Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2.

Poranek
Byłam już w biurze. Miałam cudowny widok z trzynastego piętra. Przegladalam papiery, gdy natknęłam się na przetarg firmy Lucky&Green. Widziałam, że firma Connorów próbowała przed nami, to znaczy przed firma Blayka zawrzeć umowę z kancelarią. Pewnie dlatego ten facet tak wypytywał o Blayka. Właśnie...Blayk...Jak ja za nim tęsknię...
Zastanawiałam się co u niego. Za dwa dni powinien dostać mój list. Nie wiem dlaczego to napisałam. Żałowałam jak diabli! Powinnam walczyć, wiem to. Ale stchórzyłam. Usłyszałam pukanie do drzwi.

- Proszę - rzuciłam niepewnie. Do środka wszedł starszy mężczyzna, lat sześćdziesiątych pięć, może mniej.

- Witam panno Clais. Nie mieliśmy okazji się poznać. Jestem Michael Connor - podał mi rękę a ja gwałtownie wstałam. Zdałam sobie sprawę, że to on jest szefem. W takim razie kim był mężczyzna ' buc '?

- Bardzo się cieszę, że dołączyła pani do naszego zespołu. Taki ekonomista to skarb - powiedział, uśmiechając się - Jak się pani u nas czuję? Biuro się podoba?- zapytał, omiatając wzrokiem wnętrze gabinetu. Było piękne. Duża ilość drewna i wolnej przestrzeni. Tak jakby znali mnie na wylot. Zdziwiła mnie ta jego troskq w glosie o moje samopoczucie tu.

- Dziękuję, jest pięknie. Uwielbiam takie połączenia. Także, wystrój trafiony na piec z plusem - odpowiadam uprzejmie.

- Jak się domyślam, poznała pani mojego wnuka wczoraj - zaczął - mam nadzieję, że pani nie wystraszył.
A więc ten buc to jego wnuk...Czyli ktoś ważny. Zapamiętam.

- Nie, spokojnie. To...Miły człowiek - powiedziałam, po chwili zastanowienia - Czy coś się stało, że pofatygował się pan tu osobiście?

- Nie panno Clais. Staram się dbać o moich najlepszych pracowników. A z dniem wczorajszym, dołączyła pani do tego grona - odpowiedział, uśmiechając się podejrzliwie. Nie rozumiałam o co tu chodzi. Mężczyzna zachowywał się tak, jakbym była co najmniej cudem. Czułam się nie swojo w jego towarzystwie. Popatrzył na mnie przez chwilę, po czym odwrócił się i wyszedł. Usiadłam z powrotem do papierów.
Ehhh tyle tu pracy, że chyba zostanę do rana..Pomyślałam, patrząc na dwa stosy dokumentów, które czekały w kolejce. Z rozmyśleń wyciągnął mnie dźwięk telefonu. Sięgnęłam po niego, nie patrząc kto dzwoni odebrałam.

- Halo?

- Witam panno Clais - rozbrzmiał męski niski głos. Na jego dźwięk, mięśnie w moim ciele spięły się. Czułam, jak zalewa mnie fala gorąca.

- Witam panie Blayk - odpowiedziałam spokojnie. Starałam się, żeby nie wyczuł przez telefon mojego zdenerwowania.

- Co u pani słychać? Jak nowa praca?- pytał. Jego głos był jak melodia dla moich uszu. Uwielbiałam go. Przez chwilę wyobraziłam sobie, jak stoi obok mnie i mówi mi wprost do ucha wszystko to, za czym tak tęsknię.

- Dziękuję panie Blayk, wszystko u mnie w porządku. Praca? Hmmm na pewno jest jej dużo. Czy jest dobra? Okaże się. Proszę powiedzieć jak u pana? Jak idą interesy?-zapytałam, zagryzając wargę.

- Strasznie pani oficjalna. Interesy idę w jak najlepszym kierunku. Zagryza pani wargę..- nie było to pytanie, ale raczej stwierdzenie. Cholera! Skąd on wie?. Przełknęłam głośno ślinę. Za głośno - Więc jednak. Zgadłem. Uwielbiam, gdy pani to robi. Podnieca mnie to - w co on gra? Jest za wcześnie na erotyczne zabawy, to raz, a dwa nie powinien do mnie dzwonić.

- Nie wiem panie Blayk w co pan gra, ale wiem, że powinien pan skończyć. Ja jestem w pracy - odpowiedziałam stanowczo.

- Ja również. Chciałem tylko przez chwilę się upewnić, że nadal na panią działam.

- I co? Juz się pan upewnił?- zapytałam, już nie co zirytowana.

- Tak, upewniłem się. Wiem, że ściska pani uda i serce bije znacznie szybciej, niż kilka minut temu. Działam tak, jak powinienem - odpowiedział i dam sobie rękę uciąć, że uśmiechał się triumfalnie. Nagle usłyszałam odchrząkniecie, w drzwiach stał ' Buc ' , wnuk mojego szefa. Kurwa, ile udało mu się usłyszeć? Zrobiłam wielkie oczy, po czym przeprosiłam Blayka i rozłączyłam się, za nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Na pewno był zły. Nienawidził jak tak się z nim postępowało.

- Chyba przeszkodziłem w rozmowie z chłopakiem - oznajmił, bawiąc się kluczami.

- To nie mój chłopak - oznajmiłam, jakby tłumacząc się. Jak ja mogłam tak odpowiedzieć...Przecież William był dla mnie wszystkim...a ja się go wyparłam...Mężczyzna przez chwilę przestał się bawić, spojrzał na mnie, po czym kontynuował podrzucanie kluczy.

- A więc dobrze zrobiłem. Panno Clais, musi pani już kończyć pracę. Tu nie zostaje się po godzinach - powiedział, patrząc na mnie. Zdziwiłam się ale wstałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy. Starannie ułożyłam dokumenty na półce. Mężczyzna dalej stał w drzwiach i intensywnie mi się przyglądał. Obserwował każdy mój ruch. Czułam się bardzo niekomfortowo w tej sytuacji.

- Czeka pan na coś?- zapytałam wreszcie.

- Na panią - odpowiedział. Zszokowała mnie jego odpowiedz. Stanęłam i zmarszczyłam brwi.

- W jakim celu? - zapytałam.

- W takim, by odwieźć panią do domu. Jest późno. Chyba w takich butach nie zamierza pani iść taki kawał drogi - powiedział, patrząc na moje szpilki. Bezczelny typ.

- Zawsze noszę ze sobą trampki! - odpowiedziałam, pokazując mu białe buty. Zaśmiał się - Bawi to pana?

- Owszem. Jeszcze żadna kobieta, mnie tak nie zaskoczyła - odpowiedział, pocierając dłonią lekki zarost. Ten facet działał mi na nerwy. Miałam ochotę powiedzieć mu, żeby spadał ale wiedziałam, że mogę sobie narobić tym kłopotów - Więc nie pojedzie pani ze mną?- zapytał.

- Nie. Wolę zamówić taksówkę panie Connor - odpowiedziałam i pewnym krokiem podeszłam do niego. Dzisiaj pachniał jakoś inaczej. Ale nadal nie robił na mnie wrażenia. Zgasiłam światło, po czym udałam się w kierunku windy.

- Zatem do jutra panno Clais - usłyszałam za swoimi plecami. Odwróciłam się, rzucając mu niechciany uśmiech i weszłam do windy. Wyjęłam z torebki telefon. Jedna nieodczytana wiadomość.

Od William Blayk

Proszę nie lekceważ mnie.

W.

Wypadałoby odpisać ale nie miałam na to ochoty. Przyjechałam tu się od niego odciąć, a nie dalej w to brnąć. Pozwoliłam sobie dzisiaj na rozmowę z nim. Na tle erotycznym, bo taki nadal tor rozmowy. Brakowało mi tego. Cholernie. Rozum mówił, żebym zapomniała i skupiła się na pracy, natomiast serce, aż rwało się do powrotu do Nowego Jorku. Wyszłam z firmy i zdałam sobie sprawę, że lepiej zrobi mi spacer do domu, niż szybki powrót taksówka. Usiadłam na murku i przebrałam szpilki na wygodne trampki. Od razu lepiej. William lubił mnie w trampkach...Pomyślałam, patrząc na białe obuwie. Wszytko mi o nim przypominało. Siedziałam tak, przyglądając się butom i nagle usłyszałam pana Buca.

- Trampki odmówiły posłuszeństwa?

Obejrzałam się, stał za mną uśmiechając się.
- Nie. Właśnie miałam iść do domu - powiedziałam, wstając z murku. Mężczyzna zbliżył się do mnie. Był za blisko. Nachylił się i podał mi do ręki szpilki, tym samym ocierając się ramieniem o moje ramię. Wydawało mi się, że zrobił to celowo. Wręczył mi szpilki.

- Dziękuję, aczkolwiek sama dałabym sobie radę - oznajmiłam, chowając buty do papierowej torby. Pokręcił głowa.

- Jest pani bardzo uparta.

- Niezależna - poprawiłam go. Spojrzał na mnie z podniesionymi brwiami. Chyba go zaskoczyłam taka odpowiedzią, ale mało mnie to interesowało. Był nachalny. I to mi przeszkadzało – Pan wybaczy, ale spieszy mi się.

- Może jednak da się pani odwieźć? Nalegam - mówił. Odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość.

- Nie, dziękuję. Lubię spacery. Szczególnie tu w Paryżu. Do widzenia panie Connor - powiedziałam, odwracając się i idąc przed siebie.

- Niv ! Jestem Niv - zawołał za mną. Nie zareagowałam. Szłam dalej przed siebie. Starałam się odgonić myśli o tym mężczyźnie. Ale zastanawiałam się dlaczego on i jego dziadek, są dla mnie tacy uprzejmi. Ciekawiło mnie, co się za tym kryło.
Idąc ulicami Paryża, postanowiłam zadzwonić do Sofi. Czekała mnie też rozmowa z Debb. Przecież to ona była odepchnięta przeze mnie. Ostatni czas był dla mnie na tyle trudny, że nie chciałam jej w to mieszać.

- Halo? Sofi? Witaj! - zawołałam radośnie do słuchawki, słysząc jej ciepły głos.

- Amy córeczko, jak dobrze cię słyszeć! Czy u ciebie wszystko dobrze? Jadasz śniadania? To bardzo ważne! Jak praca? - zadawała pytanie, jedno po drugim. Cała Sofi.

- Już już, spokojnie. Weź głęboki wdech - zademonstrowałam jej, jak ma to należycie wykonać - U mnie wszystko naprawdę dobrze. Mów jak u was? Jak się czujecie z Benem? W kawiarni wszystko dobrze? - pytałam. Sofi opowiedziała mi, że w kawiarni jest coraz więcej pracy, że ciężko im samym to prowadzić. Czują się dobrze, ale tęsknią.

- Ja też tęsknię, nawet nie wiesz jak bardzo - mówiłam, ze smutkiem w głosie.

- Pan William, przychodzi do nas co dwa dni i pomaga przy natłoku pracy - zaczęła - To taki dobry człowiek...Wybierają się razem z Benem w sobotę na mecz koszykówki. Jakieś byki grają czy krowy, sama nie wiem - ciągnęła - Amy...On naprawdę dzielnie to znosi. Ale boję się, że gdy przeczyta list od ciebie, pęknie mu serce - zapadła cisza. Moje serce już pękło. W dniu, w którym opuszczałam Nowy Jork. Nie sądziłam, że tak ciężko będzie mi odpowiedzieć jej na to, co mi właśnie powiedziała.

- Sofi...Ja...

- Nic nie mów dziecko. Przecież wiesz co robisz - powiedziała. Kurwa, nie wiem co robię. Póki co, ból jaki we mnie jest przytłacza wszystko inne. Ohhhh Amy..Cholernie głupia z ciebie dziewucha mówiłam sama do siebie. Porozmawiałyśmy chwilę o mojej nowej pracy. Ani słowem nie wspomniałam o Nivie. Zwyczajnie bałam się, że wspomni o nim Williamowi.
Gdy doszłam do domu, przepełniło mnie dziwne uczucie. Rozejrzałam się w okol, ale nikogo ani nic nie zauważyłam. Jednak to uczucie nie dawało mi spokoju. Miałam wrażenie, że słyszałam dźwięk aparatu. Hmmm, pewnie jakiś turysta pstryka fotki do albumu wspomnień. Wzruszyłam ramionami i weszłam do mieszkania. Zdejmując trampki, dziękowałam Bogu, że ten dzień dobiegł końca. Otworzyłam okno i wdychałam powietrze Paryża. I nagle, to powietrze stało się wilgotne od pragnień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro