutach ból ustępował. Zaczynałam czuć się lepiej. Debby cały czas była z nami.

- Nie mogę uwierzyć, że mnie pamiętasz - mówiła.

- Pamiętam jedno zdarzenie. Nasze pierwsze spotkanie. Powiedziałaś mi wtedy...

- Że chyba zostaniemy przyjaciółkami - powiedziała, łapiąc mnie za dłoń. To była moja przyjaciółka.

- Czy to, że ciebie pamiętam oznacza, że przypomnę sobie wszystko?- pytanie skierowałam raczej do Williama niz do Debby.

- Mam nadzieję....- odpowiedział ciszej niż myślałam.

Wieczorem byłam już po konsultacji z lekarzem. Mówił, że to dobry znak. Istniała duża szansa, że zaczne sobie wszystko przypominać. Siedziałam na łóżku, oglądając jakiś film. Nie mogłam się na nim skupić. Ciągle próbowałam sobie coś przypomnieć. Im bardziej się starałam, tym mniej mi wychodziło. Usłyszałam dźwięk telefonu. Spojrzałam na ekran MAMA . Nie pamiętam, kiedy ostatnio z nią rozmawiałam.

- Halo?

- Witam cię. Zamierzałas mi powiedzieć o wypadku? - wyczułam w głosie pretensje. Cała ona. Wieczne pretensje. Moje JA mówiło glosniej i głośniej.

- Przepraszam mamo, ale tyle się dzieje - zaczęłam - że naprawdę o tym nie pomyślałam. Mamo, ja nic nie pamiętam. Nie wiem nawet, dlaczego nie ma mnie z eami. Z tobą i z Norą. Nie wiem dlaczego już nie tworzymy rodziny..

- Przestań! - krzyknęła - Zamilcz Amy! Naszej rodziny od dawna już nie ma. Wszyscy poszliśmy innymi ścieżkami. Ojciec wybrał pierwszy. To nie moja wina. A ty przestań mówić tak, jakby cie to obchodziło. Wyjechalas do Nowego Jorku, zostawiając mnie i Nore. Myślisz, że bylo mi łatwo? Nora wyjechala. Nie chciała tak żyć. Kiedy ostatni raz do niej dzwoniłas? Na święta? Czy wcale? Amy nie mogłam inaczej. Musiałas znać prawdę. I sama wybrałaś Nowy Jork. Mowilas, że tam ci będzie lepiej. Bez kłamstw. Więc nie mów mi teraz, że nie wiesz dlaczego! - była rozżalona. Nie wiedziałam do końca o czym mówi. Starałam się zrozumieć każde słowo.

- Mamo...O czym ty mówisz? Jakich kłamstw? Jaką prawdę musiałam poznać?- pytałam.

- Amy po odejściu ojca powiedziałam ci, że nie byłaś jego prawdziwą córka. Odszedł, gdy się o tym dowiedział. Nora odeszła myslac, że to twoja wina, że rodzina rozpadła się na kawałki, bo jako pierwsza uciekłas. Nie zostałaś by pomóc nam się pozbierać. Amy, tak musi byc. Każde z nas ma swoje zycie. Nie roztrzasaj tego.

- Mamo, dla mnie to też jest trudne. Zrozum. Ale nie chce, by tak było dalej. Tęsknię za wami - powiedziałam

- Amy. W Nowym Jorku masz cudowne życie. Nora też jest szczęśliwa. Ja też jestem. Każda z nas jest szczęśliwa. Więc proszę cię, uszanuj to i żyj dalej. Rozmawiajmy przez telefon, opowiadając sobie jak jest dobrze. Wysylajmy sobie prezenty na święta. Tak ma być. I tak będzie. Nora i ja tego chcemy. Nie próbuj tego zmieniać, Amy. Muszę kończyć - rzuciła nagle - Zadzwoń jak będzie już lepiej. Pa - i cisza w słuchawce.  Siedziałam i zastanawiałam się, dlaczego musiałam mieć tak popieprzone życie? Wszytko było tak skomplikowane. Starałam się nie zadręczać nowymi/starymi faktami. Żyć trzeba dalej. Już teraz rozumiałam, dlaczego traktowałam Sofi i Ben'a jak swoją prawdziwą rodzinę. Wszystko stawalo się powoli jasne. Nowy Jork byl moim domem. Sofi i Ben rodzina. To były dwa najjasniejsze punkty w tym całym ciemnym pokoju. Trzymało mnie to w wierze, że niedługo będzie jak kiedyś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro